• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Little Hangleton v
« Wstecz 1 2 3 4 Dalej »
[11/06/1972] Opowieści duchów

[11/06/1972] Opowieści duchów
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#11
07.02.2024, 16:36  ✶  
- Widać lubię skrajności, bo nie tak dawno używając rozproszenia rozwaliłam sobie rękę - stwierdziła Brenna, spoglądając na rzeczoną rękę.
Wyglądało na to, że czarując w ekstremalnych okolicznościach albo zaliczała spektakularny sukces, albo absolutną porażkę. To wpasowywało się w takie przygody jak "zabiłam infernusa jednym zaklęciem" i "rozwaliłam poltergeista rozproszeniem" z jednej strony, a z drugiej w "moja ręka zalała się krwią, gdy walczyłam ze zwolennikami Voldemorta" albo "paraliż palców, przy próbie rozproszenia magii nad bagnem".
- Jeśli chodzi o rehabilitację poltergeistów, to obawiam się, że mogłabym nie znaleźć na tę czasu, ale gdybyś ty potrzebował pomocy przy jakichś spektakularnych opętaniach, to zawsze do usług - roześmiała się, podwójnie rozbawiona, samym żartem, który naprawdę mu wyszedł i tym, że został wypowiedziany przez mrukliwego zwykle przy niej Sebastiana Macmillana. Idąc po schodach obejrzała się ku niemu, a jej ciemne oczy iskrzyły od rozbawienia. - Wiesz, że żartowałeś? Przy mnie. To straszne, Sebastianie, zacząłeś uodparniać się na moją obecność. Nie uważasz, że to niepokojące? Jeszcze chwila i ja i Patrick będziemy sobie ciebie wyrywać, z okrzykiem, że to mój najlepszy przyjaciel…

Spoważniała nieco, kiedy weszli na górę, bo od początku uważała, że sytuacja jest dość nieprzyjemna. Bez protestów wkroczyła do pomieszczenia pierwsza – zresztą już wcześniej tu była i nic na szczęście się na nią wtedy nie rzuciło. Może nie zdawała sobie sprawy w pełni z tego, jak źle było to, ale wiedziała, że nie najlepiej, a reakcja Sebastiana… no, uświadamiała ją, że powinna dodać jeden punkt do skali.

– No wiesz… jeśli ja uważam, że jest źle, to zwykle faktycznie jest źle – przyznała, ostrożnie robiąc parę kroków w głąb pomieszczenia. Uważała przy tym, aby przypadkiem nie potrącić żadnego pudełka, a różdżkę trzymała nieco uniesioną, chociaż nie miała pomysłu na żadne zaklęcie, które mogłoby jej pomóc w zetknięciu z duchem. Poltergeist przynajmniej był… formą magii i miał coś na kształt formy, ale duchy? Wobec duchów pozostawała bezbronna. – Na pewno tego chcesz? – spytała, odrobinę sceptycznie, bo nawiedziła ją wizja, jak przypadkiem wybiera ducha jakiegoś seryjnego mordercy, wyjątkowo potężnego i zdeterminowanego, aby powrócić do życia, a ten umyka i podczas najbliższego Samhain opętuje jakiegoś czarodzieja… Skoro jednak Sebastian o to prosił, sięgnęła po jedno z pudełek, i bardzo ostrożnie zajrzała do środka…
Starała się nie myśleć o tym, że w niektórych pudełkach były… duchy. Które kiedyś były ludźmi. Osoby, które powróciły tutaj z zaświatów, bo ściągały ich jakieś sprawy. I które miały znów trafić do Limbo. Było łatwiej wmawiać sobie, że to po prostu coś magicznego, coś dziwnego. Coś, za czym nie stała historia i emocje.
– Och – powiedziała. – W tym jest tylko męska fedora. Myślisz, że byłoby ci w niej do twarzy? – spytała, wyjmując kapelusz i obracając go w dłoniach. Zgodnie z przewidywaniami, nie w każdym pudełku był jakiś byt, chociaż pewnie i tak Everlasting zbierał je przez dobre kilkadziesiąt lat. Trudno było powiedzieć, czy mieli szczęście, że w niektórych pudełkach nie było duchów, czy straszliwego pecha – bo musieli posprawdzać je wszystkie, zamiast przewieźć hurtowo, a potem w Samhain…
…poszukać armii egzorcystów?
– Ilu egzorcystów będzie trzeba, żeby odesłać je wszystkie? – spytała, tknięta tą myślą, rozglądając się po pomieszczeniu. Podejrzewała, że przeprowadzanie duchów jednak zajmuje chwilę, a poza tym nawet najlepszy egzorcysta miał pełne prawo poczuć się trochę zmęczony, kiedy eksmituje do limbo dziesięć duchów. A sądząc po liczbie pudełek, tutaj było ich więcej.
- Dobra robota - skomentowała, gdy powiedział, że mają pierwszego. - Teraz, tak na oko, jeszcze ze trzydzieści. W porywach do pięćdziesięciu.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Pan Egzorcysta
here lies the abyss,
the well of all souls

ciemnobrązowe oczy; rozszczep tęczówki prawego oka (źrenica w kształcie dziurki od klucza); czarne włosy; przeciętny wzrost 173 cm; zimne dłonie; często ubrany cieplej niż sugeruje pogoda; okulary do czytania; srebrny łańcuszek z sygnetem na szyi (w oczku znajduje się zasuszony kwiat z rodzinnego ogrodu); niespieszny chód; cichy, nieco niewyraźny głos

Sebastian Macmillan
#12
07.02.2024, 22:39  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.02.2024, 23:05 przez Sebastian Macmillan.)  
— Tylko nie dosiadaj się do mnie na stołówce — zastrzegł, uśmiechając się niechętnie pod nosem. — Wypracowałem sobie pewną reputację i wolałbym, żeby kolejne promyki słońca z całego Ministerstwa Magii nie odwiedzały mnie w mojej piwnicy. Zwłaszcza te z Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Jeszcze będą mi zaczną układać terminy egzorcyzmów z granicą w ramach poprawienia stosunków międzynarodowych.

Lata spędzone na zaznajamianiu się z tajnikami historii czarodziejskiego świata, a potem meandrów kwestii związanych z duchami sprawiły, że Sebastian przywykł do samotności. Sympozja i konferencje naukowe były świetne, jednak nie brał w nich udziału dla towarzystwa innych ludzi. To, co mieli w głowach i co odkryli, interesowało go bardziej od tego, jakie mieli zainteresowania, czy jak spędzali swój wolny czas. Gdy na dobre zagnieździł się w Ministerstwie Magii, dalsze izolowanie się było jeszcze prostsze. Kiedy większość twojej zmiany polega na porządkowaniu archiwów i wyjazdów służbowych do zabitych dechami dziur, gdzie wykryto jakąś zagubiona duszę, łatwo jest wyeliminować czynnik ludzki.

Podążył za kobietą na strych. Cieszył go brak sprzeciwów z jej strony. Może miała nieco racji? Powoli poznawali swoje zachowania, jak i oczekiwania. Brennie było na rękę, aby był efektywny w swojej pracy, więc chyba miał prawo oczekiwać od niej tego samego, czyż nie?

— A co? Chcesz tak tu nade mną stać i czekać na to, aż Matka Natura zaszczyci nas swoją obecnością? Nie każe ci podrzucać w powietrze wszystkiego, co ci wpadnie w ręce. Po prostu... Ostrożnie zaglądaj do środka.

To akurat nie powinno być trudne.

— Nie. Wolę zimowe czapki z pomponami. Albo nauszniki. — Wbił w nią poważne, acz nieco zaniepokojone spojrzenie, które po chwili przeskoczyło z jej twarzy na fedorę. — Wiesz, że to rzeczy kogoś, kto już nie żyje? Mógł w tym kiedyś chodzić.

Wrócił do swoich obowiązków, jednak zerkał ku Brennie, licząc na jej reakcję. Czy praca w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów aż tak ją znieczuliła? A może po prostu nie zna ryzyka, pomyślał z przekąsem. Jego zdaniem to przedmioty osobiste były najbardziej niebezpieczny, poza tym było coś makabrycznego w przeglądaniu własności obcych ludzi, którzy odeszli już z tego ciała. Z drugiej strony, Longbottom pewnie po prostu inaczej badała otoczenie. W jej zawodzie pewnie prędzej szukało się pułapek, dowodów i poszlak niż przeklętych przedmiotów.

— Nie mam bladego pojęcia... Ośmiu w porywach do dziesięciu? — Zmarszczył czoło, nie wiedząc, czy wykonane na szybko rachunki były poprawne i mogły mieć odbicie w rzeczywistym świecie. — Zależy, ile konkretnie jest tych duchów. I czy nie próbował upychać po kilka do jednego naczynia. A uwierz mi, nie chcielibyśmy tu powtórki z waszej kryształowej czaszki. — Pokręcił gwałtownie głową, jakby w ten sposób mógł wymazać ten scenariusz z każdej możliwej wersji przyszłości. — To byłoby bardzo, ale to bardzo złe. Oczywiście wypadałoby też wziąć pod uwagę, czy uda się przeprowadzić je grupowo, czy będą wymagały odegnania przy użyciu siły.

Nie każdy duch pragnął spokoju i bezpieczeństwa oferowanego przez zaświaty. Niektóre wolały pozostać tutaj, pośród żywych, przeskakując z jednego ciała w drugie, jakby świat był ich personalnym placem zabaw, a ludzie kolekcją zjeżdżalni, karuzeli i huśtawek. To nie był pierwszy raz, gdy współpracował z Brenną. Na własne oczy widziała, że niektóre duchy dosyć chętnie przekraczały przejście na drugą stronę, podczas gdy inne walczyły na wszystkie sposoby, byleby tylko ponownie zasmakować życia.

Tak czy siak, szefostwo będzie musiało się o tym dowiedzieć, pomyślał, bo nie widział sensu w zatajaniu tego. To tak jakby Longbottom na własną rękę zabezpieczyło gniazdo bandytów i nie powiedziała Bonesowi i Moody, twierdząc, że sama się ich pozbędzie, gdy przyjdzie odpowiedni czas. Kłamanie na ten temat byłoby po prostu głupie. A skoro Everlasting zebrał tu tyle potencjalnych naczyń... Departament Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami zdecydowanie będzie musiał zacieśnić relacje z Brygadą Uderzeniową i Biurem Aurorów. Ktoś musiał ubezpieczyć egzorcystów, czyż nie?

— Możesz śmiało zignorować pudła, gdzie są książki, ubrania, zastawa i inne przedmioty codziennego użytku. Zazwyczaj umieszczamy duchy w naczyniach, które da się fizycznie zamknąć. Otwierane naszyjniki, niektóre pierścionki, skrzynie, szkatułki, w ostateczności pudełka po zapałkach — oznajmił, sięgając do kolejnego pudła, powtarzając poprzednią procedurę.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#13
08.02.2024, 22:33  ✶  
– Nie mogę tego obiecać. Ale może wszyscy pomyślą, znając twoją reputację, że ja i Patrick tak cię dręczymy, że zostawią cię w spokoju? Wiesz, uznają, że już dość cierpienia w twoim życiu…
Samotność była czymś absolutnie Brennie obcym. Wokół niej zawsze byli ludzie. Dom Longbottomów był wielki i nimi wypełniony, a co więcej choć zwykle w takich sytuacjach między domownikami pojawiały się liczne niesnaski, tworzyło się napięcie, oni jakoś dawali radę wszystko połatać. Byli dalsi krewni, dzieci przyjaciół, znajomych i sąsiadów, a potem rówieśnicy z Hogwartu i współpracownicy – Brenna chwytała kolejne nici nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że to robi i jedynie czasem, gdy obowiązków robiło się za dużo, martwiła się, że być może niektórych z nich nie zdoła utrzymać.
Wiedziała, że niektórzy preferowali samotność, próbowała to uszanować, ale chyba nie potrafiła w pełni zrozumieć. Ona i Sebastian byli jak z innych światów.
– Och nie, lepiej niech żadna Bogini nie wpada z wizytą, to byłoby bardzo niefortunne. Myślałam po prostu, że nie pozwolisz mi niczego dotknąć, bo mogę niechcący wypuścić jakiegoś złośliwego ducha, czy coś – stwierdziła lekkim tonem, a kiedy powiedział, że fedora należała do kogoś, kto zmarł… zerknęła na niego trochę zdziwiona. – Tak. Ten zegarek też – powiedziała, unosząc lekko jedną rękę i palcem drugiej stukając w porysowaną tarczę zegarka, jedyną biżuterię, jaką nosiła. Zdawała się zaskoczona, że w ogóle komuś to może przeszkadzać. Może dlatego, że w jej rodzinie tradycyjnie wręcz przekazywano przedmioty z pokolenia na pokolenie. – Tak jak lustro w moim pokoju, moja szafa, moje biurko, i miecz nad kominkiem w salonie i kapelusze prababci, które niedawno chciałam wyrzucić, ale mi nie pozwolono… Ale obiecuję, że na Yule dostaniesz nauszniki. Nie należące do nikogo zmarłego.
Z różdżką w ręku – choć nie miała pojęcia, jakich zaklęć miałaby użyć, gdyby stało się coś (nawet nie wiedziała czym to „coś” miałoby być), podeszła do misternej szkatułki i bardzo ostrożnie dotknęła wieka.
– Kryształowa czaszka to było coś innego – mruknęła, zamierając na moment, z dłonią na pudełeczku. – Zabił ich w okrutny sposób, pochwycił ich dusze i zamknął w niej na wieczne cierpienie. Te duchy tutaj… wróciły same i próbowały siać zamęt albo opętywać innych. Niektóre pewnie miały powodów, ale wciąż… to trochę nie to samo – powiedziała powoli, sięgając do zamka.
Tamto bagno, kawałki ciał, wypływające na powierzchnię, śmierci, które zobaczyła widmowidząc, imiona ofiar, zapisane w notatniku, dusze, opuszczające czaszkę – to wszystko znajdowało wciąż miejsce w jej koszmarach. I Brenna była pewna, że zostanie z nią już na zawsze. Drobne okruchy, u boku wielu innych, Beltane, śmierci Jasona, dziecka upadającego w śnieg, zapłakanej twarzy Catherine, popiołu pozostałego po Derwinie, wielkich oczu ducha i małej Maddie, stającej naprzeciwko Persefony Fawley. Tysiąca drobnych spraw.
Z których każda była tak bardzo ważna.
– Wydaje mi się, że w tym coś jest. Mam takie zostawiać w spokoju, znosić na jedno miejsce, każde ci pokazywać? – zapytała lekko, odpychając od siebie wszystkie te wspomnienia i przemyślenia, dokładnie tak, jak przywykła robić od wielu lat. – Co by się stało, gdyby taki duch uciekł? Byłby jak Marta i Nick? Czy latałby w okolicy niewidzialny, czekając aż trafi się okazja, żeby kogoś opętać?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Pan Egzorcysta
here lies the abyss,
the well of all souls

ciemnobrązowe oczy; rozszczep tęczówki prawego oka (źrenica w kształcie dziurki od klucza); czarne włosy; przeciętny wzrost 173 cm; zimne dłonie; często ubrany cieplej niż sugeruje pogoda; okulary do czytania; srebrny łańcuszek z sygnetem na szyi (w oczku znajduje się zasuszony kwiat z rodzinnego ogrodu); niespieszny chód; cichy, nieco niewyraźny głos

Sebastian Macmillan
#14
09.02.2024, 01:41  ✶  
— Wtedy będziecie odpowiedzialni za opłacanie mi cateringu bezpośrednio do mojej piwnicy.

Uśmiechnął się półgębkiem. Sądząc po opinii znacznej większości ludzi, towarzystwo i wspólnota były czymś, co spajało człowieczeństwo. Sebastian tego nie negował. Coś musiało stać u podstaw tego świata, aby go stabilizować. Brenna miała jednak dużo bardziej gorący temperament od niego; było jej wszędzie pełno, a tam, gdzie on szedł powoli, ona biegła na złamanie karku. Lśniła w niezobowiązujących konwersacjach, to był jej sposób na tworzenie więzi z ludźmi. Sebastian potrzebował na to więcej czasu i mitycznych ''chwil'', które tworzyły węzły na sznurkach, które wiązały go z innymi czarodziejami i czarownicami.

— To co innego! — żachnął się Sebastian, jakby to było coś oczywistego. Podstawowy fakt, jakiego nie można było wziąć pod wątpliwość, tylko dlatego, że się chciało. — To pamiątki, skarby po przodkach lub ludziach, którzy byli ci bliscy. Przez nich masz więź emocjonalną z tymi przedmiotami. I przez to, że masz je w swoim otoczeniu. Dajesz im energię. Przypominają ci o zmarłych, ale też rozpalają wyobraźnię, bo znasz tylko część ich historii. Jesteś otoczona ogniskami, które czekają, aby zapłonąć z twojej ręki. Ale to? — Zaczął ruszać rękami, wodząc wzrokiem od jednego końca strychu do drugiego. — To cmentarzysko rodowe innej rodziny ni mniej, ni więcej, a obca ręka rozpala na nim znicz.

Mówił ze spokojem, acz stanowczo, jakby ganił wiernego za to, że nie odmówił wszystkich modlitw, które dostał w ramach pokuty. Nie robiłem z niej winnej, przynajmniej nie bezpośrednio. Opowiadał historię, naciskał na elementy, które rozbudzały jego irytację, pozwalając, aby to druga osoba sama doszła do tego, czy faktycznie zrobiła coś złego, czy też nie. Można było wskazać drogę, ale niełatwo było kogoś na nią wepchnąć i oczekiwać, że na niej pozostanie. Wypuścił powoli powietrze z ust, rozpakowując kolejny karton.

— Dziękuję — dodał po chwili jakby niechętnie. Uniósł w powietrze małe puzderko z założoną kłódką. — Doceniłbym, gdyby nauszniki były na grubym pasku, wiesz? Te cieńsze albo z plastiku wpijają mi się w głowę. Boli podczas wichur i intensywnych opadów w zimę.

Jego ruchy zwolniły, gdy Brenna kontynuowała rozmowę. Dla niego Kryształowa Czaszka była tylko artefaktem o tragicznej historii. Widział duchy, podświadomie czuł ich cierpienie i tymczasowo pełnił obowiązki ich strażnika, gdy przeprawiał je na drugą stronę, do miejsca, gdzie - miał nadzieję - będą szczęśliwe i zaznają spokoju. Nie wybrał się ze Stewardem i Longbottom na bagna. Od sprawy czarnoksiężnika też trzymał się raczej z daleka. Nie był wojownikiem, a uczonym, który... Był wysyłany do pracy w terenie.[/b]

— To prawda — przytaknął bez bicia, chociaż na dobrą sprawę niczego nie mogli być pewni. Niie wiedzieli, co emerytowany egzorcysta właściwie planował przed swoją tragiczną śmiercią. — Okoliczności się nie pokrywają, niemniej jednak metoda jest zbliżona. Czaszka była naczyniem dla wielu dusz. Wypaczonym i skalanym czarną magią, ale dalej naczyniem. Tutaj mamy ich bez liku. A chyba możesz się ze mną zgodzić, że gdyby przyszło do otwarcia któregoś z nich, lepiej by było, gdyby uciekł tylko jeden duch, zamiast pięciu.

Nie wiedział, że za jej słowa mogły być mechanizmem obronnym, odcinającą od złych wspomnień. Jak wszyscy inni ludzie stąpających po Ziemi, tak i Brenna z Sebastianem mieli swoje osobiste bagaże doświadczeń, które ciążyły na ich plecach. Mogli próbować wszystko skrzętnie poukładać, zaopatrzyć się w bidon i kanapki na drogę, ale ten tobołek i tak zacząłby dawać im się we znaki, gdy prosta i ubita zaczęłaby kierować ich na stromą górę, gdzie musieliby się w zastraszająco szybkim tempie nauczyć poruszać po praktycznie pionowych ścianach. Traum i boleści nie dało się zmierzyć czy zważyć, żadne nie było lepsze czy gorsze od innych, a były po prostu inne, stanowiąc poniekąd podsumowanie dotychczasowego życia.

Sebastian nie widział na własne oczy Beltane, nie stanął oko w oko z uzbrojonym w różdżkę Śmierciożercą ani nie musiał martwić się tym, że ma pod swoją opieką podkomendnych, o których również należało zadbać, aby mogli dożyć nowego dnia. Nie dane mu było wdrapać się na pokład statku widmo i pozwolić, aby wielowątkowa przeszłość okrętu zmieszała się z teraźniejszością. Nie musiał żyć z ciężarem posiadania zbyt dużej ilości informacji i wybieranie lojalności wobec jednej grupy ponad drugą. Przynajmniej nie w takim stopniu, jak musiała to robić Brygadzistka Longbottom. Nie równało się to jednak temu, że cierpiał na brak złych wspomnień.

Dzieciństwo spędzone w miejscach kultu Matki było piękne, ale też naznaczone niezliczonymi obrządkami i zasadami. Przypadkowe wizje Limbo doprowadziłyby go na skraj szaleństwa, gdyby nie to, że inni Trelawneyowie aż nazbyt dobrze znali męki jego umysłu. Zobaczenie na własne oczy pierwszego, autentycznego egzorcyzmu za granicą, które popchnęło go ku pracy w Ministerstwie Magii. Dylematy sprzed lat, które mogły wywrócić jego życie do góry nogami, gdyby wykonał pierwszy krok. Strach o Jamila, który tak długo był odseparowany od swych krewnych, a gdy tylko zjawił się w Anglii, padł ofiarą ducha w Beltane. Każda trauma była inna, każdą trzeba było szanować. I przed żadną nie powinno się uginać.

— Czekaj. — Pomachał palcem wskazującym w powietrzu, po czym minął ją, aby ruszyć w głąb stryszku.

Starał się nie zwracać na kolejne wieże złożone z pudeł. Wiedział, że koniec końców i tak przyjdzie im do nich wszystkich zajrzeć. Nie było sensu martwić się o nie w tej konkretnej chwili. Rozejrzał się na prawo i lewo, aż w kącie, nieopodal małego okna wypatrzył duży karton zbliżony rozmiarem uczniowskiego kufra. W tym, dzięki Matce, były tylko stare koszule, wyżarte częściowo przez mole. Kolekcja z czasów młodości Everlastinga? Przy pomocy zaklęcia lewitującego, Sebastian przeniósł ciuchy na bok, a karton przesunął kilkoma kopnięciami w stronę Brenny.

— Wszystko chowaj tutaj. Jeśli znajdziesz coś, co może być potencjalnym naczyniem, używaj Wingardium Leviosa. Nie dotykaj niczego, jeśli naprawdę nie musisz. — Wbił w nią wzrok, ewidentnie czekając, aż Brygadzistka pokiwa głową i zaakceptuje jego instrukcje. — Tak? Zgadzasz się? — Uśmiechnął się minimalnie, wyciągając rękę, aby poklepać ją po ramieniu. Nagle jednak cofnął rękę. — Ekhm... No. To... Super. Będzie nam łatwiej to posegregować, jak pozbędziemy się pewniaków, których nie da się opętać. Potem ruszymy z dużym gabarytem, bo nie przetransportujemy tego bez pomocy. A na koniec drobnica.

Czy brzmiało to jak przygotowanie do wielogodzinnej zmiany na magazynie? Absolutnie. I było bardzo do tego zbliżone pod względem monotonni. Przed kolejne godziny walczyli z pudłami, robiąc sobie tylko krótką przerwę na kawę, aby zaraz wrócić do obowiązków. Sortowanie było najłatwiejsze, jednak przy mebelkach i większych szkatułach pojawiły się już problemy. Po tak długim czasie spędzonym na zatęchlonym strychu Sebastian czuł się coraz gorzej, a przez to nie mógł się w pełni skupić na wyczuwaniu uwięzionych dusz. Parł jednak do przodu, czując jednocześnie presję, jaką sam na siebie wywierał, jak i tą, jaką obarczała go Brenna. Spędzili tu cały, na Merlina, dzień, a koniec końców i tak musieli się poddać.

Za pomocą sieci Fiuu skontaktowali się ze swoimi biurami w Ministerstwie Magii, żądając przysłania zmienników, którzy mieli kontynuować ich pracę. Zakładając, że ich tempo nie będzie wcale o wiele lepsze od ich własnego, Sebastian założył, że przed południem mogli się spodziewać pierwszych dostaw większych obiektów do biura egzorcystów. A tam to dopiero zacznie się zabawa. To była jednak inna historia, przewidziana na inny dzień, inną porę, a może nawet inne towarzystwo. Jedyne co pozostało duetowi Longbottom-Macmillan to udać się na spoczynek z nadzieją, że kolejny dzień nie przyniesie jakichś strasznych wieści.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (3923), Sebastian Macmillan (5157)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa