12.10.2025, 11:05 ✶
Lucy nie miała pojęcia, że jej wujek nosi w sercu takie myśli. Nigdy nawet przez chwilę nie pomyślałaby, że może mieć do niego żal. W jej oczach Morpheus nigdy nie zawinił – nie mógł przewidzieć tego, co się wydarzy, tak samo jak ona nie mogła zatrzymać losu. Jeśli już ktoś tu zawiódł, to właśnie ona. Była na Beltane. Stała tam i mogła zrobić więcej. Mogła spróbować uratować ojca. Ten ciężar nie dawał jej spokoju. Wujek Morpheus zawsze był dla niej "ucieczką". Lubiła jego podejście do życia i że pozwalał jej na różne rzeczy, na które nie pozwoliliby rodzice.
Wokół dziewczynki, która nagle pojawiła się w ciemnym zaułku, panował przenikliwy chłód, jakby nagle przenieśli się w sam środek zimy. Lucy instynktownie objęła się ramionami, jakby w ten sposób mogła powstrzymać to lodowate zimno, które wpełzało pod ubranie i przeszywało do szpiku kości. Kiedy dziecko odpaliło zapałkę, błysk płomienia nie ogrzał niczego – wręcz przeciwnie, Lucy poczuła nagły, ostry ból w głowie, jakby ktoś ścisnął jej czaszkę żelazną obręczą. Świat zawirował.
A potem już nie stali w zaułku.
Znajdowali się w ciepłej kuchni rodzinnego domu w Dolinie Godryka. Za oknem słońce chyliło się ku zachodowi, rozlewając pomarańczowe światło po starym stole, na którym stały dwie filiżanki herbaty z malinami. Lucy siedziała przy stole naprzeciwko ojca – Dervina Longbottoma. To był ich mały rytuał: po pracy zawsze parzył dla nich herbatę i rozmawiali, choćby przez chwilę, o wszystkim i o niczym.
– Wiesz, czasami czuję się… jakby mnie tu wcale nie było – powiedziała wtedy cicho Lucy, bawiąc się łyżeczką. – Jakbym tylko przeszkadzała.
– Lucy – ojciec odłożył filiżankę i spojrzał na nią łagodnie, jak zawsze. – Nie pozwól, żeby cudze spojrzenia określały, kim jesteś. Jesteś częścią tej rodziny tak samo jak każdy z nas. A w Ministerstwie? – uśmiechnął się lekko. – Tam też będziesz musiała się tego nauczyć. Zawsze znajdzie się ktoś, kto powie, że nie pasujesz. Ale to nie oni będą ratować ludzi przed czarną magią. Ty będziesz.
Te słowa jak zawsze dodały jej otuchy. W oczach ojca była kimś więcej niż aurorką – była kimś, kto ma w sobie siłę, by chronić innych, nawet jeśli sama w to nie wierzyła.
– Myślisz, że na Beltane będzie spokojnie? – zapytała po chwili, sięgając po filiżankę. – Czasem mam wrażenie, że ta wojna nigdy się nie skończy.
– Nikt nie wie, co przyniesie jutro – odparł spokojnie Dervin. – Ale dopóki stoimy razem, mamy przewagę. I pamiętaj… nie musisz wszystkiego robić sama.
Lucy spojrzała wtedy na ojca z troską i czułością.
– Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby ciebie zabrakło – wyszeptała, a jej głos zadrżał.
Ojciec tylko się uśmiechnął. Ciepło, tak jak zawsze. I chociaż nic nie odpowiedział, w jego spojrzeniu było wszystko: duma, wiara i miłość.
To był ich ostatni wspólny wieczór.
Wokół dziewczynki, która nagle pojawiła się w ciemnym zaułku, panował przenikliwy chłód, jakby nagle przenieśli się w sam środek zimy. Lucy instynktownie objęła się ramionami, jakby w ten sposób mogła powstrzymać to lodowate zimno, które wpełzało pod ubranie i przeszywało do szpiku kości. Kiedy dziecko odpaliło zapałkę, błysk płomienia nie ogrzał niczego – wręcz przeciwnie, Lucy poczuła nagły, ostry ból w głowie, jakby ktoś ścisnął jej czaszkę żelazną obręczą. Świat zawirował.
A potem już nie stali w zaułku.
Znajdowali się w ciepłej kuchni rodzinnego domu w Dolinie Godryka. Za oknem słońce chyliło się ku zachodowi, rozlewając pomarańczowe światło po starym stole, na którym stały dwie filiżanki herbaty z malinami. Lucy siedziała przy stole naprzeciwko ojca – Dervina Longbottoma. To był ich mały rytuał: po pracy zawsze parzył dla nich herbatę i rozmawiali, choćby przez chwilę, o wszystkim i o niczym.
– Wiesz, czasami czuję się… jakby mnie tu wcale nie było – powiedziała wtedy cicho Lucy, bawiąc się łyżeczką. – Jakbym tylko przeszkadzała.
– Lucy – ojciec odłożył filiżankę i spojrzał na nią łagodnie, jak zawsze. – Nie pozwól, żeby cudze spojrzenia określały, kim jesteś. Jesteś częścią tej rodziny tak samo jak każdy z nas. A w Ministerstwie? – uśmiechnął się lekko. – Tam też będziesz musiała się tego nauczyć. Zawsze znajdzie się ktoś, kto powie, że nie pasujesz. Ale to nie oni będą ratować ludzi przed czarną magią. Ty będziesz.
Te słowa jak zawsze dodały jej otuchy. W oczach ojca była kimś więcej niż aurorką – była kimś, kto ma w sobie siłę, by chronić innych, nawet jeśli sama w to nie wierzyła.
– Myślisz, że na Beltane będzie spokojnie? – zapytała po chwili, sięgając po filiżankę. – Czasem mam wrażenie, że ta wojna nigdy się nie skończy.
– Nikt nie wie, co przyniesie jutro – odparł spokojnie Dervin. – Ale dopóki stoimy razem, mamy przewagę. I pamiętaj… nie musisz wszystkiego robić sama.
Lucy spojrzała wtedy na ojca z troską i czułością.
– Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby ciebie zabrakło – wyszeptała, a jej głos zadrżał.
Ojciec tylko się uśmiechnął. Ciepło, tak jak zawsze. I chociaż nic nie odpowiedział, w jego spojrzeniu było wszystko: duma, wiara i miłość.
To był ich ostatni wspólny wieczór.