Nie lubiła pogrzebów.
To nigdy nie był prosty temat – pogrzeb. Ostatnie pożegnanie z kimś bliskim, ostatnia możliwość, by się z nim „zobaczyć” i tak dalej. Florence jej osobiście bliska nie była, nie przyjaźniły się, nic z tych rzeczy. Znały się, oczywiście. Panna Bulstrode wiedziała o przyjaźni pomiędzy Laurentem a Victorią, wiedziała, że Victoria pracuje z jej braćmi i była też tym uzdrowicielem, który zajmował się… „klątwą” magicznego rytuału Beltane, jaka ją połączyła. Była szanowanym członkiem magicznej społeczności, klejnotem szpitala im. św. Munga. Spalona Noc zbierała swoje żniwo… Nie była przesadnie blisko z żadnym z Bulstrode (choć z Atreusem zdecydowanie jej było bardziej po drodze niż z Orionem, zwłaszcza w ostatnim czasie), by faktycznie tutaj być, skoro była to ceremonia i spotkanie dla przyjaciół i rodziny. Ale była, bo poprosił ją o to Laurent. Tam gdzie on trzymał się ledwo co, tam gdzie drżał z wysiłku, by nie stracić twarzy, tam ona próbowała dodać mu siły i otuchy, by wytrzymał jeszcze odrobinę, by dał z siebie jeszcze trochę.
Był bardzo dzielny. Oni wszyscy zresztą byli… ci jej najbliżsi.
Zastanawiała się przy tym wszystkim, jak trzymał się Atreus, który tamtej okropnej nocy nie dość, że stracił zdrowie i w pewnym momencie nie mógł już towarzyszyć reszcie brygadzistów i aurorów, by chociaż próbować posprzątać ten cały syf, to jeszcze stracił ukochaną siostrę. To musiało być podwójnie dotkliwe, bo jak go znała, to najpewniej uciekłby w pracę, byle nie musieć o tym wszystkim myśleć, a przynajmniej jakiś czas był przykuty do łóżka.
Starała się mieć Laurenta na oku, zwłaszcza teraz, gdy atmosfera była już zdecydowanie luźniejsza. Luźniejsza nie znaczyło, że było łatwiej. Na pewno nie było. Wyłapała za to, że i on na nią spogląda. Może to był odpowiedni moment…? Przeprosiła więc osoby, z którymi do tej pory cicho rozmawiała i wstała, by podejść do Prewetta, po drodze uśmiechając się krótko do mijanych ludzi. Dotknęła lekko jego ramienia swoją lodowatą dłonią i nachyliła się.
– Przejdziemy się? – może potrzebował tego, co mogła zaoferować: aurę spokoju i ciszy, twarzy, na której nie rysował się smutek, gdzie wszystkie myśli skryte były pod woalką oklumencji.
Szukała też wzrokiem Atreusa – może i on potrzebował tego samego? Nie wiedziała, jak sobie tutaj radził ze swoim trzecim okiem i toną emocji zewsząd.