11 godzin(y) temu ✶
Jej oburzenie zawsze go bawiło. Uwielbiał wbijać jej szpile wtedy i szybko odkrył, że uwielbiał także teraz. Może dlatego, że już wcześniej uroczo się denerwowała, a teraz... Spojrzał na to, jak się wyprostowała, jak strzeliła oczami, jak lekko, niemal niezauważalnie zmieniła się jej mimika. Taka chłodna i zdystansowana, a jednak tak łatwo było nadepnąć jej na odcisk. Astoria kusiła go swoją postawą coraz mocniej i Merlin mu świadkiem, że gdyby nie to, że byli na jej terenie, dałby upust swoim emocjom.
- Szkoda - powiedział, lekko wzruszając ramionami. Będzie musiał znaleźć kogoś innego. Gdy jednak zapytała o odległość, przyjrzał jej się uważniej. - Dość duża odległość. Chcesz może kogoś polecić?
Zapytał niewinnym tonem, patrząc na nią uroczo. No skoro nie malowała obrazów, to po co jej były te informacje? Z kocią mordą byłoby jej cholernie nie do twarzy.
- To prawda. Nie ma nic bardziej interesującego od psychiki ludzkiej - potwierdził jeszcze, a potem kiwnął głową. Niech będzie, może składać jej autografy gdzie tylko będzie chciała, ważne było tylko to, by nie upubliczniono jego nazwiska. Starał się trzymać z boku, chociaż jego nazwisko przyciągało więcej uwagi, niż by chciał. Rodolphus pochylił się nad pergaminami i posłusznie, jak dobry chłopiec, wypełniał wszystkie rubryczki, które wskazywała mu Astoria. Oczywiście nie mogło być dla niej zaskoczeniem, że przed podpisaniem najpierw wszystko dokładnie przeczytał - zbyt wiele razy dał się wpuścić w maliny przez inne osoby, nabrał jeszcze więcej ostrożności, szczególnie przez ostatnie wydarzenia.
Czekał grzecznie, a gdy Avery wróciła, akurat dopijał wodę. Przełknął ciecz, czując jak ta rośnie mu w ustach jak ten dziwny eliksir, który pił wtedy w Mauzoleum.
- Co? - zapytał niezbyt inteligentnie, ostrożnie odkładając szklankę na biurko. Sięgnął po wyniki analizy, puszczając na razie mimo uszu to, co mówiła do niego Astoria. Lestrange zmarszczył brwi, a i na jego licu odbiła się irytacja. - Czy wyglądam ci na kogoś, kto żartuje?
Odpowiedział ostro, nieco ostrzej niż zamierzał. Wstał, wciąż ściskając papier w ręce. Mocno, tak że nieco się pogniótł. Nie był blady, na jego policzki nie wpłynęły także rumieńce. Lecz oczy... Oczy tak stalowe, jak spojrzenie Avery, rozbłysły gniewem.
- Odłóż na bok swoje cholerne uprzedzenia, Avery - syknął, robiąc dwa kroki w jej stronę. Uniósł pergamin na wysokość jej oczu. - Czy to może o to chodziło? Nadal masz mi za złe to podwinięcie szaty zaklęciem? Na Matkę, miałem trzynaście lat, TRZYNAŚCIE! To jakaś zemsta? Pierwszy obraz też jest fałszywy? Może to ty chcesz, żebym podarował matce coś, co wystawi nasze nazwisko na pośmiewisko?
Mówił lodowatym tonem, niemalże syczącym, mrużąc przy tym oczy. Nie wyciągał do niej rąk, nie próbował jej złapać - nie był typem, który bił kobiety, w przeciwieństwie do swojego kuzyna.
- W co ty grasz, Avery? Fałszujesz analizy? - no bo on nie podarowałby fałszywki celowo. Jego ego zostało kopnięte tak mocno, że i on się zirytował.
- Szkoda - powiedział, lekko wzruszając ramionami. Będzie musiał znaleźć kogoś innego. Gdy jednak zapytała o odległość, przyjrzał jej się uważniej. - Dość duża odległość. Chcesz może kogoś polecić?
Zapytał niewinnym tonem, patrząc na nią uroczo. No skoro nie malowała obrazów, to po co jej były te informacje? Z kocią mordą byłoby jej cholernie nie do twarzy.
- To prawda. Nie ma nic bardziej interesującego od psychiki ludzkiej - potwierdził jeszcze, a potem kiwnął głową. Niech będzie, może składać jej autografy gdzie tylko będzie chciała, ważne było tylko to, by nie upubliczniono jego nazwiska. Starał się trzymać z boku, chociaż jego nazwisko przyciągało więcej uwagi, niż by chciał. Rodolphus pochylił się nad pergaminami i posłusznie, jak dobry chłopiec, wypełniał wszystkie rubryczki, które wskazywała mu Astoria. Oczywiście nie mogło być dla niej zaskoczeniem, że przed podpisaniem najpierw wszystko dokładnie przeczytał - zbyt wiele razy dał się wpuścić w maliny przez inne osoby, nabrał jeszcze więcej ostrożności, szczególnie przez ostatnie wydarzenia.
Czekał grzecznie, a gdy Avery wróciła, akurat dopijał wodę. Przełknął ciecz, czując jak ta rośnie mu w ustach jak ten dziwny eliksir, który pił wtedy w Mauzoleum.
- Co? - zapytał niezbyt inteligentnie, ostrożnie odkładając szklankę na biurko. Sięgnął po wyniki analizy, puszczając na razie mimo uszu to, co mówiła do niego Astoria. Lestrange zmarszczył brwi, a i na jego licu odbiła się irytacja. - Czy wyglądam ci na kogoś, kto żartuje?
Odpowiedział ostro, nieco ostrzej niż zamierzał. Wstał, wciąż ściskając papier w ręce. Mocno, tak że nieco się pogniótł. Nie był blady, na jego policzki nie wpłynęły także rumieńce. Lecz oczy... Oczy tak stalowe, jak spojrzenie Avery, rozbłysły gniewem.
- Odłóż na bok swoje cholerne uprzedzenia, Avery - syknął, robiąc dwa kroki w jej stronę. Uniósł pergamin na wysokość jej oczu. - Czy to może o to chodziło? Nadal masz mi za złe to podwinięcie szaty zaklęciem? Na Matkę, miałem trzynaście lat, TRZYNAŚCIE! To jakaś zemsta? Pierwszy obraz też jest fałszywy? Może to ty chcesz, żebym podarował matce coś, co wystawi nasze nazwisko na pośmiewisko?
Mówił lodowatym tonem, niemalże syczącym, mrużąc przy tym oczy. Nie wyciągał do niej rąk, nie próbował jej złapać - nie był typem, który bił kobiety, w przeciwieństwie do swojego kuzyna.
- W co ty grasz, Avery? Fałszujesz analizy? - no bo on nie podarowałby fałszywki celowo. Jego ego zostało kopnięte tak mocno, że i on się zirytował.