27.06.2025, 18:50 ✶
Nie musiał jej przecież tego tłumaczyć. Była smutną dziewczyną, która nie wiedziała co zrobić ze swoim życiem i co do tego nie posiadała jakichkolwiek złudzeń. Podejmowała przez to często wątpliwe decyzje, których często żałowała, ale ile można było poddawać się złości, słysząc urągania w tym samym tonie? Może kiedyś na przyrównanie do sadystycznych chłopczyków w pelerynach zwyczajnie uniosłaby się jakimiś resztkami dumy, ale teraz skrzywiła się zaledwie, jakby oczekiwała od niego czegoś więcej, zamiast opryskliwości tak niskich lotów.
Wsmarowywał jej twarz w przybrudzoną sadzą od drugiej strony, sklepową witrynę i nawet jeśli próbowała z nim walczyć, to przecież nie miała z nim żadnych szans. Była zwyczajnie zbyt słaba, by fizycznie być w stanie mu się przeciwstawić, ale instynkty nie dały całkowicie odpuścić, przez co palce ślizgały się po szkle, próbując wczepić się w nie, znaleźć miejsce podparcia i zmusić ciało do odsunięcia się.
Uwolniła się od chłodu szkła dopiero, kiedy on sam szarpnął ją za włosy ku tyłowi, odrywając od witryny gabinetu. W zaskoczonym sapnięciu, które jej się wyrwało, nie było jednak ani grama ulgi, bo zdawała sobie sprawę że to wcale nie był koniec. Kiedy zatoczyła się, ruszył za nią, przyszpilając do dywanu na który runęła wytrącona z równowagi. Brakowało tylko, żeby w całym tym przepychanym tańcu potłukli coś, a ona nabiła się na rozrzucone resztki szkła czy ceramiki.
Obrzydliwa butelka, którą znalazł na stole, nawet nie należała do niej, bo była prezentem od jakiegoś zdesperowanego klienta. Równie tani co cienki winiacz idealnie oddawał z kim się zadawała, nawet jeśli jej rodzina nie cierpiała przecież na brak pieniędzy. Pod pewnymi względami jednak, wszyscy na Nokturnie byli sobie równie - tak samo upodleni przez życie i samych siebie, tak samo z listą niefortunnych błędów na koncie, które zaprowadziły ich do tego miejsca. A Lestrange, nawet jeśli ubrany był w drogie szaty, posiadał rozpoznawalne nazwisko i momentami coś znaczył w społeczeństwie, to nie był od nikogo lepszy. Gdyby był, w ogóle by go tutaj nie było.
Ambrosia chyba nigdy w życiu nie miała okazji się topić. Nie tak naprawdę. Nawet czerwcowa przygoda z syreną, z perspektywy czasu wydawała się jej raczej słodka jak traumatyzująca, a przecież czuła wtedy chłodny uścisk morskiej to ni, która próbowała wedrzeć się do jej płuc. Louvain jednak wślizgnął się swoimi poczynaniami na jakiś nowy poziom, tłamsząc ją w każdy możliwy sposób, na który mogła odpowiedzieć tylko paniką. Strachliwie wszczepionymi paznokciami w to, co tylko znalazło się pod rękoma, tak samo jak i konwulsyjnymi próbami złapania kolejnego oddechu. To byłaby bolesna i pełna lęku śmierć, bo przez moment, bardzo krótki i ulotny, Rosie faktycznie pomyślała o tym, że było to zbyt blisko końca. Niemal znowu widziała wypaczone obrazy, znajdujące się za zasłoną.
Zerwała z siebie przemoczoną szmatę, kiedy tylko poczuła, że z niej zszedł. Cokolwiek sprawiało jej oprawcy satysfakcję w tym całym obrazie, teraz mógł się tym w pełni napawać, podczas gdy ona frenetycznie łapała powietrze i kasłała. Tani winiacz roszący jej twarz, mieszał się ze łzami, które leciały jej po policzkach, ale jeśli Lou spodziewał się jeszcze jakiegoś ale, jakieś pyskówki czy docinki, nic takiego się nie stało. Był tylko szloch.
Śmierciożercy mogli czuć się w Ataraxii jak w domu, nie zamierzała im tego odmawiać. Kiedy jednak pierwsi z nich pojawili się później tej nocy w gabinecie, jego właścicielki w nim nie było.
Wsmarowywał jej twarz w przybrudzoną sadzą od drugiej strony, sklepową witrynę i nawet jeśli próbowała z nim walczyć, to przecież nie miała z nim żadnych szans. Była zwyczajnie zbyt słaba, by fizycznie być w stanie mu się przeciwstawić, ale instynkty nie dały całkowicie odpuścić, przez co palce ślizgały się po szkle, próbując wczepić się w nie, znaleźć miejsce podparcia i zmusić ciało do odsunięcia się.
Uwolniła się od chłodu szkła dopiero, kiedy on sam szarpnął ją za włosy ku tyłowi, odrywając od witryny gabinetu. W zaskoczonym sapnięciu, które jej się wyrwało, nie było jednak ani grama ulgi, bo zdawała sobie sprawę że to wcale nie był koniec. Kiedy zatoczyła się, ruszył za nią, przyszpilając do dywanu na który runęła wytrącona z równowagi. Brakowało tylko, żeby w całym tym przepychanym tańcu potłukli coś, a ona nabiła się na rozrzucone resztki szkła czy ceramiki.
Obrzydliwa butelka, którą znalazł na stole, nawet nie należała do niej, bo była prezentem od jakiegoś zdesperowanego klienta. Równie tani co cienki winiacz idealnie oddawał z kim się zadawała, nawet jeśli jej rodzina nie cierpiała przecież na brak pieniędzy. Pod pewnymi względami jednak, wszyscy na Nokturnie byli sobie równie - tak samo upodleni przez życie i samych siebie, tak samo z listą niefortunnych błędów na koncie, które zaprowadziły ich do tego miejsca. A Lestrange, nawet jeśli ubrany był w drogie szaty, posiadał rozpoznawalne nazwisko i momentami coś znaczył w społeczeństwie, to nie był od nikogo lepszy. Gdyby był, w ogóle by go tutaj nie było.
Ambrosia chyba nigdy w życiu nie miała okazji się topić. Nie tak naprawdę. Nawet czerwcowa przygoda z syreną, z perspektywy czasu wydawała się jej raczej słodka jak traumatyzująca, a przecież czuła wtedy chłodny uścisk morskiej to ni, która próbowała wedrzeć się do jej płuc. Louvain jednak wślizgnął się swoimi poczynaniami na jakiś nowy poziom, tłamsząc ją w każdy możliwy sposób, na który mogła odpowiedzieć tylko paniką. Strachliwie wszczepionymi paznokciami w to, co tylko znalazło się pod rękoma, tak samo jak i konwulsyjnymi próbami złapania kolejnego oddechu. To byłaby bolesna i pełna lęku śmierć, bo przez moment, bardzo krótki i ulotny, Rosie faktycznie pomyślała o tym, że było to zbyt blisko końca. Niemal znowu widziała wypaczone obrazy, znajdujące się za zasłoną.
Zerwała z siebie przemoczoną szmatę, kiedy tylko poczuła, że z niej zszedł. Cokolwiek sprawiało jej oprawcy satysfakcję w tym całym obrazie, teraz mógł się tym w pełni napawać, podczas gdy ona frenetycznie łapała powietrze i kasłała. Tani winiacz roszący jej twarz, mieszał się ze łzami, które leciały jej po policzkach, ale jeśli Lou spodziewał się jeszcze jakiegoś ale, jakieś pyskówki czy docinki, nic takiego się nie stało. Był tylko szloch.
Śmierciożercy mogli czuć się w Ataraxii jak w domu, nie zamierzała im tego odmawiać. Kiedy jednak pierwsi z nich pojawili się później tej nocy w gabinecie, jego właścicielki w nim nie było.
Koniec sesji
she was a gentle
sort of horror
sort of horror