27.05.2025, 20:38 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.05.2025, 20:40 przez Millie Moody.)
Byłyby myśli, które mogłyby zaiskrzeć w poczochranej głowie, ledwie moment po tym, jak wylewała łzy na ziemi, w dramatycznym geście utyskując na to, że była pojebana.
Normalna sprawa być pojebanym, miała w tym całkiem niezłą wprawę.
Także teraz jego uwaga, jego podniecenie, jego palce zaciskające się na biodrach, łagodne starcie warg i ostre słowa... To wszystko wzbudzało w niej ogień spalające wszelkie myśli, wszelkie wątpliwości, wszelkie zahamowania wobec oszustwa, które miało być tylko grą, próbą umiejętności patrz dupku umiem kurwa rzucać uroki lepiej niż Ci się wydawało kutasie! Nie można było ukryć, że wszelkie falliczne określenia i porównania obecnie była szalenie zasadna, kiedy obecnie ich relacja skupiła się na wrzącym punkcie połączonych lędźwi.
Baldwin coś bredził, czasem jego słowa inspirowały ją, pobudzały kreatywne moce, zachęcały do przekraczania artystycznych barier wyznaczanych twardym akademickim rzemiosłem. Czasem bablał bez ładu i składu, zapewne splatając w warkoczu co bardziej wykwintne i wyuzdane zdania zasłyszane, wypowiedziane... Popisywał się, lecz wyczulone ucho Moody zwyczajnie przetwarzała to na mało istotny szum. Teraz też mówił, lecz to nie nuda przykryła znaczenie, pozostawiając w świadomości tylko kurwę na zapleczu w mocy i kciuki ślizgające się o kość biodrową. Całował delikatnie, ale ona nie chciała wcale delikatnie. Wgryzła się w jego usta, jakby chciała spijać z jego warg hipnotyczną czarną krew. Zatopiła dłoń we włosach i pociągnęła je gwałtownie po ziemi zadymionej, półśpiącej Eurydyki, pozostawiając na swoim przedramieniu czerwoną szramę. Usta nie czekały więcej, zęby przeniosły się na bladą skórę szyi, znacząc ją cal za calem siną ścieżką. Wolna dłoń powędrowała do rozchełstanej wcześniej koszuli, szybkim szarpnięciem rozrywając koszulę. Ubrania wciąż stanowiły przeszkodę, ale miejsce najwidoczniej dla niej nie było w żadnej mierze problemem.
Zaplecze?
Przereklamowane.
Z niechęcią odsunęła się trochę, ujebane farbą palce pozostawiały na żebrach barwną smugę w swojej drodze do nierównej walki z paskiem. W takich chwilach żałowała najbardziej, że nigdy jej się nie chciało opanować bezróżdżkowych trików. Magiczne kajdanki i złocisty bicz to było coś co temu zarozumiałemu czyściuchowi było bardziej potrzebne niż jego siostra.
Normalna sprawa być pojebanym, miała w tym całkiem niezłą wprawę.
Także teraz jego uwaga, jego podniecenie, jego palce zaciskające się na biodrach, łagodne starcie warg i ostre słowa... To wszystko wzbudzało w niej ogień spalające wszelkie myśli, wszelkie wątpliwości, wszelkie zahamowania wobec oszustwa, które miało być tylko grą, próbą umiejętności patrz dupku umiem kurwa rzucać uroki lepiej niż Ci się wydawało kutasie! Nie można było ukryć, że wszelkie falliczne określenia i porównania obecnie była szalenie zasadna, kiedy obecnie ich relacja skupiła się na wrzącym punkcie połączonych lędźwi.
Baldwin coś bredził, czasem jego słowa inspirowały ją, pobudzały kreatywne moce, zachęcały do przekraczania artystycznych barier wyznaczanych twardym akademickim rzemiosłem. Czasem bablał bez ładu i składu, zapewne splatając w warkoczu co bardziej wykwintne i wyuzdane zdania zasłyszane, wypowiedziane... Popisywał się, lecz wyczulone ucho Moody zwyczajnie przetwarzała to na mało istotny szum. Teraz też mówił, lecz to nie nuda przykryła znaczenie, pozostawiając w świadomości tylko kurwę na zapleczu w mocy i kciuki ślizgające się o kość biodrową. Całował delikatnie, ale ona nie chciała wcale delikatnie. Wgryzła się w jego usta, jakby chciała spijać z jego warg hipnotyczną czarną krew. Zatopiła dłoń we włosach i pociągnęła je gwałtownie po ziemi zadymionej, półśpiącej Eurydyki, pozostawiając na swoim przedramieniu czerwoną szramę. Usta nie czekały więcej, zęby przeniosły się na bladą skórę szyi, znacząc ją cal za calem siną ścieżką. Wolna dłoń powędrowała do rozchełstanej wcześniej koszuli, szybkim szarpnięciem rozrywając koszulę. Ubrania wciąż stanowiły przeszkodę, ale miejsce najwidoczniej dla niej nie było w żadnej mierze problemem.
Zaplecze?
Przereklamowane.
Z niechęcią odsunęła się trochę, ujebane farbą palce pozostawiały na żebrach barwną smugę w swojej drodze do nierównej walki z paskiem. W takich chwilach żałowała najbardziej, że nigdy jej się nie chciało opanować bezróżdżkowych trików. Magiczne kajdanki i złocisty bicz to było coś co temu zarozumiałemu czyściuchowi było bardziej potrzebne niż jego siostra.