02.10.2025, 20:49 ✶
Chciałabym tam wrócić
Powiedziała, a on niemal poderwał się do lotu.
Nie dziś
Zatrzymał się więc, wrósł w ziemię. Znów czekanie. Znów i znów.
A może Nora miała rację? Może brakło mu własnej decyzyjności? Może był za miękki? Niezdolny obronić kogokolwiek.
Odsunął się więc od Roselyn. Zacisnął szczękę odwracając się ku lasowi. Mógł z niego nigdy nie wychodzić i może tak byłoby lepiej? Może tak rodziły się nowe widma? Na ciałach tych, których pochłonęły? Czy dusza zamordowanego drzewa, którego mordu byli świadkiem, żyła teraz w bestii? Czy bestia należała do Kniei już wcześniej? Może była ucieleśnieniem wściekłej Kniei, która złościła się na nich bo dali jej plagę widm?
Gdzie było jej leże, stracił je z oczu wtedy, ale dzisiaj, gdy było widno, może byłby w stanie ją wytropić? Cóż miał do stracenia na obecnym etapie? Szarpało jego duszą przekonanie, że i tak nikt go tutaj nie chciał. Słowa matki ostrzegające go przed innymi sprawdzały się punkt po punkcie. Niedopasowany, inny, odmieniec porośnięty mchem stanowiący wciąż zagrożenie dla siebie i innych. Nieprzydatny.
Nie mogli uciekać. Ale uciekali. Ona do swoich miękkich pościeli i koronek. On do ciasnego pokoju na poddaszu cudzego domu. Uciekali do jutra. Nie! Pojutrza. I nie robili absolutnie nic. Stali bezczynnie jak kołki, jak wiotki wrzos łaskoczący ich stopy i patrzyli na szumiące, usychające od panoszącej się zarazy drzewa.
Może gdyby był wychowany jako Black, machnąłby na to ręką. Może przez rodzinę znalazłby możliwość wsparcia dla swojej przyjaciółki, która po śmierci stanie się drzewem. Może tak samo jak ona, byłby dziedzicem z orientalną przypadłością, spędzającym dzień i noc w notatkach na temat klątwy, w roślinach, które powoływała emanacjami surowej magii do życia i możliwych zastosowaniach tejże.
Ale nie był Blackiem. Nie był naukowcem. Był Samem z Kniei i do Kniei powinien wrócić. Powziął postanowienie spoglądając na śliczne oblicze Roselyn, które mimo znojów minionej nocy jawiło mu się wciąż jako mityczny kwiat paproci leczącej wszystkie rany.
Pamiętał jak bolało ją ostatnio, gdy to zrobił. Musiał więc poczekać.
– Roselyn... Masz jak się tam dostać? Tam do tych Rowle'ów? Może poszedłbym tam na moment z Tobą, żeby zobaczyć gdzie ewentualnie Cię szukać. Ja... nie martw się, nie wejdę do środka. – Dodał, wiedząc już o świecie tyle, że miał świadomość swojego miejsca w tej bajce. Księżniczka i żebrak. Nie chciał by miała przez niego problemy.
Powiedziała, a on niemal poderwał się do lotu.
Nie dziś
Zatrzymał się więc, wrósł w ziemię. Znów czekanie. Znów i znów.
A może Nora miała rację? Może brakło mu własnej decyzyjności? Może był za miękki? Niezdolny obronić kogokolwiek.
Odsunął się więc od Roselyn. Zacisnął szczękę odwracając się ku lasowi. Mógł z niego nigdy nie wychodzić i może tak byłoby lepiej? Może tak rodziły się nowe widma? Na ciałach tych, których pochłonęły? Czy dusza zamordowanego drzewa, którego mordu byli świadkiem, żyła teraz w bestii? Czy bestia należała do Kniei już wcześniej? Może była ucieleśnieniem wściekłej Kniei, która złościła się na nich bo dali jej plagę widm?
Gdzie było jej leże, stracił je z oczu wtedy, ale dzisiaj, gdy było widno, może byłby w stanie ją wytropić? Cóż miał do stracenia na obecnym etapie? Szarpało jego duszą przekonanie, że i tak nikt go tutaj nie chciał. Słowa matki ostrzegające go przed innymi sprawdzały się punkt po punkcie. Niedopasowany, inny, odmieniec porośnięty mchem stanowiący wciąż zagrożenie dla siebie i innych. Nieprzydatny.
Nie mogli uciekać. Ale uciekali. Ona do swoich miękkich pościeli i koronek. On do ciasnego pokoju na poddaszu cudzego domu. Uciekali do jutra. Nie! Pojutrza. I nie robili absolutnie nic. Stali bezczynnie jak kołki, jak wiotki wrzos łaskoczący ich stopy i patrzyli na szumiące, usychające od panoszącej się zarazy drzewa.
Może gdyby był wychowany jako Black, machnąłby na to ręką. Może przez rodzinę znalazłby możliwość wsparcia dla swojej przyjaciółki, która po śmierci stanie się drzewem. Może tak samo jak ona, byłby dziedzicem z orientalną przypadłością, spędzającym dzień i noc w notatkach na temat klątwy, w roślinach, które powoływała emanacjami surowej magii do życia i możliwych zastosowaniach tejże.
Ale nie był Blackiem. Nie był naukowcem. Był Samem z Kniei i do Kniei powinien wrócić. Powziął postanowienie spoglądając na śliczne oblicze Roselyn, które mimo znojów minionej nocy jawiło mu się wciąż jako mityczny kwiat paproci leczącej wszystkie rany.
Pamiętał jak bolało ją ostatnio, gdy to zrobił. Musiał więc poczekać.
– Roselyn... Masz jak się tam dostać? Tam do tych Rowle'ów? Może poszedłbym tam na moment z Tobą, żeby zobaczyć gdzie ewentualnie Cię szukać. Ja... nie martw się, nie wejdę do środka. – Dodał, wiedząc już o świecie tyle, że miał świadomość swojego miejsca w tej bajce. Księżniczka i żebrak. Nie chciał by miała przez niego problemy.