25.07.2025, 15:39 ✶
poranek 18.09.1972, Nora Nory
Nie planował zbyt długo zostawać w Londynie, jednak opuszczając szpital po nocnym dyżurze uświadomił sobie, ile tak naprawdę miał jeszcze do zrobienia. Było to jednak coś, na co świadomie się pisał, toteż ignorując zmęczenie, ruszył przed siebie w kierunku magicznej części miasta. Zamierzał odebrać kilka zamówień, złożyć parę wczesnoporannych wizyt i dopiero wtedy udać się do domu, raczej także nie bezpośrednio do łóżka. Miał zresztą pełną świadomość tego, że w najbliższych dniach z pewnością nie będzie mu dane zbyt porządnie się wyspać. Nigdy nie był jednak tak daleki narzekania, jak teraz. Tak właściwie, mimo kilku dosyć trudnych przypadków, z jakimi przyszło mu mierzyć się w nocy, czuł się całkiem lekko i przyjemnie. Miał dobry humor, bez wątpienia zdecydowanie lepszy niż większość ludzi, których mijał w drodze do Dziurawego Kotła, a później także na brukowanych chodnikach Pokątnej.
Było chłodno i mgliście, ale zupełnie inaczej niż zazwyczaj. W powietrzu unosiła się typowa londyńska mżawka, jednak aura, jaka zawisła nad stolicą nijak nie przypominała tej zwyczajnej jesienno-zimowej atmosfery, jaka powinna w tej chwili powoli ogarniać ulice miasta. Nawet bicie dzwonów w odległej mugolskiej katedrze wydawało się bardziej stłumione, a jednocześnie w niepokojący sposób znacznie lepiej słyszalne niż zazwyczaj.
Nie dało się nie dostrzec, że Pokątna nie tętniła już życiem. Gwar energicznych, głośnych rozmów nie odbijał się między ścianami kamienic, ludzie nie przystawali przed kolorowymi witrynami, aby wymieniać towarzyskie plotki, przypatrując się przy tym produktom za szybami. Raczej pochylali głowy, kryjąc twarze w połach płaszczy i kapturach peleryn, jak najszybciej starając się mijać kolejne budynki w drodze tam, gdzie zmierzali.
Świat wydawał się znacznie bardziej szary i przygaszony, okryty niewidzialnym, lecz odczuwalnym woalem żałobnym. Dla większości ludzi, tegoroczne dni okalające Mabon bez wątpienia miały przebiegać w atmosferze zadumy i refleksji, nawet jeśli sam sabat powinien być dosyć radosnym świętem.
No cóż. O ironio, w jego przypadku sytuacja wyglądała dokładnie w ten sposób. Jego własne Mabon jawiło się pod znakiem barwnych wstążek, gwaru i świętowania, całkowicie kontrastując z zeszłym rokiem spędzanym w pracy nad ofiarami grzybków wyglądających zupełnie tak jak ten borowik ze zdjęcia. Nie, niemal nigdy nie wyglądały łudząco podobnie.
Tak, w tym roku miał to zupełnie gdzieś, nie zamierzając pojawiać się w szpitalu od czwartkowego poranka aż do przyszłego wtorku. Całe sześć dni do wachlarza wolnego, jakie miał nieoczekiwaną okazję wziąć w ostatnich miesiącach. Co prawda tym razem musiał nagłowić się nad paroma zamianami, jednak czego nie robiło się dla tak wyjątkowej okazji? To był niepodważalny argument, bez wątpienia.
Wchodząc do klubokawiarni Nory, lekko pchnął drzwi frontowe, unosząc wzrok na dźwięk dzwonka i uśmiechając się do siebie pod nosem. Moment później rozejrzał się po lokalu, szukając wzrokiem właścicielki.
- Hej, masz dziesięć minut? - Rzucił, niemal od razu przestępując kilka kroków, aby uściskać przyjaciółkę na powitanie.
Było jeszcze stosunkowo wcześnie, więc liczył, że rzeczywiście nie będzie to dla niej żaden kłopot.
Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down