• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[12.08.72, przed południem] Na cmentarzu tylko wiatr

[12.08.72, przed południem] Na cmentarzu tylko wiatr
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#11
25.03.2024, 20:37  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 25.03.2024, 20:53 przez Samuel McGonagall.)  
Normalnie byłby bardziej spłoszony deklaracją Bee. Jego przyjaciółka pozostawała gwarantem zachowania właściwych ram, lepiszczem, które łączyło ze sobą różne elementy, lub też smarem dzięki któremu cała machina dźwigała się i ruszała przed siebie. Ale teraz... teraz ów dziwny dwuosobowy mechanizm ruszył, rozrusznik, Brennowy katalizator rzeczywiście nie był niezbędny, choć jej udział w kolejnych działaniach nowo-odzyskanej rodziny mógł się okazać niezbędny.

Na razie jednak poluzowała blokadę, a Samuel bezceremonialnie władował się w prywatną przestrzeń Ginny. Krew McGonagalla oczywiście nie oznaczała absolutnego zdziczenia, podobnie jak samo bycie animagiem, czy obłożonym klątwą wilkołactwa. Byli to jednak ludzie, możnaby powiedzieć wysokofunkcjonujący, gdzie rodzinna umiejętność określana mianem granic człowieczeństwa, u tego konkretnego przypadku była daleko przesunięta w strefy średnio akceptowalne społecznie.

Cóż, był wychowywany przez kobietę obciążoną klątwą maledictusa, która za absolutną normę uważała odpoczywanie po dniu pracy na kolanach u męża w kociej formie, przemieszczanie się zaś odbywało się regularnie po przybleczeniu ptasich piór raczej, niż za pośrednictwem miotły lub przeskoków. Zwierzęcy dar był drugą naturą, maska noszoną tak często, że wrośniętą głęboko, głęboko w rdzeń jestestwa. Samuel wiedział, że urodził się człowiekiem, ale gdyby miał powiedzieć dokładnie, nie był pewien czy w ostatnich latach więcej czasu nie spędził jako niedźwiedź czy krogulec niż jako człowiek.

Także teraz obezwładniający zapach kobiety sprawiał, że ledwie trzymał się na nogach. Tak znajomy, tak wytęskniony, tak bardzo nieziemsko, nierealnie bliski.
– ...a więc brat dziadka... a więc znałaś moją matkę... a więc... – był bliski hiperwentylacji z nosem niemalże włożonym w miękką tkaninę jej ubrań. Przymknął powieki drżąc na całym ciele, czując jak łzy cisną mu się ze wzruszenia do oczu.

Zreflektował się gwałtownie i szybko odsunął od niej o dwa kroki, trochę podobnie jak wtedy na cmentarzu. Bardzo, bardzo świadomie spróbował uspokoić swój oddech, odsunąć myśli, wbił paznokcie w dłoń próbując bólem odwrócić uwagę od kłębiącego się szczęścia.

– Ja... ja przepraszam ja... mmm... noszę w sobie klątwę ziemi i nie mogę za bardzo. – Odsunął się jeszcze o krok i oparł o stojący nagrobek, opierając policzek na chłodnym kamieniu. Zamknął oczy myśląc o śmierci, o kościach ojca oplecionych korzeniami, o spokoju, jaki przyniosła mu ziemia. – Ostatnio trudniej mi, od kiedy nie mieszkam w lesie jest mi trudniej nad tym zapanować, wybacz... – szepnął zawstydzony, ale nie zamierzał nie mówić jej tego. W końcu była jego rodziną, w końcu była jego stadem. Własnym, prywatnym, pachnącym domem stadem.
Róża Pustyni
Wszystkie przyzwoite przepowiednie są do rymu.
Ginevra rzuca się w oczy. To szczupła i dość wysoka kobieta, sięgająca 177 cm. Ma owalną twarz, opaloną skórę i jasnobrązowe oczy; włosy długie do pasa, ciemnobrązowe, proste i grube. Ubiera się raczej schludnie niż byle jak. Jej usta często zdobi psotliwy uśmieszek. Mówi z akcentem, słychać, że nie jest z Anglii.

Guinevere McGonagall
#12
31.03.2024, 20:09  ✶  

Na moment jeszcze przeniosła spojrzenie na Brennę, gdy ta postanowiła się wycofać i dać im przestrzeń. Zapewne będzie ich obserwowała z odległości, pozwalając, by ta dwójka jednak mogła ze sobą porozmawiać w prywatności, jaką mógł zapewnić ten cmentarz… Słuchać ich mogły tylko trupy. Ginny uśmiechnęła się do Longbottom i nieznacznie skinęła do niej głowę w podziękowaniu, chciała tym gestem też przekazać, by się nie martwiła, bo była już dużą dziewczynką i na pewno sobie poradzi… Ale czy ten gest niósł ze sobą aż tyle emocji, by druga osoba, mocno jej nieznana, mogła to wszystko z tego wyczytać?

To, że Samuel stał teraz tak blisko niej nie przeszkadzało kobiecie zanadto. Sama chciała go do siebie przygarnąć, przytulić, poczuć ciepło pod opuszkami palców. Albo złapać jego twarz w dłonie i przyjrzeć mu się bardzo uważnie – chcąc dostrzec to rodzinne podobieństwo, które pierwszego dnia kompletnie jej umknęło, bo nawet nie wiedziała, że ma czegokolwiek szukać.

Najpewniej więcej bodźców odebrałaby w kocier formie, tak przez nią ulubianej, była jednak człowiekiem – nawet jeśli w niektórych ruchach czy zachowaniach mogła się wydawać niemal zwierzęca, nawet jeśli jej oczy często zmieniały się w tak charakterystyczne, to w większości nosiła tę ludzką, prawdziwą formę. Przekrzywiła jednak głowę, w skupieniu przyglądając się Samowi – myślała nic i jednocześnie wszystko. Jak to się stało? Co się wydarzyło? Czy wszystko było w porządku? Jak się czuł? Czy odziedziczył po matce zdolności, czy w ogóle go nauczyła? Co z Bereniką? Objęła go, kiedy i on się do niej przysunął tak bardzo, chcąc ją… wywąchać, czy cokolwiek robił. A ona uspokajająco klepała go dłonią po plecach.

– Spokojnie, nic się nie stało – odpowiedziała miękko, gdy ten naraz zerwał się i cofnął, przestraszony że zrobił coś nie tak. Albo że dopiero zrobi. – Klątwa ziemi… – powtórzyła za nim, zastanawiając się, czy ktoś w ich rodzinie był nią obłożony. Może powinna zapytać dzisiaj babcię? Albo dziadka? Wypytać ich delikatnie o… O Berenikę? – Chodzi o emocje? Rozkojarzają cię i wtedy coś się dzieje? – czy wtedy mu się coś ulewało? Pewnie jej ojciec wiedziałby więcej, to on znał się na klątwach, był w końcu klątwołamaczem, ale siedział teraz w Egipcie. Coś niecoś jednak od niego liznęła, nawet jeśli nie zajmowała się tą dziedziną ani trochę – była w końcu tylko… magimedykiem. – Mogę ci jakoś pomóc? Jestem lekarzem – wyznała, po czym wyciągnęła do niego ręce. – Chodź, nie boję się. Może powinnam ci się raz jeszcze przedstawić. Guinevere Nefret McGonagall, ale ludzie mówią do mnie Ginevra albo Ginny. Jestem córką Saturnusa McGonagalla, on z kolei jest synem Malcolma – skłoniła przed nim delikatnie głowę i uśmiechnęła się miło. – Może mam ci to rozrysować? – zaproponowała.

przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#13
01.04.2024, 14:24  ✶  
Ileż by dał, żeby poczuć jej łaskoczące wibrysy na swojej skórze, ileż by dał by móc dziobem przeczyścić lotki po wspólnym locie. Oczywiście kontakt z animagami był przyjemną zabawą, bliższą zabawom, którym oddawał się w Kniei, aby nie czuć osamotnienia, aby dać zaspokoić sobie potrzebę życia we wspólnocie.

Ale chimera... To było coś innego, to było zdecydowanie coś bardziej. Na pograniczu, najdalej jak się dało, gdzie ciało płynnie przechodziło z jednej formy w kolejną i mogło zatrzymać ten proces na każdym etapie. Formy przenikały się, pozostawiając uwolnionego ducha, połączonego magią z naturą. U niego za bardzo. Tak przynajmniej to interpretował, nieświadom, że klątwa żywiołów była akurat spadkiem po ojcu, w którego żyłach płynęła czarna jak smoła krew.

– Ja... ja nie wiem, jak ich jest za dużo, nie ważne jakich nie ważne, czy dobrych czy złych... – oddech miał coraz płytszy, serce waliło mu teraz choć nie ze strachu a z ekscytacji nową sytuacją, niemym, choć bardzo jednoznacznym, natychmiastowym zaangażowaniem w zrozumieniu z kim ma do czynienia. – Nie mam pojęcia o kim mówisz, ale nie potrzebuję rysunków teraz, kiedy wiem, że nie jestem sam. – Nufczył wciąż przy jej uchu, omiatał długą szyję w barwie kawy z mlekiem ciepłym oddechem.

Miał świadomość, że zaraz będzie za późno, że rozsadzane szczęściem serce w każdej chwili będzie mogło rozsadzić stare zszarzałe grobowce symfonią zieleni i kwiecia. Nie miał czasu do stracenia, a jeden sposób, zawsze ten sam sposób, pozostawał dobrym wybiegiem, zwłaszcza teraz gdy wiedziała... Wpierw załaskotały ją wąsiki, dreszcze wzbudził chłodny, wilgotny nos. Aby zachować wysokość, aby nie odsuwać od niej swojego wysadzanego zmysłami łba przysiadł na zadzie. W całości przywdział na siebie brunatne futro pachnące piżmem i mchem. Ciężki łeb oparł delikatnie na kobiecym ramieniu, z gardzieli dobył się dudniący, acz bardzo zadowolony pomruk uspokojonej duszy.

Róża Pustyni
Wszystkie przyzwoite przepowiednie są do rymu.
Ginevra rzuca się w oczy. To szczupła i dość wysoka kobieta, sięgająca 177 cm. Ma owalną twarz, opaloną skórę i jasnobrązowe oczy; włosy długie do pasa, ciemnobrązowe, proste i grube. Ubiera się raczej schludnie niż byle jak. Jej usta często zdobi psotliwy uśmieszek. Mówi z akcentem, słychać, że nie jest z Anglii.

Guinevere McGonagall
#14
01.04.2024, 16:21  ✶  

Zwierzęca forma była piękna, pozbawiona była jednak możliwości rozmowy na tym ludzkim poziomie, gdzie było tyle pięknych słów, by opisać swoje myśli i uczucia, a nie każdy gest i ukłucie instynktu wystarczało do porozumienia się. Bo nie byli zwierzętami. Kochali je, dbali o nie i o naturę być może jak nikt inny, bo nikt inny tak jej nie poznał, nie rozumiał i nie doświadczył jak oni – do tego stopnia, że ich rodzina poznała sposób, jak te naturę zakrzywić jeszcze bardziej. Nie byli pierwsi ani jedyni – a przynajmniej Guinevere miała swoją teorię, że starożytni bogowie Egiptu musieli posiadać podobne zdolności, a ludzie zobaczyli w nich pierwiastek siły i boskości i wynieśli w panteonie. A może to ci bogowie nauczyli egipskich magów jak osiągać formy pośrednie – tak czy siak coś podobnego w historii miało już miejsce. Zwierzęce cechy pozwalały jednak na doświadczanie świata w zupełnie inny sposób, niż ludzkie, stępione zmysły.

– To nic. Oddychaj, spokojnie. Zamknij oczy, pozwól by cię obmyły i spłynęły. Uspokój umysł – nie miała bladego pojęcia czy to pomoże, ale spanikowanym ludziom często to pomagało: zamknięcie się na bodźce, skupienie na jednej rzeczy… – Malcolm na dwójkę rodzeństwa, Minerwę i Roberta – doprecyzowała cicho, nie zważając zanadto na to, że Sam tak się do niej przytulił, a właściwie był obcym facetem. Obcym… i jednocześnie wcale nie.

Dość machinalnie pozwoliła, by jej jasnobrązowe oczy zmieniły się w te złote, o pionowych źrenicach – jak oczy kota, w którego zmieniała się najchętniej. Zauważała wtedy więcej, wyraźniej, najdrobniejsze zmiany, ruch… Tak jak to, jak płynnie ciało Samuela zaczęło się zmieniać, przechodzić z jednej formy w drugą – ogromną – i z jaką delikatnością nadal się do niej przytulał i osiadł na zadzie, chcąc ciągle być na tym samym poziomie. Ginny czuła pod palcami futro. Teraz już rozumiała o co mu chodziło z tym futrem wtedy, przedwczoraj, gdy o tym mówił. Pachniał… mocno. Obezwładniająco zwierzęco, lasem, trawą, ziemią… A ona gładziła jego szeroki kark jeszcze przez chwilę, nim nie odsunęła się na krok do tyłu, a jej dłonie z jego szyi przeniosły się na misiowy łeb. Przyglądała mu się przez moment, próbując dopasować nazwę zwierzęcia do tego, co widziała przed sobą.

– W Egipcie nie ma takich zwierząt – przyznała w końcu nieco nieśmiało i zmrużyła te kocie oczy w uśmiechu. – Zakładam, że ta forma… żyje w lesie? – a mało po lasach w Anglii chodziła. Teraz jednak była w kropce, zaś jej dłonie nieco bezwiednie przeniosły się na te słodkie, okrągłe uszy misia i zaczęła je miziać dokładnie tak, jak miziałaby uszy kota.

przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#15
08.04.2024, 20:00  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.04.2024, 20:01 przez Samuel McGonagall.)  
Chciałoby się napisać, że to wzruszenie odbierało Samuelowi mowę, ale to niedźwiedzia gardziel, paszcza nienawykła do formowania słów, język nienawykły do formułowania zgłosek. Mógł ćwiczyć chimerą, mógł próbować modyfikować organy mowy, by mieć możliwość artykułowania czegokolwiek.

Nigdy dotąd nie było potrzeby. Niedźwiedziem był głównie w lesie, czy – nielegalnie – bywał również ptakiem, ale nie po to by obserwować i knuć, a by po prostu być, oddawać się przyjemności zezwierzęcenia, które tak cudownie zdejmowało wiele trosk i zmartwień z serca.

Teraz dobył się z niego tylko gardłowy pomruk dziękczynny, rezonujący w olbrzymiej piersi, dudniący i rozwibrujący wątłe przy nim kobiece ciało. Chłonął jej istnienie, chłonął spokój, który z tego wynikał.

Byli dla siebie obcy, ale nie była to prawda. Do szpiku kości czuł z nią więź silniejszą i trwalszą, niż krew innych rodów. I tak jak czystokrwiste rody wywyższały ponad miarę swoje genealogiczne drzewa, tak on teraz czuł się w końcu nie gorszy, a bardziej wyjątkowy. Teraz, kiedy znalazł swoje stado.

Czas mijał i drzewa szumiały nad nimi przypominając o życiu, pośród ogrodów śmierci. W końcu zaczarowany książę znów stał się człowiekiem, tulącym egzotyczną piękność mocno do wychudzonej piersi.

– Nienawidziłem kiedy powiedzieli mi, że mam opuścić Knieję, nienawidziłem niemal każdej chwili w tym obcym miejscu, a wszelkie dobro które dawali mi bliscy i przyjaciele wyblakło wobec bólu upodlonego i zdeptanego serca. Ale to wszystko było warte, to całe cierpienie stało się teraz dla mnie zwykłym odczuwaniem bólu, skoro Ty jesteś. Istniejsz i... – zadrgały mu barki, i mogła zdać sobie sprawę, że ubranie na jej barku wilgotnieje od łez. – Nie zostawiaj mnie jak ona, błagam... tylko mnie nie zostawiaj... – wyszeptał zaciskając mocniej ręce w desperackim geście.

Róża Pustyni
Wszystkie przyzwoite przepowiednie są do rymu.
Ginevra rzuca się w oczy. To szczupła i dość wysoka kobieta, sięgająca 177 cm. Ma owalną twarz, opaloną skórę i jasnobrązowe oczy; włosy długie do pasa, ciemnobrązowe, proste i grube. Ubiera się raczej schludnie niż byle jak. Jej usta często zdobi psotliwy uśmieszek. Mówi z akcentem, słychać, że nie jest z Anglii.

Guinevere McGonagall
#16
10.04.2024, 23:18  ✶  

Zwierzęta też się potrafiły porozumiewać, lecz nie musiały tego robić słowami, zresztą ich gardła nie były przystosowane do artykułowania ludzkiej mowy. Dźwięki, jakie z siebie potrafiły wydawać, to jeszcze nie wszystko; miauku nie dało się przekształcić w mowę, nawet jeśli koty potrafiły wydać z siebie ponad sześćdziesiąt różnych dźwięków, by być w stanie porozumieć się z człowiekiem – to nadal jednak nie były słowa. Tak i niedźwiedzie ryki nie mogłyby się równać z prawdziwą mową, a jednak czasami by wystarczyły, prawda? Bo pod tą zwierzęcą skórą był jednak człowiek nawykły do pewnych gestów, emocji, odczuwania zupełnie innego, niż robiły to zwierzęta. Guinevere, pomimo upływu czasu, wciąż muskała dłońmi niedźwiedzie futro, przyzwyczajając się do jego bliskiej obecności. O czym myślała? O wielu rzeczach – choć głównie o tym, co powinna teraz zrobić, jak się zachować, jakie wykonać następne kroki. Składała sobie jego potargane ochłapy historii w całość, dopowiadając szczegółami, które wcześniej nie były możliwe do dopasowania, i planowała, jakie powinny być następne kroki. Czy w ogóle Sam chciałby poznać resztę ich rodziny? Jej dziadka i babcię? Ich wspólnego pradziadka? Pradziadek był już naprawdę wiekowy, u schyłku swego życia, może to był ostatni dzwonek, by się z nim zobaczyć? By pozwolić na to Samuelowi? Ale też nie chciała go wystraszyć – Sama, który całe życie najwyraźniej był od rodziny całkowicie odcięty. I w imię czego? Czy to się komukolwiek przysłużyło? Nie, niezbyt… Rodzina w rezultacie pozbawiona była kilku jej członków, z czego jednego wręcz przymusowo – bo młody McGonagall chyba nie miał w tej kwestii nic do powiedzenia.

– Ććśśś, spokojnie. Nigdzie się nie wybieram – obiecała. A przynajmniej nie robiła żadnych planów przyszłościowych związanych z powrotem do Egiptu. Póki co była tutaj, pracowała na terenie Wielkiej Brytanii i nic nie zwiastowało, by miało się to zmienić. – Świat jest ogromnym miejscem, większym niż twoja Knieja. Nie chcesz się przekonać co znajduje się poza nią i Doliną Godryka? – zapytała go delikatnie, poklepując jego ramiona uspokajającym gestem. Nie wszędzie było tak gwarno jak w Londynie, za którym sama niezbyt przepadała. Znacznie bardziej wolała cichy spokój wioski (bo tak to chyba można było nazwać), gdzie dziadkowie mieli rodzinną Ostoję dla zwierząt, i gdzie najczęściej przebywała, jeśli nie znajdowała się w obozie na terenie wykopalisk w Walii. – Chciałbyś poznać resztę naszej rodziny? – zapytała spokojnie po chwili. Czuła, że to mogło być dla Samuela duże wydarzenie. Zresztą… dla jej dziadków pewnie też.

przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#17
11.04.2024, 12:15  ✶  
Łzy popłynęły i nie zamierzał ich wstrzymywać. Dzięki temu że go uspokajała przestał trzymać ją tak zachłannie, ale nie zelżał uścisku, nie... on położył płasko dłonie by móc przylegać do niej jak największą powierzchnią by móc opleść ją jak bluszcz, potrzebujący pionowej tykwy, ściany, skały, muru by możliwie w pełni rozwinąć swoje możliwości. Była jego bramą, jego bezpiecznym miejscem, bo choć nie znał jej wcale, to zapach, och zapach był tak obezwładniająco znajomy.

Oboje pewnie byli zupełnie nieświadomi jaką władzę miała nad nim kuzynka, z jaką łatwością mogłaby go wypchnąć ku światłu, lub pogrzebać tu i teraz w jednym z grobów...

– Nie chcę, boję się, wszyscy... wszyscy tego ode mnie chcą, wszyscy tego oczekują, a ja bym po prostu chciał wrócić do domu... – przyznał z żałością zagubionego chłopca, pozbawionego matki i korzeni, pozbawionego bezpiecznego schronienia. Mimo że był wyższy od niej łkał w jej ramie bez zahamowań, a słowa, które wypowiadał były tak szczere jak wszystko co nosił w sercu.

Dopiero na wzmiankę o reszcie rodziny zastygł w bez ruchu i trzymając ją wciąż za ramiona odsunął swoją zaczerwienioną, zawilgotniałą twarz patrząc na nią z niedowierzaniem, niepewnością szczęścia, w płytkim oddechu. W głowie kręciło mu się bardzo czuł, czuł że zaraz znów pnącza będą mogły uderzyć. Tego było zbyt wiele.

– To jest nas więcej? Oni... oni żyją? Są... oni chcieliby... Myślisz, że chcieliby mnie spotkać? – nie mógł w to uwierzyć, zakołysał się trzepnięty tymi wszystkimi nowinami. Chciałby tak bardzo znów zatopić się w jej objęciu, ale wiedział co oznaczał ten moment, gdy emocji było zbyt wiele. Ale nie chciał uciekać, chciał być, chciał trwać... Zakołysał się i odsunął na metr, potem dwa, wysuwając przed siebie rękę ostrzegawczo, drugą zaś opierając się o jeden z nagrobków.

– Czekaj... czekaj, muszę się wyciszyć muszę... – zacisnął oczy próbując myśleć o ziemi, o chłodzie kamienia pod ręką i ciepłych promieniach słońca próbował odsunąć to co kłębiło się w piersi, bardzo chciał żeby pędy nie wzbiły z martwej ziemi... W jego sercu było jednak zbyt wiele... wszystkiego, by moc nie zaczęła szukać ujścia.


Kształtowanie na klątwę żywiołów, bo beczę jak pisze tego posta, więc czas najwyższy

Rzut O 1d100 - 60
Sukces!
Róża Pustyni
Wszystkie przyzwoite przepowiednie są do rymu.
Ginevra rzuca się w oczy. To szczupła i dość wysoka kobieta, sięgająca 177 cm. Ma owalną twarz, opaloną skórę i jasnobrązowe oczy; włosy długie do pasa, ciemnobrązowe, proste i grube. Ubiera się raczej schludnie niż byle jak. Jej usta często zdobi psotliwy uśmieszek. Mówi z akcentem, słychać, że nie jest z Anglii.

Guinevere McGonagall
#18
13.04.2024, 12:49  ✶  

Jakże biedny Samuel musiał czuć się samotny – stracił matkę, stracił Knieję, swój dom… Z tego co zrozumiała, to został sam jak palec, a nader wszystko, był całkowicie rozdzielony od rodziny. Nie znał jej, tak jak oni nie znali jego; Ginny nie wiedziała nawet, że Berenika miała syna, ale umówmy się – ta informacja mogła całkowicie przejść obok niej, w Anglii nie bywała tak często, a wtedy inne rzeczy zajmowały jej głowę, a nie ciocia Berenika i jej rodzina i losy. Dzisiaj się to zmieniło. Dzisiaj była tu jako dorosła, świadoma wielu spraw kobieta i już wiedziała, że będzie musiała się zainteresować tematem, zapytać babcię, dziadka, może zerknąć w karty albo w kryształową kulę… Ale Samuel przeżywał to całym sobą. Tak jak ona całą sobą potrafiła się uśmiechać, tak z niego te emocje również się wylewały i nie potrafiła, nawet gdyby chciała (a wcale nie chciała), się od niego odsunąć, nakazać dystans pomiędzy nimi, gdy widziała, jak bardzo obca osoba, ale nosząca to samo nazwisko co on (a przynajmniej co jego matka…), wiele dla niego znaczy. Przynależność gdzieś, do czegoś – była dla niego wszystkim. I rozumiała to, każdy chciał gdzieś należeć. Do kogoś. Mieć swoje miejsce na ziemi.

– Dom jest wszędzie tam, gdzie jest twoje serce – odparła miękko, nadal gładząc go uspokajająco. Dom… budynek stanowiący schronienie przed wpływem natury? Miejsce, gdzie możesz się położyć spać we własnym łóżku? Czy może dom odnajdywało się przy najbliższych sercu osobach, przy których człowiek czuł się bezpiecznie, na miejscu? Chciała tymi słowami przekazać Samowi, że to nie jest ważne, czy dom jest w Kniei, czy gdzieś indziej, lecz że wszystko zależy od niego. Tylko od niego i jego wyborów. Ale też nie zamierzała go na siłę wyciągać do ludzi, jeśli nie czuł się na to gotowy.

– Oj tak, jest więcej – uśmiechnęła się do niego ciepło, gdy się odsunął, cały zapłakany i zaczerwieniony od tych emocji, nad którymi nie panował. Ginewra nie widziała w tym nic złego, nic uwłaczającego. Ale wyciągnęła z torebki materiałową chusteczkę, haftowaną, by mógł otrzeć twarz. – Żyją, oczywiście, że żyją. I jestem pewna, że chcieliby cię poznać – czemu mieliby nie żyć? Ona żyła, jej ojciec żył, rodzice taty… pradziadek. Dalsza część rodziny też żyła. Może nie było ich nie wiadomo jak wielu – ale żyli. A wieść o tym, że było ich o jednego więcej na pewno by ich ucieszyła – to w końcu rodzina. A na rodzinę nie stawia się kreski, tak? Zwłaszcza tak zagubioną część, jaką był Samuel – dosłownie zagubioną, ale też w przenośni, w czeluściach swojego umysłu i doświadczeń. Samuel jednak zaczął zachowywać się dziwnie – odsunął się bardziej… i jeszcze bardziej, wyciągając ręce w taki sposób, jakby dawał jej znać, by się nie zbliżała. Emocje brały górę, znowu… Klątwa ziemi? O to chodziło? Nic się jednak nie stało. Czegokolwiek się bał – nie nadeszło. Egipcjanka uniosła dłoń, zakładając sobie kosmyk włosów za ucho i uśmiechnęła się do Sama zachęcająco.

– Chcesz się przejść ze mną? Nawet tylko dookoła cmentarza – zaproponowała, bo może ruch mógłby pomóc Samowi, jeśli coś robił, a nie tylko tak stali tutaj… – Chętnie posłuchałabym czegoś o tobie. I mogę ci opowiedzieć trochę o sobie, albo o kimkolwiek albo czymkolwiek innym. Znam dużo opowieści.

przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#19
16.04.2024, 21:34  ✶  
Tłumaczyła klarowała, nie ona pierwsza i zapewne nie ostatnia. Samuel nie był sam i Samuel doskonale sobie z tego zdawał sprawę. Nawet jeśli serce rozsadzał mu żal po utraconej miłości Noty, wiedział, że jest stojąca gdzieś w okolicy Brenna i ludzie wmuszający mu ofiarujący mu dach nad głową i normalne, ludzkie łóżko. Wiedział, że jest Lysander i Ula, jego przyjaciele których drzwi i ramiona były dla niego zawsze otwarte. Były mniej lub bardziej istotne znajomości, takie dziwne, których nie rozumiał i takie proste, miłe, które dawały mu poczucie bezpieczeństwa.

Ale Knieja...

– Moje serce należy do puszczy i ja nie wiem... – oddychał coraz spokojniej, wzbierającą energię udało się uziemić, a trawa na poszarzałym cmentarzu podniosła się o te kilka centymetrów, w okolicy zakwitły też soczystą czerwienią maki wraz z równie intensywnymi w barwie chabrami. Sam zwiesił głowę próbują opanować łzy, które do diaska nie chciały przestać płynąć. Co jakiś czas przez ciało przechodził dreszcz, ale skupienie na płucnym miechu pomagało.

– Kiedy pierwszy raz wyjechałem do Londynu byłem za daleko i las się o mnie upomniał. Mama powiedziała mi, że to przez więź, którą mamy z puszczą wiesz ja... Bee mówi cały czas, że są tacy sami jak ja, Erik oo, Erik też wspominał coś też. Nie wiem, hah, jak jestem niedźwiedziem to wszystko wydaje się dużo prostsze. Tyle lat radziłem sobie w jeden sposób, a teraz nagle cały świat oczekuje ode mnie, że będę robił coś inaczej. To... to trudne. – zwiesił ramiona jak dziecko, któremu w końcu dobry nauczyciel dał się wygadać, dał powiedzieć o swoich trudnościach. Pociągnął nosem dwa razy, ale potem otarł go rękawem i tym razem zadarł głowę do góry, by spojrzeć na niebo błękitem odbitym w błękicie.

– Z chęcią Cię posłucham. Pójdziemy... pójdziemy też coś zjeść? Co lubisz? Jesz tylko mięso jak Twoje skóry, czy zdarza Ci się też coś innego? – spróbował czegoś niewinnego. – Robię dużo rzeczy w drewnie, mógłbym, mógłbym zrobić Ciebie jeśli masz ochotę?– zaproponował podnosząc się z nagrobka. – Czym się w ogóle zajmujesz? Czemu przyjechałaś do Doliny? Bee Cię znała wcześniej i zaprosiła? – pochmurny nastrój przechodził, a on testował każde pytanie, które zapamiętał z tych wszystkich małych rozmów i rzucał nimi w nią patrząc które się przylepi, które będzie jej najbardziej odpowiadać. Choć w sumie mogła odpowiedzieć na wszystkie. Lubił ton jej głosu, lubił doszukiwać się w nim kociego mruczenia.
Róża Pustyni
Wszystkie przyzwoite przepowiednie są do rymu.
Ginevra rzuca się w oczy. To szczupła i dość wysoka kobieta, sięgająca 177 cm. Ma owalną twarz, opaloną skórę i jasnobrązowe oczy; włosy długie do pasa, ciemnobrązowe, proste i grube. Ubiera się raczej schludnie niż byle jak. Jej usta często zdobi psotliwy uśmieszek. Mówi z akcentem, słychać, że nie jest z Anglii.

Guinevere McGonagall
#20
17.04.2024, 23:44  ✶  

Jeśli on uważał, że jego serce należy do puszczy i jego dom jest właśnie tam – kim była, by mówić mu, że jest inaczej? Był dorosły, mógł sam podejmować swoje decyzje… tylko, jeśli coś sprawia ból, to czy to była dobra decyzja? Nie znali się dobrze; właściwie nie znali się wcale, ale Ginny nie potrafiła patrzeć na to, jak ktoś cierpi, zawsze chciała pomóc. Na ile się oczywiście dało, bo nie każdy tej pomocy w ogóle chciał, a na siłę… na siłę to się nie dało. Sama znała zbyt mało, by wiedzieć, na co sobie pozwolić i czego on mógłby potrzebować.

– Czego nie wiesz? – zapytała, zachęcając go jednocześnie do tego, by znalazł w sobie te słowa, by nazwać swoje rozbiegane myśli. Na moment oderwała od niego spojrzenie na trawę, która gwałtownie urosła, nie bardzo znacznie, ale na tyle, że stojąc tam, można to było zauważyć. Wraz z tym, jak nagle zakwitły kwiaty w niedalekiej od nich odległości.  Mogła tylko unieść w zaskoczeniu brwi – cóż to była za niezwykła magia, kojarzyła jej się z dzikością, jakiej można było doświadczyć przy nauce w Uagadou. Magia w swojej pierwotnej, najczystszej postaci, bo płynąca prosto z serca. – Myślisz, że to rozłąka z lasem tak działa? Odległość od tej Kniei? Czy może w innym lesie też czułbyś pewien spokój? – zastanawiała się po prostu… na ile jego życie związane było z tą Knieją Godryka, a na ile chodziło po prostu o spokój płynący z natury. Zastanawiała się, jakby się czuł, gdyby zabrała go do dziadków, którzy dom mieli na skraju lasu, z dala od ludzkich zabudowań, a w otoczeniu lasu, łąk i potoku żyło dużo różnych zwierząt, tych całkiem zwyczajnych i tych magicznych – w tym stado dzikich koni. – Ja też lubię się zmieniać i oglądać świat z innej perspektywy. Odpowiedni dystans pomaga zerknąć na coś inaczej i oczyścić umysł – przyznała mu po chwili, zastanawiając się nad jego słowami; mówił to tak, jakby szukał pocieszenia i potwierdzenia, że nie robi nic źle. A robił? Każdy miał swoje sposoby, dlaczego jedne miały być lepsze, a drugie gorsze?

Kobieta położyła ciepłą dłoń na ramieniu Sama, gdy ten tak nagle zadarł głowę i spoglądał wprost w nieboskłon. Ona na chmury i niebo teraz nie patrzyła, ważniejsze i ciekawsze sprawy miała tuż na… wyciągnięcie ręki.

– Możemy pójść zjeść jeśli tylko chcesz – w zasadzie to ucieszyła się, że Sam tak chętnie na to przystał. – Chcesz pójść tylko ze mną? Czy z Brenną też? – wskazała ruchem głowy w kierunku dziewczyny, która stała w oddaleniu, dając im przestrzeń. Tak czy siak powinni z nią chyba porozmawiać, Ginewra ją przeprosić, że chciałaby porwać Sama na trochę, jeśli ten chciałby spędzić ten czas tylko z nią. – Jadam różne rzeczy. Jeszcze się do końca nie przyzwyczaiłam do tego, co można dostać w Anglii… Ale lubię mięso, tak – niekoniecznie mięso myszy, które jadły obie formy, w które się zmieniała. – A ty? Wolisz na surowo, czy jednak obrobione? – bo Gin, rzecz jasna, zdecydowanie wolała obrobione. I kochała przyprawy, dużo przypraw, tak jak jadało się w Egipcie. I nie rozumiała fasoli w sosie pomidorowym ani trochę. – Ooch, oczywiście! Rzeźbisz w drewnie? Narzędzia, meble czy totemy? – ach, zgubiła znowu słowo, choć chodziło jej o ozdoby, figurki i figury. Tak naprawdę chciała mu odpowiedzieć na każde pytanie, bo nie miała z tym żadnego problemu. To było potrzebne, oboje tego potrzebowali. Pozwalało się poznać, złapać… podstwawy i to niezbędne minimum. – Czym się zajmuję i czemu przyjechałam… To trochę połączone naczynia. W ogóle to pochodzę z Egiptu, tam się urodziłam. Mój tata pracował kiedyś jako klątwołamacz dla banku Gringotta tu w Londynie, ale wyjechał z jakimś zleceniem do Egiptu i już został – wyjaśniła mu po krótce, chciała żeby wiedział gdzie tu Egipt, a gdzie Anglia w tej zakręconej historii. – Tutaj została oczywiście reszta rodzina taty, czasami przyjeżdżaliśmy w odwiedziny. Ale teraz przyjechałam do pracy – tak jak Saturnus wyjechał do Egiptu do pracy, tak ona przyjechała tu… ironia losu. – Jestem historykiem magii. Pracuję jako uzdrowiciel na wykopaliskach archeologicznych, ale też wspomagam grupę z zakresu historii, szyfrów i wróżb. A przyjechałam, bo grupa, z którą ostatnio pracowałam w Egipcie, w połowie składała się z czarodziejów z Anglii. Dobrze mi się z nimi pracowało i zaproponowali mi pracę na wykopaliskach w Walii, więc… niewiele się zastanawiałam. I oto jestem – gadała i gadała… Pod tym względem niewiele ustępowała gadatliwej Brennie, bo gdy łapała temat i miała co mówić, to buzia potrafiła jej się nie zamykać. – Zresztą uznałam, że to dobry sposób, żeby więcej czasu spędzić z rodziną tutaj. Dziadkowie prowadzą takie miejsce, gdzie zajmują się zwierzętami, wiesz? Zapewniają im miejsce, gdzie mogą mieszkać spokojnie w swoich naturalnych warunkach, opiekują się nimi – zboczyła trochę z tematu, ale zaraz się na tym złapała i uśmiechnęła do Samuela. – Brennę poznałam całkiem niedawno, na takim ognisku pod koniec maja? Tutaj, w Dolinie. Znajomy mnie przyprowadził, żebym mogła poznać trochę ludzi, a Brenna zaproponowała, że może mnie oprowadzić kiedyś po Dolinie Godryka. To kiedyś nastąpiło dzisiaj. To twoja przyjaciółka z dzieciństwa? – zapytała, jak gdyby nigdy nic.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (1623), Guinevere McGonagall (5434), Samuel McGonagall (4054)


Strony (3): « Wstecz 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa