11.08.2025, 09:29 ✶
Cóż. Może to i lepiej, że nie zdawał sobie sprawy z satysfakcji, jaka towarzyszyła Bletchleyównie w związku z wkręcaniem go odnośnie jej przezorności. Z pewnością nie byłby zadowolony, gdyby dotarło do niego, że tak naprawdę nigdy nie było żadnej pospiesznie zamówionej prenumeraty, a dziewczyna po prostu robiła sobie z niego jaja. Na jej szczęście, nawet nie próbował w to wnikać. Kiwnął głową, moment później zajmując swoje myśli czymś innym: drogą do kuchni i podziemiami rezydencji.
- A ja to kto? - Spytał, starając się zabrzmieć jak najbardziej kąśliwie, nawet jeśli w rzeczywistości nie był ani trochę urażony, bo czemu miałby być?
Jednocześnie kątem oka spojrzał w kierunku dziewczyny, starając się wyczytać z jej twarzy powód, dla którego użyła takiego a nie innego tonu głosu, aby oznajmić mu swoją niechęć do lokalnej piwnicy. Choć może nie tylko do tej tutaj? Nie sądził, by powiedziała mu dosłownie, co budziło u niej ewentualne obawy. Nawet w tym stanie, w jakim teraz była, Prue raczej nie miała w zwyczaju podkładać mu informacji na srebrnej tacy tuż pod sam nos. Mógł za to spróbować na niej innych technik.
- Kto by pomyślał, że chodzisz po Ścieżkach, a dygoczesz na samą myśl o byciu samą w byle spiżarni - stwierdził, z pozoru luźno i mimochodem, posyłając przelotne spojrzenie w kierunku koleżanki.
Po prawdzie, być może to było dla niego znacznie bardziej zrozumiałe niż zamierzał przyznać na głos. Domy tego typu bez wątpienia miały coś w sobie, szczególnie w samym środku nocy, podczas nieuchronnie nadciągającej burzy. Nawet jeśli osoby ich pokroju niekoniecznie obawiały się tego, co może czaić się w ciemnościach, bez wątpienia posiadali naprawdę szeroką wiedzę w tym temacie.
Nie ze wszystkimi bytami, jakie zagnieżdżały się w podobnych labiryntach, wbrew woli właścicieli domostw, chciałby zaś spotkać się sam na sam, zupełnie bez dodatkowego przygotowania. Wiedział o boginie w szafie na strychu, zdawał sobie sprawę z czegoś, co było śladem niezbyt towarzyskiej zjawy snującej się przy linii lasu i ponad wrzosowiskami. Jednakże bywały także takie części posiadłości i przynależnych do niej terenów, które i on zazwyczaj omijał szerokim łukiem.
Bez wątpienia był to zarówno fragment piwnicy, jak i tamta niechlubna część lasu, w której obecna tu Panienka Bletchley miała okazję spędzić cały dzień i ponad pół nocy. Wbrew pozorom, cieszył się zatem z tego, że tamte doświadczenia nie wyrządziły u niej zbyt trwałej krzywdy. Nawet biorąc pod uwagę to, co stało się przed kilkoma dniami. Bez wątpienia nie zamierzał wpychać ją na minę, planując poprowadzić dziewczynę znacznie łatwiejszymi do zapamiętania przejściami do kuchni. Z pominięciem tych, które mogły sprowadzić ją na sam dół.
- A jednak - wątpiła, więc musiał jej to wytknąć.
Inaczej po prostu nie byłby sobą, nawet w tym nad wyraz wyluzowanym stanie.
- W prawo - poinstruował, jednocześnie wyjątkowo gładkim, płynnym i jednostajnym ruchem opierając się o deski boazerii po wspomnianej prawej stronie.
Tam, gdzie jeszcze chwilę wcześniej nie było, gdzie skręcać, jednak niemalże dokładnie w tym samym momencie ukazały się schody prowadzące w dół.
- Korytarz dla służby - wyjaśnił bez potrzeby oczekiwania na pytanie, robiąc pierwsze kroki na dół. - Skrzaty nie mogą załatwić wszystkiego, a podczas większych wydarzeń towarzyskich, zderzenia gości i obsługi byłyby traktowane jako nietakt i brak kultury, ergo stosowne adaptacje - to była prawdopodobnie dosyć niewyczerpująca wersja, ale chyba właśnie takiej teraz potrzebowali.
W końcu nie chodziło im o historię domu, a o dojście do kuchni.
- A ja to kto? - Spytał, starając się zabrzmieć jak najbardziej kąśliwie, nawet jeśli w rzeczywistości nie był ani trochę urażony, bo czemu miałby być?
Jednocześnie kątem oka spojrzał w kierunku dziewczyny, starając się wyczytać z jej twarzy powód, dla którego użyła takiego a nie innego tonu głosu, aby oznajmić mu swoją niechęć do lokalnej piwnicy. Choć może nie tylko do tej tutaj? Nie sądził, by powiedziała mu dosłownie, co budziło u niej ewentualne obawy. Nawet w tym stanie, w jakim teraz była, Prue raczej nie miała w zwyczaju podkładać mu informacji na srebrnej tacy tuż pod sam nos. Mógł za to spróbować na niej innych technik.
- Kto by pomyślał, że chodzisz po Ścieżkach, a dygoczesz na samą myśl o byciu samą w byle spiżarni - stwierdził, z pozoru luźno i mimochodem, posyłając przelotne spojrzenie w kierunku koleżanki.
Po prawdzie, być może to było dla niego znacznie bardziej zrozumiałe niż zamierzał przyznać na głos. Domy tego typu bez wątpienia miały coś w sobie, szczególnie w samym środku nocy, podczas nieuchronnie nadciągającej burzy. Nawet jeśli osoby ich pokroju niekoniecznie obawiały się tego, co może czaić się w ciemnościach, bez wątpienia posiadali naprawdę szeroką wiedzę w tym temacie.
Nie ze wszystkimi bytami, jakie zagnieżdżały się w podobnych labiryntach, wbrew woli właścicieli domostw, chciałby zaś spotkać się sam na sam, zupełnie bez dodatkowego przygotowania. Wiedział o boginie w szafie na strychu, zdawał sobie sprawę z czegoś, co było śladem niezbyt towarzyskiej zjawy snującej się przy linii lasu i ponad wrzosowiskami. Jednakże bywały także takie części posiadłości i przynależnych do niej terenów, które i on zazwyczaj omijał szerokim łukiem.
Bez wątpienia był to zarówno fragment piwnicy, jak i tamta niechlubna część lasu, w której obecna tu Panienka Bletchley miała okazję spędzić cały dzień i ponad pół nocy. Wbrew pozorom, cieszył się zatem z tego, że tamte doświadczenia nie wyrządziły u niej zbyt trwałej krzywdy. Nawet biorąc pod uwagę to, co stało się przed kilkoma dniami. Bez wątpienia nie zamierzał wpychać ją na minę, planując poprowadzić dziewczynę znacznie łatwiejszymi do zapamiętania przejściami do kuchni. Z pominięciem tych, które mogły sprowadzić ją na sam dół.
- A jednak - wątpiła, więc musiał jej to wytknąć.
Inaczej po prostu nie byłby sobą, nawet w tym nad wyraz wyluzowanym stanie.
- W prawo - poinstruował, jednocześnie wyjątkowo gładkim, płynnym i jednostajnym ruchem opierając się o deski boazerii po wspomnianej prawej stronie.
Tam, gdzie jeszcze chwilę wcześniej nie było, gdzie skręcać, jednak niemalże dokładnie w tym samym momencie ukazały się schody prowadzące w dół.
- Korytarz dla służby - wyjaśnił bez potrzeby oczekiwania na pytanie, robiąc pierwsze kroki na dół. - Skrzaty nie mogą załatwić wszystkiego, a podczas większych wydarzeń towarzyskich, zderzenia gości i obsługi byłyby traktowane jako nietakt i brak kultury, ergo stosowne adaptacje - to była prawdopodobnie dosyć niewyczerpująca wersja, ale chyba właśnie takiej teraz potrzebowali.
W końcu nie chodziło im o historię domu, a o dojście do kuchni.
Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down