Geraldine nie bez powodu dawno temu znalazła się w domu Gryfa, tiara zadecydowała, że ma w sobie więcej z Gryfonów, niż ze Ślizgonów, gdzie powinna się znaleźć, jak większość jej rodziny. Wydawało jej się, że było spowodowane to właśnie tym, że było w niej dużo więcej odwagi, ale tej nieprzemyślanej, która ich cechowała, nie wygrał spryt, który przecież powinien być tym, czym się wyróżniała. Często popisywała się głupotą, bo odwagą to nie było, chciała pokazać, że jest nieustraszona, nawet jeśli mogło to przynosić jakieś niekoniecznie dobre konsekwencje. Lubiła udowadniać, że niczego się nie boi, że może robić wszystko na co ma ochotę, bez względu na ryzyko. Podobało jej się, gdy o niej mówiono, kiedy doceniano to, co robiła. Starała się nie okazywać strachu, praktycznie nigdy, bo to nie przynosiło niczego dobrego, w ten sposób na pewno nie byłaby w stanie zasłużyć na szacunek, a na tym jej najbardziej zależało, na tym, aby inni jej nie lekceważyli. Ciągle musiała coś udowadniać i właściwie to nawet do tego przywykła.
Yaxley ciągle wydawało się, że nie jest wystarczająca, że jej czegoś brakuje. Chciała udowodnić całemu światu, że się myli, stąd takie podejście do śmierci, chciała, aby to również było spektakularne. Najwyraźniej nigdy tak naprawdę nikt jej nie doceniał, jej życie było jednym, wielkim wyścigiem, gdzie ciągle chciała wygrywać. Zależało jej na tym, żeby zostać zauważoną. Wciąż tkwiła w niej ta mała dziewczynka, która musiała udowadniać swoją wartość, która wiecznie konkurowała z innymi, która przywykła do tego, że inaczej nie będzie wartościowym człowiekiem.
- To nie tak, że robię to celowo, to się zdarza, tak po prostu. - Chyba nie potrzebował tego wytłumaczenia, jednak wolała to podkreślić, jeszcze by pomyślał, że specjalnie daje się ranić, aby miał kolejną bliznę do ucałowania, a wcale tak nie było. Zresztą nie zakładała nawet, że to, co się wydarzyło się powtórzy. Windermere było tylko chwilowym oderwaniem się od rzeczywistości, chwilą zapomnienia i tyle, nic więcej. Przynajmniej tak starała się to sobie tłumaczyć. Każda nowa rana łączyła się z kolejną lekcją, wcale jej to nie przeszkadzało. Jej ciało było tylko i wyłącznie narzędziem, które służyło jej do pracy.
Gerry nie była tak oczywista, jakby mogła się wydawać. Nie miała pojęcia dlaczego pojawiała się w witrynie okna, dlaczego widywał ją od czasu ich wspólnego wypadu nad jezioro. Brzmiało to jednak jednoznacznie, po co inaczej miałby o niej myśleć? Nie powinna jednak tego zakładać, bo Rowle był specyficznym człowiekiem, co już miała szansę dostrzec. Może to wszystko jednak nie było tak oczywiste. Nie chciała komplikować sobie życia, bo tak było łatwiej, prościej. Właściwie dobrze, że sobie to wyjaśnili, może to oczyści jej myśli, pozwoli ruszyć dalej, zdecydowanie nie była sobą w tej chwili. Zazwyczaj wszystko było prostsze, teraz jednak przez to, że czuła, że jej życie może skończyć się w każdej chwili zastanawiała się nad rzeczami, o których raczej nie myślała. Co by było gdyby...
- Nie, ale mogę tu bywać. - Wyczuła jego rozbawiony ton głosu, musiała jakoś z tego wybrnąć. Nie, żeby Nokturn jej przeszkadzał, ale nie wyobrażała sobie siebie mieszkającej z kimś, nawet jeśli był to tylko żart. Ceniła sobie swoją niezależność, którą zyskała bardzo wcześnie. Od lat mieszkała sama, właściwie mieszkaniem trudno było to nazwać, jej mieszkanie było bardziej, jak hotel do którego wracała, żeby się w nim przespać, większość część dnia spędzała poza domem. Trudno ją było tam zastać, bo takie już miała życie. Od miejsca, do miejsca, od lasu, do lasu, pojawiała się to tu to tam, szukała kontaktu z ludźmi, bo po tylu latach wracanie do praktycznie pustego mieszkania wcale nie było najłatwiejsze. Zauważyła różnicę, kiedy w jej życiu pojawił się Mellvyn, który zawsze na nią czekał. To było dziwne, ale też całkiem miłe, świadomość, że jest ktoś komu na tobie zależy. Teraz zresztą miała na głowie też swoich braci, bo wcale nie ułatwiało jej życia, musiała się nimi opiekować, a przynajmniej czuła, że musi to robić. Nie umiała przestać, nie potrafiła zająć się tylko i wyłącznie sobą.
- Właśnie to mnie zastanawia, od kiedy on miesza, wiesz. Jak dawno temu pojawił się w moim życiu, bo są osoby, które go kojarzą, nie mogę też zrozumieć jakim cudem nie udało mi się tego zauważyć wcześniej, nie wiem, jaki ze mnie łowca, skoro nie dostrzegłam, że on nie jest prawdziwy? - To było w tym wszystkim najgorsze, obwiniała się o to, że nie zareagowała wcześniej, że ta istota tyle czasu mieszała jej w głowie. Czuła, że traci grunt pod nogami, że wcale nie jest dobra w tym co robi, że to wszystko przestaje mieć jakikolwiek sens. Tylko, czym innym mogłaby się zajmować jeśli nie polowaniem, zawsze wydawało jej się, że wybrała jedyną odpowiednią dla siebie ścieżkę. Teraz zaczynała w to wątpić.
Poprzednie błędy, rany, nic nigdy nie przyniosło jej tylu rozważań, teraz jednak czuła, że cały jej świat wymyka się z jej rąk, że ta istota naprawdę może ją skrzywdzić, może jej odebrać wszystko. Ta myśl jej nie opuszczała, powodowała, że czuła się słaba, zaczynało brakować jej nadziei i pewności siebie, wiedziała, że z takim podejściem tego nie pokona. Musiała znowu stać się silna, ale to wcale nie było takie proste.
- Jeśli to było cztery lata temu, to strasznie długo żyłam w nieświadomości, jak to w ogóle możliwe? - Głośno myślała, wiedziała jednak, że przy Esmé może sobie na to pozwolić, ufała mu, chociaż znali się tak krótko. Nie wiedzieć czemu, najwyżej zrezygnuje z jej usług i uzna ją za niespełną rozumu. Nadal nie dawało jej to spokoju. Nie potrafiła rozgryźć tego, w jaki sposób działał doppelganger. Czuła się tak bardzo bezużytecznie, że chyba nigdy jej się to jeszcze nie zdarzyło.
Obserwowała Beksę, kiedy przysiadł na dłoni Esmé. Widać było, że czerpie radość z tego rozprostowania skrzydeł. - Muszę to posprzątać. - Powiedziała bardzo pewnym tonem głosu, jakby w ogóle nie zakładała, że może być inaczej. Czuła obowiązek, aby się tym zająć. - On podawał się za mojego bliźniaka, rozumiesz? - To powodowało, że był to jej bałagan do posprzątania. - Muszę wszystko odkręcić, żeby nikt nie zainteresował się moją rodziną, moimi braćmi, moim ojcem, ja muszę to zrobić. - Kto inny miałby się tym zająć? Najgorsze było to, że te sprawy wychodziły poza Nokturn. Sporo znajomych osób przychodziło do niej z kolejnymi rewelacjami na temat jej bliźniaka. Musiała ciągle się za niego tłumaczyć, obiecywać, że zajmie się sprawą, sama zaczynała się gubić w tym, co komu zapewniała.
- To wcale mnie nie pociesza, martwi mnie to, co się stanie jak zaczną się interesować moją rodziną. - Nie ukrywała przed nim wcale, że była to dla niej sprawa priorytetowa. Siebie miała gdzieś, jednak rodzina była dla niej najważniejsza, to dla nich robiła to wszystko. Chciała po prostu, żeby byli bezpieczni. To nie tak, że nie sądziła, że sobie nie poradzą, tyle, że Geraldine właściwie nie podzieliła się z nimi jeszcze informacją o tym, że jej brat bliźniak nie istnieje, ich też zdążył omamić, przynajmniej w większości. Wolała zajmować się sprawą sama, nie chciała zawracać im tym głowy, szczególnie, że teraz trochę byli w rozsypce. Ten rok był dla nich fatalny.
- Nie, nie będziesz nigdzie szedł sam. Pójdę z tobą. - Nie zamierzała pozwolić na to, żeby Esmé sam załatwiał jej sprawy. Pójdzie z nim, skonfrontuje się z tymi, których jej brat oszukał. To na pewno będzie ciekawym doświadczeniem. Dowie się o nim kolejnych rzeczy. Może to pozwoli jej się wreszcie go pozbyć ze swojego życia na dobre.
Trudno jej się było dzielić tym wszystkim, postanowiła jednak się otworzyć. Wiedziała, że może być to wzięte za słabość, a ona nie znosiła pokazywać słabości, jednak tym razem faktycznie się bała. Nie miała już siły, żeby walczyć z tym wszystkim, potrzebowała chwili na to, aby wziąć oddech. Może wcale nie takim złym pomysłem było podzielenie się swoimi wątpliwościami? Miewała z tym problem, nie umiała raczej rozmawiać o swoich lękach, dużo łatwiej przychodziło jej udawanie, że jest nieustraszona, jednak przyszedł moment, w którym faktycznie się wystraszyła. Co, jeśli ta istota odbierze jej wszystko? Odbierze jej życie? Cały świat, który sobie stworzyła. Tego nie mogłaby znieść.
Esmé przyciągnął ją do siebie. Potrzebowała tego w tej chwili. Czasem po prostu obecność drugiej osoby wystarczała. Oparła głowę na jego ramieniu i próbowała się nie rozpłakać, bo czuła, że to byłoby zbyt wiele. Nie chciała, żeby ktoś widział ją w takim stanie. Próbowała się uspokoić, musiała się uspokoić, żeby znowu zacząć myśleć racjonalnie, jednak gdy wracała do tego, co się wtedy wydarzyło nie potrafiła tego zrobić. Najwyraźniej nadal nie do końca to przetrawiła, mimo, że minęło już tyle czasu.
- Nie mogę, nie chcę, żeby groził i tobie. - Sama propozycja była całkiem kusząca, jednak musiała podejść do tego pragmatycznie. Nie chciała, żeby coś złego stało się Esmé, zależało jej przecież na nim. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby zły bliźniak skrzywdził i jego, a kto wie właściwie co mogłoby mu jeszcze przyjść do głowy.
- Ale dziękuję, to naprawdę wiele dla mnie znaczy. - Dodała jeszcze. Sama świadomość, że komuś na niej zależy. Był kolejną osobą, która jej to zaoferowała, to by oznaczał, że może faktycznie nie jest w tej walce sama. Florence na szczęście wymyśliła inny sposób na to, aby poradzić sobie z bestią, bo nałożyła magiczne szyfr na jej drzwi, niby potwór mógł wejść oknem... ale dzięki temu udało jej się nawet ostatnio przespać kilka dni.
- Mam, chyba. Jedna z tych osób to mój brat, który ostatnio wrócił do kraju, chociaż wolałabym go w to nie mieszać. - Najwyraźniej Yaxley zamierzała izolować cały czas swoją rodzinę od tego problemu, to wydawało jej się być właściwe. - Mam też jednego znajomego, któremu Thoran zaszedł za skórę, ale może faktycznie przydałby się ktoś jeszcze. - Póki co, nadal tkwiła w objęciach Esmé, bo jego bliskość faktycznie ją uspokajała, miała wrażenie, że wystarczy jeszcze chwila, aby się ogarnęła i mogła znowu przejść do działania.