17.09.2023, 14:18 ✶
- Na kupowanie od niej składników? Pewnie. Na rekrutację? Niezbyt - powiedziała Brenna, momentalnie poważniejąc. Tak, potrzebowali ludzi. Ale jednocześnie musieli zachować daleko idącą ostrożność. - Ger nie będzie słuchała rozkazów, Erik, a nie jesteśmy szkółką leśną, gdzie każdy może zdecydować, jakie chce posadzić drzewko. Poza tym jej bliźniak...
Urwała. Na moment zacisnęła szczęki.
Były rzeczy, z którymi ciężko się pogodzić.
- Jeżeli nie jest nawet śmierciożercą, to na pewno sprzyja Voldemortowi - powiedziała cicho. Nie, to nie znaczyło, że mieli oceniać Geraldine przez pryzmat rodziny. Ale już że powinni brać ten czynnik pod uwagę. Gdyby miała wybrać między bratem a Zakonem? Brenna obawiała się, że Ger wybrałaby Theona, nie mogli więc działać tutaj pochopnie.
Nieważne, co zrobiłeś, zawsze płaciłeś cenę. Za wszystko. Za neutralność, za stanięcie po stronie Zakonu, za poparcie Voldemorta. Żyli w świecie, gdzie nic nie mogło być proste i kiedy czasem za późno odkrywałeś, że rachunek jest zbyt wysoki. Ale Brenna swój własny była gotowa spłacić do samego końca.
- Ludzie lubią nasze bale, bo czekają, kto zostanie zamieniony w zwierzaka i jak szybko zdołam się poruszać, żeby takiego gościa odczarować - skwitowała. Sama nie była pewna, na ile Erik mówił poważnie odnośnie tej bitwy na Śnieżki... I po prawdzie gdyby się uparł, obserwowałaby po prostu miny Gości. - Jęczącą Martę? Żeby przepłoszyć Gości? Znam dwa duchy nawiedzające cmentarz w Hogsmeade i jestem prawie pewna, że zdołam namówić na odwiedziny Prawie Bezgłowego Nicka. Nie martw się, będzie doskonale - zapewniła, i tym razem ciężko było powiedzieć, czy to ona jest poważna, czy też znowu po swojemu pajacuje.
- Grzeczny chłopiec - pochwaliła go żartobliwie. I tak, zamierzała spytać potem, czy napisał, a jeżeli nie, skontaktować się z Elliottem osobiście. I oddać Erika w jego ręce, chociaż może nie w budynku Ministerstwa, właśnie po to, by nie robić przedstawienia. Ale już do restauracji bezpośrednio? Owszem. Na szczęście, chociaż ona o tym nie wiedziała, magia powinna sama popychać Erika do Malfoya... chociaż... może na nieszczęście, zależy, jak patrzeć. - Erik, mój najkochańszy bracie, ja doskonale wiem, kiedy ma dość. W jakieś sześćdziesiąt sekund po tym, jak otworzę usta. Czyżby Eden coś Ci zrobiła, że tak uparcie mnie na nią nasyłasz? - parsknęła. A kiedy oświadczył, że ma mu przynieść jedzenie tutaj, tylko się uśmiechnęła. - W porządku, nie ubabraj książek - oświadczyła jedynie. Bo tak, mogła powiedzieć coś złośliwego albo kazać mu ruszyć tyłek, bo nie jest jego służącą. Ale chociaż zrobiłaby to, gdyby takich próśb nadużywał... to póki tak nie postępował, nie widziała nic złego w przyniesieniu ma talerza tutaj zamiast do jadalni.
Urwała. Na moment zacisnęła szczęki.
Były rzeczy, z którymi ciężko się pogodzić.
- Jeżeli nie jest nawet śmierciożercą, to na pewno sprzyja Voldemortowi - powiedziała cicho. Nie, to nie znaczyło, że mieli oceniać Geraldine przez pryzmat rodziny. Ale już że powinni brać ten czynnik pod uwagę. Gdyby miała wybrać między bratem a Zakonem? Brenna obawiała się, że Ger wybrałaby Theona, nie mogli więc działać tutaj pochopnie.
Nieważne, co zrobiłeś, zawsze płaciłeś cenę. Za wszystko. Za neutralność, za stanięcie po stronie Zakonu, za poparcie Voldemorta. Żyli w świecie, gdzie nic nie mogło być proste i kiedy czasem za późno odkrywałeś, że rachunek jest zbyt wysoki. Ale Brenna swój własny była gotowa spłacić do samego końca.
- Ludzie lubią nasze bale, bo czekają, kto zostanie zamieniony w zwierzaka i jak szybko zdołam się poruszać, żeby takiego gościa odczarować - skwitowała. Sama nie była pewna, na ile Erik mówił poważnie odnośnie tej bitwy na Śnieżki... I po prawdzie gdyby się uparł, obserwowałaby po prostu miny Gości. - Jęczącą Martę? Żeby przepłoszyć Gości? Znam dwa duchy nawiedzające cmentarz w Hogsmeade i jestem prawie pewna, że zdołam namówić na odwiedziny Prawie Bezgłowego Nicka. Nie martw się, będzie doskonale - zapewniła, i tym razem ciężko było powiedzieć, czy to ona jest poważna, czy też znowu po swojemu pajacuje.
- Grzeczny chłopiec - pochwaliła go żartobliwie. I tak, zamierzała spytać potem, czy napisał, a jeżeli nie, skontaktować się z Elliottem osobiście. I oddać Erika w jego ręce, chociaż może nie w budynku Ministerstwa, właśnie po to, by nie robić przedstawienia. Ale już do restauracji bezpośrednio? Owszem. Na szczęście, chociaż ona o tym nie wiedziała, magia powinna sama popychać Erika do Malfoya... chociaż... może na nieszczęście, zależy, jak patrzeć. - Erik, mój najkochańszy bracie, ja doskonale wiem, kiedy ma dość. W jakieś sześćdziesiąt sekund po tym, jak otworzę usta. Czyżby Eden coś Ci zrobiła, że tak uparcie mnie na nią nasyłasz? - parsknęła. A kiedy oświadczył, że ma mu przynieść jedzenie tutaj, tylko się uśmiechnęła. - W porządku, nie ubabraj książek - oświadczyła jedynie. Bo tak, mogła powiedzieć coś złośliwego albo kazać mu ruszyć tyłek, bo nie jest jego służącą. Ale chociaż zrobiłaby to, gdyby takich próśb nadużywał... to póki tak nie postępował, nie widziała nic złego w przyniesieniu ma talerza tutaj zamiast do jadalni.
Koniec sesji
Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.