Dziwne, że krople nie parowały z jego ciała. Z ciała Flynna. Powietrze było przecież gorące, jego palce wrzały, jego umysł się gotował. W uszach słyszał tylko to - szum własnej krwi i ciche rozpadanie się kropel na ich włosach, ubraniach, odsłoniętych fragmentach ciała. Ponoć magia miała swoją cenę, a ta Flynna żerowała na jego własnych uczuciach. Czy je pożerała zupełnie? Wypluwała potem, czy może zanikały, przepalone na czystą energię? I czy naprawdę można czuć taką złość i płomienną miłość jednocześnie? Splatały się w panieński warkocz - jak na ślubie tamtej chłopki, na który przypadkowo wpadli podróżując przez kraj. Szybka miłość, szybka śmierć. Odcięli warkocz, a potem odcięli ją od ukochanego.
Zapomniał się, że są na korytarzu zamku, z którego powinni wyruszyć - poprosić koniuszy o przygotowanie wierzchowców, albo teleportować się przez jeden z tych portali Flynna, których tak nienawidził. Ruszyć się choćby do sypialni, bo niegodnym było wsuwanie tych dłoni pod delikatny materiał odzieży, który nosił tu i teraz, gdzie byle służka mogła ich przyłapać. I powiedziałaby co właściwie? Poskarżyłaby się komu? Nie, nie myślał. Uczucia zawsze były silniejsze od myśli, dlatego tak mocno się ich wystrzegał. Przyćmiewały każdą racjonalną decyzję, jaką powinieneś podjąć...
- No masz, znowu płaczesz... oby tym razem ze szczęścia. - Przesunął dłońmi po jego policzkach, żeby zetrzeć gorące łzy - w przeciwieństwie do chłodnego deszczu, który na nich spadał. Burza nie wybrzmiała.
Emocje powoli stygły.
Lubił deszcz. Zawsze pomagał koić myśli, tak jakby każda kolejna kropla pozwalała je zabrać ze sobą. Świat się zmieniał, gdy padało - stawał się cichszy, skryty za szarą kurtyną, ukryty w dźwiękach tąpania o szybę i dach. Wszystko chował za sobą szum. Studził rozgrzane ciało i studził wszystko, co w tym ciele się działo. Zmywał brud ze ścian i dróg. Nawet zwierzęta cichły, chowając się do swoich nor. W tym zamku też wydawało mu się, że panuje teraz dziwna cisza, kiedy serce przestawało mu tak walić i krew szumieć w uszach. Gdy to wszystko spływało po jego ubraniach i stali. Deszcz zabierał coś jeszcze.
Doskonałą fryzurę Fleamonta. Na szczęście to była rzecz do odzyskania.
- A teraz proszę, powiedz mi, że ten smok jest niedaleko i nie będzie żadnego czarowania portali. - Odetchnął, uśmiechając się do mężczyzny, którego miał tak blisko siebie. I którego wcale nie chciał wypuszczać.