12.05.2025, 23:00 ✶
Skąd on do cholery wytrzasnął do mnie kontakt?, pomyślał Odi, który z każdą sekundą i następnym słowem wzdychał w duchu. Na szczęście nie wypowiedział pytania na głos, bo odpowiedź byłaby zapewne irytująca, a Fawley wolał żyć w błogiej niewiedzy. Tylko sędzia mógłby poprosić o działalność w granicach prawa i analogicznie tylko student prawa potrafiłby z pełnym przekonaniem przypomnieć, że studiował prawo. I weź tu, chłopie, prowadź terapię bez popadania w cynizm. Przecież to nie Roberta wina, że urodził się ze stosem oczekiwań w walizce.
Faktem było z pewnością to, że siedział w tym momencie w jego gabinecie i opowiadał o czymś, co nawet nie z samego tonu ani treści, a raczej wspomnień, brzmiało znajomo. Ojciec Odysa też był surowy. Pamiętał chłód jak marmur płyty nagrobnej. Ostry profil w cieniu drzwi. Nie tyle obecność, co konieczność. Wszystko inne ginęło gdzieś w pustych korytarzach domu, który przypominał bardziej mauzoleum niż przestrzeń do życia. O ile Robert miał „afery” i „przeprosiny nauczyciela”, młodszy mężczyzna miał tylko milczenie, które nie kończyło się nigdy.
Być może właśnie dlatego pewna część Odysa — ta, która jeszcze nie została całkiem zniszczona przez pracę z cudzymi demonami, odczuwała trudną do stłumienia niechęć do ludzi takich jak Robert Crouch. Za czyste mankiety. Za ładne frazy. Za to, że ich traumy miały granice. Drugim powodem była zwyczajna ludzka zazdrość. Bo to musiało być wygodne: móc utyskiwać przez ojca, który miał wystarczająco wysoką pozycję, aby pogonić nauczyciela. Pokolenie szlachetnie zawiedzionych.
— Czasem wydaje nam się, że rozczarowaliśmy kogoś, ale to tylko echo naszych własnych oczekiwań — odpowiedział tylko. Może Odi mówił o sobie. — Może pański ojciec nie był zawiedziony panem, tylko sobą, kiedy patrzył na pana. Jak w lustro — wysłuchał go do końca, bo jeszcze umiał słuchać z cierpliwością, na którą każdy pacjent zasługiwał. Potem, żeby przywrócić naturalny porządek świata i nie pozwolić sobie na litość wobec klasy wyższej, która dostawała przeprosiny od nauczycieli, Fawley zrobił to, co potrafił najlepiej. Zrównał szanse i podał kwotę większą o trzysta procent. Jeśli miał już upaść moralnie, to przynajmniej na miękki dywanik bogatych z fakturką w bladej trupiej łapie.
Faktem było z pewnością to, że siedział w tym momencie w jego gabinecie i opowiadał o czymś, co nawet nie z samego tonu ani treści, a raczej wspomnień, brzmiało znajomo. Ojciec Odysa też był surowy. Pamiętał chłód jak marmur płyty nagrobnej. Ostry profil w cieniu drzwi. Nie tyle obecność, co konieczność. Wszystko inne ginęło gdzieś w pustych korytarzach domu, który przypominał bardziej mauzoleum niż przestrzeń do życia. O ile Robert miał „afery” i „przeprosiny nauczyciela”, młodszy mężczyzna miał tylko milczenie, które nie kończyło się nigdy.
Być może właśnie dlatego pewna część Odysa — ta, która jeszcze nie została całkiem zniszczona przez pracę z cudzymi demonami, odczuwała trudną do stłumienia niechęć do ludzi takich jak Robert Crouch. Za czyste mankiety. Za ładne frazy. Za to, że ich traumy miały granice. Drugim powodem była zwyczajna ludzka zazdrość. Bo to musiało być wygodne: móc utyskiwać przez ojca, który miał wystarczająco wysoką pozycję, aby pogonić nauczyciela. Pokolenie szlachetnie zawiedzionych.
— Czasem wydaje nam się, że rozczarowaliśmy kogoś, ale to tylko echo naszych własnych oczekiwań — odpowiedział tylko. Może Odi mówił o sobie. — Może pański ojciec nie był zawiedziony panem, tylko sobą, kiedy patrzył na pana. Jak w lustro — wysłuchał go do końca, bo jeszcze umiał słuchać z cierpliwością, na którą każdy pacjent zasługiwał. Potem, żeby przywrócić naturalny porządek świata i nie pozwolić sobie na litość wobec klasy wyższej, która dostawała przeprosiny od nauczycieli, Fawley zrobił to, co potrafił najlepiej. Zrównał szanse i podał kwotę większą o trzysta procent. Jeśli miał już upaść moralnie, to przynajmniej na miękki dywanik bogatych z fakturką w bladej trupiej łapie.
Koniec sesji