23.10.2022, 10:54 ✶
Oczywiście, gadające smoki nie istniały.
Brenna jednak wciąż mogła zapragnąć takiego pogłaskać. Albo przelecieć się na hipogryfie. Ewentualnie sprawdzić, czy w Zakazanym Lasie faktycznie jest gniazdo wielkich pająków. (Na to w Hogwarcie nigdy nie wpadła, ale przynajmniej ze dwa razy zabłąkała się do Zakazanego Lasu. Po prawdzie, cud przy jej ciekawości, że tylko tyle. Pewnie dlatego, że zwykle była jednak dość grzeczną dziewczynką. I na tyle rozsądną, by najpierw nauczyć się rzucać lumus oraz zaklęcie oszałamiające.)
- Nie powtarzaj tego przy nim, bo wbije się w pychę – ostrzegła kuzynkę z rozbawieniem. Upewniła się, że książki spoczywają bezpiecznie w torbie i żaden róg nie ulegnie zagięciu, a potem, że w razie potrzeby wypchana torba nie utrudni jej sięgnięcia po różdżkę. – Och, gdybym się uparła, na pewno bym go zdobyła. Umiem być bardzo skuteczna. W tym tygodniu planuję na przykład zdobyć jego łuski albo skórę. Mam już listę smokowców, którzy są obecnie w Londynie. Jestem pewna, że któryś mi ulegnie tylko po to, żebym przestała gadać… - paplała, wędrując ulicą. Zwykle poruszała się bardzo szybko i energicznie, tu jednak zwalniała, tyleż z ostrożności, co z ciekawości.
- To znaczy… nie dla siebie. Organizujemy z Erikiem bal z licytacją charytatywną – westchnęła, uświadamiając sobie, że Mavelle może nie rozumieć, skąd nagle pęd Brenny do zdobycia łusek albo rękawic ze smoczej skóry.
Kiedyś kobieta naprawdę lubiła te okazje. Ale kiedyś po pierwsze, zajmowała się tym jej matka, po drugie, nie musiała się zastanawiać, czy goście nie planują czegoś paskudnego, bo ostatnio coraz głośniej rozbrzmiewały tezy o tym, że mugolska krew to gorsza krew i tak dalej.
Cioteczka Evaline powtarzała to obecnie trzy razy w tygodniu, nie raz, jak kiedyś.
Niemniej, Longbottomowie zawsze wspierali kilka celów i Brenna nie zamierzała się uchylać od kultywowania rodzinnej tradycji, nawet jeśli wymagało to chodzenia po ludziach na podobieństwo mugolskiego akwizytora, a potem wbicia się w suknię i częstowania innych czekoladkami. Gdy najchętniej zjadłaby wszystkie sama. Magiczne sieroty, biedne zwierzątka i fundacje prowadzące badania nad nowymi eliksirami potrzebowały w końcu funduszy.
- Jeśli znasz kogoś, kogo mogłabym osaczyć i okraść w majestacie prawa z czegoś, co miałoby szansę pójść, to daj znać – oświadczyła, już znów swoim zwykłym, wesołym tonem. – I oczywiście, jesteś zaproszona. Te fikuśne zaproszenia ze złoceniami i w ogóle będę rozsyłać za jakieś dwa, trzy tygodnie. A co do sów: Płotka to po prostu chaos zaklęty w zwierzęcym ciele. Mama mówiła, że upodobniła się do mnie, ale ja nie robię innym tak na złość. Jeśli chodzi o kino… to zobaczymy. Wiesz, zgranie naszych grafików z godzinami seansów. Chociaż jak u nas zamieszkasz, pewnie będzie prościej.
Jako Brygadzistki zasadniczo mogły słyszeć o czymś takim, jak regularne godziny pracy, ale Brenna traktowała to jak opowieści o gadających smokach: dzieje się tylko w książkach.
Skręciła w jedną z uliczek, obierając kierunek na Dziurawy Kocioł. Tam dało się skorzystać z kominka, aby przedostać się do posiadłości Longbottomów.
Oczywiście, po uprzednim zabezpieczeniu torby i książek przed działaniem sadzy.
Brenna jednak wciąż mogła zapragnąć takiego pogłaskać. Albo przelecieć się na hipogryfie. Ewentualnie sprawdzić, czy w Zakazanym Lasie faktycznie jest gniazdo wielkich pająków. (Na to w Hogwarcie nigdy nie wpadła, ale przynajmniej ze dwa razy zabłąkała się do Zakazanego Lasu. Po prawdzie, cud przy jej ciekawości, że tylko tyle. Pewnie dlatego, że zwykle była jednak dość grzeczną dziewczynką. I na tyle rozsądną, by najpierw nauczyć się rzucać lumus oraz zaklęcie oszałamiające.)
- Nie powtarzaj tego przy nim, bo wbije się w pychę – ostrzegła kuzynkę z rozbawieniem. Upewniła się, że książki spoczywają bezpiecznie w torbie i żaden róg nie ulegnie zagięciu, a potem, że w razie potrzeby wypchana torba nie utrudni jej sięgnięcia po różdżkę. – Och, gdybym się uparła, na pewno bym go zdobyła. Umiem być bardzo skuteczna. W tym tygodniu planuję na przykład zdobyć jego łuski albo skórę. Mam już listę smokowców, którzy są obecnie w Londynie. Jestem pewna, że któryś mi ulegnie tylko po to, żebym przestała gadać… - paplała, wędrując ulicą. Zwykle poruszała się bardzo szybko i energicznie, tu jednak zwalniała, tyleż z ostrożności, co z ciekawości.
- To znaczy… nie dla siebie. Organizujemy z Erikiem bal z licytacją charytatywną – westchnęła, uświadamiając sobie, że Mavelle może nie rozumieć, skąd nagle pęd Brenny do zdobycia łusek albo rękawic ze smoczej skóry.
Kiedyś kobieta naprawdę lubiła te okazje. Ale kiedyś po pierwsze, zajmowała się tym jej matka, po drugie, nie musiała się zastanawiać, czy goście nie planują czegoś paskudnego, bo ostatnio coraz głośniej rozbrzmiewały tezy o tym, że mugolska krew to gorsza krew i tak dalej.
Cioteczka Evaline powtarzała to obecnie trzy razy w tygodniu, nie raz, jak kiedyś.
Niemniej, Longbottomowie zawsze wspierali kilka celów i Brenna nie zamierzała się uchylać od kultywowania rodzinnej tradycji, nawet jeśli wymagało to chodzenia po ludziach na podobieństwo mugolskiego akwizytora, a potem wbicia się w suknię i częstowania innych czekoladkami. Gdy najchętniej zjadłaby wszystkie sama. Magiczne sieroty, biedne zwierzątka i fundacje prowadzące badania nad nowymi eliksirami potrzebowały w końcu funduszy.
- Jeśli znasz kogoś, kogo mogłabym osaczyć i okraść w majestacie prawa z czegoś, co miałoby szansę pójść, to daj znać – oświadczyła, już znów swoim zwykłym, wesołym tonem. – I oczywiście, jesteś zaproszona. Te fikuśne zaproszenia ze złoceniami i w ogóle będę rozsyłać za jakieś dwa, trzy tygodnie. A co do sów: Płotka to po prostu chaos zaklęty w zwierzęcym ciele. Mama mówiła, że upodobniła się do mnie, ale ja nie robię innym tak na złość. Jeśli chodzi o kino… to zobaczymy. Wiesz, zgranie naszych grafików z godzinami seansów. Chociaż jak u nas zamieszkasz, pewnie będzie prościej.
Jako Brygadzistki zasadniczo mogły słyszeć o czymś takim, jak regularne godziny pracy, ale Brenna traktowała to jak opowieści o gadających smokach: dzieje się tylko w książkach.
Skręciła w jedną z uliczek, obierając kierunek na Dziurawy Kocioł. Tam dało się skorzystać z kominka, aby przedostać się do posiadłości Longbottomów.
Oczywiście, po uprzednim zabezpieczeniu torby i książek przed działaniem sadzy.
Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.