• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka Knieja Godryka v
1 2 Dalej »
[13.08.1972r.] Ursus arctos & Equus caballus

[13.08.1972r.] Ursus arctos & Equus caballus
Kolorowy ptak

Neil Enfer
#11
13.03.2024, 10:18  ✶  
Zgodził się, co nie powinno być szokujące, ale na swój sposób dalej oczekiwał odepchnięcia i złości. Tylko czemu? Może złe pierwsze wrażenie dalej go kuło w środku i ciężko będzie się go wyzbyć.
Przyglądał mu się kątem oka jak się podnosił, przeciągał, jak jego stawy strzyknęły wyrzucając z siebie ciągnące od ziemi zimno. Patrzył dalej gdy mówiłz wytykając mu świadomie lub nie idiotyzm przychodzenia tu by zapomnieć, licząc, że problemy same się rozwiążą. Nie było mu ani trochę do śmiechu, bo jak nie spokój i samotność, nie rozmowa z kimś czyją pracą jest rozumieć i doradzać, to co w takim razie? Co pomoże?
Wzdrygnął się lekko słysząc pytanie, wahając się czy usłyszeć je, czy udawać, że nigdy nie padło. Jednak ciało reagowało za szybko i nic nie mógł z tym zrobić. Zacisnął zęby, brwi od razu się zmarszczyły, a oczy zabłyszczały się mocniej od wilgoci jaka się z nich zbierała.
-Wiesz jak to jest kiedy ktoś mówi ci, że czegoś nie dostaniesz i rozumiesz to, ale i tak boli za każdym razem jak zostajesz z pustymi rękoma?-zapytał cicho, przez zaciskające się gardło.-Chyba chcę zapomnieć jaki głupi jestem.-dodał, przyciągając kolana pod brodę i obejmując nogi. Nie chciał się za bardzo dziekić z nim tym co myśli, ale głównie dlatego, że nie mógł wyjawić szczegółów i nie wiedział jakich słów ma używać.
Wystawił dłoń w jego stronę licząc na oddanie alkoholu, w końcu to niezdrowo pić samotnie, a i jemu przyda się odrobina porządnego znieczulenia.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#12
13.03.2024, 10:28  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.03.2024, 10:29 przez Samuel McGonagall.)  
Twarz Samuela przez moment została nieodgadniona, ale pociągnął znów z butelki i to mocno, bardzo mocno. Nie wiedział, jak to jest... bo był po drugiej stronie tej starej jak świat gry. To on odrzucał, odpychał, mówił, że to nie ma sensu sobie i jej i całemu światu dookoła. Z drugiej strony nie znał do końca historii Neila, ciężko było stwierdzić na ile ich opowieści były podobne, poza ogólnikami, które po prostu padły.

Nie zamierzał go przekonywać, że może warto byłoby zaakceptować taki, a nie inny stan rzeczy. Nie zamierzał go pocieszać, że czas zaleczy rany, bo w jego przypadku minęło osiem lat, a nostalgia obecnie waliła po bebechach, nie pozwalając przestać mu myśleć o przeszłości. Tak źle i tak niedobrze.

– Mam przyjaciela – podjął po bardzo, bardzo powoli, bo nie chciał się tym dzielić, a jednocześnie był świadomy, że Motyla nie można chować pod kloszem, Motyl po to był, by cieszył oko i rozjaśniał dni każdego, kto chciałby nań spojrzeć. – który działa lepiej niż wrzosowisko. Rozmowy z nim, czas hmm, który spędzamy razem czynią świat trochę lepszym miejscem. Bardziej znośnym. – Trochę to było jak przykładanie barwnego plastra na ropiejącą ranę, ale kto nie lubił dostawać pocałunku w stłuczone kolano, nawet jeśli ten za bardzo nie pomagał ciału, a bardziej duszy? – Razem... zajmujemy się produkcją cydru teraz. Dużo jabłek jest. I... jak człowiek ma ręce zajęte robotą, to głowie też jest lżej. Jakbyś chciał, zawsze dobrze mieć kogoś więcej do obierania jabłek. Jest ich dużo. – nie patrzył na Neila, ale tak jak na potańcówce, tak i teraz chciał mu pomóc. Był szczeniakiem, osieroconym kundlem. Jakim byłby człowiekiem, gdyby chciał dodatkowo kopać tą kupkę nieszczęścia?

Kolorowy ptak

Neil Enfer
#13
13.03.2024, 11:02  ✶  
Nie wiedział czego oczekiwał, czy czegokolwiek oczekiwał od tego jakby nie patrzeć obcego człowieka, bo ile razy z nim rozmawiał? Dwa? Z czego jeden raz to była kłótnia. Teraz jednak każde jego słowo wydawało się być ciepłe i pokracznie oferujące pomoc na swój specjalny sposób. Może mężczyzna nie miał zbyt wielu możliwości, może po prostu był jaki był i praca faktycznie pomagała. Na niego samego nie bardzo to działało, szczególnie gdy była mowa o monotonnych zajęciach, jakie pozwalały na odruchowe działania, wyuczone ruchy nie wymagające myślenia. Chociaż na pewno nieuwaga i zacięcie się nożem skutecznie odciągnęłyby jego uwagę gdy kwaśny sok wdałby się do rany.
Popatrzył na niego szklanymi oczyma, które zaraz opuścił na trawę i pokiwał głową godząc się na ofertę. Pomoże, może na coś się w końcu przyda.
Chwycił butelkę delikatnie wyjmując mu ją z dłoni i upijając kilka łyków, szybkich, z zamkniętymi oczyma aby przełknąć je z mniejszym problemem.
-U mnie właśnie przyjaciel który działa lepiej niż wrzosowisko sprawia że tu jestem.-dodał cicho, nie wiedząc ile może mu powiedzieć. Nie chciał się wygadywać, na swój sposób trochę się bał, co uwidaczniało się w zaciśniętej na butekce dłoni i unikaniu spojrzenia. Co będzie teraz? Zarówno jeśli chodzi o tę sytuację, jak i wszystko inne. Nie miał pojęcia, brakowało mu wiedzy i doświadczenia.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#14
14.03.2024, 15:20  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.03.2024, 15:20 przez Samuel McGonagall.)  
Cmoknął językiem o zęby, nie patrząc na Neila a przed siebie w szumiący las. Korony drzew coraz gwałtowniej szarpały się na boki, w powietrzu było czuć ozonem i wilgocią. Zmiana frontu. Samuel, choć to knieja zagościła w jego żyłach, wzbudzając w powietrze kolczaste pnącza przy nadwyżkach emocjonalnych, lubił burzę, świeżość którą ze sobą niosła, życiodajną wodę i los, ślepy los błyskawicy, który potrafił odebrać życie najwspanialszym drzewom, mającym przed sobą setki lat.

Burza uczyła pokory.

– Kiepskie to zapomnienie, skoro tu jesteś z brzękającym plecakiem. – zauważył tak celnie jak bezczelnie. On nigdy nie miał takiej potrzeby po spotkaniu z Lysandrem. Nawet nie żałował pracy, którą odkładał na bok, odpocznienie, które otrzymywał w zamian, było wart więcej niż kilka wyheblowanych desek więcej. – To, co powiesz na ten cydr, zajmiesz czymś ręce, poznasz ludzi, pośmiejesz się, pośpiewasz. Często Cię widać ostatnio w Dolinie, mieszkasz w ogóle gdzieś niedaleko? – dopytywał, bo na co kogo ściągać na cydrową robotę, skoro np. był tu tylko w gościnie na kilka dni. – Albo chociaż pomożesz w pracy konceptualnej, bo ja.. hmm... znam się troche na wszystkim, trochę na niczym, znam punkt wyjścia, florę, faunę, ale warzenie eliksirów... bimber wiadomo, to nie jest aż tak trudne. Jeno go nie piłem, a do odkażania służył prędzej. A tu jest taka myśl, żeby to były cydry magiczne. Może jakieś drożdże? Może owoce, po których człowiek unosi się nad ziemią, czy iskrzy. Te drinki u Bee mnie mocno zainspirowały. To zawsze zabawa, kiedy pijesz coś i jakoś wtedy magicznie coś z nim dzieje. Nic groźnego oczywiście, ale... – uśmiechnął się lekko sam do siebie. Lewitujący Erik, to było jedno z najmilszych potańcówkowych wspomnień.

– Praca pomaga.– skwitował oddając butelkę.

Kolorowy ptak

Neil Enfer
#15
14.03.2024, 16:04  ✶  
Zimno przebiegało z sarnami pomiędzy drzewami. Niektóre liście poddawały się spadając na ziemię dookoła nich porośniętą przez kładącą się co chwila trawę. Gałęzie mogły spaść im na głowy, to było coraz bardziej prawdopodobne, piorun mógł już na nich polować, ale jak tu się bać natury, gdy siedzi się u boku Króla Kniei?
Zacisnął usta.
-Chciałem po prostu zrobić smakową wódkę, co niej wrzuca się jak najświeższe owoce i zioła.-nie miał zamiaru jej pić, naprawdę, chciał jedynie pomyśleć w ciszy, pomarzyć, że w środku polany znajduje go nie uroczy pająk, a Morpheus we własnej osobie, że kolejna wizja go dotknęła, że zachęcony nią wyjdzie na spotkanie. Nie było ani wizji, ani chęci, ani Morpheusa.
Zerknął na niego gdy przekonywał go dalej, choć już na swój sposób się zgodził, jednak racja, mężczyzna wtedy na niego nie patrzył, mógł nie zauważyć, dając mu teraz więcej argumentów i czasu na myślenie.
-Nie, mieszkam w Londynie, przyjeżdżam tu czasami, bo rodzice mieszkają kawałek stąd.-dodał, choć to była marna wymówka, bo dookoła domu rodziców też były lasy, zioła, jeziora, było wszystko co jest tu, nie musiał nigdzie jechać. Może chciał się oderwać od tego wszystkiego. Od pracy, znajomych z baru, od choroby. Tylko on, trawa i wiatr, a dzisiaj jeszcze On.
Słuchał jego opowieści, rozwleczonej, jak jelita przerabianej na kiełbasę świni, a mimo tego nie narzekał na wodolejstwo, starając się już szukać w głowie rozwiązań jego problemów. Jakie zioła i owoce można by dodać, czy nie zrobiłby się wtedy z tego po prostu alkoholizowany kompot? Czy wszystko musi być magiczne? Jakie efekty chcą osiągnąć?
Uśmiechnął się na wspomnienie potańcówki, na to co wtedy działo się w jego głowie i dzieje teraz. Czemu tak bardzo chce mu pomóc, choć nie wie o co chodzi? Sięgnął po butelkę i złapał ją tak, żeby położyć dłoń na jego dłoni.
-Pomogę wam.-odpowiedział, opuszczając wzrok z jego twarzy na butelkę.-A kaczki mają uszy.-westchnął cicho, odpowiadając na jego pytanie z zabawy, jakie dostał, a nie mógł odpowiedzieć na nie poprawnie przez działanie drinka. Zerknął na swoją rękę, na której rozprysła się pierwsza kropla deszczu. Uniósł wzrok na niebo, czując kolejne drobne uderzenia wody na włosach i ramionach, słysząc je na liściach.
-Mieszkasz daleko?-nie chciał wracać teraz do domu, bo i nie miał jak, nie miał gdzie, mógł zostać tutaj, ale spędzenie nocy pod burzowymi chmurami, w lesie przepełnionym potworami, średnio mu się uśmiechało.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#16
16.03.2024, 10:50  ✶  
Zaprawdę powiadam Ci, Samuel potrafił snuć rozwleczone wieprzowymi jelitami opowieści bez końca, gdy siedział nad pracą, a jedyną jego słuchaczką były bardzo rozumne, choć mało responsywne kozy. Wtedy rzeki słów (czy, podążając za wspomnianą analogią, flaków) nie miały nigdy końca. Mimo tego, że był chowany w odcięciu od zewnętrznego świata, a z ludźmi rozmawiał zdecydowanie mniej niż przeciętny zjadacz chleba, to jednak temperamentem i usposobieniem zdawał się być bardzo towarzyski. A może to głód, może potrzeba, która nie znajdowała przez większość życia spełnienia, teraz zalewała mu uszy i język i czyniła ciężkim do zniesienia. Kto wie, zapewne Perseus Black miałby kilka słów do powiedzenia w tym temacie, gdyby jego stolarz kiedykolwiek zgodził się na podjęcie procesu terapeutycznego.

– Pokochasz Lysandra i Ulę – stwierdził uśmiechając się nieco smutno, bo choć sam uwielbiał parę outsiderów, Motyla przysiadającego na głowie młodej Sarenki, o tyle ich obecność była trochę jak plaster na ropiejącą ranę. Kilka słów, uścisków, ciepła i piękna, nie dało rady zaleczyć wyrwy w życiu, nieprzepracowanych traum i osamotnienia spychanego do ciemnej piwnicy podświadomości. – Przyjdź wtedy jutro o świcie, gdy dostaniemy kolejną porcję jabłek. Będę mieć dla Ciebie ostry kozik. – tym razem Samuel sięgnął po swój miód, aby osłodzić sobie gorycz i moc wódy. Mieszanie niezbyt korzystnie powinno wpływać na zachowanie, młody męzczyzna miał jednak za małą wprawę w piciu by znać tę zasadę. Kto wie, może nauczy się porannym kacem?

– Mieszkam... niezbyt daleko stąd.Po drugiej stronie Doliny, w Warowni. – to było bardzo daleko na pieszo, niezbyt daleko po niedźwiedziemu, właściwie tuż obok po krogulczemu. Gdyby nie znosił źle teleportacji... dystans do schronienia wynosiłby mniej niż uderzenie serca. Odległości zdawały się być zaiste bardzo relatywne w postrzeganiu Sama, który nawet nie zrozumiał intencji pytania, bo on na przykład cieszył się z burzy, cieszył się z wiatru szarpiącego jego odrastającą brodę, z siły żywiołu, który konsekwentnie zmierzał w ich kierunku. Pierwsze ciepłe krople już zaczęły znaczyć ich skórę. Przymknął oczy i zadarł głowę głęboko oddychając, nic nie robiąc sobie z wilgoci. Niebo płakało wraz z nim, wiatr szarpał światem, tak jak jego wnętrze szarpane było od kilku dni.
Kolorowy ptak

Neil Enfer
#17
16.03.2024, 12:28  ✶  
W tej chwili, gdy sam nie miał zbyt wiele do powiedzenia, ktoś kto przerwie ciszę był mu jak najbardziej na rękę. Do tego po potańcówce choć dalej sceptyczny, chciał poznać go nieco lepiej. Czemu robił co robił i mówił co mówił? Ile było w tym szczerości? A ile wyuczonej grzeczności?
Zerknął na niego. Jak miałby kogokolwiek pokochać? Kolejną osobę? Platonicznie, romantycznie? Czemu użył akurat słowa pokochać, a nie polubić? Nie chciał kolejnego rozczarowania, ponownie złamanego serca i poczucia, że jest niewystarczający. Choć może sympatia do kogoś nowego sprawi, że poczuje się mniej desperacko. Nie wiedział jakie jest rozwiązanie jego problemu, no dobra, wiedział, w końcu nie po to tyle pieniędzy wydawał na usługi Perseusa, żeby nic z nich nie mieć, ale za nic nie chciał się słuchać pewnych rad. Marnował pieniądze na głupoty i tryki psychologiczne zamiast na leki ojca.
Pokiwał głową na jego prośbę o przyjście. Przyjdzie, nie wiedział gdzie, ale przyjdzie i będzie obierać jabłka od rana do wieczora, aż ręce mu spuchnął od kwaśnych soków i wilgoci owoców, które pewnie zabarwi krwią, bo przy rutynowych zadaniach tak już bywa, gdy myślenie zanika z każdą chwilą.
Zmarszczył lekko brwi na wieść gdzie mieszka. Warownia, co? Chciał, żeby Morpheus magicznie znalazł go w środku lasu i poniekąd znalazł. Mógł iść z nim tam, na pewno zostałby ciepło przyjęty, ale nie chciał tam iść. Nie wiedział też co ma powiedzieć, żeby wszystko nie wydało się zbyt oczywiste. Czemu świat musiał być aż tak mały? Emocje wzmacniane alkoholem ni jak nie umiały złożyć się w całość, szczególnie na widok mężczyzny tak po prostu korzystającego z deszczu.
-Zmienisz się w niedźwiedzia?-rzucił zanim zastanowił się nad tym co mówi, ale zdziwiony zauważył, że nie ma wyrzutów sumienia, pewne hamulce puściły i teraz jak dziecko, chciał zobaczyć inną formę czarodzieja, bardziej przystępną do głaskania. Nie to, że chciał go głaskać, ale... trochę chciał się do kogoś przytulić.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#18
19.03.2024, 10:31  ✶  
Siedzieli w milczeniu, co było dla Samuela przyjemnym doświadczeniem. Nie uważał się za wprawnego rozmówcę, nie potrafił wyczuć tej odpowiedniej proporcji, kiedy mówił za dużo, a kiedy odwrotnie, kiedy powinien coś powiedzieć i z jakiś powodów mu to nie wychodziło. Rozmawianie z innymi, po latach samotności, nie było proste.

Ale teraz milczeli i wsłuchiwali się w przestrzeń na zewnątrz i – zapewne – również przestrzeń w środku. To było zabawne, gorzko słodkie, że poprzednim razem gdy spotkał Neila, to właśnie wszystko się zaczęło. Dostał list, który nadał wszystkiemu nostalgii, odwrócił spojrzenie w stronę przeszłości i obudził zazdrosną Knieję. Brenna powtarzała mu, że to nie jest jego sprawka, a jakiegoś tam Voldemorta, trudno jednak było pozbyć się przekonań głęboko zakorzenionych w sercu, na rzecz kilku słów przyjaciółki. Szanował ją bardzo i wierzył jej. Ale mówiła mu też, że jest wartościowym człowiekiem, ale kiedy był w Warowni, myślał o sobie bardzo, bardzo nisko. Jej słowa nie wystarczały, żeby zmienił zdanie.

Nie wiedział co gnębi Neila. Z pewnością ich problemy były różnej natury. Przyjaciel, który miał pomagać w zapomnieniu, a potem sprawiał, że człowiek czuł się jeszcze gorzej, nie był tak naprawdę przyjacielem, ale Sam wiedział, że tak jak on nie wierzył Brennie, tak pewnie Neil nie uwierzy mu. Dlatego nie doradzał. Nie opiniował. Po prostu był, jak drzewo, patrzył się przed siebie i nabierał odpowiedniej perspektywy. Burza przychodziła i odchodziła, pozostawiając dobre powietrze i wilgoć w korzeniach. Kryzys był szansą wzrostu. Zawsze.

Z zamyślenia wyrwała go prośba Neila, cicha i niepewna. Padało coraz odważniej, niebo zasnute było już ciężkimi stalowymi chmurami odcinając jakiekolwiek światło słoneczne, a i tak przecież chyliło się ku zachodowi.
Wyciszony myślą o drzewach, skinął głową i niespiesznie, niemal flegmatycznie wyciągnął różdżkę, giętki pospolity kasztan z ukrytym złowróżbnym testralem, niezbędny do tego, by sięgnąć po jedną z dwóch pozostałych form.

To było mgnienie, przemiana animaga nie była tak bolesna i widowiskowa jak klątwa wilkołacza. Ciało transmutowało płynnie, rozciągało się i pokrywało brunatnym futrem. Neil nie musiał nigdzie się ruszać, bo to wielka bestia przesiadła się tak, aby uczynić z siebie żywą i ciepłą osłonę, puchaty kokon chroniący przed szarpiącym wiatrem i nasilającym się deszczem.
Kolorowy ptak

Neil Enfer
#19
19.03.2024, 21:41  ✶  
Cisza przed burzą. Cisza jako złudzenie spokoju. Cisza jako idealne podłoże do natrętnych myśli. Cisza jako chwila niepewności w chwili zagrożenia. Cisza jako możliwość odpoczęcia od ciągłego zgiełku. W tej chwili przeszkadzała mu, ale i dawała uczucie relaksu. Dziwna mieszanka, z którą nie do końca umiał sobie poradzić w milczącym towarzystwie i pewnie dlatego przyszedł mu do głowy dziwny pomysł. Nie otrzymał odpowiedzi, jedynie szmer ubrań i po chwili deszcz padał na niego odrobinę mniej.
Zadarł głowę, patrząc na niedźwiedzia, na brązowe futro moczone niebiańską wodą i w tej chwili na puchata parasolka wydawała mu się najlepszym co od dawna go spotkało.
Obrócił się, przysunął się jeszcze bliżej i wtulił się w miśka, obejmując go na tyle na ile mógł, chowając twarz w sierści, jaka połaskotała go po nosie, szyi, powiekach. Będzie miał w niej jak nic całą twarz, jak się od niego w końcu odklei.
-Szkoda, że nie mam swojej różdżki... Moglibyśmy razem pobiegać.-wymamrotał średnio wyraźnie, bo przy mówieniu nie odklejał się od Samuela. Co by to był za widok, koń i niedźwiedź ganiający się po wrzosowisku w środku burzy, która wypuściła na wolność pierwsze pioruny. Nie chciał go puszczać, za nic, nie teraz, jeszcze chwilę chciał tak posiedzieć, nawet nie myśląc o tym czy jest to niezręczne czy nie. Ciepło i miękkość koiły odrobinę nerwy i łagodziły poczucie żalu, złości, rozczarowania, przyciągając za to senność wzmaganą monotonnym szumem deszczu.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#20
21.03.2024, 17:07  ✶  
Gdyby jakiś różdżkarz, domorosły psycholog, wziął na warsztat Samuela, szybko odkryłby, że zarówno czarodziej jak i jego podstawowe magiczne narzędzie mieli w sobie bardzo wiele wspólnego. Kasztan był drzewem pospolitym, ale przez to bardzo czarownym i w gruncie rzeczy potrzebnym. Prosty do uprawy, dający piękne gęste kwiecie wiosną, dużo cienia latem, zaś jesienią dobroczynne kasztany, tak dla zajęcia dzieci, ale i okładów zmęczonych stawów.

Sam odcięty od społecznych norm, zmagał się teraz z wieloma trudnościami by te normy zrozumieć. Z drugiej strony nie oceniał tak, jakby robili to inni. Owszem, jeśli krzywdzisz swoje otoczenie, zadajesz ból zwierzętom czy roślinom, mógł spotkać cię zasłużony gniew. Z drugiej strony Samuel jednak nie był w jakiejkolwiek pozycji aby oceniać życiową nieporadność, przypadki zdarzały się każdemu a las uczył, że silniejsi powinni wspierać słabszych, aby móc funkcjonować dalej. Nie znał zmartwienia Neila, ale czuł jego smutek, przez grube niedźwiedzie futro mógł zrobić tylko tyle i aż tyle, ze pochylił głowę by suchą jeszcze brodą ukryć małego nieporadnego szczeniaka, przed złem tego świata i cicho zamruczeć w odpowiedzi.

Kiedyś burza się skończy.

Kiedyś nadejdzie świt, a dawne problemy zdadzą Ci się tylko dziecięcą igraszką.

Opiekuńczy niedźwiedź trwał tak przez całą nawałnicę, tworząc ciepły, puchaty kokon dla zapodzianej duszy. Nie dbając o to czy Neil zasnąłby, czy po prostu pozostał w uścisku, dopiero gdy deszcz ustał zwierzę drgnęło i ciepłym sapnięciem zwróciło na siebie uwagę chłopaka, tak by obaj mogli zadrzeć głowę i spojrzeć na gwieździste niebo zalewające przestrzeń. Gdzieś spadła gwiazda. Gdzieś, być może, każdy kto dostrzegł jej lot pomyślał życzenie.

Sam nie miał odwagi marzyć. Pożyczył więc sobie i Neilowi dobrego obierania jabłek rano.

A potem się przemienił, wciąż siedząc i obejmując szczupłymi, mokrymi ramionami drugiego mężczyznę.
– Tak myślę... zostawmy Warownię w spokoju dzisiaj i chodźmy od razu do Lysandra, gdzie będziemy obierać jabłka. Myślę, że jak za kilka godzin i tak czeka nas robota, to możemy wpaść wcześniej. Pokochasz go. To czarodziej, który przywraca wiarę w ludzi. I robi doskonałe nalewki. Pigwowa to mój zdecydowany faworyt.


Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Neil Enfer (3086), Samuel McGonagall (3086)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa