06.06.2025, 14:18 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.06.2025, 14:21 przez Henry Lockhart.)
Henry był w stanie wyczuć, że Hannibal drżał. Przypominało mu to ludzi zgromadzonych na ulicach, przytłoczonych tym całym cierpieniem. Nikogo nie omijało to uczucie, chyba, że posiadalo się psychopatyczne skłonności. Były dwie strategie radzenia sobie z nimi: można było się im poddać lub stłumić je, by potem dać im wyjść na wierzch w innych okolicznościach. Henry był zmuszony zdusić uczucia. Nie dopuszczał do siebie myśli, które rodziły się w jego głowie. Tęsknił za dziadkami, a nawet za nieznanymi sobie rodzicami. Chciał tak naprawdę schować się w ich ramionach, zacisnąć powieki i odciąć się od tego koszmarru. Teraz jednak to on musiał być oparciem dla Hana, którego ta noc jakby pokruszyła. Henry miał nadzieję, że nie dokonała tego na stałe.
— Hej, spokojnie. Jesteś tu ze mną, tak? Przetrwamy to — zapewnił przyjaciela, zmuszając się do tego, by choć na chwilę uwierzyć w te słowa. — Pójść tam z tobą? Może czarodziejem jestem miernym, ale wiesz, że potrafię się obronić — uśmiechnął się słabo, by choć odrobinę pocieszyć Selwyna.
Obecność chłopaka sprawiała, że Lockhart przestawał błądzić we własnych ponurych przemyśleniach. Tamte były zapewne kwestią tej przytłaczającej samotności, która stanowiła jedno z wielu przekleństw spalonej nocy. Henry zakładał, że Hannibal czuł się podobnie. Na pewno przeżywanie tego z kimś, a nie samotnie, było lepszą z dwóch okropnych opcji.
— Co jakiś czas widzę tutaj dziennikarzy, więc póki oni są na mieście, ja też muszę. Prorok chce jak najwięcej zdjęć, chyba dlatego, że sytuacja jest dynamiczna. W każdej chwili może dojść do jakiegoś przełomu, a takie rzeczy najlepiej mieć na fotach, nie? — wzruszył ramionami. — Szczerze mówiąc, marzę o tym, żeby wrócić do domu i powiedzieć Prorokowi, żeby spierdalali, jeśli chcą mieć żywego fotografa. No, ale galeony nie rosną na drzewach...
Kiedy Hannibal zaczął zdejmować kurtkę, Henry położył mu rękę na ramieniu. Znowu się uśmiechnął. Chyba tej nocy uśmiechał się na razie jedynie do Selwyna.
— Zatrzymaj ją, przynajmniej do końca nocy. Oddasz mi jutro lub po prostu przy następnej okazji. A zawsze jest dobrze mieć powód, by się spot...— nie skończył mówić, bo nagle przepchnął się obok niego jakiś nieznajomy typ, który trącił go ramieniem. — Uważaj, jak łazisz, dobra?! — zirytował się Henry.
Rzut na to, czy Henry zauważy, że nieznajomy kradnie mu portfel z kieszeni (percepcja).
— Hej, spokojnie. Jesteś tu ze mną, tak? Przetrwamy to — zapewnił przyjaciela, zmuszając się do tego, by choć na chwilę uwierzyć w te słowa. — Pójść tam z tobą? Może czarodziejem jestem miernym, ale wiesz, że potrafię się obronić — uśmiechnął się słabo, by choć odrobinę pocieszyć Selwyna.
Obecność chłopaka sprawiała, że Lockhart przestawał błądzić we własnych ponurych przemyśleniach. Tamte były zapewne kwestią tej przytłaczającej samotności, która stanowiła jedno z wielu przekleństw spalonej nocy. Henry zakładał, że Hannibal czuł się podobnie. Na pewno przeżywanie tego z kimś, a nie samotnie, było lepszą z dwóch okropnych opcji.
— Co jakiś czas widzę tutaj dziennikarzy, więc póki oni są na mieście, ja też muszę. Prorok chce jak najwięcej zdjęć, chyba dlatego, że sytuacja jest dynamiczna. W każdej chwili może dojść do jakiegoś przełomu, a takie rzeczy najlepiej mieć na fotach, nie? — wzruszył ramionami. — Szczerze mówiąc, marzę o tym, żeby wrócić do domu i powiedzieć Prorokowi, żeby spierdalali, jeśli chcą mieć żywego fotografa. No, ale galeony nie rosną na drzewach...
Kiedy Hannibal zaczął zdejmować kurtkę, Henry położył mu rękę na ramieniu. Znowu się uśmiechnął. Chyba tej nocy uśmiechał się na razie jedynie do Selwyna.
— Zatrzymaj ją, przynajmniej do końca nocy. Oddasz mi jutro lub po prostu przy następnej okazji. A zawsze jest dobrze mieć powód, by się spot...— nie skończył mówić, bo nagle przepchnął się obok niego jakiś nieznajomy typ, który trącił go ramieniem. — Uważaj, jak łazisz, dobra?! — zirytował się Henry.
Rzut na to, czy Henry zauważy, że nieznajomy kradnie mu portfel z kieszeni (percepcja).
Rzut PO 1d100 - 100
Krytyczny sukces!
Krytyczny sukces!