- Wiesz, że nie jesteś jedyną osobą, która tutaj myśli? - Zapytała, bo miała wrażenie, że Brenna bierze na siebie wszystko. Jakby nikt inny ie był w stanie zająć się sprawą. Martwiła się, że partnerka może przez to kiedyś paść ze zmęczenia.
Przewróciła oczami słysząc kolejny komentarz Longbottomówny. Uważała to za cios poniżej pasa. - Może mała wzrostem, ale wielka duchem! - Gdyby ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości. Przywykła nawet do tego, że jej niski wzrost był powodem docinek, bo chłopcy często się z niej nabijali. - Zresztą przy tobie większość jest niska. - Brenna należała raczej do jednych z wyższych kobiet, jakie znała. Oczywiście trochę brakowało jej do tych z rodziny Yaxley, ale Heath słyszała pogłoski, że oni kiedyś byli dosyć blisko z olbrzymami.
- Wiem Brenna, ale sama wiesz, jak to jest. Ciągle czuję, że mogłam zrobić coś inaczej. - Wood była w stosunku do siebie bardzo krytyczna. Wcale tego nie ukrywała. Rozmyślała w szpitalu nad każdą decyzją, którą podjęła tamtego wieczora. Czy gdyby postąpiła inaczej, to coś by się zmieniło? Nie mogła tego sprawdzić, zresztą tam nie mieli czasu na rozważania, musieli działać instynktownie, bo wszystko działo się bardzo szybko.
Ruda nie brała udziału nigdy wcześniej w takich starciach, należała do klubu pojedynków, ale w rzeczywistości, cóż wyglądało tu zupełnie inaczej - bez żadnych zasad, śmierciożercy byli gotowi wbić jej nóż w plecy, gdyby się na moment zawahała.
- Nie wolno. - Powtórzyła. To było to, co ją irytowało. Tamci mogli zabijać wszystkich, a oni musieli się powstrzymywać, czyż jednak to ich od nich nie odróżniało? - Pozostaje perspektywa posadzenia ich w Azkabanie, może to i lepsza kara niż szybka śmierć. - Dementorzy skutecznie pilnowali więźniów, wysysali z nich resztki nadziei, była to całkiem dobra kara, jak na takie czyny jakich się dopuszczali.
- Mam nadzieję, że chociaż trochę pokrzyżowaliśmy jego plany. - Walczyli przecież z jego poplecznikami, pozostawało wierzyć w to, że ta walka choć trochę pomogła. Wolała nie wiedzieć, co się wydarzy jeśli Voldemort osiągnął wszystko na czym mu zależało.
- Wspaniale, ty to potrafisz przekonywać. - Powiedziała jeszcze, po czym ruszyła w stronę drzwi, aby udać się na dół, do salonu Longbottomów. Nie chciała jeszcze wracać do domu, bo zwyczajnie brakowało jej ostatnio kontaktu z ludźmi. Większość czasu spędzała w Mungu, albo w domu odpoczywając, co w gruncie rzeczy było dla niej mocno męczące.
Posiedziała z Brenną jeszcze dłuższą chwilę, pogawędziła, zjadła prawie wszystkie ciastka i dopiła herbatę. Później ponownie podłączyły kominek, aby mogła udać się do domu. Pożegnała się z Brenną i zniknęła w ogniu z uśmiechem na twarzy, bo dostała właśnie od partnerki ogromny kredyt zaufania i zamierzała szybko pokazać, że jest on zasadny.