10.09.2023, 19:54 ✶
Mavelle była chłodna, nawet przez ubranie. Ale Brenna ignorowała to bardzo uparcie. Nie jej stan – chciała przecież szukać odpowiedzi i sposobów na jego odwrócenie – ale samo zimno, jakie niósł dotyk kuzynki. To nie miało znaczenia. Nie mogło mieć znaczenia. Nie, kiedy Zimnymi byli jej siostra, jej przyjaciółka, jej dowódca.
– Byliście żywi – powiedziała cicho, kiedy Mavelle położyła głowę na jej ramieniu, a ich włosy, czarne i brązowe, wymieszały się ze sobą. Brenna nie chciała patrzeć na to w ten sposób: że umarli i wrócili do życia. Gdyby musiała, pogodziłaby się i z tym, ale po prostu wolała myśleć, że było inaczej. – Oddychałaś. Miałaś puls. Po prostu bardzo słaby – wyjaśniła.
Ścisnęła Mavelle nieco mocniej, kiedy ta powiedziała, że nie jest pewna, czy kiedykolwiek pójdzie dobrze. Bo sama nie była tego pewna. Zdawało się jej, że świat stał się bardzo, bardzo mrocznym miejscem i było to straszne, bo chodziło po nim tyle osób, które kochała. Które chciałaby ochronić.
– Będą jeszcze dobre dni, skarbie. To ci obiecuję – odparła jednak, z całą determinacją, na jaką było ją stać. Tak, będzie źle, tak, będzie bolało, i nie, nie wyjdą wszyscy cało z tej wojny.
Ale będą takie dni, gdy łzy popłyną i z radości, gdy za uśmiechem nie będzie kryło się kłamstwo.
Bo jeżeli nie, o co w ogóle miały walczyć?
Spoglądała w górę, na spadającą gwiazdę, na złocisty szlak, jaki wyznaczyła na niebie. Brenna mrugnęła i już – już jej nie było.
– Chcę, żebyście żyli i mieli dobre dni. To wszystko – wyszeptała, ledwo słyszalnie, starając się ze wszystkich sił powstrzymać gorycz, choć jej odrobina i tak wkradła się do głosu Brenny. Jej życzenie było tak podobne do życzenia kuzynki: i tak jak ono, nie miało szans się spełnić.
Bo Brenna mogła mieć w sobie dużo nadziei i wiary na lepsze jutro, ale nie była aż tak naiwna. Kochała zbyt wiele osób, aby wszystkie dożyły końca tej wojny. Zbyt wiele, aby mogła je ochronić. Beltane nauczyło ją tego bardzo boleśnie.
Dla siebie tej nadziei nie miała od dawna.
– Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć, prawda słońce? – powiedziała jeszcze, spoglądając na to niebo, usiane przez gwiazdy, dalekie, migocące w mroku. Na konstelacje, których nazw uczyli się w szkole, ale z których Brenna zapamiętała zaledwie kilka.
Niektórzy mówili, że w gwiazdach zapisano przyszłość, ale Brenna miała nadzieję, że się mylą: bo tej nocy zdawały się jej zimne, dalekie i obojętnie, i nie chciała wiedzieć, jaki los by dla nich przewidziały.
– Byliście żywi – powiedziała cicho, kiedy Mavelle położyła głowę na jej ramieniu, a ich włosy, czarne i brązowe, wymieszały się ze sobą. Brenna nie chciała patrzeć na to w ten sposób: że umarli i wrócili do życia. Gdyby musiała, pogodziłaby się i z tym, ale po prostu wolała myśleć, że było inaczej. – Oddychałaś. Miałaś puls. Po prostu bardzo słaby – wyjaśniła.
Ścisnęła Mavelle nieco mocniej, kiedy ta powiedziała, że nie jest pewna, czy kiedykolwiek pójdzie dobrze. Bo sama nie była tego pewna. Zdawało się jej, że świat stał się bardzo, bardzo mrocznym miejscem i było to straszne, bo chodziło po nim tyle osób, które kochała. Które chciałaby ochronić.
– Będą jeszcze dobre dni, skarbie. To ci obiecuję – odparła jednak, z całą determinacją, na jaką było ją stać. Tak, będzie źle, tak, będzie bolało, i nie, nie wyjdą wszyscy cało z tej wojny.
Ale będą takie dni, gdy łzy popłyną i z radości, gdy za uśmiechem nie będzie kryło się kłamstwo.
Bo jeżeli nie, o co w ogóle miały walczyć?
Spoglądała w górę, na spadającą gwiazdę, na złocisty szlak, jaki wyznaczyła na niebie. Brenna mrugnęła i już – już jej nie było.
– Chcę, żebyście żyli i mieli dobre dni. To wszystko – wyszeptała, ledwo słyszalnie, starając się ze wszystkich sił powstrzymać gorycz, choć jej odrobina i tak wkradła się do głosu Brenny. Jej życzenie było tak podobne do życzenia kuzynki: i tak jak ono, nie miało szans się spełnić.
Bo Brenna mogła mieć w sobie dużo nadziei i wiary na lepsze jutro, ale nie była aż tak naiwna. Kochała zbyt wiele osób, aby wszystkie dożyły końca tej wojny. Zbyt wiele, aby mogła je ochronić. Beltane nauczyło ją tego bardzo boleśnie.
Dla siebie tej nadziei nie miała od dawna.
– Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć, prawda słońce? – powiedziała jeszcze, spoglądając na to niebo, usiane przez gwiazdy, dalekie, migocące w mroku. Na konstelacje, których nazw uczyli się w szkole, ale z których Brenna zapamiętała zaledwie kilka.
Niektórzy mówili, że w gwiazdach zapisano przyszłość, ale Brenna miała nadzieję, że się mylą: bo tej nocy zdawały się jej zimne, dalekie i obojętnie, i nie chciała wiedzieć, jaki los by dla nich przewidziały.
Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.