• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka Knieja Godryka v
1 2 Dalej »
1972/Wiosna | 18 maja | Knieję przeszył zduszony krzyk Mildred Found

1972/Wiosna | 18 maja | Knieję przeszył zduszony krzyk Mildred Found
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#11
02.09.2023, 10:20  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.09.2023, 11:24 przez Laurent Prewett.)  

Nie nazwałby siebie jako "właściwego człowieka na właściwym miejscu", choć było to miłe. Był przekonany, że były osoby znacznie bardziej odpowiednie do tego zdania niż on. Łowcy, chociażby, bo te stworzenia zdecydowanie nie były przyjazne. Nie były również bezpieczne. Ale może były równie przerażone co ludzie, którzy je spotykali? Musiały żywić się na człowieku? Nie musiały zabijać - pani Mildred przeżyła. Przeżyła, ponieważ uciekła czy przeżyła, ponieważ je wykarmiła? Jakkolwiek chciałoby się wierzyć, że można zamienić dementora w miłego puszka, tak było to po prostu niemożliwe. Nie ważne, jak  bardzo się starałeś. Istoty magiczne, jak zwierzęta, miały swoje potrzeby, swój apetyt. Jedne dało się okiełznać, inne - zupełnie nie. Tak czy siak - chciał się przekonać, co to za potworności, które na podobieństwo dementorów coś pochłaniały. Czy to był wynik kryzysu tego Beltane, czy może jakieś istoty zostały przemienione tak samo, jak zmienieni zostali Zimni? Cokolwiek to było - było nowe. A przynajmniej Laurent nie znalazł mimo poszukiwań w księgach i pisania listów niczego na ten temat. Błysnął oczami w kierunku Patricka i chociaż chciał odpowiedzieć, że oprócz tego, że potrafią wyssać z człowieka wszystko, zostawiając tylko ususzony pergamin, który miał przypominać skórę. Nie powiedział. Pewnie mężczyzna o tym wiedział, skoro trzymał się z Brenną, był z nią tutaj i w dodatku z uwagi na jego zawód.

- Niestety obawiam się, że być może nawet mniej niż pan. - Bo w zasadzie nie wiedział, czy Ministerstwo coś już odkryło, czy mieli jakieś poszlaki, coś ponad jego aktywne badanie tematu. Mieli większe możliwości, a Laurent miał mało czasu. Do zajmowania się miał więcej stworzeń magicznych niż te błąkające się po Kniei, natomiast tutaj, poza ciekawością, w grę wchodziła też rzecz pozornie bardzo ogólnikowa, bo "bezpieczeństwo ludzi". - Hah, tak... ich w końcu nie trzymam w New Forest. - W przeciwieństwie do różnych innych dziwnych i egzotycznych zwierząt. Zaśmiał się delikatnie, chociaż króciutko, tak trochę nerwowo. Bo nie było tutaj wcale do śmiechu. Przy tragedii kobiety, którą prowadzili w końcu do miejsca, gdzie odmieniło się jej życie. Bo ono teraz odmienione będzie. Czy ona wraz z wyglądem straciła też lata życia? Czy to coś bardzo dosłownie, w pełnym pojęciu czarnej magii, wysysało życie? Czy Mildred będzie teraz cierpiała na starcze przypadłości, gorzej się czuła? Laurent obserwował ją uważnie, choć się od niej odsunął. Trzymał palce na karku jarczuka - tak, bardzo posłusznego zwierzęcia. Duma musiał być posłuszny. Nawet ponad połowa ludzi nie zdawała sobie sprawę, że ten pies nie tylko wyglądał jak bestia - on był bestią. I 99% tych ludzi nie miała pojęcia, że to nie jest piesek, który się po prostu rodzi i że jego powstanie to proces, który pomija "naturalność". To było stworzenie do polowania i do obrony. O agresywnej i niebezpiecznej naturze. Dlatego Laurent pracował nad nim bardzo sumiennie od lat, by był stworzeniem, które nie zna tylko tej agresji. Być może nawet niektórzy by spojrzeli bardzo krytycznie na samego Laurenta wiedząc, że własnymi rękoma takie tworzenia stworzył. Pomiot czarnej magii - tak niektórzy mogliby Dumę określić. Abraksan zaś, choć piękny i "po prostu koń" dysponował też siłą, której nie wolno było ignorować. Ogromną siłą. Nie bez powodu nie trzymano ich w przydomowych stajniach. Więc... 'tylko zwierzaki' przy Laurencie Prewettcie nabierało naprawdę nowego znaczenia.

Czuł pod palcami, jak Duma stawał się napięty, jak przestał spoglądać na obcych, węszyć, że wyciągał po drodze nos w kierunku Patricka, czując od niego coś podobnego, co czuł od Victorii - i nic dziwnego. Było to dla niego obce. Niepewne. A wszystko, co obce, należało zbadać - bo może było zagrożeniem? Ale kiedy byli bliżej domu Duma przestał się interesować czymkolwiek i kimkolwiek. Laurent nie chciał go puszczać, choć czuł, że pies chce ruszyć do lasu. Może nie biegiem, ale nie był pewien, czy by jednak nie wyrwał z kopyta. Nie, kochał Dumę, ale przede wszystkim - miał go słuchać. Hierarchia tego stada miała być jasna i czytelna. Bo nie miał pojęcia, czy to, co na nich czekało w lesie, nie doprowadziłoby do tego, że psu coś by się stało. A to by bardzo bolało.

Złapał różdżkę wolną dłonią, kiedy widma przesunęły się po mieszkaniu, kiedy wypłynęły z niego, kiedy - uciekły. Był krzyk, była nerwowa reakcja - i było głośne, dudniące szczeknięcie jarczuka.

- Co to za duchy? - Michael przestał iść obok Laurenta - wepchnął się obok niego, gotów go bronić przed tym, przed czym instynkt nakazywał się bronić rumakowi. Duma szczeknął jeszcze kilka razy, wściekle, zajadle, szczerząc swoje upiorne kły.

Duchy..? Jeśli to, co zrobił Voldemort, odwiedzając Limbo, sprawiło, że duchy mogły przeniknąć dusze żywych... to co jeśli z Limbo duchy uciekły? Co jeśli zostały wypaczone, cokolwiek by się tam nie działo, zostawione w taki sposób? Gdyby nie żywy dowód Victorii magią to by chyba nie wpadł nawet na ten sposób. A i tak jeszcze musieli się upewnić, odwiedzając Limbo. Ale to dopiero w przyszłości.

Uciszył Dumę, wsuwając znów na moment różdżkę do kieszeni i gładząc jego mordę, przesuwając kciukiem po wybrzuszeniu na jego czole.

- Ciii... - Nie dało się powiedzieć, żeby w tym stanie zwierzę było w stanie uspokoić się w pełni. Nie, nie było takiej możliwości. Kiedy Laurent się wyprostował, kiedy zrobił kilka kolejnych kroków - Duma wyrwał jak dziki naprzód. A Laurent? Cóż. Laurent za nim. I zaraz obok Laurenta Michael, który przez moment przestąpił z kopyta na kopyto, chcąc przyblokować swojemu panu drogę. Dość nieskutecznie.

- Laurencie! - Rzucił zaniepokojony abraksan, nie zważając już również na towarzystwo.

Wystarczyło zbliżyć się do lasu, żeby poczuć dziwny chłód na swojej skórze, coś paskudne, ale... czemu one właściwie uciekały i zachowywały odległość? Laurent próbował zatrzymać jarczuka, zanim ten zrobi sobie krzywdę. Albo ktoś mu zrobi. Ale przy tym zamierzał spoglądać na zachowanie tych stworzeń.


Rzut na uspokojenie labradora salonowego
Rzut PO 1d100 - 14
Akcja nieudana


... PONOWNE
Rzut PO 1d100 - 64
Sukces!

Rzut PO 1d100 - 44
Sukces!


○ • ○
his voice could calm the oceans.
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#12
04.09.2023, 02:30  ✶  
- Szkoda – odpowiedział Laurentowi, choć jednocześnie nie brzmiał jakby naprawdę było mu jakoś przesadnie przykro z powodu tej niewiedzy. Wydarzenia z Beltane w jakiś sposób odcisnęły piętno na całym czarodziejskim świecie, ale minęło od nich ile? Niecałe trzy tygodnie zaledwie. Byłoby to naprawdę zaskakujące i bardzo imponujące, gdyby idący obok młody mężczyzna, zdążył już zgłębić tajemnicę bezkształtnych widm.
Przemierzając las, Patrick nie myślał o niczym szczególnym. Rozmyślnie zechciał zamykać pochód, im bardziej będąc przy tym osamotnionym, tym bardziej przyjmując to za dobrą monetę. Już pomijając to, że zawsze był raczej obserwatorem, włączającym się do działania w momencie, który uznał za istotny, to również teraz źle się czuł pośród ludzi.
I pewnie trochę za bardzo przeżywał utratę swojej ukochanej anonimowości, ale jeszcze bardziej przerażała go myśl, że mógłby właśnie w tym momencie – znowu przypomnieć sobie coś, co nie było jego wspomnieniem, ale wspomnieniem ojca. A póki mógł ukrywać, że nie działo się z nim w tym momencie najlepiej, zamierzał to ukrywać tak długo jak się tylko da.
Przesunął wzrokiem z kępy drzew, na którą patrzył w stronę Mildred Found, gdy ta przeraźliwie krzyknęła. Zmarszczył brwi, bardziej niż bezkształtnych widm, bojąc się utraty kontroli nad własnym umysłem – żadne widmo nie było tak straszne jak własne sekrety. Spiął się cały i przyśpieszył, by jak najszybciej znaleźć się w pobliżu reszty. Nie, nie dlatego, żeby się obawiał walki, ale łatwiej byłoby walczyć, gdyby nie musieli obawiać się przeciwnika wyskakującego na nich zza ich pleców. Nie wyciągał różdżki, bo przez całą drogę trzymał ją w ręce, ale chyba także spodziewał się walki.
- Czy one zachowywały się jak ludzie? – zapytał. Steward, oczywiście się nie znał, ale patrząc na to, że zwierzęta i ludzie zmieniły się pod wpływem wydarzeń z limbo (ba: on, Victoria i Mavelle, byli tego najlepszymi przykładami), istniała szansa że bezkształtne widma też w rzeczywistości mogły być czymś znanym, co zostało zmienione.
A potem pomyślał o tym co się działo w limbo, o tym jak tracił pamięć i zlewał się z błękitnym ogniem a później odzyskiwał wspomnienia. Czy tamte dusze mogłyby przekroczyć portal? Chyba nie. One nie chciały powrócić, chciały zabrać ich ze sobą.
- Brenno, zaprowadzisz panią Found do domu? Żeby zgarnęła wszystko czego potrzebuje? – zapytał brygadzistkę. – Uważam, że przynajmniej dwie osoby powinny zostać na zewnątrz i obserwować, czy te istoty nie spróbują tu za chwilę wrócić. Lepiej by nie osaczyły nas wszystkich w chacie.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#13
05.09.2023, 00:37  ✶  

Słowa, jakie powiedziała do Brenny nie miały sprawić, by zaniechała tego, co zamierzała. Były ledwie informacją o tym, ile sama zdołała się w krótkim czasie dowiedzieć: czyli, że przynajmniej kawałek drogi jest czysty i bezpieczny. Ale węch Brenny w postaci wilka był znacznie lepszy niż ogólnie zmysły Victorii i doskonale o tym wiedziała. Będąc po środku pochodu starała się mieć Brennę na oku. Tak samo jak panią Found i Laurenta… Cholera, bała się o niego. Co z tego, że był z obstawą Dumy, Laurent nie był przeszkolony w żadnych pojedynkach, bał się walki… Ale nie miała zamiaru dopuścić by komukolwiek z nich coś się stało.

Nie wyczuła chłodu, który bił od mgły. Normalnego człowieka przeszedłby dreszcz, ale ona przestawała takie rzeczy odczuwać, przecież ciągle było jej tak samo zimno; czy słońce czy deszcz, czy ciepło czy nie – jej nie robiło to żadnej różnicy. A po kilku tygodniach odczuwania dojmującego chłodu… już się po prostu do tego przyzwyczajasz. Gdyby sytuacja była trochę inna, dałaby się Dumie obwąchać, żeby pokazać mu, że nadal jest tą samą osobą co kiedyś, że ten chłód to tylko… tylko wrażenie. Że nie ma się o co bać. Ale to nie było spotkanie towarzyskie, a akcja… powiedzmy, że ratunkowa; na ratunek trzeba było przyjść prywatnym rzeczom pani Mildred. Sama zastanawiała się co dokładnie jej się stało – czy postarzała się tylko z wyglądu, czy jednak całkowicie fizycznie, że jej organy też były starsze niż powinny. Biorąc pod uwagę, że musieli iść wolniej i przystawać częściej – skłaniałaby się do tego, że to drugie. Chyba, że po prostu jeszcze do siebie nie doszła?

– Tak, ostrożnie – zgodziła się z Brenną. Starsza kobieta wysunęła się na przód, Victoria została za jej plecami, rozglądając się po otoczeniu. Widziała, że Duma zaczynał być bardziej niespokojny niż wcześniej. I wtedy to zobaczyła. Kształty kłębiące się wewnątrz domu pani Mildred Found. Staruszka też to zobaczyła. Victoria nie miała czasu przyjrzeć się bliżej co się tam właściwie dzieje, bo wszystko potoczyło się szybko. Krzyk przecinający knieję, widma, które zerwały się i umknęły z domu w gęsty las. Duma wyrwał się do przodu, Laurent za nim. A za nimi abraksan.

– Szszszkur… – wyrwało jej się przez zaciśnięte zęby, ale nie dokończyła. – Michael! Zatrzymaj ich! – krzyknęła do abraksana. Cholera. Wbiegać w tę knieję, bardziej niebezpieczną niż Zakazany Las… I to jeszcze cywil. Prosto za widmami. Przestała się nawet zastanawiać czy powinna dalej udawać, że Laurenta zna tylko ze szkoły i kontakt urwał się dziewięć lat temu, czy nie. – Wygląda na to, że nie ma ich tutaj blisko. Chyba się… Chyba się wystraszyły – i jej przez myśl przeszedł „zakazany” patronus. Nie wiedziała nic o porównaniu do dementorów, po prostu czuć było od nich jakąś taką złą energię. A co było na nią kontrą? Cały czas miała w ręce gotową różdżkę. Sama nie zamierzała wchodzić do chaty. Mildred i Brenna w zupełności tam wystarczą. Patrick na zewnątrz, Laurent… – Duma za nimi wyrwał – mruknęła. – Laurent nie jest najlepszy w pojedynkach – dodała. – Pójdę za nimi – nie biegiem, nie. Po prostu w ich kierunku, żeby mieć na widoku chatę, jeśli się odwróci, i abraksana – tego przynajmniej było widać.

– Laurent! Wracajcie – krzyknęła za nimi.


Percepcja:
Rzut Z 1d100 - 64
Sukces!

Rzut Z 1d100 - 16
Akcja nieudana

Rzut Z 1d100 - 76
Sukces!
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#14
05.09.2023, 09:51  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.09.2023, 15:48 przez Brenna Longbottom.)  
- Na litość Merlina – wyrwało się Brennie, kiedy najpierw pies, a potem Laurent, obaj, pogalopowali w stronę widm. Już, już miała wyrwać się do biegu… gdy Victoria powiedziała, że pójdzie za nimi, a Brenna przypomniała sobie, że nie może po prostu zostawić tutaj samej Mildred.
Jeżeli by ją dopadły, nie miała już lat życia, które mogłaby stracić. Tym razem by umarła.
– Chyba nie chcą napadać na całą grupę na raz – mruknęła, dostrzegając, jak widma cofają się, nie pozwalają do siebie podejść. Rozluźniła się nieco, chociaż nie od razu opuściła różdżkę. Wciąż czuła ich obecność, ale zdawało się, że nie chciały, by Laurent albo jego zwierzak podeszły bliżej. Tyle że… jeśli Prewett oddali się za bardzo od reszty… to prawdopodobnie spotka go taki sam los, jak Mildred. A z kolei sama Found nie mogła za nimi biec. – Błagam, zawróć go stamtąd. Gdyby trzeba było się bronić, próbujcie patronusów.
Dora i Cynthia twierdziły, że istoty są pokrewne dementorom. Być może więc ta sama forma magia powinna ich powstrzymać. A że była nielegalna? Tego, że ani ona, ani Patrick, ani Victoria, nie wydadzą reszty, była pewna. Podejrzewała, że i Laurent nie pobiegnie ze zgłoszeniem, a jeżeli nawet tak, wszyscy zgodnie przecież potwierdzą, że coś się mu uroiło.
– Jasne – odparła na polecenie Patricka, bo na polecenia Patricka zwykle odpowiadała w ten sposób. Zajrzała jeszcze raz do środka przez okno, tym razem z bliska – chcąc upewnić się, że zaraz za progiem nie natkną się na jakieś zagubione, pojedyncze widmo. Dom był jednak już pusty, wymknęły się wszystkie, czy to przez uchylone drzwi, czy drugie z okien. Na podłodze tylko walały się naczynia, jakby wypadły z czyichś rąk.
Brenna odwróciła się do Mildred. Ta drżała.
– N…nie chcę tam wchodzić – wyznała cicho, a Brenna pomyślała, że może to nawet lepiej: będzie mogła zasłonić okno i… cóż. Sprawdzić, czy Steward miał rację. Czy widma zachowywały się jak ludzie.
- Pani Found... - zaczęła Brenna. Sięgnęła odruchowo ku Mildred, zanim przypomniała sobie, że ta nie jest jej przyjaciółką, ona jest tu służbowo i nie powinna dotykać tej kobiety, nawet w próbie pocieszenia. - Może zechciałaby pani sprzedać mi ten dom?
Można by uznać, że była to szaleńcza propozycja. Kto normalny chciałby budynku, w którym zamieszkują widma?
I cóż, Brenna do końca normalna nie była, ale w tym przypadku kierowała nią chłodna kalkulacja.
Chciała pomóc Mildred. A była bogata. Była tak bogata, że sama nie miała pojęcia, ile dokładnie ma pieniędzy. Zakupienie małego domku, w dodatku nawiedzonego, nie nadszarpnie tego bogactwa, a ta dostanie chociaż trochę monet na zaczęcie od nowa. Tak, mogła po prostu dać Mildred pieniądze. Wręczenie kobiecie sakiewki pełnej galeonów byłoby jak wręczenie jałmużny i upokarzało tę, która przeszła już wystarczająco wiele: straciła spokój, urodę, siły, zdrowie i kilkanaście lat życia, a teraz traciła i swoją bezpieczną przystań. A przecież i tak ona tu już nie wróci, zaś nikt inny tego miejsca nie kupi.
To był jeden z powodów, ale były i inne. Brennie zależało na zbadaniu widm, na znalezienie sposobu na pozbycie się ich stąd, a one były wyraźnie zainteresowane domem Mildred, jej rzeczami, jej życiem. Jeżeli będzie to jej ziemia, jeśli Departament Tajemnic czegoś się dowie, będzie mogła domagać się odpowiedzi.
A gdyby kiedyś udało się ich pozbyć - musiał istnieć jakiś sposób - Zakonowi zawsze przyda się dom skryty w lesie.
– Chce… chce pani go kupić? – spytała Mildred z niedowierzaniem, spoglądając to na Brennę, to na dom, to na skraj lasu, gdzie czaiły się widma.
– Możemy podpisać umowę jeszcze dzisiaj – zapewniła Brenna. – Jest coś, co chciałaby pani stąd bardzo zabrać?
Mildred zawahała się. Przyszła tutaj zabrać większość rzeczy, tyle, ile się uda – tyle że… teraz okazało się, że korzystały z nich te stworzenia.
– Na kominku stoi zegar, należał do mojej mamy – powiedziała cicho. – W szufladzie komody… niebieski szal… jeżeli go nie zabrały. To był prezent. I… i zdjęcie… ze stolika.
– W porządku. Patrick, zabiorę rzeczy i… coś sprawdzę. A ty…? Czy coś widzisz, jak na nie patrzysz? – rzuciła. Nim zbliżyła się do drzwi, zerknęła jednak jeszcze ku lasowi, chcąc upewnić się, że Laurent i Victoria nie zdecydowali, że biegną w jego głąb.[/b]


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#15
05.09.2023, 16:04  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.09.2023, 16:04 przez Laurent Prewett.)  

Michael zarzucił łbem na krzyk Victorii i chociaż wielki rumak nie miałby problemu z tym, żeby swoim ciałem zagrodzić drogę to wcale nie był pewien tego czynu - jego prawidłowości. Jeśli byłoby potrzeba wbiegłby tam razem z Laurentem i choć rozum podpowiadał, że to, co mówi Victoria jest słuszne, z drugiej strony było wszystko mówiące z nauki i przyzwyczajeń, że tak wcale być nie powinno. Bo przecież jeśli ktoś tutaj wiedział, co robić ze stworzeniami, to był to Laurent. Zwątpienie rumaka na szczęście nie zostało poddane próbie tego, czy robił coś słusznego, czy też nie. Zahamował mocno, kiedy Duma się zatrzymał - i zaraz za dumą sam blondyn.

Wpatrujący się w zjawi blondyn.

Czy one uciekały, kiedy widziały grupę czarodziei, ale atakowały w pojedynkę?

Było ich tutaj przynajmniej kilka i Laurent umierał z ciekawości, czy gotowe byłyby go zaatakować, gdyby był tutaj sam. Czy tak samo jak tamte przeklęte stworzenia potrafiły ignorować animagów? Wszystko to wydawało się takie proste i banalne do weryfikacji, nawet miał odpowiednią osobę pod ręką, żeby się o tym przekonać. Ta chwila bezruchu, kiedy słyszał krzyk Victorii, była oczekiwaniem na ich ruch. Jak wiele ich było? Trzy? Dziesięć? Czy atakowały mając przewagę? Czy może nie były w ogóle agresywne? Jak padlinożercy, którzy zaatakują, jeśli są bardzo głodne, ale poza tym wolą żerować na słabej albo i martwej zdobyczy. Właśnie - martwej? Czy one pochłaniały duszę? Na to też był sposób, żeby się przekonać. Laurent stał tam na tej magicznej linii, gotów się cofać, gdyby tylko poczuł, że cokolwiek złego się z nim dzieje. Nastawiał się jednak na to, że miał do czynienia z wyjątkowymi plugastwami. Plugastwami, które najwyraźniej uznały to miejsce za swój dom tak samo jak dementorzy Azkaban.

Wyciągnął dłoń do tyłu w kierunku Victorii dając jej gestem znać, że jest okej, że nie musi biec na złamanie karku. Bo nic się nie działo. Jeszcze.

- Czego szukaliście w domu? - Ludzie uważali generalnie za głupie gadanie do magicznych stworzeń czy nawet zwykłych zwierząt w dużej części, a rozumieli magię pogadanek albo ci, co zwierzęta lubili, albo ci, którzy je mieli. Ewentualnie osoby mające totalnego pierdolca jak Laurent. Z tym, że dementorzy rozumieli i potrafili się komunikować. Może te stworzenia tutaj też potrafiły? Skoro kręciły się po domu i przymierzały cudze kiecki... - Potrzebujecie ubrania? - Laurent bardzo zachęcająco ściągnął swój lekki płaszczyk i powiesił go na własnym palcu, wypatrując stworzeń. A potem posłał płaszcz różdżką na nieco dalszą gałąź, chcąc sprawdzić efekty. I cofnął się parę kroków, łapiąc znów Dumę za kark, żeby i ten wycofał się razem z nim. - Nie macie się czego bać. Nic wam nie zrobimy. Jeśli i wy nic nie zrobicie nam. - Czy to prawda czy to nie prawda to cholera jedna wiedziała, bo przecież... cholera wiedziała, czy i one nie były jednak agresywne. Bo na pewno nie były puffkami biegającymi sobie po zielonej trawce. W każdym razie Laurent zamierzał przyjąć jak najbardziej spokojną postawę, ale różdżkę trzymał. Przede wszystkim chciał zobaczyć, czy w ogóle reagują na próbę kontaktu. Cała reszta miała przyjść później. Włącznie z badaniem ich natury.


Ja nie wiem czy trzeba rzucać na "opiekę nad pseudo dementorem", ale mogę spróbować? xD
Rzut PO 1d100 - 30
Akcja nieudana

Rzut PO 1d100 - 65
Sukces!

Rzut PO 1d100 - 95
Sukces!


○ • ○
his voice could calm the oceans.
Widmo
To the days of Avalon
Where magic rules as king
Potężna czarownica, nieznanego statusu krwi, żyjąca w czasach średniowiecznych. Specjalizowała się w uzdrowicielstwie, a także była animagiem, potrafiącym zmienić się w ptaka. Rządziła również jako królowa Wyspy Avalon. Uważana za żeński odpowiednik samego Merlina. Była przyrodnią siostrą króla Artura, którego później zabiła.

Morgana le Fay
#16
05.09.2023, 16:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.09.2023, 19:53 przez Morgana le Fay.)  
Widma były właśnie tym – widmami. Bezcielesnymi istotami, które jednak potrafiły dotknąć, wpłynąć fizycznie na otaczający je świat. Rozproszyły się, wymknęły się z domu Mildred, uciekły przed grupą czarodziejów (czy aby na pewno przed nią? Czy byli w stanie w jakiś sposób rzeczywiście im zagrozić, istotom potrafiącym sprawić, iż z Derwina pozostała jedynie skorupa, praktycznie nieprzypominająca mężczyzny, którym przecież był?), starając się pozostać poza ich zasięgiem i…
  … roztaczając wokół siebie aurę chłodu. Strachu. Bo to, że uciekły, nie oznaczało, iż ich obecność przestała całkiem być wyczuwalna, o nie. Strach był, kiełkował, zapuszczał powoli korzenie – co było chociażby widać po zwierzętach. Jarczuk, abraksan, stawały się coraz bardziej nerwowe (taki to już porządek świata, że zwierzęta są na pewne aspekty bardziej wyczulone i zdają się widzieć, wiedzieć więcej niż dwunożne istoty, obojętnie, czy machają patykiem czy też nie) – jak długo możliwe będzie ich opanowanie, zanim się okaże, że jednak postanowią rzucić się gdzieś w gęstwinę?
  Bo widma nie odeszły całkiem, o nie.
  I nie pozostawiono ich w spokoju.
  To nie tak, że Laurent mógł do nich podejść. Nie pozwalały na to, żeby ktokolwiek się do nich zbliżył – i pewnie tak by pozostało, gdyby nie to, że Prewett się nie wycofał od razu, wraz ze swoim psem.
  Chłód, strach, śmierć.
  Owinęły się przez chwilę wokół powieszonego płaszcza, poruszyły nim. I w końcu – rzuciły się wprost na mężczyznę. Widmowe ręce zaciskające się na gardle, straszliwy strach, ogarniający go całego… czy słyszysz, jak twoi towarzysze wołają, Laurencie? A może już ich tak naprawdę nie ma, może jesteś sam jeden, bez Dumy, Michaela, Brenny, Victorii, Patricka…?



Możecie wykonać dwie akcje w jednym poście; oznaczcie mnie na koniec tury.

@Brenna Longbottom @Victoria Lestrange @Patrick Steward @Laurent Prewett
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#17
05.09.2023, 20:50  ✶  

Zwierzaki czuły instynktownie i gdyby nie to, że nauczone były wykonywać (absurdalne) polecenia właściciela, to może abraksan bardziej by się postarał w zatrzymywaniu Laurenta – przecież pobiegł za nim właśnie dlatego, żeby go zatrzymać… a przynajmniej na początku taki miał zamiar. I Victoria ruszyła za Laurentem i jego ferajną z tego samego powodu -  z tą różnicą, ze z jej oceną sytuacji wszystko było w porządku. Ten las nie był już bezpieczny. Od czasu Beltane stał się wręcz… śmiertelnie groźny. Mildred Found okazuje się, że miała cholerne szczęście, że przeżyła, bo wielu uciekających z sabatu nie miało przecież tyle szczęścia.

Według Victorii nie było co badać – i to samo powiedziałaby Laurentowi, gdyby podzielił się swoimi myślami na głos; nie ma co badać czego chcą, bo to jest bardzo oczywiste. Naprawdę, miała takie skojarzenia jak z wędrówki przez Limbo… z tego poczucia, że coś czai się pomiędzy drzewami. Jedyne co tu było do badania to jak się ich pozbyć. Skutecznie pozbyć.

Kiwnęła do Brenny głową, która podsunęła jej ten sam pomysł, który sama już miała, patronus. W takiej sytuacji jak ta… naprawdę ostatnie czym zamierzała się przejmować to to, czy użycie takiego zaklęcia jest legalne czy nie. Guzik ją to obchodziło. Longbottom nie musiała jej błagać o zawrócenie go stamtąd, bo i tak zamierzała to zrobić.

Gdy zaś zobaczyła zjawy i to, że Laurent wcale nie zaczął zawracać, przyspieszyła kroku. Zirytowana, że wybiegł w las, sam – od kiedy on był niby taki odważny? Gest Laurenta zupełnie jej nie uspokoił, nie była wytresowanym zwierzątkiem, który miałby słuchać swojego pana – zignorowała to więc zupełnie. A potem oglądała, jak Laurent ściąga płaszczyk i wyciągnął go w kierunku widm. Przez moment nic się nie działo, a potem…

Skoczyły do niego.

I w tym momencie Victoria też skoczyła. Czuła strach, chociaż  chyba bardziej po prostu bała się o Laurenta. Ciągle ściskając różdżkę w dłoni machnęła nią, próbując wyczarować patronusa – pięknego, widmowego kota. Skupiła się jednak na tych miłych, wesołych chwilach. Jak wtedy gdy spacerowali brzegiem morza i Laurent dla zabawy popchnął ją do wody i zaczęli jak dzieci się nią ochlapywać. To było naprawdę dobre wspomnienie.


Nekromancja:
Rzut N 1d100 - 10
Akcja nieudana

Rzut N 1d100 - 49
Slaby sukces...
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#18
05.09.2023, 21:03  ✶  

Właśnie - przed czym one uciekały? To pytanie niesamowicie dręczyła Laurenta, choć najbardziej naturalną wydawała się odpowiedź, że przed nimi. Przed grupą. Dementorzy w końcu umykali przed większymi grupami, kiedy sami nie byli "w większym stadzie", a Laurent zaczynał je coraz bardziej uparcie do nich porównywać. Ciężko było dostrzec coś, co nie miało konkretnego kształtu, co czasem tylko poruszyło liśćmi. Ciężko było to kontrolować, co się wokół ciebie działo i dzieje. Z jego oceną sytuacji było wszystko w porządku. Różnica była taka, że według niego - było co badać. Bo dopóki nie wie się, z czym się mierzy, trudno powiedzieć, jak z tym walczyć, czego unikać i na co reagują. Ale on był kompletnie odklejony w stronę magicznych istot. I zupełnie się nie przejmował tym, co inni mogli o tym pomyśleć i że wezmą go za wariata. To było wariackie. Ale jakże cenne. Szczególnie, że teoria umykania przed większą grupą, w jego mniemaniu, miała się potwierdzić.

- Do tyłu. Do abraksana, już. - Zwrócił się do Michaela a potem do samego Dumy, żeby nie wchodzili pomiędzy jego a to, co było w lesie. Ach, ich aura... była straszna. Laurent cofając się te parę kroków chciał się od niej odsunąć - i och nich. Bezpiecznie, ze zwierzakami. Czymkolwiek te istoty były należało się ich bać w ten najbardziej naturalny dla człowieka sposób. Michael wycofał się bardzo chętnie i nawet Duma, puszczony, był na to gotów. Stwory nie odpowiadały. Za to jednak zareagowały na płaszcz, co było... absolutnie fascynujące. To znaczy - będzie. Laurent bardzo mocno się teraz pilnował i skupiał na całej dobroci swojego serca i na najlepszych wspomnieniach. Na czasie spędzonym z Victorią - zabawne, że dokładnie tym samy, co ona, na Pandorze, na Brennie, kiedy spadła mu na głowę i... tak zaczęła się ich przyjaźń. Na tym, kiedy w końcu jego serce waliło jak szalone, kiedy oficjalnie mógł powiedzieć: stworzyłem New Forest.

- Expecto Patronum. - Nie zawahał się nawet przez moment, gdy płaszcz został przez nie dotknięty, gdy się przy nim pokręciły przez chwilę... kiedy zaatakowały. Zaklęcie, jeśli udane, powinno przybrać formę węża. Jego głos zabrzmiał klarownie. Trzymał dłoń, skupiony, gotowy na tę chwilę, kiedy tylko te stworzenia wykażą to, czego w zasadzie się spodziewał po nich. Nawet mimo próby podjęcia z nimi dialogu i kontaktu. Ale zupełnie nie byłby sobą, gdyby nie spróbował. Samotność. Laurent nigdy nie był sam. Nigdy nie był samotny. Miał wspaniałych ludzi, którzy go otaczali i oferowali ciepło. To samo, które on oferował im z czystym i dobrym sercem. Nie zamierzał dać się pogrążyć tej rozpaczy.


Patronus
Rzut Z 1d100 - 76
Sukces!

Rzut Z 1d100 - 49
Sukces!


○ • ○
his voice could calm the oceans.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#19
05.09.2023, 21:10  ✶  
Na całe szczęście, nie zdążyła wejść do domu - najpierw spoglądając za Victorią i Laurentem, chcąc się upewnić, że Prewett zawróci (bo przecież to było rozsądne, prawda? A on był Ślizgonem. I nawet Gryfon nie rzucałby się od tak do stada dziwnych, strasznych istot!). I kiedy ta pierwsza przyspieszyła, Brenna mimowolnie też postąpiła dwa kroki do przodu, ale zaraz stanęła, jak wrośnięta w ziemię. Powstrzymał ją zdławiony okrzyk Mildred, gdzieś za plecami.
Nie mogli jej zostawić z tyłu. Widma najwyraźniej atakowały najchętniej samotne osoby.
Oczywiście, rzucanie patronusów na oczach pani Found nie było najmądrzejszym, co Brenna mogła zrobić, ale zważywszy na stan Mildred, mogli potem się upierać, że używali zupełnie innej magii, a ona coś pomyliła. Zresztą, było wątpliwe, czy ta po tej przygodzie będzie biegła skarżyć na nich Ministerstwu, czy raczej przyjmie pieniądze od Brenny i wyniesie się daleko stąd.
O ile w ogóle ten patronus się uda - bo Brenna nie była biegła w nekromancji. Prawdę mówiąc, była w niej absolutnie beznadziejna. A choć miała mnóstwo szczęśliwych wspomnień, wszystkie zdawały się przytłumione i to nie tylko przez przedziwną aurę tych istot, ale też to, co działo się w ostatnich tygodniach.
Mimo to uniosła różdżkę, bo nie była pewna, czy patronus Victorii wystarczy, a w tej chwili musieli przynajmniej spróbować coś zrobić. Tych istot było wiele, a wyczarowanie patronusa w ekstremalnych okolicznościach nigdy nie należało do rzeczy łatwych. Jej usta poruszyły się, gdy bezgłośnie inkantowała expecto patronum. Chciała stworzyć patronusa i posłać go między drzewa, tam, gdzie unosiła się ta mgła, tam, gdzie znikły widma.
Myślała o tym lesie: o Kniei, nie taką, jaką stała się teraz, a jaką była wcześniej. O puszczy, którą kochała przez większość swojego życia. O śmiechu swoim, brata i kuzynek, kiedy jako dzieci wbiegli pewnego lata pomiędzy drzewa – i kiedy gnała do przodu, nie bojąc się żadnych widm, roześmiana i pewna, że nikt nie zdoła jej dogonić.
I w duchu modliła się – aby Menodora i Cynthia, które poprosiła o badanie tych stworzeń, miały rację. By faktycznie patronus był tym zaklęciem, które może te istoty powstrzymać. Bo jeżeli nie…
Nie, nie mogła teraz myśleć co „jeżeli nie”.

Rzut T 1d100 - 93
Sukces!

Rzut T 1d100 - 34
Akcja nieudana


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#20
06.09.2023, 18:19  ✶  
Patrick zmarszczył brwi, gdy Laurent wyrwał do przodu a zaraz za nim pobiegła Victoria. Zamrugał, ale była to właściwie jedyna reakcja, na jaką się w tym momencie zdobył. Nie uważał by gonienie za tymi stworzeniami miało sens, ale też nie znał się przesadnie na magicznych stworzeniach. Nie miał nawet nigdy psa, chyba że za psa policzyć zmieniającą się od czasu do czasu Brennę w wilka i to, że od czasu do czasu miał z nią styczność, gdy była w tej formie.
Patrzył za tamtą dwójką, gdy Longbottom rozmawiała z panią Found. Powinien chyba się spodziewać, że brygadzistka postanowi kupić chatę, do której dotarli. Nie był tylko do końca pewien na ile wiodło nią dobre serce, a na ile ciekawość i przekonanie, że po zakupie będzie mogła widmowidzieć w tym domku na każdej pojedynczej rzeczy, która wpadnie w jej ręce. I chociaż, naturalnie, nie wątpił w dobre intencje Brenny to jednak jakoś skłaniał się raczej ku tej drugiej opcji.
Zmrużył oczy, spoglądając na bezkształtne widma, Laurenta, Victorię i abraksana. Nie myślał o niczym konkretnym, po prostu obserwując ściągającego płaszcz Prewetta. Jeśli te stworzenia rzeczywiście odpowiadały za to, co spotkało ojca Lucy i Danielle to młody mężczyzna zachowywał się bardzo ryzykownie.
Syknął pod nosem, gdy bezkształtne widma zaatakowały Laurenta. Ale nie podniósł różdżki i nie próbował spleść kolejnego patronusa. Lepszego pomysłu na walkę nie miał, a jeśli te wyczarowane przez Laurenta, Victorię i Brennę nie zadziałają to i jego nie zadziałałby.
- Proszę się tylko nigdzie nie ruszać, pani Found – poprosił Mildred. Nie chciał jej stracić z oczu, gdyby przeraziło ją to, co właśnie widziała i postanowiła gdzieś uciec.

aurowidzenie
Rzut PO 1d100 - 6
Akcja nieudana

Rzut PO 1d100 - 64
Sukces!
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Eutierria (296), Morgana le Fay (834), Brenna Longbottom (3381), Patrick Steward (2309), Victoria Lestrange (2799), Laurent Prewett (4239)


Strony (4): « Wstecz 1 2 3 4 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa