14.07.2025, 18:03 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.07.2025, 18:04 przez Hannibal Selwyn.)
Hannibal westchnął ciężko. No i zjebałem. Henry ewidentnie poczuł się dotknięty, nastrój prysł i z powrotem byli tylko dwójką znajomych, próbujących przetrwać.
Nie, nie ja. To wszystko wina tego pieprzonego złodzieja.
Poczuł się trochę lepiej, zrzuciwszy winę z siebie, co nie zmieniało faktu, że Lockhart najwyraźniej planował dalej się narażać. Hannibal nie miał już na to siły. Strach, frustracja, poczucie bezsilności mieszały się ze zmęczeniem, głodem i uczuciem, że popiół dostał się już absolutnie wszędzie. Za dużo.
Miał ochotę płakać. Miał ochotę się napić. Miał ochotę oznajmić Henry'emu, że otóż nie, nie wraca do żadnej pracy, idą do niego, teraz, nie odmawia się takiej propozycji od Selwyna. Zaciągnąć go siłą, jeżeli będzie trzeba. Zamknąć go w mieszkaniu. Zatrzymać w bezpiecznym miejscu.
Mógłby to zrobić.
Hannibal spojrzał w oczy towarzysza.
Ciepły brąz. Chłodny błękit. Taki sam strach.
A jednak tylko jeden z nich chciał uciekać.
Mógłby to zrobić, złapać za pasek aparatu na szyi, przyciągnąć go do siebie, teleportować ich stamtąd razem, a "Proroka" w razie potrzeby przekupić albo zastraszyć z pomocą Jonathana albo nawet ojca, gdyby chcieli go wyrzucić… ale był pewien, że Henry nigdy by się na to nie zgodził i nie miałoby to nic wspólnego z niewystarczającym darem przekonywania Hannibala.
Młody fotograf mógł do woli wyrażać irytację na swoich pracodawców, zwalać na nich winę, ale w uporze, z jakim był gotów wybiec z bezpiecznego gmachu, w gotowości, z jaką zaproponował odprowadzenie go, w potrzebie uchwycenia prawdy było coś więcej, niż tylko obawa o swoją pracę. Poczucie misji? Potrzeba… zrobienia chociaż czegoś, czegokolwiek właściwego w tej sytuacji, nieważne, jak małego?
Selwyn nie mógł nic poradzić na to, że czuł podziw dla odwagi takich ludzi, jak Henry Lockhart czy Guinevere McGonagall. Jeżeli głupi "Prorok" zwolni go mimo wszystko, jeżeli Hannibal nie zobaczy go na najbliższej premierze... cóż, na pewno znajdzie się sposób, by uprzykrzyć życie kierownictwu gazety.
Lockhart powiedział wcześniej, że mierny z niego czarodziej. Hannibal wiedział, że chłopak nie zdał wszystkich egzaminów. Zamknęło to przed nim wiele drzwi, los nie do pomyślenia dla Malfoya, Longbottoma, czy Selwyna, ale nie do uniknięcia, kiedy było się niezamożnym czarodziejem półkrwi. Czy czuł się gorszy z tego powodu?
Niektórzy pokładali tak wiele wiary w potencjale magicznym, jakby długość różdżki miała być jedyną miarą wartości człowieka. Selwyn miał w tej chwili głęboko gdzieś wyniki Owutemów przyjaciela, ale przecież sam wiedział, jak to jest czuć się gorszym. Nie znosił tego. Całe życie był poddawany presji, napotykał wokół oczekiwania, daj z siebie więcej i więcej, pokaż, że jesteś wart miłości i podziwu, encore une fois, głośniej, wyżej, plecy proste, oddychaj i uśmiechnij się do cholery! - wszystko po to, by nie zostać w tyle.
Rozumiał, jak to jest - potrzebować się wykazać. Udowodnić swoją wartość.
Henry - uparty, niedomyślny, opiekuńczy, pełen ideałów Henry, w jego oczach był całkiem wystarczający, ale najwyraźniej uznał, że ma tu zadanie do wykonania. Hannibal zorientował się, że prawdopodobnie jest w tej scenie postacią drugoplanową. I z całkiem nietypową dla Selwynów skromnością, ale za to z całkiem właściwą im gracją postanowił usunąć się i pozwolić głównemu aktorowi błyszczeć.
Włożył otrzymanego przed chwilą lizaka do ręki Henry’ego i zamknął jego dłoń wokół słodycza. Trzymał - tym razem całkiem niewinnie, nie próbując żadnego podrywu.
- W atrium jest dzieciak, który potrzebuje osłody bardziej, niż ja - powiedział.
Ze smutnym uśmiechem pokręcił głową, odmawiając propozycji odprowadzenia go. Skoro Henry nie potrzebował niańki, to on też nie.
- Przepraszam za tych “pismaków” - powiedział cicho, ani na chwilę nie odrywając wzroku od twarzy Lockharta - Twoja praca jest ważna. Ty jesteś ważny.
Wokół nich walił się świat, ale to było tylko tło, jak scenografia, jak statyści. Gdyby to była scena w mugolskim filmie, powinni się teraz pocałować. Gdyby to była scena w mugolskim filmie, jeden z nich byłby kobietą.
To nie była scena w filmie - ale tak było łatwiej. Udawać. Nie dopuszczać do siebie tego, że każde rozstanie tej nocy mogło być ostatnim. Morpheus. Guinevere. Henry.
- Pokaż im prawdę - Hannibal ścisnął dłoń Henry'ego, wypuścił ją niechętnie i dodał - Nie daj się zabić.
I teleportował się stamtąd, zanim zdążył wypaść z roli.
Nie, nie ja. To wszystko wina tego pieprzonego złodzieja.
Poczuł się trochę lepiej, zrzuciwszy winę z siebie, co nie zmieniało faktu, że Lockhart najwyraźniej planował dalej się narażać. Hannibal nie miał już na to siły. Strach, frustracja, poczucie bezsilności mieszały się ze zmęczeniem, głodem i uczuciem, że popiół dostał się już absolutnie wszędzie. Za dużo.
Miał ochotę płakać. Miał ochotę się napić. Miał ochotę oznajmić Henry'emu, że otóż nie, nie wraca do żadnej pracy, idą do niego, teraz, nie odmawia się takiej propozycji od Selwyna. Zaciągnąć go siłą, jeżeli będzie trzeba. Zamknąć go w mieszkaniu. Zatrzymać w bezpiecznym miejscu.
Mógłby to zrobić.
Hannibal spojrzał w oczy towarzysza.
Ciepły brąz. Chłodny błękit. Taki sam strach.
A jednak tylko jeden z nich chciał uciekać.
Mógłby to zrobić, złapać za pasek aparatu na szyi, przyciągnąć go do siebie, teleportować ich stamtąd razem, a "Proroka" w razie potrzeby przekupić albo zastraszyć z pomocą Jonathana albo nawet ojca, gdyby chcieli go wyrzucić… ale był pewien, że Henry nigdy by się na to nie zgodził i nie miałoby to nic wspólnego z niewystarczającym darem przekonywania Hannibala.
Młody fotograf mógł do woli wyrażać irytację na swoich pracodawców, zwalać na nich winę, ale w uporze, z jakim był gotów wybiec z bezpiecznego gmachu, w gotowości, z jaką zaproponował odprowadzenie go, w potrzebie uchwycenia prawdy było coś więcej, niż tylko obawa o swoją pracę. Poczucie misji? Potrzeba… zrobienia chociaż czegoś, czegokolwiek właściwego w tej sytuacji, nieważne, jak małego?
Selwyn nie mógł nic poradzić na to, że czuł podziw dla odwagi takich ludzi, jak Henry Lockhart czy Guinevere McGonagall. Jeżeli głupi "Prorok" zwolni go mimo wszystko, jeżeli Hannibal nie zobaczy go na najbliższej premierze... cóż, na pewno znajdzie się sposób, by uprzykrzyć życie kierownictwu gazety.
Lockhart powiedział wcześniej, że mierny z niego czarodziej. Hannibal wiedział, że chłopak nie zdał wszystkich egzaminów. Zamknęło to przed nim wiele drzwi, los nie do pomyślenia dla Malfoya, Longbottoma, czy Selwyna, ale nie do uniknięcia, kiedy było się niezamożnym czarodziejem półkrwi. Czy czuł się gorszy z tego powodu?
Niektórzy pokładali tak wiele wiary w potencjale magicznym, jakby długość różdżki miała być jedyną miarą wartości człowieka. Selwyn miał w tej chwili głęboko gdzieś wyniki Owutemów przyjaciela, ale przecież sam wiedział, jak to jest czuć się gorszym. Nie znosił tego. Całe życie był poddawany presji, napotykał wokół oczekiwania, daj z siebie więcej i więcej, pokaż, że jesteś wart miłości i podziwu, encore une fois, głośniej, wyżej, plecy proste, oddychaj i uśmiechnij się do cholery! - wszystko po to, by nie zostać w tyle.
Rozumiał, jak to jest - potrzebować się wykazać. Udowodnić swoją wartość.
Henry - uparty, niedomyślny, opiekuńczy, pełen ideałów Henry, w jego oczach był całkiem wystarczający, ale najwyraźniej uznał, że ma tu zadanie do wykonania. Hannibal zorientował się, że prawdopodobnie jest w tej scenie postacią drugoplanową. I z całkiem nietypową dla Selwynów skromnością, ale za to z całkiem właściwą im gracją postanowił usunąć się i pozwolić głównemu aktorowi błyszczeć.
Włożył otrzymanego przed chwilą lizaka do ręki Henry’ego i zamknął jego dłoń wokół słodycza. Trzymał - tym razem całkiem niewinnie, nie próbując żadnego podrywu.
- W atrium jest dzieciak, który potrzebuje osłody bardziej, niż ja - powiedział.
Ze smutnym uśmiechem pokręcił głową, odmawiając propozycji odprowadzenia go. Skoro Henry nie potrzebował niańki, to on też nie.
- Przepraszam za tych “pismaków” - powiedział cicho, ani na chwilę nie odrywając wzroku od twarzy Lockharta - Twoja praca jest ważna. Ty jesteś ważny.
Wokół nich walił się świat, ale to było tylko tło, jak scenografia, jak statyści. Gdyby to była scena w mugolskim filmie, powinni się teraz pocałować. Gdyby to była scena w mugolskim filmie, jeden z nich byłby kobietą.
To nie była scena w filmie - ale tak było łatwiej. Udawać. Nie dopuszczać do siebie tego, że każde rozstanie tej nocy mogło być ostatnim. Morpheus. Guinevere. Henry.
- Pokaż im prawdę - Hannibal ścisnął dłoń Henry'ego, wypuścił ją niechętnie i dodał - Nie daj się zabić.
I teleportował się stamtąd, zanim zdążył wypaść z roli.
Koniec sesji