16.04.2025, 12:25 ✶
– Nie. Jestem. Przecudownym. Synkiem. Tatusia. – Widok Anthony'ego który krzyczał był rzadkością godną odnotowania na kartach biografii. Teraz jednak gdy poduszki opadły na ziemię, jego głos był chłodny niczym ciekły azot. Był chłodny, jak chłodne potrafiły być jego stalowe oczy utkwione w Jackie niczym dwa ostrza. Nie... nie było w nim już gniewu, ściągnięte brwi nie nosiły znamion furii. Anthony był zraniony. Przez jej słowa, przez przeszłość, przez oskarżenia, które najwidoczniej nie miały pokrycia w rzeczywistości a przyszły im obu tak łatwo.
Czy to możliwe, żeby nie wiedziała? – kotłowało mu się w głowie. Jej reakcja powiedziała mu o tyle o ile, że rzeczywiście irracjonalnym było zakładanie że to ona stała za zamachem, dał się porwać chwili, dał się porwać uprzedzeniom i opowiastce sprzed dwudziestu lat.
– Każdy list. Każdy wyjec upokarzający mnie przed szkolną społecznością. Każda odmowa podstawowych rodzicielskich obowiązków. Każde uporczywe wbijanie mnie w poczucie winy, w poczucie niższości, w poczucie, że nie jestem wart ich miłości, bo nie jestem taki jak wy. – Wrócił do angielskiego, ale czuł jak wszystko się zapada w nim, jak żebra zwijają się w wysuszone kolczaste gałęzie raniące go od środka. To nie był on teraz. To był on lata temu, to był chłopiec płaczący nad listem, który w możliwie formalny sposób informował go, że ze względu na stopnie nie jest widziany mile na Yule. – Tiara przydziału w Hogwarcie nie przydzieliła mnie do domu w którym spodziewano się mnie widzieć. Ojciec kpił, że skoro trafiłem do domu geniuszy, mam być najlepszy na roku. Na tym roku był geniusz. I to nie byłem ja. – Nie winił Morpheusa, nigdy nie rozsądzał tej sytuacji na niekorzyść przyjaciela, ale był zbyt dumny, aby przyznać mu się do kary, jaką otrzymał od własnego ojca, za te dziesiąte punktów mniej. – A potem, gdy skończyłem szkołę to sam nie chciałem się z nimi widzieć. Bo i tak, zawsze wypominane było im to, że nie jestem tak wspaniały jak brat. Albo jak ty. – Ile by dał, by podobnie jak jego przyjaciele mieć dar trzeciego oka? Możliwość studiowania w afrykańskiej placówce, którą uważał za o wiele bardziej intrygującą niż to co oferował chłodny szkocki zamek? Za swobodę wyboru ścieżki zawodowej, której sam nie posiadał? Wątpił by Jackie spotykała się z niekończącym się pytaniem kiedy awans. Była wolna.
– Chodźmy do góry, chociaż nie wiem czy cokolwiek znajdziemy w apartamentach. Odtworzymy drogę Jaspera, ja analizowałem swoją i nie wiem, kiedy mogło nastąpić zadrapanie i przekazanie toksyny. Może jedzenie? Musimy ustalić co jedliśmy tylko my. – Był pasywny. Bierny. Wyzuty z emocji, choć może po prostu dociążony jedną i tą samą emocją kamiennego smutku, żalu za brakiem miłości i uwagi, którego nikt i nic nie będzie już nigdy w stanie wypełnić. Potrafił z tym żyć, ale słowa Jackie w połączeniu ostatnimi tygodniami dręczących go koszmarów trafiły na zbyt podatny grunt. Nie ona była jego wrogiem, a Michael Benedict, który spał kilka pokojów obok. Najprawdopodobniej spał. Anthony momentalnie chciał znaleźć się jak najdalej stąd. Kilka pięter różnicy powinno wystarczyć.
Odwrócił się i ruszył do wyjścia z brytyjskiej ambasady.
Czy to możliwe, żeby nie wiedziała? – kotłowało mu się w głowie. Jej reakcja powiedziała mu o tyle o ile, że rzeczywiście irracjonalnym było zakładanie że to ona stała za zamachem, dał się porwać chwili, dał się porwać uprzedzeniom i opowiastce sprzed dwudziestu lat.
– Każdy list. Każdy wyjec upokarzający mnie przed szkolną społecznością. Każda odmowa podstawowych rodzicielskich obowiązków. Każde uporczywe wbijanie mnie w poczucie winy, w poczucie niższości, w poczucie, że nie jestem wart ich miłości, bo nie jestem taki jak wy. – Wrócił do angielskiego, ale czuł jak wszystko się zapada w nim, jak żebra zwijają się w wysuszone kolczaste gałęzie raniące go od środka. To nie był on teraz. To był on lata temu, to był chłopiec płaczący nad listem, który w możliwie formalny sposób informował go, że ze względu na stopnie nie jest widziany mile na Yule. – Tiara przydziału w Hogwarcie nie przydzieliła mnie do domu w którym spodziewano się mnie widzieć. Ojciec kpił, że skoro trafiłem do domu geniuszy, mam być najlepszy na roku. Na tym roku był geniusz. I to nie byłem ja. – Nie winił Morpheusa, nigdy nie rozsądzał tej sytuacji na niekorzyść przyjaciela, ale był zbyt dumny, aby przyznać mu się do kary, jaką otrzymał od własnego ojca, za te dziesiąte punktów mniej. – A potem, gdy skończyłem szkołę to sam nie chciałem się z nimi widzieć. Bo i tak, zawsze wypominane było im to, że nie jestem tak wspaniały jak brat. Albo jak ty. – Ile by dał, by podobnie jak jego przyjaciele mieć dar trzeciego oka? Możliwość studiowania w afrykańskiej placówce, którą uważał za o wiele bardziej intrygującą niż to co oferował chłodny szkocki zamek? Za swobodę wyboru ścieżki zawodowej, której sam nie posiadał? Wątpił by Jackie spotykała się z niekończącym się pytaniem kiedy awans. Była wolna.
– Chodźmy do góry, chociaż nie wiem czy cokolwiek znajdziemy w apartamentach. Odtworzymy drogę Jaspera, ja analizowałem swoją i nie wiem, kiedy mogło nastąpić zadrapanie i przekazanie toksyny. Może jedzenie? Musimy ustalić co jedliśmy tylko my. – Był pasywny. Bierny. Wyzuty z emocji, choć może po prostu dociążony jedną i tą samą emocją kamiennego smutku, żalu za brakiem miłości i uwagi, którego nikt i nic nie będzie już nigdy w stanie wypełnić. Potrafił z tym żyć, ale słowa Jackie w połączeniu ostatnimi tygodniami dręczących go koszmarów trafiły na zbyt podatny grunt. Nie ona była jego wrogiem, a Michael Benedict, który spał kilka pokojów obok. Najprawdopodobniej spał. Anthony momentalnie chciał znaleźć się jak najdalej stąd. Kilka pięter różnicy powinno wystarczyć.
Odwrócił się i ruszył do wyjścia z brytyjskiej ambasady.