06.09.2025, 12:05 ✶
”Jesteś kimś więcej, niż mówią o tobie media.”
Kimś więcej… ale czy wystarczającym?
To były tylko słowa, ale ciepłe uczucie bycia docenionym rozlało się w nim i niemal zagłuszyło wcześniejsze rozterki Hannibala.
Niemal.
Chciał dotknąć Henry’ego, ale miał obie ręce zajęte talerzami, więc tylko uśmiechnął się do niego smutno. Z rezygnacją.
- Dziękuję - powiedział i ruszył do kuchni.
- Pozwól mi chociaż powycierać, napracowałeś się przy gotowaniu. I z góry mówię, że jeżeli zamierzasz zaproponować również gotowanie na zmianę, to będziemy co drugi dzień zamawiali pizzę albo chińszczyznę!
W jego słowach nie było cienia złośliwości - ot, przyjacielskie przekomarzania.
Odstawił naczynia do zlewu i już chciał sięgnąć do kurków, żeby jednak skorzystać z tego, że dotarł do nich przed gospodarzem…
O nie…
Kaszel zaczynał się głęboko w piersi i palił żywym ogniem, wspomnieniem Spalonej Nocy, pyłu w płucach i gorącego od pożarów powietrza. Hannibal czuł, jakby coś odrywało się boleśnie w jego oskrzelach, albo gdzie tam jeszcze może się coś odrywać w człowieku i to było prawdziwie upiorne wrażenie. Złapał się brzegu kuchennego zlewu i zgiął się wpół, bo wydawało się, że to ułatwi odkrztuszanie. Musiał pozbyć się tego, co zalegało mu w płucach, ale nie mógł, choć niemal czuł, jak furkocze wraz z jego oddechem, irytująco obce. Pomyślał z przerażeniem o zbliżających się spektaklach, "Ekstaza Merlina", z takim kaszlem możesz zagrać jedynie gruźlika... A potem zabrakło mu powietrza i myśli o pracy ustąpiły miejsca panicznej walce o oddech - o życie.
Kaszel urwał się, a trochę już posiniały Selwyn zdołał zrobić wdech, głośniejszy i bardziej desperacki, niż kiedykolwiek na scenie.
Atak pozostawił go wspierającego się na szafce, zdyszanego i ze łzami w oczach. Jęknął, dotykając obolałej piersi… i wtedy zorientował się, że udało mu się odkrztusić coś gęstego, lepkiego i gorzkiego. Obrzydliwe.
Przerażony pomyślał ponownie o tym przysłowiowym wypluwaniu płuc. Spojrzał wielkimi jak spodki oczami, w których czaiła się panika, na zlew, na Henry'ego - i uciekł do łazienki. Nie mógł przecież wypluć tego, co miał w ustach na te naczynia w zlewie i to jeszcze przy nim!
Ze zgrozą patrzył na czarną, CZARNĄ! plwocinę, spływającą w dół umywalki. Czy to kwestia spania w skażonym mieszkaniu? Popiołu i sadzy, którymi oddychało całe miasto w piątkową noc? Klatka piersiowa bolała, kaszel najwyraźniej nasilał się i Hannibal pomyślał, że potrzebuje uzdrowiciela. Dobrego i szybko, nieważne ile galeonów będzie trzeba mu wcisnąć legalnie lub pod stołem.
Wsparty o umywalkę, przepłukał usta, starannie spłukał pozostałości swojej niedyspozycji z białej porcelany, spojrzał w lustro - jego odbicie odpowiedziało mu udręczonym, przekrwionym spojrzeniem - i poprawił włosy. Czuł się wyczerpany i trochę wystraszony. Nie mógł… to… nie były emocje do pokazywania. Zacisnął powieki.
To się nie dzieje…
Ale owszem, działo się.
Zebrał się w sobie i, nieco bledszy, wrócił do pokoju. Odchrząknął.
- Widzę, że mnie też dopadło to świństwo… - starał się brzmieć lekko, ale jego głos okazał się być niemal szeptem.
Kimś więcej… ale czy wystarczającym?
To były tylko słowa, ale ciepłe uczucie bycia docenionym rozlało się w nim i niemal zagłuszyło wcześniejsze rozterki Hannibala.
Niemal.
Chciał dotknąć Henry’ego, ale miał obie ręce zajęte talerzami, więc tylko uśmiechnął się do niego smutno. Z rezygnacją.
- Dziękuję - powiedział i ruszył do kuchni.
- Pozwól mi chociaż powycierać, napracowałeś się przy gotowaniu. I z góry mówię, że jeżeli zamierzasz zaproponować również gotowanie na zmianę, to będziemy co drugi dzień zamawiali pizzę albo chińszczyznę!
W jego słowach nie było cienia złośliwości - ot, przyjacielskie przekomarzania.
Odstawił naczynia do zlewu i już chciał sięgnąć do kurków, żeby jednak skorzystać z tego, że dotarł do nich przed gospodarzem…
O nie…
Kaszel zaczynał się głęboko w piersi i palił żywym ogniem, wspomnieniem Spalonej Nocy, pyłu w płucach i gorącego od pożarów powietrza. Hannibal czuł, jakby coś odrywało się boleśnie w jego oskrzelach, albo gdzie tam jeszcze może się coś odrywać w człowieku i to było prawdziwie upiorne wrażenie. Złapał się brzegu kuchennego zlewu i zgiął się wpół, bo wydawało się, że to ułatwi odkrztuszanie. Musiał pozbyć się tego, co zalegało mu w płucach, ale nie mógł, choć niemal czuł, jak furkocze wraz z jego oddechem, irytująco obce. Pomyślał z przerażeniem o zbliżających się spektaklach, "Ekstaza Merlina", z takim kaszlem możesz zagrać jedynie gruźlika... A potem zabrakło mu powietrza i myśli o pracy ustąpiły miejsca panicznej walce o oddech - o życie.
Kaszel urwał się, a trochę już posiniały Selwyn zdołał zrobić wdech, głośniejszy i bardziej desperacki, niż kiedykolwiek na scenie.
Atak pozostawił go wspierającego się na szafce, zdyszanego i ze łzami w oczach. Jęknął, dotykając obolałej piersi… i wtedy zorientował się, że udało mu się odkrztusić coś gęstego, lepkiego i gorzkiego. Obrzydliwe.
Przerażony pomyślał ponownie o tym przysłowiowym wypluwaniu płuc. Spojrzał wielkimi jak spodki oczami, w których czaiła się panika, na zlew, na Henry'ego - i uciekł do łazienki. Nie mógł przecież wypluć tego, co miał w ustach na te naczynia w zlewie i to jeszcze przy nim!
Ze zgrozą patrzył na czarną, CZARNĄ! plwocinę, spływającą w dół umywalki. Czy to kwestia spania w skażonym mieszkaniu? Popiołu i sadzy, którymi oddychało całe miasto w piątkową noc? Klatka piersiowa bolała, kaszel najwyraźniej nasilał się i Hannibal pomyślał, że potrzebuje uzdrowiciela. Dobrego i szybko, nieważne ile galeonów będzie trzeba mu wcisnąć legalnie lub pod stołem.
Wsparty o umywalkę, przepłukał usta, starannie spłukał pozostałości swojej niedyspozycji z białej porcelany, spojrzał w lustro - jego odbicie odpowiedziało mu udręczonym, przekrwionym spojrzeniem - i poprawił włosy. Czuł się wyczerpany i trochę wystraszony. Nie mógł… to… nie były emocje do pokazywania. Zacisnął powieki.
To się nie dzieje…
Ale owszem, działo się.
Zebrał się w sobie i, nieco bledszy, wrócił do pokoju. Odchrząknął.
- Widzę, że mnie też dopadło to świństwo… - starał się brzmieć lekko, ale jego głos okazał się być niemal szeptem.