Wczoraj, 10:35 ✶
Tron ma nadpalone nogi.
Nie odpowiedziała na to, bo… zwyczajnie sama już nie była pewna co w tej sytuacji zrobić powinni. Jako ministerstwo, urzędnicy, ludzie. Jenkins nie była najlepszym wyborem, ale była wyborem koniecznym po Leachu. Bezpiecznym. Czy wygrałaby kolejną kadencję? Pewnie nie. Odpowiednia maskotka tłumu na czas pokoju.
Zbyt wielu ostrzyło sobie teraz zęby na jej stanowisko - zbyt mało było jednak tych kompetentnych.
Nie wspomniała też, że wysłała do Ministry Magii list po prośbie o spotkanie. Nie lubiła zapeszać. Wciąż jednak - lepsze wydawało jej się lepszym znane zło, niż to, które mogło się okazać naraz skrajnie lewicowe. Nie mogli pozwolić sobie na kolejnego mugolaka na stanowisku. Nie podczas wojny.
Zaśmiała się delikatnie słysząc pochwały pod adresem panny Mulciber. Złote dziecko. No cóż, ta poprzeczka leżała wręcz na podłodze. Nietrudno konkurować z bratem produkującym wulgarne świeczki. Tylko ten starszy - Leonard. On miał potencjał. W końcu magomedyk. Ale żony nie miał. Pokręciła głową. Stracone to młode pokolenie, rozzuchwaliło się.
- Jest uroczą, młodą damą. Choć w tym wieku powinna myśleć o czymś innym niż wybujała kariera. Ale mam nadzieję, że Philomena ją ukierunkuje.- Zawsze chodziło o coś więcej. Zwykła, uprzejma propozycja asystentury w kancelarii nigdy nie była bezinteresowna. A Scarlett była kobietą. Każda kobieta miała swoje obowiązki.
- Byłaś tutaj już po pożarze?
- Nie. Ale widziałam jak płonęło.- Powiedziała cicho. Nie lubiła wracać myślami do wspomnień, które odbiły się w jej pamięci. Bardzo ostrożnie stawiała kolejne kroki, sprawdzając każdy stopień po drodze. Jakoś nie uśmiechało jej się spaść z winy nadpalonego drewna. Zacisnęła mocniej palce na poręczy, nie zwracając uwagi na sadzę. Zganiła się w myślach, że nie czuje nic więcej, tylko czystą rezygnację.
- Jedyna pociecha w tym, że nie zabrałam się za remont wcześniej. Nie byłam… Hm. Nie byłam gotowa tu zamieszkać sama po śmierci mojego męża.
Wreszcie prostym zaklęciem odpaliła lampę z rozbitym kloszem, pozwalając miękkiemu światłu oświetlić sodomę i gomorę. Czy łatwiej byłoby rozsunąć spalone, ciężkie zasłony, w których ogień pozostawił spore dziury? Może. Ale bardziej niż kurzu, popiołu i półmroku nie mogła znieść widoku rozciągającego się tuż obok kanału.
- Sama nie wiem. Myślałam, żeby sprzedać to miejsce, ale podoba mi się wizja, że jest moje.- Westchnęła omiatając spojrzeniem zrujnowany salon.- Miasto przeznaczyło środki na renowację i czyszczenie zewnętrznych fasad budynków. Wysłałam im datek. Anonimowy.- Doprecyzowała. Piekło mogło zamarznąć, a Lorien nie podpisałaby się otwarcie pod pomocą niemagicznej społeczności.- Mogą dziękować pani Elizabeth Christ Trump z Ameryki. To jacyś tamtejsi mugolscy potentaci branży deweloperskiej, ostatnio coś tam pisali o jej synu czy tam wnuku Donaldzie w The Economist. Jak dla mnie świat o nich zapomni w rok czy dwa.- Wzruszyła ramionami. Chcąc nie chcąc musiała być na bieżąco z każdą ważniejszą prasą w kraju. Czy to mugolską czy magiczną, choć szczerze powiedziawszy ta pierwsza - nudziła ją niemiłosiernie.
Poczuła się szalenie sfrustrowana widząc stan pomieszczenia.
Nic nie przetrwało. Ani meble, ani zasłony, ani drogie dywany, które przecież miały być ognioodporne importowane wprost z Bliskiego Wschodu. Nic poza jednym krzesłem, zwykle stojącym przy sekretarzyku. Lorien spojrzała na nie z miną jakby to jedno, nieszczęsne krzesełko obraziło całą jej rodzinę. A potem bezceremonialnie rzuciła na nie swoją ciężką torebkę.
- Alexander będzie na herbacie.- Powiedziała. Stuknęła czubkiem obcasa w mocno przypaloną deskę.- Do wymiany cały parkiet.- Zadecydowała. Jakoś nie rozwinęła przy okazji swojej myśli o dodatkowym gościu. Czy czekała z tą nowiną do chwili, gdy Anthony nie mógł jej już uciec? Możliwe.
Podeszła do kredensu. Gdy tylko otworzyła drzwiczki - półka w środku spadła z hukiem. Świetnie. Jeszcze potłuczonej, nieużywanej od lat porcelany jej brakowało!
Westchnęła zrezygnowana i już… już miała zająć się dalszymi oględzinami, kiedy w rogu pokoju, wciśnięte między niedziałający kaloryfer i gołą ścianę - zauważyła pudełko.
Woda z pękniętej rury od mugolskiego ogrzewania musiała je ugasić nim spłonęło do końca. Uchyliła pokrywkę, znajdując w środku niekompletną talię kart tarota, całkiem nieźle zakonserwowany szkielet puszka pigmejskiego i kilka starych listów.
Och, pamiętała tą talię bardzo dobrze. Dostała ją w prezencie od Seliny na lekcje wróżbiarstwa. Zawsze brakowało w niej Piątki Mie..
- Antonio.- Podniosła nagle głowę. Nawet nie spojrzała na listy - wiedziała od kogo są. Zawsze chowała w tym pudełku wszystko co dostawała od Greybacka, ani myśląc pojawić się z tym w domu.- Zajrzyj proszę do mojej torebki. Gdzieś tam na wierzchu leży karta.
Nie odpowiedziała na to, bo… zwyczajnie sama już nie była pewna co w tej sytuacji zrobić powinni. Jako ministerstwo, urzędnicy, ludzie. Jenkins nie była najlepszym wyborem, ale była wyborem koniecznym po Leachu. Bezpiecznym. Czy wygrałaby kolejną kadencję? Pewnie nie. Odpowiednia maskotka tłumu na czas pokoju.
Zbyt wielu ostrzyło sobie teraz zęby na jej stanowisko - zbyt mało było jednak tych kompetentnych.
Nie wspomniała też, że wysłała do Ministry Magii list po prośbie o spotkanie. Nie lubiła zapeszać. Wciąż jednak - lepsze wydawało jej się lepszym znane zło, niż to, które mogło się okazać naraz skrajnie lewicowe. Nie mogli pozwolić sobie na kolejnego mugolaka na stanowisku. Nie podczas wojny.
Zaśmiała się delikatnie słysząc pochwały pod adresem panny Mulciber. Złote dziecko. No cóż, ta poprzeczka leżała wręcz na podłodze. Nietrudno konkurować z bratem produkującym wulgarne świeczki. Tylko ten starszy - Leonard. On miał potencjał. W końcu magomedyk. Ale żony nie miał. Pokręciła głową. Stracone to młode pokolenie, rozzuchwaliło się.
- Jest uroczą, młodą damą. Choć w tym wieku powinna myśleć o czymś innym niż wybujała kariera. Ale mam nadzieję, że Philomena ją ukierunkuje.- Zawsze chodziło o coś więcej. Zwykła, uprzejma propozycja asystentury w kancelarii nigdy nie była bezinteresowna. A Scarlett była kobietą. Każda kobieta miała swoje obowiązki.
- Byłaś tutaj już po pożarze?
- Nie. Ale widziałam jak płonęło.- Powiedziała cicho. Nie lubiła wracać myślami do wspomnień, które odbiły się w jej pamięci. Bardzo ostrożnie stawiała kolejne kroki, sprawdzając każdy stopień po drodze. Jakoś nie uśmiechało jej się spaść z winy nadpalonego drewna. Zacisnęła mocniej palce na poręczy, nie zwracając uwagi na sadzę. Zganiła się w myślach, że nie czuje nic więcej, tylko czystą rezygnację.
- Jedyna pociecha w tym, że nie zabrałam się za remont wcześniej. Nie byłam… Hm. Nie byłam gotowa tu zamieszkać sama po śmierci mojego męża.
Wreszcie prostym zaklęciem odpaliła lampę z rozbitym kloszem, pozwalając miękkiemu światłu oświetlić sodomę i gomorę. Czy łatwiej byłoby rozsunąć spalone, ciężkie zasłony, w których ogień pozostawił spore dziury? Może. Ale bardziej niż kurzu, popiołu i półmroku nie mogła znieść widoku rozciągającego się tuż obok kanału.
- Sama nie wiem. Myślałam, żeby sprzedać to miejsce, ale podoba mi się wizja, że jest moje.- Westchnęła omiatając spojrzeniem zrujnowany salon.- Miasto przeznaczyło środki na renowację i czyszczenie zewnętrznych fasad budynków. Wysłałam im datek. Anonimowy.- Doprecyzowała. Piekło mogło zamarznąć, a Lorien nie podpisałaby się otwarcie pod pomocą niemagicznej społeczności.- Mogą dziękować pani Elizabeth Christ Trump z Ameryki. To jacyś tamtejsi mugolscy potentaci branży deweloperskiej, ostatnio coś tam pisali o jej synu czy tam wnuku Donaldzie w The Economist. Jak dla mnie świat o nich zapomni w rok czy dwa.- Wzruszyła ramionami. Chcąc nie chcąc musiała być na bieżąco z każdą ważniejszą prasą w kraju. Czy to mugolską czy magiczną, choć szczerze powiedziawszy ta pierwsza - nudziła ją niemiłosiernie.
Poczuła się szalenie sfrustrowana widząc stan pomieszczenia.
Nic nie przetrwało. Ani meble, ani zasłony, ani drogie dywany, które przecież miały być ognioodporne importowane wprost z Bliskiego Wschodu. Nic poza jednym krzesłem, zwykle stojącym przy sekretarzyku. Lorien spojrzała na nie z miną jakby to jedno, nieszczęsne krzesełko obraziło całą jej rodzinę. A potem bezceremonialnie rzuciła na nie swoją ciężką torebkę.
- Alexander będzie na herbacie.- Powiedziała. Stuknęła czubkiem obcasa w mocno przypaloną deskę.- Do wymiany cały parkiet.- Zadecydowała. Jakoś nie rozwinęła przy okazji swojej myśli o dodatkowym gościu. Czy czekała z tą nowiną do chwili, gdy Anthony nie mógł jej już uciec? Możliwe.
Podeszła do kredensu. Gdy tylko otworzyła drzwiczki - półka w środku spadła z hukiem. Świetnie. Jeszcze potłuczonej, nieużywanej od lat porcelany jej brakowało!
Westchnęła zrezygnowana i już… już miała zająć się dalszymi oględzinami, kiedy w rogu pokoju, wciśnięte między niedziałający kaloryfer i gołą ścianę - zauważyła pudełko.
Woda z pękniętej rury od mugolskiego ogrzewania musiała je ugasić nim spłonęło do końca. Uchyliła pokrywkę, znajdując w środku niekompletną talię kart tarota, całkiem nieźle zakonserwowany szkielet puszka pigmejskiego i kilka starych listów.
Och, pamiętała tą talię bardzo dobrze. Dostała ją w prezencie od Seliny na lekcje wróżbiarstwa. Zawsze brakowało w niej Piątki Mie..
- Antonio.- Podniosła nagle głowę. Nawet nie spojrzała na listy - wiedziała od kogo są. Zawsze chowała w tym pudełku wszystko co dostawała od Greybacka, ani myśląc pojawić się z tym w domu.- Zajrzyj proszę do mojej torebki. Gdzieś tam na wierzchu leży karta.