16.09.2025, 12:53 ✶
Wiedziałem, że Roise nie będzie się spierał. Mógł pytać, mógł żądać potwierdzeń, zamiast tego słuchał i przyjmował fakty, w takich sprawach ufał mi - zauważalnie - a ja doceniałem jego powściągliwość. Widziałem, jak powstrzymał westchnienie, zadowalając się krótkim ruchem głowy, a gdy padło z jego ust słowo „sabat”, skinąłem odruchowo. Nie mieliśmy wpływu na czas, jedynie na przygotowanie. Przekleństwo nie dotknęło szklarni ani ogrodów, a jednak świadomość, że jej działanie obejmowało wyłącznie przestrzeń mieszkalną, nie była żadnym pocieszeniem. Klątwa wiązała się z samym pojęciem domu, z miejscem, gdzie ktoś próbował spać, a nie z cegłami czy deskami. Nie musiałem dodawać, że czas nie będzie sprzymierzeńcem. Doskonale wiedział, jak to działa. Nie mieliśmy władzy nad kalendarzem. Mabon, Samhain - jedno i drugie mogło okazać się właściwe, a ja nie miałem narzędzi, by przyspieszyć nieuniknione. Sabaty, szczególnie te spędzane w gronie rodzinnym, były więc najlepszymi okolicznościami na interwencję.
Kiedy wspomniał o Roselyn, uniosłem lekko brew. Nie dlatego, żebym się dziwił - raczej, by zyskać chwilę, zanim odpowiem. Jego siostra - w przeszłości widziałem ją zazwyczaj jedynie przelotnie, bez okazji do wymiany słów. Oczywiście, że będzie miała pytania, i że nie zadowoli się jego streszczeniem.
- Pojutsze. - Powtórzyłem powoli, rozważając w głowie, czy kalendarz pozwoli mi na jeszcze jedną wizytę. Roselyn. Jego siostra miała usłyszeć wszystko ode mnie, nie od niego, i wiedziałem, że chodziło tu o coś więcej niż formalność. Ludzie rzadko wierzą rodzinie, jeśli w tle czai się coś tak nieuchwytnego, jak klątwa. Łatwiej przyjąć prawdę od kogoś obcego - kogoś, kto na co dzień staje naprzeciw podobnych problemów. Kąciki moich ust drgnęły ledwo zauważalnie, przyjąłem jego słowa z lekkim skinieniem głowy. Nie musiał rozwodzić się nad tym, co i tak było oczywiste. Nie uśmiechnąłem się, chociaż widziałem błysk w jego spojrzeniu. Wiedziałem, że chodziło o specyfikę rodzeństwa - ten rodzaj drobnego rozbawienia oznaczał, iż liczył na mój udział bardziej, niż chciał się przyznać.
- Oczywiście, znajdę czas. - To nie była obietnica rzucona lekko. Faktycznie miałem pracy pod dostatkiem, zaległości rosły szybciej, niż chciałem się do tego przyznać, a jednak nie mogłem odmówić - nie jemu - wiedziałem, że jeśli prosił, to dlatego, że naprawdę tego potrzebował. - Tymczasem na dzisiaj, to wszystko. - Zakomunikowałem, chwilę później opuszczając posiadłość Greengrassów - i tak mieliśmy wkrótce spotkać się w innym miejscu, tam mogliśmy wrócić do tematu, jeśli było to potrzebne, chociaż raczej wiedzieliśmy już wszystko. Pozostało nam czekać na Mabon.
Kiedy wspomniał o Roselyn, uniosłem lekko brew. Nie dlatego, żebym się dziwił - raczej, by zyskać chwilę, zanim odpowiem. Jego siostra - w przeszłości widziałem ją zazwyczaj jedynie przelotnie, bez okazji do wymiany słów. Oczywiście, że będzie miała pytania, i że nie zadowoli się jego streszczeniem.
- Pojutsze. - Powtórzyłem powoli, rozważając w głowie, czy kalendarz pozwoli mi na jeszcze jedną wizytę. Roselyn. Jego siostra miała usłyszeć wszystko ode mnie, nie od niego, i wiedziałem, że chodziło tu o coś więcej niż formalność. Ludzie rzadko wierzą rodzinie, jeśli w tle czai się coś tak nieuchwytnego, jak klątwa. Łatwiej przyjąć prawdę od kogoś obcego - kogoś, kto na co dzień staje naprzeciw podobnych problemów. Kąciki moich ust drgnęły ledwo zauważalnie, przyjąłem jego słowa z lekkim skinieniem głowy. Nie musiał rozwodzić się nad tym, co i tak było oczywiste. Nie uśmiechnąłem się, chociaż widziałem błysk w jego spojrzeniu. Wiedziałem, że chodziło o specyfikę rodzeństwa - ten rodzaj drobnego rozbawienia oznaczał, iż liczył na mój udział bardziej, niż chciał się przyznać.
- Oczywiście, znajdę czas. - To nie była obietnica rzucona lekko. Faktycznie miałem pracy pod dostatkiem, zaległości rosły szybciej, niż chciałem się do tego przyznać, a jednak nie mogłem odmówić - nie jemu - wiedziałem, że jeśli prosił, to dlatego, że naprawdę tego potrzebował. - Tymczasem na dzisiaj, to wszystko. - Zakomunikowałem, chwilę później opuszczając posiadłość Greengrassów - i tak mieliśmy wkrótce spotkać się w innym miejscu, tam mogliśmy wrócić do tematu, jeśli było to potrzebne, chociaż raczej wiedzieliśmy już wszystko. Pozostało nam czekać na Mabon.
Koniec sesji
![[Obrazek: 4GadKlM.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=4GadKlM.png)