Doszedł na skraj przestrzeni, którą rozpoznawał jako Arielową. Nie było tego wiele, acz wystarczająco. Dla mieszczucha, który nawet nie ma swojej działki, może wydawało się to pole spore, ale w standardzie Doliny Godryka nie było to duże gospodarstwo. Tanie, z powodu tego jak blisko jest Kniei, a więc nieustannie narażone na dziki, pufki czy innych mieszkańców nazbyt zainteresowanych uprawą. Obecnie — narażonych na cienie spragnione życia. Na razie nie wychodziły poza linię drzew. Na razie...
Czarne rozmyślania przerwał upadek dziewczyny niosącej koszyk. Sam odwrócił się gwałtownie i w dwóch długich, sprężystych krokach był już przy niej. Uklęknął i wyciągnął ręce by jej pomóc, jak młodej kózce, która dopiero uczyła się chodzić.
– Jesteś cała? – zapytał z troską i bardzo chciał pomóc jej wstać. Głos miał tak ciepły, gdy przemawiał przed chwilą do krowy, co dla każdego, kto znał go trochę dłużej, było największym komplementem, awansem w kręgu znajomych. Prawdziwą troskę ów leśniczy miał bowiem głównie dla zwierząt, a jeśli jakiś ludzi traktował jak futrzastych czy pierzastych braci mniejszych... cóż, znaczy, że miał o nich jak najlepsze mniemanie. Jego ciepły uśmiech nie zniknął, na twarzy nie pojawił się grymas obrzydzenia czy zaskoczenia na blizny, które tak skrzętnie próbowała ukryć. Szorstką dłonią spróbował odgarnąć nadmiar włosów na twarzy, a błękitne jak bezchmurne oczy, ani na moment nie zeszły na pamiątkę jej traumatycznych doświadczeń. – Mówiłem mu, że powinien wyrownać te muldy, na tym polu jest pełno kamlotów, których wystaje mały kawałek, a sięgają na metr w ziemię. Może Tobie się uda go przekonać? – teraz gdy był tak blisko, mógł zaciągnąć się mocniej, trochę z ciekawości, a trochę na być może kolejne spotkania. Był bardzo ciekaw, jak pachniała jego towarzyszka, tego sennego letniego dnia.