Nie nazwałby siebie jako "właściwego człowieka na właściwym miejscu", choć było to miłe. Był przekonany, że były osoby znacznie bardziej odpowiednie do tego zdania niż on. Łowcy, chociażby, bo te stworzenia zdecydowanie nie były przyjazne. Nie były również bezpieczne. Ale może były równie przerażone co ludzie, którzy je spotykali? Musiały żywić się na człowieku? Nie musiały zabijać - pani Mildred przeżyła. Przeżyła, ponieważ uciekła czy przeżyła, ponieważ je wykarmiła? Jakkolwiek chciałoby się wierzyć, że można zamienić dementora w miłego puszka, tak było to po prostu niemożliwe. Nie ważne, jak bardzo się starałeś. Istoty magiczne, jak zwierzęta, miały swoje potrzeby, swój apetyt. Jedne dało się okiełznać, inne - zupełnie nie. Tak czy siak - chciał się przekonać, co to za potworności, które na podobieństwo dementorów coś pochłaniały. Czy to był wynik kryzysu tego Beltane, czy może jakieś istoty zostały przemienione tak samo, jak zmienieni zostali Zimni? Cokolwiek to było - było nowe. A przynajmniej Laurent nie znalazł mimo poszukiwań w księgach i pisania listów niczego na ten temat. Błysnął oczami w kierunku Patricka i chociaż chciał odpowiedzieć, że oprócz tego, że potrafią wyssać z człowieka wszystko, zostawiając tylko ususzony pergamin, który miał przypominać skórę. Nie powiedział. Pewnie mężczyzna o tym wiedział, skoro trzymał się z Brenną, był z nią tutaj i w dodatku z uwagi na jego zawód.
- Niestety obawiam się, że być może nawet mniej niż pan. - Bo w zasadzie nie wiedział, czy Ministerstwo coś już odkryło, czy mieli jakieś poszlaki, coś ponad jego aktywne badanie tematu. Mieli większe możliwości, a Laurent miał mało czasu. Do zajmowania się miał więcej stworzeń magicznych niż te błąkające się po Kniei, natomiast tutaj, poza ciekawością, w grę wchodziła też rzecz pozornie bardzo ogólnikowa, bo "bezpieczeństwo ludzi". - Hah, tak... ich w końcu nie trzymam w New Forest. - W przeciwieństwie do różnych innych dziwnych i egzotycznych zwierząt. Zaśmiał się delikatnie, chociaż króciutko, tak trochę nerwowo. Bo nie było tutaj wcale do śmiechu. Przy tragedii kobiety, którą prowadzili w końcu do miejsca, gdzie odmieniło się jej życie. Bo ono teraz odmienione będzie. Czy ona wraz z wyglądem straciła też lata życia? Czy to coś bardzo dosłownie, w pełnym pojęciu czarnej magii, wysysało życie? Czy Mildred będzie teraz cierpiała na starcze przypadłości, gorzej się czuła? Laurent obserwował ją uważnie, choć się od niej odsunął. Trzymał palce na karku jarczuka - tak, bardzo posłusznego zwierzęcia. Duma musiał być posłuszny. Nawet ponad połowa ludzi nie zdawała sobie sprawę, że ten pies nie tylko wyglądał jak bestia - on był bestią. I 99% tych ludzi nie miała pojęcia, że to nie jest piesek, który się po prostu rodzi i że jego powstanie to proces, który pomija "naturalność". To było stworzenie do polowania i do obrony. O agresywnej i niebezpiecznej naturze. Dlatego Laurent pracował nad nim bardzo sumiennie od lat, by był stworzeniem, które nie zna tylko tej agresji. Być może nawet niektórzy by spojrzeli bardzo krytycznie na samego Laurenta wiedząc, że własnymi rękoma takie tworzenia stworzył. Pomiot czarnej magii - tak niektórzy mogliby Dumę określić. Abraksan zaś, choć piękny i "po prostu koń" dysponował też siłą, której nie wolno było ignorować. Ogromną siłą. Nie bez powodu nie trzymano ich w przydomowych stajniach. Więc... 'tylko zwierzaki' przy Laurencie Prewettcie nabierało naprawdę nowego znaczenia.
Czuł pod palcami, jak Duma stawał się napięty, jak przestał spoglądać na obcych, węszyć, że wyciągał po drodze nos w kierunku Patricka, czując od niego coś podobnego, co czuł od Victorii - i nic dziwnego. Było to dla niego obce. Niepewne. A wszystko, co obce, należało zbadać - bo może było zagrożeniem? Ale kiedy byli bliżej domu Duma przestał się interesować czymkolwiek i kimkolwiek. Laurent nie chciał go puszczać, choć czuł, że pies chce ruszyć do lasu. Może nie biegiem, ale nie był pewien, czy by jednak nie wyrwał z kopyta. Nie, kochał Dumę, ale przede wszystkim - miał go słuchać. Hierarchia tego stada miała być jasna i czytelna. Bo nie miał pojęcia, czy to, co na nich czekało w lesie, nie doprowadziłoby do tego, że psu coś by się stało. A to by bardzo bolało.
Złapał różdżkę wolną dłonią, kiedy widma przesunęły się po mieszkaniu, kiedy wypłynęły z niego, kiedy - uciekły. Był krzyk, była nerwowa reakcja - i było głośne, dudniące szczeknięcie jarczuka.
- Co to za duchy? - Michael przestał iść obok Laurenta - wepchnął się obok niego, gotów go bronić przed tym, przed czym instynkt nakazywał się bronić rumakowi. Duma szczeknął jeszcze kilka razy, wściekle, zajadle, szczerząc swoje upiorne kły.
Duchy..? Jeśli to, co zrobił Voldemort, odwiedzając Limbo, sprawiło, że duchy mogły przeniknąć dusze żywych... to co jeśli z Limbo duchy uciekły? Co jeśli zostały wypaczone, cokolwiek by się tam nie działo, zostawione w taki sposób? Gdyby nie żywy dowód Victorii magią to by chyba nie wpadł nawet na ten sposób. A i tak jeszcze musieli się upewnić, odwiedzając Limbo. Ale to dopiero w przyszłości.
Uciszył Dumę, wsuwając znów na moment różdżkę do kieszeni i gładząc jego mordę, przesuwając kciukiem po wybrzuszeniu na jego czole.
- Ciii... - Nie dało się powiedzieć, żeby w tym stanie zwierzę było w stanie uspokoić się w pełni. Nie, nie było takiej możliwości. Kiedy Laurent się wyprostował, kiedy zrobił kilka kolejnych kroków - Duma wyrwał jak dziki naprzód. A Laurent? Cóż. Laurent za nim. I zaraz obok Laurenta Michael, który przez moment przestąpił z kopyta na kopyto, chcąc przyblokować swojemu panu drogę. Dość nieskutecznie.
- Laurencie! - Rzucił zaniepokojony abraksan, nie zważając już również na towarzystwo.
Wystarczyło zbliżyć się do lasu, żeby poczuć dziwny chłód na swojej skórze, coś paskudne, ale... czemu one właściwie uciekały i zachowywały odległość? Laurent próbował zatrzymać jarczuka, zanim ten zrobi sobie krzywdę. Albo ktoś mu zrobi. Ale przy tym zamierzał spoglądać na zachowanie tych stworzeń.
Rzut na uspokojenie labradora salonowego
Akcja nieudana
... PONOWNE
Sukces!
Sukces!