11.08.2025, 15:13 ✶
- Mhm - o dziwo, tym razem w jego odpowiedzi brakowało wymownego tonu, nawet jeśli bez wątpienia mógłby pozwolić sobie na to, aby zabrzmieć znacznie bardziej uszczypliwie.
Ani przez chwilę nie wątpił bowiem w to, że Prudence nie bez powodu użyła właśnie tego sformułowania. Nie powiedziała, że znalazł ją Elias czy Cornelius, nie użyła imienia Ursuli, nie wymieniła nikogo konkretnego z imienia, chociaż byłoby to raczej naturalne w tej sytuacji. To miało znaczenie, bowiem jeśli wiedział coś z całą swoją niezmąconą pewnością, to właśnie to, że Bletchleyówna nie robiła takich rzeczy przez przypadek. Nawet będąc zjaraną, w jakimś stopniu panowała nad swoimi wypowiedziami, nie przestając być tą jakże tajemniczą osobą, która nie szastała informacjami na prawo i na lewo.
Czy zamierzał dociekać, która z typowanych przez niego osób wsparła ją w wyjściu z tymczasowej opresji, która wcale nie była zgubieniem się, bo nie panikowała z tego powodu? No, niekoniecznie. Miał swoje przypuszczenia, słuchając odpowiedzi dziewczyny, ale nie był tym aż tak zainteresowany. Chwilowo odpuścił sobie jakiekolwiek zbieranie haków na ludzi dookoła niego, w końcu znajdowali się (teraz już na nowo) w przyjacielskim gronie.
Zresztą z tego samego powodu odchrzaknął tylko znacząco, słysząc ton głosu Prudence, którym skwitowała jego słowa o wazie. Wyjątkowo naprawdę nie czuł potrzeby podkreślania prawidłowości jego racji. Szczególnie, że niechybnie nie byłoby to takie znowu proste, aby jednocześnie mogli skradać się przy tym ciemnymi korytarzami, nie zwracając na siebie uwagi reszty domowników i prowadzić jakiekolwiek dyskusje na temat społecznych przekonań. Równie dobrze mogli rozmawiać...
...o pogodzie.
O ironio. O pogodzie. I tu też nie mieli całkowicie jednego zdania.
- Naturalnych? Tak - stwierdził, zgadzając się z Prudence, choć tylko na dwie czy dwie sekundy, po których przekrzywił głowę to w jedną, to w drugą stronę, wreszcie odsuwając się od okienka, ze średnio przekonanym. - Innych? Meeeh, nie, żebym zamierzał być złym prorokiem, ale nie sądzę - rozdrażniona i pogwałcona czarnomagicznymi rytuałami, Matka Natura w ostatnich miesiącach szalała coraz bardziej i bardziej.
Trudno byłoby bezsprzecznie założyć, że po tym, co stało się wiosną i latem, na jesieni wszystko miało powrócić do całkowitej normy. Mogli mieć jeszcze zawieruchy z piorunami, burze śnieżne tworzące zaspy aż po czubki głów, nie tylko po same pachy, lecz całkowicie zasypujące budynki. Tak naprawdę trudno było z niezmąconą pewnością zakładać, że nie czekały na nich żadne następne anomalie związane z siłami natury.
Jako osoba w znacznej mierze obcująca z wszelkiego rodzaju roślinnością i przykładająca wiele uwagi do zachowań środowiska, nie był już ani trochę przekonany, że nadchodzące miesiące okażą się dokładnie takie jak zawsze. Abstrahując od efektów wywołanych przez rozległe pożary, już teraz było...
...bardziej osobliwie. Jesień nadeszła bardzo nagle, znacznie wcześniej niż zazwyczaj. Wygnała lato dosłownie z dnia na dzień, zaskakując ich nagłym załamaniem pogody. Może było jeszcze przed pierwszymi przymrozkami, ale zakładał, że to tylko kwestia kilku najbliższych dni, z pewnością nie dalej niż dwóch tygodni. To samo w sobie stanowiło pewien rodzaj anomalii, nawet w dosyć chłodnych i deszczowych regionach Wielkiej Brytanii.
Schodząc na dół praktycznie na czuja, nie patrzył za siebie, nie zamierzając przesadnie sprawdzać, jak radzi sobie idąca za nim dziewczyna. Było ciemno, kolejne grzmoty zaczęły rozrywać ciszę dotychczas panującą na klatce schodowej, więc nie słyszał kroków, jakie stawiała Bletchleyówna. Wyszedł jednak z założenia, że gdyby powinęła jej się noga, niechybnie uderzyłaby go w plecy. Dopóki tak się nie stało, był całkowicie pewien, że oboje stabilnie schodzą po kolejnych stopniach.
Dopiero, gdy jeden z piorunów grzmotnął gdzieś wyjątkowo blisko rezydencji, a korytarz rozjaśnił się niemal jak za dnia, mimo niewielkich świetlików okiennych, Ambroise drgnął, odwracając głowę w kierunku...
...nieobecnej koleżanki.
- Prue? - Zamrugał dwa razy, wychylając się przez drewnianą poręcz, aby spojrzeć w górę na półpiętro, na którym mogła zatrzymać się dziewczyna.
Tyle tylko, że zupełnie nikogo tam nie zobaczył.
- Prudence, bez jaj, to nie jest zabawne - burknął, krzywiąc się nieznacznie, ale zdecydowanie nie popierał tracenia czasu w drodze do kuchni.
Co prawda, nie podejrzewał dziewczyny o to, aby nagle naszła ją ochota na jakiekolwiek żarty, jednak z drugiej strony? W końcu byli zjarani. Być może odrobinę przesadziła z wyluzowaniem. Cholera ją wiedziała.
Ani przez chwilę nie wątpił bowiem w to, że Prudence nie bez powodu użyła właśnie tego sformułowania. Nie powiedziała, że znalazł ją Elias czy Cornelius, nie użyła imienia Ursuli, nie wymieniła nikogo konkretnego z imienia, chociaż byłoby to raczej naturalne w tej sytuacji. To miało znaczenie, bowiem jeśli wiedział coś z całą swoją niezmąconą pewnością, to właśnie to, że Bletchleyówna nie robiła takich rzeczy przez przypadek. Nawet będąc zjaraną, w jakimś stopniu panowała nad swoimi wypowiedziami, nie przestając być tą jakże tajemniczą osobą, która nie szastała informacjami na prawo i na lewo.
Czy zamierzał dociekać, która z typowanych przez niego osób wsparła ją w wyjściu z tymczasowej opresji, która wcale nie była zgubieniem się, bo nie panikowała z tego powodu? No, niekoniecznie. Miał swoje przypuszczenia, słuchając odpowiedzi dziewczyny, ale nie był tym aż tak zainteresowany. Chwilowo odpuścił sobie jakiekolwiek zbieranie haków na ludzi dookoła niego, w końcu znajdowali się (teraz już na nowo) w przyjacielskim gronie.
Zresztą z tego samego powodu odchrzaknął tylko znacząco, słysząc ton głosu Prudence, którym skwitowała jego słowa o wazie. Wyjątkowo naprawdę nie czuł potrzeby podkreślania prawidłowości jego racji. Szczególnie, że niechybnie nie byłoby to takie znowu proste, aby jednocześnie mogli skradać się przy tym ciemnymi korytarzami, nie zwracając na siebie uwagi reszty domowników i prowadzić jakiekolwiek dyskusje na temat społecznych przekonań. Równie dobrze mogli rozmawiać...
...o pogodzie.
O ironio. O pogodzie. I tu też nie mieli całkowicie jednego zdania.
- Naturalnych? Tak - stwierdził, zgadzając się z Prudence, choć tylko na dwie czy dwie sekundy, po których przekrzywił głowę to w jedną, to w drugą stronę, wreszcie odsuwając się od okienka, ze średnio przekonanym. - Innych? Meeeh, nie, żebym zamierzał być złym prorokiem, ale nie sądzę - rozdrażniona i pogwałcona czarnomagicznymi rytuałami, Matka Natura w ostatnich miesiącach szalała coraz bardziej i bardziej.
Trudno byłoby bezsprzecznie założyć, że po tym, co stało się wiosną i latem, na jesieni wszystko miało powrócić do całkowitej normy. Mogli mieć jeszcze zawieruchy z piorunami, burze śnieżne tworzące zaspy aż po czubki głów, nie tylko po same pachy, lecz całkowicie zasypujące budynki. Tak naprawdę trudno było z niezmąconą pewnością zakładać, że nie czekały na nich żadne następne anomalie związane z siłami natury.
Jako osoba w znacznej mierze obcująca z wszelkiego rodzaju roślinnością i przykładająca wiele uwagi do zachowań środowiska, nie był już ani trochę przekonany, że nadchodzące miesiące okażą się dokładnie takie jak zawsze. Abstrahując od efektów wywołanych przez rozległe pożary, już teraz było...
...bardziej osobliwie. Jesień nadeszła bardzo nagle, znacznie wcześniej niż zazwyczaj. Wygnała lato dosłownie z dnia na dzień, zaskakując ich nagłym załamaniem pogody. Może było jeszcze przed pierwszymi przymrozkami, ale zakładał, że to tylko kwestia kilku najbliższych dni, z pewnością nie dalej niż dwóch tygodni. To samo w sobie stanowiło pewien rodzaj anomalii, nawet w dosyć chłodnych i deszczowych regionach Wielkiej Brytanii.
Schodząc na dół praktycznie na czuja, nie patrzył za siebie, nie zamierzając przesadnie sprawdzać, jak radzi sobie idąca za nim dziewczyna. Było ciemno, kolejne grzmoty zaczęły rozrywać ciszę dotychczas panującą na klatce schodowej, więc nie słyszał kroków, jakie stawiała Bletchleyówna. Wyszedł jednak z założenia, że gdyby powinęła jej się noga, niechybnie uderzyłaby go w plecy. Dopóki tak się nie stało, był całkowicie pewien, że oboje stabilnie schodzą po kolejnych stopniach.
Dopiero, gdy jeden z piorunów grzmotnął gdzieś wyjątkowo blisko rezydencji, a korytarz rozjaśnił się niemal jak za dnia, mimo niewielkich świetlików okiennych, Ambroise drgnął, odwracając głowę w kierunku...
...nieobecnej koleżanki.
- Prue? - Zamrugał dwa razy, wychylając się przez drewnianą poręcz, aby spojrzeć w górę na półpiętro, na którym mogła zatrzymać się dziewczyna.
Tyle tylko, że zupełnie nikogo tam nie zobaczył.
- Prudence, bez jaj, to nie jest zabawne - burknął, krzywiąc się nieznacznie, ale zdecydowanie nie popierał tracenia czasu w drodze do kuchni.
Co prawda, nie podejrzewał dziewczyny o to, aby nagle naszła ją ochota na jakiekolwiek żarty, jednak z drugiej strony? W końcu byli zjarani. Być może odrobinę przesadziła z wyluzowaniem. Cholera ją wiedziała.
Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down