12.08.2025, 11:28 ✶
Dzisiejszy wieczór miał wyglądać nieco inaczej. Jackie i jej Greengrassowe latorośle miały wypełnić swoją przestrzenią osobistą lożę Anthony'ego, podobnie jak każdego dnia wypełniały teraz jego osobistą przestrzeń. Rodzina. To brzmiało tak dziwnie, nienaturalnie dla samotnika, który większość prywatnego czasu stronił od poszumu ludzkiej egzystencji, zatapiając się w prywatnych zbiorach książkowych. Teraz, gdy tymczasowo zakopał topór wojenny z siostrą, wypadało, żeby spędzali ze sobą więcej czasu również oficjalnie. Jako wdowa mogła cieszyć się jego protekcją, on jako kawaler mógł wymawiać się nią za każdym razem gdy rozmowa go nazbyt nużyła, bez obaw o złośliwe plotki.
Rodzina miała jednak to do siebie, że była nieprzewidywalna i to przypominało Anthony'emu czemu zwykł stronić od tego typu układów. Nieoczekiwana choroba zmogła młodsze z dzieci, a wizja - nader kusząca, co musiał przed sobą przyznać - samotnego zajmowania loży okazała się w jego zasięgu... I już niemal udało mu się ją zająć, gdy inne towarzystwo zawłaszczyło sobie jego osobę do zgoła odmiennego miejsca. Barwna ekipa się zebrała, to musiał przyznać - Crouch, Rowle, Prewett i tak, Jonathan, kiedy ostatnim razem mieli okazję oglądać coś razem?
– A gdzie miejsce dla Twojego ulubionego dostawcy piwa? – pozwolił sobie na krótkie pytanie, gdy otwierał wino przeniesione przez obsługę z jego osobistej loży. Musujący różowy opalooki z jego francuskiej winnicy zdawał się szydzić z okoliczności inscenizacji, pochodząc z czasów, gdy życie Anthony'ego wyglądało zupełnie inaczej. Czy może jego percepcja tegoż życia? Krótki toast za udane wrażenia estetyczne dopełniły prezentacji, Shafiq przysiadł z boku, przy ścianie, przedramiona swobodnie opierając o złocistą barierę, aby wygodniej czytało mu się pamflet bez podejrzenia, że jego oczy ledwie dają sobie radę z drobnymi zawijasami w nim zamieszczonymi. Gdy zaś rozmowy ucichły, poprawił złociste guziki w swoich kraciastych mankietach, ostatni raz długimi palcami poprawił przystrzyżone w ostatnim czasie włosy i skupił się na odbiorze przedstawienia, na tyle na ile pozwalały mu jego własne ograniczenia.
A zatem nie widział ognistej pomarańczowej sukni Ekstazy, mało z resztą - jak zawsze - zwracał uwagę na wizualia. Inicjacja przedstawienia fortepianem zaskoczyła go, ale krótki rzut oka do teatralnej broszury szybko uświadomił mu, że muzyka została zapisana na nowo, a młodziutki Crouch nie byłby sobą, gdyby nie wyeksponował swojego ulubionego instrumentu wbrew utartym prawidłom. I rzeczywiście, później też fortepian powracał niestrudzenie, czyniąc niejednokrotnie z orkiestry swojego poddanego sługę, co w pewien sposób wpisywało się w libretto, nawet jeśli ograniczało tym samym kolorystykę pozostałego instrumentarium.
Z oczywistych względów mocno trzymał kciuki za Mathilde, młodziutką tancerkę, która niejednokrotnie zapraszał na pokazy towarzyszące jego koktajlowym przyjęciom. Jej popisowy taniec wzbudził w nim jednak niemałą grozę, choć wytrenowana latami publicznych wystąpień twarz nie pozwoliła sobie na grymas zdradzający dręczące go uczucie. Był to jednak moment, gdy wzrokiem uciekł do loży widocznej z jego miejsca, do jego przyjaciółki choć bogowie jedni wiedzieli jak to słowo nie oddawało relacji ich wiążącej. Szelest czarnych piór, kolejne piruety, w szaleństwie, w bolesnym pchnięciu ku obawie, ku dźwiękom przesypującego się piasku drobnej sędziny. Jej piasku. Ich piasku. Jeśli zrządzeniem losu ich spojrzenia by się skrzyżowały, pozwoliłby sobie na delikatny uśmiech i skinięcie głowy. Ten wieczór dopiero się rozpoczynał, był ciekaw jej refleksji na temat Ekstazy, nawet jeśli jego myśli zbyt uciekały do doczesności, do problemów szarpiących miasto i całą czarodziejską społeczność.
Dopiero pierwszy biczowy raz wymierzony w siebie samego przez Merlina otrzeźwił Anthony'ego, czy może wręcz przeciwnie, skupił pełnie uwagi na tym co działo się na scenie. Poczucie winy bohatera nagle stało się i jego udziałem, w artystycznym współodczuwaniu, gdy dzieło-artysta-przekaz-odbiorca stają się jednym w katarktycznym procesie. Dojmujące, ciężkie, wszechogarniające poczucie winy, które dręczyło go z bezwzględną precyzją, z sadyzmem wykraczającym wszelkie granie, spirale myśli, dramatycznych scenariuszy w których stawał się zgubą najbliższych, lub też oni kierowali się ku zgubie niepomni na jego kasandryczne ostrzeżenia. Kolejne uderzenie... krew brudziła koszulę hipnotyzującą czernią, jak farba, która ściekała po jego własnym czole te kilka dni temu. Kilka tygodni już? Farba... lepka wżerająca się w skórę magiczna ciecz, piętno nadane mu przez szlamowatych oprawców, jakże jednak słusznie poddających surowej ocenie jego dotychczasowe, napchane oportunizmem życie. Był winny i och, nie byłby w stanie opisać, jak dobrze rozumie, jak współodczuwa cierpienia Merlina, który też nie dorósł do roli dedykowanej mu przez los. Jeszcze nie dorósł... Anthony zapomniał o mruganiu, spłycony oddech ledwie unosił mu klatkę piersiową. Zastygły we wrażeniu, dusił rozszarpujące jego wnętrze emocje, mając pełnie świadomości, że oczy wielu nie są wcale zwrócone ku scenie. A może każdy właśnie powinien poczuć tą esencję winy? Może każdy powinien dotknąć cierpienia, aby w końcu wyjść ponad siebie, ponad ograniczenie ciała i odkryć to co mogłoby być zbawieniem. Dla wszystkich. Oczy wyobraźni prowadziły go dalej, ku skrzydłom niespiesznie wyrastającym spośród ran na plecach aktora i tak - w miejsce tego wyobrażenia pojawiła się tancerka, która pozwoliła w końcu wzlecieć. Ukojenie, to powinno przyjść wraz z ich krokami. Oczyszczenie. Katharsis.
Nie przychodziło.
Podczas popisowego tańca Anthony pozwolił zwilżyć sobie usta własnym winem, lecz pochodzenie trunku nie pomagało, nie zmazywało win, rozchodziło się echem gorzkich słów - tych wypowiedzianych i tych pomyślanych w gniewie. Nerwowo potarł palcami o siebie, jak wtedy, podczas Spalonej Nocy, gdy przed świtem bezskutecznie próbował zetrzeć farbę ze swoich palców. Krew ze swoich rąk... Świadomie pogłębił oddech i przymknął na moment powieki, próbując pozbyć się wspomnienia woni spalenizny pośród dusznej od wykwintnych perfum przestrzeni. Musiał przetrwać do końca wieczoru, nim pozwoli sobie przeżyć tę sztukę właściwie. Nie pierwszy, nie ostatni raz, gdy maska stawała się jego jedynym ratunkiem.
Z rozważań wybudziły go oklaski, sam pozwolił sobie na kilka grzecznościowych uderzeń dokładających się skromnie do tej przestrzeni wyrażanego entuzjazmu.
– Wasz kuzyn... i bez trzeciego oka wróżę mu długą i błyskotliwą karierę – pozwolił sobie na oszczędny komentarz, choć nie był pewien, czy ktokolwiek zwróci nań uwagę.
Rodzina miała jednak to do siebie, że była nieprzewidywalna i to przypominało Anthony'emu czemu zwykł stronić od tego typu układów. Nieoczekiwana choroba zmogła młodsze z dzieci, a wizja - nader kusząca, co musiał przed sobą przyznać - samotnego zajmowania loży okazała się w jego zasięgu... I już niemal udało mu się ją zająć, gdy inne towarzystwo zawłaszczyło sobie jego osobę do zgoła odmiennego miejsca. Barwna ekipa się zebrała, to musiał przyznać - Crouch, Rowle, Prewett i tak, Jonathan, kiedy ostatnim razem mieli okazję oglądać coś razem?
– A gdzie miejsce dla Twojego ulubionego dostawcy piwa? – pozwolił sobie na krótkie pytanie, gdy otwierał wino przeniesione przez obsługę z jego osobistej loży. Musujący różowy opalooki z jego francuskiej winnicy zdawał się szydzić z okoliczności inscenizacji, pochodząc z czasów, gdy życie Anthony'ego wyglądało zupełnie inaczej. Czy może jego percepcja tegoż życia? Krótki toast za udane wrażenia estetyczne dopełniły prezentacji, Shafiq przysiadł z boku, przy ścianie, przedramiona swobodnie opierając o złocistą barierę, aby wygodniej czytało mu się pamflet bez podejrzenia, że jego oczy ledwie dają sobie radę z drobnymi zawijasami w nim zamieszczonymi. Gdy zaś rozmowy ucichły, poprawił złociste guziki w swoich kraciastych mankietach, ostatni raz długimi palcami poprawił przystrzyżone w ostatnim czasie włosy i skupił się na odbiorze przedstawienia, na tyle na ile pozwalały mu jego własne ograniczenia.
A zatem nie widział ognistej pomarańczowej sukni Ekstazy, mało z resztą - jak zawsze - zwracał uwagę na wizualia. Inicjacja przedstawienia fortepianem zaskoczyła go, ale krótki rzut oka do teatralnej broszury szybko uświadomił mu, że muzyka została zapisana na nowo, a młodziutki Crouch nie byłby sobą, gdyby nie wyeksponował swojego ulubionego instrumentu wbrew utartym prawidłom. I rzeczywiście, później też fortepian powracał niestrudzenie, czyniąc niejednokrotnie z orkiestry swojego poddanego sługę, co w pewien sposób wpisywało się w libretto, nawet jeśli ograniczało tym samym kolorystykę pozostałego instrumentarium.
Z oczywistych względów mocno trzymał kciuki za Mathilde, młodziutką tancerkę, która niejednokrotnie zapraszał na pokazy towarzyszące jego koktajlowym przyjęciom. Jej popisowy taniec wzbudził w nim jednak niemałą grozę, choć wytrenowana latami publicznych wystąpień twarz nie pozwoliła sobie na grymas zdradzający dręczące go uczucie. Był to jednak moment, gdy wzrokiem uciekł do loży widocznej z jego miejsca, do jego przyjaciółki choć bogowie jedni wiedzieli jak to słowo nie oddawało relacji ich wiążącej. Szelest czarnych piór, kolejne piruety, w szaleństwie, w bolesnym pchnięciu ku obawie, ku dźwiękom przesypującego się piasku drobnej sędziny. Jej piasku. Ich piasku. Jeśli zrządzeniem losu ich spojrzenia by się skrzyżowały, pozwoliłby sobie na delikatny uśmiech i skinięcie głowy. Ten wieczór dopiero się rozpoczynał, był ciekaw jej refleksji na temat Ekstazy, nawet jeśli jego myśli zbyt uciekały do doczesności, do problemów szarpiących miasto i całą czarodziejską społeczność.
Dopiero pierwszy biczowy raz wymierzony w siebie samego przez Merlina otrzeźwił Anthony'ego, czy może wręcz przeciwnie, skupił pełnie uwagi na tym co działo się na scenie. Poczucie winy bohatera nagle stało się i jego udziałem, w artystycznym współodczuwaniu, gdy dzieło-artysta-przekaz-odbiorca stają się jednym w katarktycznym procesie. Dojmujące, ciężkie, wszechogarniające poczucie winy, które dręczyło go z bezwzględną precyzją, z sadyzmem wykraczającym wszelkie granie, spirale myśli, dramatycznych scenariuszy w których stawał się zgubą najbliższych, lub też oni kierowali się ku zgubie niepomni na jego kasandryczne ostrzeżenia. Kolejne uderzenie... krew brudziła koszulę hipnotyzującą czernią, jak farba, która ściekała po jego własnym czole te kilka dni temu. Kilka tygodni już? Farba... lepka wżerająca się w skórę magiczna ciecz, piętno nadane mu przez szlamowatych oprawców, jakże jednak słusznie poddających surowej ocenie jego dotychczasowe, napchane oportunizmem życie. Był winny i och, nie byłby w stanie opisać, jak dobrze rozumie, jak współodczuwa cierpienia Merlina, który też nie dorósł do roli dedykowanej mu przez los. Jeszcze nie dorósł... Anthony zapomniał o mruganiu, spłycony oddech ledwie unosił mu klatkę piersiową. Zastygły we wrażeniu, dusił rozszarpujące jego wnętrze emocje, mając pełnie świadomości, że oczy wielu nie są wcale zwrócone ku scenie. A może każdy właśnie powinien poczuć tą esencję winy? Może każdy powinien dotknąć cierpienia, aby w końcu wyjść ponad siebie, ponad ograniczenie ciała i odkryć to co mogłoby być zbawieniem. Dla wszystkich. Oczy wyobraźni prowadziły go dalej, ku skrzydłom niespiesznie wyrastającym spośród ran na plecach aktora i tak - w miejsce tego wyobrażenia pojawiła się tancerka, która pozwoliła w końcu wzlecieć. Ukojenie, to powinno przyjść wraz z ich krokami. Oczyszczenie. Katharsis.
Nie przychodziło.
Podczas popisowego tańca Anthony pozwolił zwilżyć sobie usta własnym winem, lecz pochodzenie trunku nie pomagało, nie zmazywało win, rozchodziło się echem gorzkich słów - tych wypowiedzianych i tych pomyślanych w gniewie. Nerwowo potarł palcami o siebie, jak wtedy, podczas Spalonej Nocy, gdy przed świtem bezskutecznie próbował zetrzeć farbę ze swoich palców. Krew ze swoich rąk... Świadomie pogłębił oddech i przymknął na moment powieki, próbując pozbyć się wspomnienia woni spalenizny pośród dusznej od wykwintnych perfum przestrzeni. Musiał przetrwać do końca wieczoru, nim pozwoli sobie przeżyć tę sztukę właściwie. Nie pierwszy, nie ostatni raz, gdy maska stawała się jego jedynym ratunkiem.
Z rozważań wybudziły go oklaski, sam pozwolił sobie na kilka grzecznościowych uderzeń dokładających się skromnie do tej przestrzeni wyrażanego entuzjazmu.
– Wasz kuzyn... i bez trzeciego oka wróżę mu długą i błyskotliwą karierę – pozwolił sobie na oszczędny komentarz, choć nie był pewien, czy ktokolwiek zwróci nań uwagę.