• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[4.05.72, noc] Widma

[4.05.72, noc] Widma
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#11
10.09.2023, 19:54  ✶  
Mavelle była chłodna, nawet przez ubranie. Ale Brenna ignorowała to bardzo uparcie. Nie jej stan – chciała przecież szukać odpowiedzi i sposobów na jego odwrócenie – ale samo zimno, jakie niósł dotyk kuzynki. To nie miało znaczenia. Nie mogło mieć znaczenia. Nie, kiedy Zimnymi byli jej siostra, jej przyjaciółka, jej dowódca.
– Byliście żywi – powiedziała cicho, kiedy Mavelle położyła głowę na jej ramieniu, a ich włosy, czarne i brązowe, wymieszały się ze sobą. Brenna nie chciała patrzeć na to w ten sposób: że umarli i wrócili do życia. Gdyby musiała, pogodziłaby się i z tym, ale po prostu wolała myśleć, że było inaczej. – Oddychałaś. Miałaś puls. Po prostu bardzo słaby – wyjaśniła.
Ścisnęła Mavelle nieco mocniej, kiedy ta powiedziała, że nie jest pewna, czy kiedykolwiek pójdzie dobrze. Bo sama nie była tego pewna. Zdawało się jej, że świat stał się bardzo, bardzo mrocznym miejscem i było to straszne, bo chodziło po nim tyle osób, które kochała. Które chciałaby ochronić.
– Będą jeszcze dobre dni, skarbie. To ci obiecuję – odparła jednak, z całą determinacją, na jaką było ją stać. Tak, będzie źle, tak, będzie bolało, i nie, nie wyjdą wszyscy cało z tej wojny.
Ale będą takie dni, gdy łzy popłyną i z radości, gdy za uśmiechem nie będzie kryło się kłamstwo.
Bo jeżeli nie, o co w ogóle miały walczyć?
Spoglądała w górę, na spadającą gwiazdę, na złocisty szlak, jaki wyznaczyła na niebie. Brenna mrugnęła i już – już jej nie było.
– Chcę, żebyście żyli i mieli dobre dni. To wszystko – wyszeptała, ledwo słyszalnie, starając się ze wszystkich sił powstrzymać gorycz, choć jej odrobina i tak wkradła się do głosu Brenny. Jej życzenie było tak podobne do życzenia kuzynki: i tak jak ono, nie miało szans się spełnić.
Bo Brenna mogła mieć w sobie dużo nadziei i wiary na lepsze jutro, ale nie była aż tak naiwna. Kochała zbyt wiele osób, aby wszystkie dożyły końca tej wojny. Zbyt wiele, aby mogła je ochronić. Beltane nauczyło ją tego bardzo boleśnie.
Dla siebie tej nadziei nie miała od dawna.
– Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć, prawda słońce? – powiedziała jeszcze, spoglądając na to niebo, usiane przez gwiazdy, dalekie, migocące w mroku. Na konstelacje, których nazw uczyli się w szkole, ale z których Brenna zapamiętała zaledwie kilka.
Niektórzy mówili, że w gwiazdach zapisano przyszłość, ale Brenna miała nadzieję, że się mylą: bo tej nocy zdawały się jej zimne, dalekie i obojętnie, i nie chciała wiedzieć, jaki los by dla nich przewidziały.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#12
10.09.2023, 20:40  ✶  
Byli żywi? Być może, ale przez to zimno nie mogła się jednak pozbyć wrażenia, że bliżej im było do świata umarłych, niż żywych, nawet jeśli oddychali, krwawili, normalnie odczuwali głód. I nie musieli przy tm pić krwi ani raczyć się martwą ludziną. Zwykli ludzie, zdawałoby się, tylko z jakiegoś powodu po prostu… zimni.
  A to bolało, bo mimo wszystko dotyk w życiu Mavelle nie odgrywał małej roli; teraz musiała pamiętać, że najlepiej to trzymać ręce przy sobie, żeby nikogo nie narazić na ziąb. Bo przecież nie była taka złośliwa, żeby kogoś na to skazywać; ceniła sobie przecież ciepło, a w zimie mimo wszystko dbała o to, by nie zamienić się w sopel lodu.
  Gorzej, że teraz nie miała w tej kwestii wyboru, po prostu: stała się tym soplem, bez wychodzenia w śnieg i lądowania w głębkiej zaspie, w której musiałaby spędzić szmat czasu, aby doprowadzić się do takiego stanu. Trudno, na razie musiała z tym żyć… żyć i szukać sposobu, żeby to odwrócić, o ile była taka możliwość. O ile, bo pamiętała ostrzeżenie. Jeśli zbyt dobrze przejdą próby… czy to był właśnie skutek tego?
  - W chwili, kiedy to było sprawdzane. Zresztą, mniejsza – mruknęła, nieszczególnie chcąc się sprzeczać o takie sprawy. Po co? Nie miało to sensu. Żyła tu i teraz, bo zdecydowała się nie rozmyć w tym wszystkim, czego doświadczała w Limbo – i tylko to się teraz liczyło. Tylko to, nic więcej.
  - Niby to wiem. Muszą być, bo nikt nie zabierze nam nadziei – szepnęła cicho. Nadzieja, ten promyk, który rozświetlał największe nawet ciemności. Iskra, dzięki której to wszystko mogło trwać, dzięki której można było działać, a nie trwać bez celu, be chęci ruszenia się z łóżka, bez niczego – Tak samo jak wiem, że podjęłam najlepszą możliwą decyzję. A jednak… teraz mam wrażenie, że popełniłam największy błąd, jaki się tylko dało, co jest wręcz absurdalne. Ale… nie potrafię sobie tego chyba wytłumaczyć, nie teraz – przyznała. Czas. Wszystko było kwestią czasu – bo właśnie tego z pewnością potrzebowała. Czasu na przemyślenie, ułożenie sobie wszystkiego – co nie było tak proste, jak się pozornie wydawało. Umysł nie był archiwum pełnym szuflad, do których wrzucało się bez pardonu pewne elementy i poprzestawało na tym – choć z pewnością coś takiego mocno by uprościło wiele rzeczy.
  Poczuła, jak ściska ją w gardle, gdy wyszeptała swoje życzenie. Tak podobne do jej własnego, wypowiedzianego jednak w ciszy. Odszukała swoją dłonią dłoń Brenny, zacisnęła ją lekko. Życie i dobre dni. W obliczu wojny, jaka się toczyła, wojny, której były częścią… wydawało się być mrzonką. Ale może, jednak, jakimś cudem ta gwiazda zdecyduje się ponieść te życzenia do Pani Księżyca, a sama bogini się nad nimi pochyli i spełni?
  - Wiem, promyczku. Wiem. Ty na mnie też, zawsze – dodała cicho. Tylko tyle i aż tyle. Czy potrzebowały jeszcze więcej słów? Nie, chyba nie, wspólne milczenie też było czymś dobrym, czymś, co dodawało otuchy. Bo były razem, z wiedzą, że w tym wielkim świecie, pełnym niesprawiedliwości i cierpienia, zawsze będą miały siebie.
  Zawsze – tak jak zawsze na ziemię będą spoglądać migoczące gwiazdy, na które patrzyły.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Eutierria (230), Mavelle Bones (2051), Brenna Longbottom (2265)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa