17.08.2024, 22:28 ✶
– Będziemy musieli znaleźć czas na więcej treningów – powiedziała Brenna, tym razem ugodowo, bo już przyszło jej do głowy, że za mało ćwiczyli. I współpracę, i magię, nie wspominając już o tym, że należałoby zaoferować jakieś kursy szerszemu gronu. Problemem pozostawała nie tyleż organizacja, co właśnie znalezienie tego czasu, który zdawał się wręcz przeciekać pomiędzy palcami, ale po prostu musiała coś wymyśleć. Bywały chwile, że złościła się sama na siebie, że nie umie gospodarować tym kalendarzem tak, aby niczego nie zaniedbać – pracy, Zakonu, rodziny, przyjaciół i drobnych spraw, którymi należało się zająć. A jeszcze teraz w głowie trochę za często miewała kogoś, kto znaleźć się tam pewnie nigdy nie powinien.
Czasem prawie widziała niewidzialne nitki, wyślizgujące się jej z rąk.
– Czasem siedzę za biurkiem i wypełniam raporty, a wcale nie jestem pewna, czy to całe uzdrawianie jest aż tak mało męczące. I ej, Cedric, obrażasz mnie, naprawdę. Uważasz, że mogłabym zapomnieć o jedzeniu? I o słodyczach? Ja? No poważnie? Miałabym zdradzić pączki budyniowe? – spytała z udawaną urazą, ale zaraz posłała mu uśmiech. Nie zawsze starczało jej czasu na sen, a i bywało, że jadła faktycznie w biegu, ale Brenna na pączki patrzyła z nieodmienną miłością, lunch porywała z kuchni czasem nie tylko dla siebie, a jej kieszenie dalej były pełne cukierków i czekoladowych żab. Dokładnie jak za czasów Hogwartu. – Jestem przypalona, nie wyczerpana – dodała jeszcze z uporem, chociaż teraz wyczerpana była. Ale wszyscy byli. Koszmary i ciemność mrocznej wyspy dały się każdemu z nich we znaki, i Brenna przeczuwała, że Morpheus może być w gorszym stanie niż ona, nawet jeżeli jego żaden nieumarły nie próbował udusić.
Chwilę później skupiała się już całkowicie na innej opowieści. Brenna bywała hiperaktywna i zdarzało się jej robić dziesięć rzeczy na raz, ale w takich chwilach, gdy rozmowa schodziła na choć odrobinę istotniejsze tematy, rozmówca otrzymywał całą jej uwagę – przynajmniej póki nie musiała też wypatrywać zagrożenia, a takiego nie spodziewałaby się we własnym pokoju. Spojrzenie ciemnych oczu skupiło się na twarzy Cedrica, a kiedy w jego oczach zalśniły łzy, zachowała się tak, jak na pewno nie zachowałby się żaden terapeuta, ale prawdopodobnie powinna przyjaciółka. Przesunęła się nieco i wyciągnęła ręce, by objąć go, ostrożnie, tak by nie urazić poparzonych dłoni.
– Ceddy, skarbie, to nie brzmi ani jakbyś coś źle zrobił, ani jakby ona nagle się rozmyśliła – powiedziała w końcu z pewnym wahaniem, modląc się o to, aby się tutaj nie mylić. W pierwszej chwili założyła, że może Viorica po prostu uznała, że jednak nie chce umawiać się z „dobrym chłopcem”. Tacy dobrzy chłopcy i dobre dziewczynki często nudzili szybko tych „fajniejszych” ludzi, i Brenna boleśnie zdawała sobie z tego sprawę. Zwłaszcza, że sama w pewnym sensie była dobrą dziewczynką, nawet jeżeli to czystego serca Cedrica to jej było daleko. Płacz i mówienie o skrzywdzeniu… albo była doskonałą aktorką, albo… – To brzmi raczej jakby… odpaliła się jej jakaś trauma. Jakby się przestraszyła, że robi sobie nadzieję, gdy może nie wyjść albo przypomniała sobie jakąś przykrą relację i nie mogła sobie z tym poradzić.
Czasem prawie widziała niewidzialne nitki, wyślizgujące się jej z rąk.
– Czasem siedzę za biurkiem i wypełniam raporty, a wcale nie jestem pewna, czy to całe uzdrawianie jest aż tak mało męczące. I ej, Cedric, obrażasz mnie, naprawdę. Uważasz, że mogłabym zapomnieć o jedzeniu? I o słodyczach? Ja? No poważnie? Miałabym zdradzić pączki budyniowe? – spytała z udawaną urazą, ale zaraz posłała mu uśmiech. Nie zawsze starczało jej czasu na sen, a i bywało, że jadła faktycznie w biegu, ale Brenna na pączki patrzyła z nieodmienną miłością, lunch porywała z kuchni czasem nie tylko dla siebie, a jej kieszenie dalej były pełne cukierków i czekoladowych żab. Dokładnie jak za czasów Hogwartu. – Jestem przypalona, nie wyczerpana – dodała jeszcze z uporem, chociaż teraz wyczerpana była. Ale wszyscy byli. Koszmary i ciemność mrocznej wyspy dały się każdemu z nich we znaki, i Brenna przeczuwała, że Morpheus może być w gorszym stanie niż ona, nawet jeżeli jego żaden nieumarły nie próbował udusić.
Chwilę później skupiała się już całkowicie na innej opowieści. Brenna bywała hiperaktywna i zdarzało się jej robić dziesięć rzeczy na raz, ale w takich chwilach, gdy rozmowa schodziła na choć odrobinę istotniejsze tematy, rozmówca otrzymywał całą jej uwagę – przynajmniej póki nie musiała też wypatrywać zagrożenia, a takiego nie spodziewałaby się we własnym pokoju. Spojrzenie ciemnych oczu skupiło się na twarzy Cedrica, a kiedy w jego oczach zalśniły łzy, zachowała się tak, jak na pewno nie zachowałby się żaden terapeuta, ale prawdopodobnie powinna przyjaciółka. Przesunęła się nieco i wyciągnęła ręce, by objąć go, ostrożnie, tak by nie urazić poparzonych dłoni.
– Ceddy, skarbie, to nie brzmi ani jakbyś coś źle zrobił, ani jakby ona nagle się rozmyśliła – powiedziała w końcu z pewnym wahaniem, modląc się o to, aby się tutaj nie mylić. W pierwszej chwili założyła, że może Viorica po prostu uznała, że jednak nie chce umawiać się z „dobrym chłopcem”. Tacy dobrzy chłopcy i dobre dziewczynki często nudzili szybko tych „fajniejszych” ludzi, i Brenna boleśnie zdawała sobie z tego sprawę. Zwłaszcza, że sama w pewnym sensie była dobrą dziewczynką, nawet jeżeli to czystego serca Cedrica to jej było daleko. Płacz i mówienie o skrzywdzeniu… albo była doskonałą aktorką, albo… – To brzmi raczej jakby… odpaliła się jej jakaś trauma. Jakby się przestraszyła, że robi sobie nadzieję, gdy może nie wyjść albo przypomniała sobie jakąś przykrą relację i nie mogła sobie z tym poradzić.
Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.