• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 … 3 4 5 6 7 … 10 Dalej »
[12.08.1972] Sprawy bieżące | Ger & Esmé

[12.08.1972] Sprawy bieżące | Ger & Esmé
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#11
13.08.2024, 10:06  ✶  

Geraldine nie bez powodu dawno temu znalazła się w domu Gryfa, tiara zadecydowała, że ma w sobie więcej z Gryfonów, niż ze Ślizgonów, gdzie powinna się znaleźć, jak większość jej rodziny. Wydawało jej się, że było spowodowane to właśnie tym, że było w niej dużo więcej odwagi, ale tej nieprzemyślanej, która ich cechowała, nie wygrał spryt, który przecież powinien być tym, czym się wyróżniała. Często popisywała się głupotą, bo odwagą to nie było, chciała pokazać, że jest nieustraszona, nawet jeśli mogło to przynosić jakieś niekoniecznie dobre konsekwencje. Lubiła udowadniać, że niczego się nie boi, że może robić wszystko na co ma ochotę, bez względu na ryzyko. Podobało jej się, gdy o niej mówiono, kiedy doceniano to, co robiła. Starała się nie okazywać strachu, praktycznie nigdy, bo to nie przynosiło niczego dobrego, w ten sposób na pewno nie byłaby w stanie zasłużyć na szacunek, a na tym jej najbardziej zależało, na tym, aby inni jej nie lekceważyli. Ciągle musiała coś udowadniać i właściwie to nawet do tego przywykła.

Yaxley ciągle wydawało się, że nie jest wystarczająca, że jej czegoś brakuje. Chciała udowodnić całemu światu, że się myli, stąd takie podejście do śmierci, chciała, aby to również było spektakularne. Najwyraźniej nigdy tak naprawdę nikt jej nie doceniał, jej życie było jednym, wielkim wyścigiem, gdzie ciągle chciała wygrywać. Zależało jej na tym, żeby zostać zauważoną. Wciąż tkwiła w niej ta mała dziewczynka, która musiała udowadniać swoją wartość, która wiecznie konkurowała z innymi, która przywykła do tego, że inaczej nie będzie wartościowym człowiekiem.

- To nie tak, że robię to celowo, to się zdarza, tak po prostu. - Chyba nie potrzebował tego wytłumaczenia, jednak wolała to podkreślić, jeszcze by pomyślał, że specjalnie daje się ranić, aby miał kolejną bliznę do ucałowania, a wcale tak nie było. Zresztą nie zakładała nawet, że to, co się wydarzyło się powtórzy. Windermere było tylko chwilowym oderwaniem się od rzeczywistości, chwilą zapomnienia i tyle, nic więcej. Przynajmniej tak starała się to sobie tłumaczyć. Każda nowa rana łączyła się z kolejną lekcją, wcale jej to nie przeszkadzało. Jej ciało było tylko i wyłącznie narzędziem, które służyło jej do pracy.

Gerry nie była tak oczywista, jakby mogła się wydawać. Nie miała pojęcia dlaczego pojawiała się w witrynie okna, dlaczego widywał ją od czasu ich wspólnego wypadu nad jezioro. Brzmiało to jednak jednoznacznie, po co inaczej miałby o niej myśleć? Nie powinna jednak tego zakładać, bo Rowle był specyficznym człowiekiem, co już miała szansę dostrzec. Może to wszystko jednak nie było tak oczywiste. Nie chciała komplikować sobie życia, bo tak było łatwiej, prościej. Właściwie dobrze, że sobie to wyjaśnili, może to oczyści jej myśli, pozwoli ruszyć dalej, zdecydowanie nie była sobą w tej chwili. Zazwyczaj wszystko było prostsze, teraz jednak przez to, że czuła, że jej życie może skończyć się w każdej chwili zastanawiała się nad rzeczami, o których raczej nie myślała. Co by było gdyby...

- Nie, ale mogę tu bywać. - Wyczuła jego rozbawiony ton głosu, musiała jakoś z tego wybrnąć. Nie, żeby Nokturn jej przeszkadzał, ale nie wyobrażała sobie siebie mieszkającej z kimś, nawet jeśli był to tylko żart. Ceniła sobie swoją niezależność, którą zyskała bardzo wcześnie. Od lat mieszkała sama, właściwie mieszkaniem trudno było to nazwać, jej mieszkanie było bardziej, jak hotel do którego wracała, żeby się w nim przespać, większość część dnia spędzała poza domem. Trudno ją było tam zastać, bo takie już miała życie. Od miejsca, do miejsca, od lasu, do lasu, pojawiała się to tu to tam, szukała kontaktu z ludźmi, bo po tylu latach wracanie do praktycznie pustego mieszkania wcale nie było najłatwiejsze. Zauważyła różnicę, kiedy w jej życiu pojawił się Mellvyn, który zawsze na nią czekał. To było dziwne, ale też całkiem miłe, świadomość, że jest ktoś komu na tobie zależy. Teraz zresztą miała na głowie też swoich braci, bo wcale nie ułatwiało jej życia, musiała się nimi opiekować, a przynajmniej czuła, że musi to robić. Nie umiała przestać, nie potrafiła zająć się tylko i wyłącznie sobą.

- Właśnie to mnie zastanawia, od kiedy on miesza, wiesz. Jak dawno temu pojawił się w moim życiu, bo są osoby, które go kojarzą, nie mogę też zrozumieć jakim cudem nie udało mi się tego zauważyć wcześniej, nie wiem, jaki ze mnie łowca, skoro nie dostrzegłam, że on nie jest prawdziwy? - To było w tym wszystkim najgorsze, obwiniała się o to, że nie zareagowała wcześniej, że ta istota tyle czasu mieszała jej w głowie. Czuła, że traci grunt pod nogami, że wcale nie jest dobra w tym co robi, że to wszystko przestaje mieć jakikolwiek sens. Tylko, czym innym mogłaby się zajmować jeśli nie polowaniem, zawsze wydawało jej się, że wybrała jedyną odpowiednią dla siebie ścieżkę. Teraz zaczynała w to wątpić.

Poprzednie błędy, rany, nic nigdy nie przyniosło jej tylu rozważań, teraz jednak czuła, że cały jej świat wymyka się z jej rąk, że ta istota naprawdę może ją skrzywdzić, może jej odebrać wszystko. Ta myśl jej nie opuszczała, powodowała, że czuła się słaba, zaczynało brakować jej nadziei i pewności siebie, wiedziała, że z takim podejściem tego nie pokona. Musiała znowu stać się silna, ale to wcale nie było takie proste.

- Jeśli to było cztery lata temu, to strasznie długo żyłam w nieświadomości, jak to w ogóle możliwe? - Głośno myślała, wiedziała jednak, że przy Esmé może sobie na to pozwolić, ufała mu, chociaż znali się tak krótko. Nie wiedzieć czemu, najwyżej zrezygnuje z jej usług i uzna ją za niespełną rozumu. Nadal nie dawało jej to spokoju. Nie potrafiła rozgryźć tego, w jaki sposób działał doppelganger. Czuła się tak bardzo bezużytecznie, że chyba nigdy jej się to jeszcze nie zdarzyło.

Obserwowała Beksę, kiedy przysiadł na dłoni Esmé. Widać było, że czerpie radość z tego rozprostowania skrzydeł. - Muszę to posprzątać. - Powiedziała bardzo pewnym tonem głosu, jakby w ogóle nie zakładała, że może być inaczej. Czuła obowiązek, aby się tym zająć. - On podawał się za mojego bliźniaka, rozumiesz? - To powodowało, że był to jej bałagan do posprzątania. - Muszę wszystko odkręcić, żeby nikt nie zainteresował się moją rodziną, moimi braćmi, moim ojcem, ja muszę to zrobić. - Kto inny miałby się tym zająć? Najgorsze było to, że te sprawy wychodziły poza Nokturn. Sporo znajomych osób przychodziło do niej z kolejnymi rewelacjami na temat jej bliźniaka. Musiała ciągle się za niego tłumaczyć, obiecywać, że zajmie się sprawą, sama zaczynała się gubić w tym, co komu zapewniała.

- To wcale mnie nie pociesza, martwi mnie to, co się stanie jak zaczną się interesować moją rodziną. - Nie ukrywała przed nim wcale, że była to dla niej sprawa priorytetowa. Siebie miała gdzieś, jednak rodzina była dla niej najważniejsza, to dla nich robiła to wszystko. Chciała po prostu, żeby byli bezpieczni. To nie tak, że nie sądziła, że sobie nie poradzą, tyle, że Geraldine właściwie nie podzieliła się z nimi jeszcze informacją o tym, że jej brat bliźniak nie istnieje, ich też zdążył omamić, przynajmniej w większości. Wolała zajmować się sprawą sama, nie chciała zawracać im tym głowy, szczególnie, że teraz trochę byli w rozsypce. Ten rok był dla nich fatalny.

- Nie, nie będziesz nigdzie szedł sam. Pójdę z tobą. - Nie zamierzała pozwolić na to, żeby Esmé sam załatwiał jej sprawy. Pójdzie z nim, skonfrontuje się z tymi, których jej brat oszukał. To na pewno będzie ciekawym doświadczeniem. Dowie się o nim kolejnych rzeczy. Może to pozwoli jej się wreszcie go pozbyć ze swojego życia na dobre.

Trudno jej się było dzielić tym wszystkim, postanowiła jednak się otworzyć. Wiedziała, że może być to wzięte za słabość, a ona nie znosiła pokazywać słabości, jednak tym razem faktycznie się bała. Nie miała już siły, żeby walczyć z tym wszystkim, potrzebowała chwili na to, aby wziąć oddech. Może wcale nie takim złym pomysłem było podzielenie się swoimi wątpliwościami? Miewała z tym problem, nie umiała raczej rozmawiać o swoich lękach, dużo łatwiej przychodziło jej udawanie, że jest nieustraszona, jednak przyszedł moment, w którym faktycznie się wystraszyła. Co, jeśli ta istota odbierze jej wszystko? Odbierze jej życie? Cały świat, który sobie stworzyła. Tego nie mogłaby znieść.

Esmé przyciągnął ją do siebie. Potrzebowała tego w tej chwili. Czasem po prostu obecność drugiej osoby wystarczała. Oparła głowę na jego ramieniu i próbowała się nie rozpłakać, bo czuła, że to byłoby zbyt wiele. Nie chciała, żeby ktoś widział ją w takim stanie. Próbowała się uspokoić, musiała się uspokoić, żeby znowu zacząć myśleć racjonalnie, jednak gdy wracała do tego, co się wtedy wydarzyło nie potrafiła tego zrobić. Najwyraźniej nadal nie do końca to przetrawiła, mimo, że minęło już tyle czasu.

- Nie mogę, nie chcę, żeby groził i tobie. - Sama propozycja była całkiem kusząca, jednak musiała podejść do tego pragmatycznie. Nie chciała, żeby coś złego stało się Esmé, zależało jej przecież na nim. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby zły bliźniak skrzywdził i jego, a kto wie właściwie co mogłoby mu jeszcze przyjść do głowy.

- Ale dziękuję, to naprawdę wiele dla mnie znaczy. - Dodała jeszcze. Sama świadomość, że komuś na niej zależy. Był kolejną osobą, która jej to zaoferowała, to by oznaczał, że może faktycznie nie jest w tej walce sama. Florence na szczęście wymyśliła inny sposób na to, aby poradzić sobie z bestią, bo nałożyła magiczne szyfr na jej drzwi, niby potwór mógł wejść oknem... ale dzięki temu udało jej się nawet ostatnio przespać kilka dni.

- Mam, chyba. Jedna z tych osób to mój brat, który ostatnio wrócił do kraju, chociaż wolałabym go w to nie mieszać. - Najwyraźniej Yaxley zamierzała izolować cały czas swoją rodzinę od tego problemu, to wydawało jej się być właściwe. - Mam też jednego znajomego, któremu Thoran zaszedł za skórę, ale może faktycznie przydałby się ktoś jeszcze. - Póki co, nadal tkwiła w objęciach Esmé, bo jego bliskość faktycznie ją uspokajała, miała wrażenie, że wystarczy jeszcze chwila, aby się ogarnęła i mogła znowu przejść do działania.

Widmo
178cm, ciemne

Esmé Rowle
#12
18.08.2024, 16:08  ✶  

Enigmatyczne wypowiedzi, nadmuchane ego, pozorny stoicyzm i wiele, wiele innych drobnych elementów jakie stanowiły osobę Esmé podsuwały teorię, że ten... rozumie wiele. Że przez swoje stosunkowo krótkie życie zobaczył wiele, poczuł wiele i przemyślał jeszcze więcej, co pozwalało mu na znacznie lepszą nawigację w labiryntach współczesnego świata. Bzdura. Każdy argument za tą teorią, oprócz nadmuchanego ego, dało się obalić - jeżeli tylko znało się tego ekstrawaganckiego rzemieślnika nieco lepiej i nieco bardziej. Wystarczyło go jednak poznać tylko nieco, by zaraz odkryć, że nie stroni od towarzystwa kobiet, doskonale czuje się w próbach uwodzenia, a chwile wspólnych uniesień są mu potrzebne tak, jak woda do życia. I to był kolejny argument, by powiedzieć, że tak - Esmé rozumie kobiety. Sam Rowle, podejrzany o takie głębokie zrozumienie płci przeciwnej, wybuchłby pewnie śmiechem - nawet jeżeli wciąż, niezmiennie, cierpiał na marazm.

Nie zrozumiał zatem też wypowiedzi Ger, że nie zamieszkałaby z nim, ale mogłaby tutaj bywać. Przecież... już nie mieszkała z nim i nadal tutaj bywała. Właśnie tutaj była. Co to za zmiana? A może chodziło o coś zupełnie innego. Tutaj znów dało się skorzystać ze strzępek informacji o samym kaletniku, by podejrzewać go o rozwinięty zmysł dedukcji. Rozwinięty na tyle, by domyślić się niektórych oczywistych rzeczy. I to byłaby kolejna pomyłka - to że często dedukował, tworzył dziwaczne scenariusze i przy każdym stawiał znak zapytania nie oznaczało, że jego dedukcja była często trafna. Jasne, trafiał i to często, ale tylko dlatego, że robił to nieustannie. Na dwadzieścia strzałów może trafiał jednym, może nawet nie w środek tarczy, może nawet wcale nie w tarczę, a niebezpiecznie blisko niej. Tym razem natychmiast poczuł, że wypowiedź Geraldine nie była taką, jaką ta chciała podać, chociaż wcale nie oskarżał ją o kłamstwo. W tym temacie musiał tkwić jakiś problem komunikacyjny między nimi - coś co chciała mu przekazać i coś, co on źle zrozumiał. Lub źle na to zareagował. Czy czuł, że powinien drążyć temat? Nie, w żadnym wypadku. Porażka to porażka, należało umieć je przyjmować i tutaj, niestety, czuł że właśnie poniósł jedną z nich. Zdecydowanie jednak zapamiętał tę interakcję, bo to że dedukcja nie trafiła w cel natychmiast, nie oznaczało, że została zakończona. Będzie trwać i trwać, aż wreszcie Esmé dotrze do satysfakcjonującej konkluzji jego rozważań. Tak, satysfakcjonującej, a nie celnej.

- Jesteś zawsze mile widziana. - odparł, aby było jasne, że nie ma nic przeciwko jej odwiedzinom - nawet jeżeli chodziło jej o to, że będzie odwiedzać go często. - Niezależnie od problemów Twoich czy moich. - doprecyzował, bo przecież Ger mogła czuć się winna, przychodząc tutaj z problemem, "narażając" kaletnika na jakieś niebezpieczeństwo. Jedyne czego mogła być winna, to poprawy jakości życia tego niepoprawnego hedonisty. Nawet jeżeli miałoby to kosztować go życie, to wolał umrzeć pełen emocji, niż żyć wieki bez nich. Mało kto to rozumiał, niestety.

Oh, porażki bolały tym bardziej, im lepiej czuliśmy się w danym obszarze. Esmé potrafił stracić do siebie cały szacunek, gdy przy obróbce skóry popełniał błąd żółtodzioba. A przecież to się zdarzało, bo był tylko i aż człowiekiem. Jego egzystencja definiowana była głównie przez jego rzemiosło, a dopiero później przez jego dziwaczną osobę, toteż duma i ego cierpiały na tym najbardziej. Ciężko było porównać w tym przypadku jego fach, do zawodu Geraldine. Z Doppelgangerem, z tego co mówiła, walczyła po raz pierwszy i dopiero uczyła się jak sobie z nim radzić. Rowle pamiętał swoje pierwsze zmagania ze skórą Buchorożca i... wolałby je zapomnieć, bo spędzało mu to sen z powiek, gdy próbował zasypiać. Poniekąd potrafił zrozumieć jej uczucie, jednak w dużej mierze miał odmienne zdanie.

- Nieustannie oddycham, a niekiedy zachłysnę się własną śliną. - rzucił tekstem, który w jego popisowym stylu - nie był tłumaczony dalej. Był jednak bezpośrednią odpowiedzią na wypowiedź Ger. Najszczerszą jaką mógł jej podać, bo... co z tego, że była łowcą tyle lat? Czy to sprawiało, że zakazano jej popełniać błędy? O ile w ogóle dało się mówić w tym przypadku o błędach, bo zdaniem Esmé - żadnego nie popełniła. Z jego perspektywy zwyczajnie nie potrafiła zdać sobie sprawy, że właśnie to co robi teraz, to walka z Doppelgangerem. Nie każdy potwór walczy w ten sam sposób, przecież to wiedziała, a jednak uznawała tę część za śledztwo i tropienie, a pewnie bezpośrednią konfrontację za rzeczywistą walkę. Rowle, całe szczęście, oszczędził jej lekcji z jej fachu, będąc zupełnym laikiem w tym temacie. Niemniej, poczuwał się, jakby był nieco bardziej doświadczony, bo... Doppelganger walczył bardzo ludzko - jego walka tkwiła w spektrum społeczeństwa, a nie dziczy i natury. W tym środowisku Esmé, nieskromnie rzecz ujmując, był całkiem niezły. Nigdy nie wykorzystywał swoich umiejętności, by rzeczywiście coś ugrać, coś co zmieni jego życie w zauważalny sposób, bo uznawał to za... tanie sztuczki. Tak czy inaczej - tutaj, na Nokturnie, warto było je znać.
- Niemożliwe. - odparł na jej podejrzenia, że trwa to cztery lata już. Oczywiście wypalił tonem pewnym, chociaż gówno wiedział na temat istoty, z którą zmaga się jego droga łowczyni. - Żadna istota, ni człowiek, ni potwór, nie przetrwałaby cztery lata po kłótni z Madame Fontaine. - takie były fakty. Złe słowo na temat tej kobiety szepnięte w najciemniejszej uliczce Nokturnu potrafiło sprawić, że dłonie nieszczęśnika uszczuplone zostały o jednego lub kilka palców. Czasami tracono i więcej, niż tylko palce, bo wpływy Madame Fontaine sięgały tak daleko, jak nie sięgały wpływy Dantego. Tyle Esmé wiedział, bo koniec końców - nie zapędzał się zbyt często do Podziemnych Ścieżek. Nie potrzebował tamtych usług, chociaż... często go kusiło, by odwiedzić te rejony i oddać się wrażeniom, które na powierzchni nie były osiągalne. Albo były, lecz ich osiąganie nie było aż tak ciekawe.

"Rozumiesz?" To pytanie ugodziło go niczym sztylet, jednak oprócz drobnego drgnięcia, nie dał po sobie poznać bólu. Z tego rodzaju cierpieniem zmagał się przez niemalże całe swoje życie, toteż był poniekąd do niego przyzwyczajony. Poniekąd. Wpatrzony teraz w podłogę słuchał jak Geraldine oznajmia, że nie pozwoli, aby jej rodzinie cokolwiek się stało, że nie może tej sprawy tak zostawić. Rowle miał odmienne zdanie - z Nokturnem bywało jak z ruchomymi piaskami. Im więcej wierzgasz, im bardziej próbujesz się uwolnić, tym głębiej w nie zapadasz. Ale nie zamierzał tego tłumaczyć bo...

- Nie rozumiem. - mruknął beznamiętnie, unosząc spojrzenie. - I nie jesteś w stanie mi tego wytłumaczyć. - dodał, by nawet nie siliła się. Nie był w stanie zrozumieć relacji między rodziną, bo zasmakował ich... tak dawno temu. Jego własna matka była dla niego mglistym wspomnieniem, a reszta? Ciężko ich było nazwać nawet rodziną. Element społecznego wizerunku, który odsuwany był w cień na każdym kroku i tym bardziej teraz - gdy dumnie ogłaszał siebie rezydentem Nokturnu. Dla czystokrwistych było to jak splunięcie w twarz. Ale i tak nie potrafił się od nich odciąć, tak jak i oni nie mogli odciąć się od niego. Sytuację tę najlepiej obrazowała metafora szafki, za szkłem której znajdowała się porcelana, lecz półka opadła i cała krucha zastawa opierała się o szybę. Jeżeli otworzysz szafkę, to wszystko się potłucze, ale sytuacja się rozwiąże. Dlatego i Esmé, i familia Rowle pozostawiała tę szafkę zamkniętą - nie rozwiązując problemu.

Wiedział, że nie będzie chciała, aby wyruszał na Nokturn sam. Powierzchnia była dla niego jak najbardziej bezpieczna, lecz tego samego nie mógł powiedzieć o Podziemnych Ścieżkach. Nie znał dokładnie wejścia, musiałby trochę krążyć po omacku, a to oznaczało, że nie był też szczególnie mile widziany tam poniżej. Tym bardziej nie mógł zabrać tam Geraldine, toteż nie zamierzał nawet wspominać o tym miejscu za bardzo. Poza tym - mieszkańcy podziemi mogliby nie być zadowoleni, że sprowadza kogoś... spoza Nokturnu.

- Dobrze, pójdziemy razem, ale pod jednym warunkiem - zmienia się dynamika naszego duetu. Tym razem to ja prowadzę i to Ty się mnie słuchasz. - jasne, Geraldine była silna, sprytna, posiadała talent magiczny jakiego brakowało kaletnikowi, fundusze i wiele, wiele więcej, ale nie znała Nokturnu. Nie wiedziała kiedy milczeć, a kiedy mówić. Nie wiedziała kiedy unieść pięść, a kiedy ją opuścić. Jej samowolka mogłaby sprowadzić na nią tylko jeszcze więcej kłopotów, a jeżeli się nie zgodzi... cóż, trudno, Esmé nie pójdzie wcale, by później wyruszyć samemu. Jeżeli zamierzała narażać się wbrew jego ostrzeżeniom, to... droga wolna. Cena jest znana. - Żeby było jasne - nie będziemy próbowali odwiedzać ani Madame Fontaine, ani Szczurów, ani Herbaciarni Changów. Tam nie mogę Cię zaprowadzić. - i tutaj nie było dyskusji. Pomijając to, że nie powinien jej tam prowadzić, bo nie była "stąd", to zwyczajnie chodziło o mieszanie się w relacje ze zbyt niebezpiecznymi ludźmi. Nawet jeżeli fałszywy braciszek coś z nimi rzeczywiście działał, to pojawienie się tam teraz prawdziwej Geraldine Yaxley tylko problem zaogniało.

Delikatnie uśmiechnął się pod nosem, dalej gładząc Ger po ramieniu, przytulając ją do siebie. Miała dobre serduszko, za dobre nawet, jak na kogoś jego pokroju. Ciągle stawiała innych ponad sobą co... było zdecydowanie tematem na rozmowę, ale innym razem. Nie teraz. Teraz miała inne problemy, bardziej bezpośrednie.

- Rozmawialiśmy już o tym, Ger. - rzucił półgłosem, patrząc gdzieś w przód, za witrynę swojej pracowni i na ulicę, po której z rzadka ktoś przechodził. - Lubię ryzyko. - groźby Doppelgangera nie były mu straszne, wizja śmierci również, chociaż pewnie było to głupie gadanie kogoś, kto śmierć widział w odległości. Nawet jeżeli otarł się o nią w Windermere. Nie uważał jednak, by był jakkolwiek zagrożony przez potwora, który próbował wyeliminować Geraldine. Nie był tak wspaniałą osobą, jak ona, by się pod niego podszywać. Mógł przecież wybrać kogoś nieistotnego, kogoś z Nokturnu i pewnie nikt by się nie domyślił, że ukradł komuś tożsamość. Ale nie, jednak nie, jednak zdecydował się na słynną Geraldine Yaxley - łowczynię potworów. Bo przecież najciemniej było pod latarnią, czyż nie?

Kogoś od pieczętowania mógł spróbować wykombinować, ale wszystko po kolei. Wiedział już wystarczająco, aby mogli wyruszyć na małe śledztwo po ulicach Nokturnu. Nie zamierzał jednak tego naglić, bo sama Ger nie wydawała się mentalnie na siłach, by gonić. Chociaż najpewniej zapierałaby się rękami i nogami, że jest zupełnie inaczej. Esmé nie zamierzał sugerować nawet, by ruszali, trzymał ją w objęciach, zasiadając na ladzie i... milcząc. Niech to trwa tak długo, jak tego potrzebowała. I, cóż, on też tego potrzebował. Ciepło, bliskość drugiej osoby. W końcu był ćmą, prawda?

W trakcie powoli układał sobie ścieżkę, którą powinni przejść się i wypytać o Thorana. Rowle kojarzył trochę ludzi z Podziemnych Ścieżek, którzy jednak nie tkwili tam na stałe, a jedynie bywali - rezydując jednak na powierzchni. To z nimi należało wymienić kilka słów, zweryfikować że też kojarzą Thorana, że też kojarzą, że nie dogadywał się z Madame Fontaine, ale... no właśnie, dogadywał się ze Szczurami? Dopiero teraz tknęło to kaletnika, że ta informacja niezbyt miała sens. Szczury były pod komendą Madame, zatem jakim cudem z nimi miał dobry kontakt, a z nią nie? Wspomnienia wydawały się całkiem celne oprócz tego jednego punktu. Podejrzane, ale nie dzielił się tym jeszcze z łowczynią. Możliwe, że był to fałszywy trop specjalnie zaprojektowany przez Thorana tak, aby sprowadzić ich na manowce i odsunąć od rzeczywistej prawdy. Ot, kolejna dedukcja i scenariusz, na końcu którego Esmé stawiał pytajnik.

Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#13
18.08.2024, 21:05  ✶  

Zazwyczaj nie miała problemu z tym, aby dzielić się tym, co kłębiło się w jej głowie. Była przecież bezpośrednia, stawiała na prawdę, która była dla nich tak bardzo ważna. Miała świadomość bowiem, że Rowle również zawsze wprost mówi o tym, co myśli, czego chce. Tym razem jednak nie do końca mogła się określić. Nie chciała, bo przez jej zachcianki komuś mogłaby się stać krzywda. Mogłaby tu zamieszkać, mogłaby być tutaj z nim, tylko czy na pewno to było odpowiednie? Nie wydawało jej się. Nie teraz, nie kiedy sytuacja była taka, a nie inna. Nie kiedy Thoran mógł skrzywdzić każdego na kim choć odrobinę jej zależało, a coraz bardziej upewniała się w tym, że Esmé dosyć szybko znalazł się w gronie tych osób. Mogłaby być egoistką, mogłaby się zgodzić na to, aby tu być, nie bywać, jednak wiedziała, że może to przynieść więcej złego, niżeli dobrego. Czasem dobrze było robić to, co wydawało się być słuszne. Zazwyczaj spełniała swoje wszystkie zachcianki, jednak nie tym razem. Miała nadzieję, że kaletnik nie będzie miał jej tego za złe. Miała nadzieję, że go nie rozczarowała, bo tego również wolałaby uniknąć. Nie można jednak mieć wszystkiego, nie zawsze, a szkoda, bo przywykła do tego, że dostawała dokładnie to, co chciała.

Ger pojawiała się w tym miejscu dosyć rzadko, bywanie wydawało jej się czymś zdecydowanie odmiennym. Częstszym, bardziej zobowiązującym mimo wszystko, jednak nie tak bardzo jak bycie. Sama jeszcze nie do końca wiedziała, czego tak naprawdę chciała. Nie należała do osób, którym łatwo przychodziło przyznanie się przed sobą, że im na czymś lub na kimś zależy. Pogodziła się z tym, że Rowle zaczął coś dla niej znaczyć, jeszcze jednak nie ułożyła sobie tego w głowie. Zresztą nie miała pojęcia, czego on tak do końca chce, bo Esmé wbrew pozorom nie był oczywisty. Miał w sobie sporo sprzeczności, mało mówił o sobie, w sumie to nie powiedział jej czego tak naprawdę chcę. Może wtedy łatwiej by jej było się zgodzić na to, czego oczekiwał. Nie chciała wychodzić na zdesperowaną, łapać się pierwszej możliwości, którą jej podsunął. Pewnie zrobił to z grzeczności, wolałaby się nie rozczarować, po raz kolejny lepiej nie mieć żadnych oczekiwań, przynajmniej jest się pewnym, że nic po drodze się nie spierdoli.

- Dziękuję, dobrze to wiedzieć. - Jego słowa upewniły ją w tym, że może tu przychodzić, gdy przyjdzie ją na to ochota. Może faktycznie zacznie tutaj bywać? Zazwyczaj pojawiała się w środku dnia, w czasie gdy pracował, zastanawiała się, czy coś by się zmieniło, gdyby znalazła się w tym miejscu po godzinach jego pracy, czy siedział tu do późna, czy robił coś ciekawego po tym, gdy pracownia była zamknięta. Czy zajmował się swoją pracą również w nocy, czy wtedy pozwalał sobie na inne przyjemności. Nie miała pojęcia, bo poza tym jednym weekendem ukradzionym w sierpniu nie spędzała z nim wolnego czasu. Nie wiedziała w jaki sposób ucieka od tej nudnej, szarej codzienności. Wydawał się jej być interesującą osobą, na pewno nie siedział zamknięty w czterech ścianach. Zauważyła, że lubi czuć, szukać silnych doznań, może to był dobry trop, tyle, że jeszcze nie było jej dane tego zobaczyć poza tym jednym razem.

- Tylko w moim przypadku to zachłyśnięcie może zakończyć się śmiercią. - Rozumiała do czego zmierzał, tyle, że to nie był dla niej wystarczający argument. Powinna zmierzać ku doskonałości, powinna poradzić sobie z problemem, gdy tylko go dostrzegła, tyle, że jej wiedza była zbyt mała. Okropnie ją to drażniło, nie znosiła tej bezradności do której nie przywykła. Zazwyczaj wystarczyło po prostu odciąć głowę, szybko, bezproblemowo i bestie znikały. Ta jednak była zdecydowanie inna, trudniejsza do pokonania i chyba to ją w tym wszystkim najbardziej irytowało. Musiała szukać nowych metod, wypytywać ludzi, radzić się, nie znosiła tego poczucia, że jest zależna od kogoś innego. Wiedziała jednak, że inaczej sobie z tym nie poradzi. W tej walce to było kluczowe. Sięganie po pomoc sporej ilości osób, nie miała pojęcia, jak się im wszystkim odwdzięczy. Zaskoczyło ją jednak to, że ludzie są skłonni jej pomóc, nie wszyscy uważali ją za wyrzutka, wydawali się faktycznie przejmować tym, co ją spotkało. Może faktycznie ktoś pojawiłby się na jej pogrzebie, tęsknił za nią, dosyć odważne wnioski wysnuła przez tę sytuację.

- To pocieszające. - To dosyć mocne zaprzeczenie, że niemożliwe, aby Thoran mamił ją przez tyle lat. Skoro Esmé tak mówił, tak pewnie, może rzeczywiście tak było, może nie była, aż tak ślepa i nieporadna jak się jej wydawało. - Nie wiem, kim jest ta kobieta, ale skoro tak mówisz, to może faktycznie tak jest. - Na pewno by ją to ucieszyło, nie czułaby się aż tak bardzo winna temu, że nie zauważyła problemu szybciej.

Nie miała pojęcia, jak wygląda sytuacja rodzinna kaletnika. Nie rozmawiali o tym nigdy. Zdawała sobie sprawę, że nie wszyscy mogli mieć takie bliskie relacje z najbliższymi jak ona. Miała sporo szczęścia i była tego świadoma. Ojciec zawsze ją wspierał we wszystkich podejmowanych przez nią decyzjach, dla braci również była bliska, jasne, kłóciła się z matką, jednak nadal i ona się nią interesowała. Nie była zostawiona sama sobie, mogła udać się do domu rodzinnego i prosić o pomoc, a na pewno by ją dostała. W większości sytuacji, jeśli chodzi o to, co działo się teraz wolała aby o niczym nie wiedzieli. Nie było to do końca odpowiednie podejście, wiedziała, że pewnie woleliby wiedzieć o czymś takim, ale chciała ich trzymać akurat od tego problemu z daleka. Na pewno przekaże im co się wydarzyło, ale dopiero gdy wszystko będzie za nią. - Jasne, nie zamierzam opowiadać żadnych ckliwych historyjek. - Skoro wyraźnie powiedział, że nie jest w stanie mu tego wytłumaczyć, to nie zamierzała tego robić. Może kiedyś zrozumie, może kiedyś będzie mu dane tego doświadczyć. Było to całkiem przyjemne uczucie, ta świadomość, że jest ktoś taki o kogo można się troszczyć, z drugiej strony każda, kolejna taka osoba to był ciężar, kolejny sposób w jaki można było ją skrzywdzić.

Cóż, nie było w tym nic dziwnego, że Yaxley nie chciała, aby Esmé poszedł na Nokturn sam. W jakim by nie była stanie, jak bardzo by nie cierpiała wewnętrznie to nie miała zamiaru pozwolić mu się samemu narażać. To nie było w jej stylu, musiała pójść tam z nim. Musiała zaangażować się w sprawę w pełni, czuła taki obowiązek.

Na całe szczęście kaletnik nie zamierzał jej od tego odsunąć, ulżyło jej, bo trochę się bała, że mogłoby być inaczej, zważając na to, że nie wyglądała, jakby była w najlepszym stanie. - Tym razem to ty dowodzisz, nie mam nic przeciwko. - Oczywiście, że nie zamierzała tego negować, nie na początku. Nie miała pojęcia, jak zachowa się w sytuacji zagrożenia, bo nie była nauczona się dostosowywać, ale tymi obawami wolała się z nim nie dzielić, bo jeszcze postanowiłby ją tutaj zostawić i zająć się sprawą sam, tego zdecydowanie chciała uniknąć. Powieka nawet jej nie drgnęła, gdy się z nim zgodziła, chociaż czuła, że trochę go okłamuje, miała nadzieję, że wybaczy jej jeśli wszystko potoczy się zupełnie inaczej, wolała jednak założyć, że faktycznie uda im się to załatwić jak najmniej inwazyjnie, że faktycznie będzie mogła tym razem trzymać się z tyłu, być tłem.

- Rozumiem, nie zaprowadzisz mnie do jaskini lwa, to nie problem. - Nie mogłaby go nawet o to prosić, bo przecież to mogłoby zszargać i jego reputację. Geraldine była obca, nie należała do tych, którzy mieli znajomości na Nokturnie, no może poza kilkoma lokalami, w których często bywała, jednak tam nie udało jej się uzyskać informacji, które mogłyby się jej przydać. Potrzebowała czegoś więcej, czegoś, co mógł jej dać Esmé, nie chciała by na tym stracił.

Może i na pierwszy rzut oka wydawała się szorstka, szczególnie dla obcych, tak naprawdę jednak pod tą maską kryło się naprawdę dobre serce, które nie było w stanie godzić się z tym, by komuś z jej bliskich działa się krzywda. To była prawda, Esmé ją rozgryzł bardzo szybko. Gdy zaczynało jej na kimś zależeć, to często stawiała dobro tych osób ponad swoje.

- Wiem, że o tym rozmawialiśmy, jednak nie zmienia to tego, że będę się o ciebie martwić. - Mógł sobie lubić ryzyko, mógł spotykać się ze śmiercią, ale na własną odpowiedzialność. Nie zniosłaby myśli, że stało się mu coś przez nią, to uczucie doprowadziłoby ją do destrukcji. Miała tego świadomość i właśnie dlatego ciągle o tym wspominała. Czy teraz, czy w Windermere. Miała wrażenie, że Esmé w przeciwieństwie do niej nie znalazł się, aż tak wiele razy w sytuacjach, w których mógł faktycznie stracić życie, może gdyby tak było to zacząłby je szanować. Ona ostatnio bardzo mocno zmieniła swoje podejście, wtedy, kiedy dowiedziała się o tym, że nie widać jej przyszłości. Przeraziło ją to, stała się ostrożniejsza, chociaż czy tak do końca? Może na samym początku. W pewnym momencie złapała się na tym, że żyła jeszcze bardziej intensywnie niż wcześniej, bo nie chciała, aby jakiś Doppelganger odbierał jej całą przyjemność z życia. Pakowała się w kłopoty jeszcze częściej niż wcześniej, ale wtedy czuła, że naprawdę żyje, ból fizyczny i psychiczny spowodowany różnymi sytuacjami przypominał jej o tym, że jeszcze tutaj jest, że nie zniknęła.

Bliskość mężczyzny pomogła jej się doprowadzić do początku. Nawet miała trochę do siebie żal, że się tak rozkleiła, że pokazała swoje słabości, wolałaby, aby nikt nie widział jej w podobnym stanie. Zawsze lepiej, że stało się to przy nim, a nie przy kimś obcym, mimo wszystko było to dla niej nieco uwłaczające. Pozwoliła sobie jednak tkwić w tym uścisku dopóki nie była pewna, że faktycznie już wystarczy, że dostała od niego tyle ciepła ile potrzebowała, szczególnie, że sam się od niej nie odsunął.

Minęła chwila, a może trochę więcej? Nie miała pojęcia, zgubiła zupełnie poczucie czasu, ale w końcu odsunęła się od niego o kilka centymetrów. Zrobiła to delikatnie, żeby nie stało się to zbyt gwałtownie. W sumie sama nie wiedziała, czy faktycznie tego chce, ale nie mogli marnować czasu przez jej tymczasową niesubordynację. Wpatrywała się w Esmé przez chwilę, jakby próbowała rozgryźć o czym myśli, może lepiej by było, żeby nie wiedziała. Co jeśli uznał ją za słabą? Zdecydowanie nie chciałaby o tym wiedzieć.

- Dziękuję za to wszystko. - Wypadało chyba podziękować, że pomógł jej się uprać z tym poczuciem bezradności. - Myślę, że możemy już pójść załatwić tę sprawę. - Ona była gotowa, a przynajmniej sprawiała takie wrażenie.

Widmo
178cm, ciemne

Esmé Rowle
#14
28.08.2024, 02:33  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.08.2024, 02:36 przez Esmé Rowle.)  

- W każdym przypadku zachłyśnięcie się może prowadzić do śmierci. - rzucił w odpowiedzi. Nie należało wyprzedzać teraźniejszości lub nawet negować rzeczywistość. Błędy zdarzały się każdemu, w każdej sferze życia, ale stawały się śmiertelnymi dopiero wtedy, gdy... nadchodziła śmierć z ich powodu. Rowle nie należał do osób, które łamałyby sobie głowę z powodu potknięcia. Lekcja jak lekcja - kolejna. Należało przyjąć ją z pokorą, pogodzić się z własną porażką i zadbać, by nie powtórzyła się. A im częściej testowało się wyciągniętą naukę, tym większe istniały szanse, że porażka się powtórzy. Pewnych rzeczy nie dało się uniknąć w życiu, tak po prostu. Można było wypominać sobie, że powinno być się lepszym, że to nie powinno się zdarzyć, ale... to się zdarzyło. Wracanie i wałkowanie tego tematu było zbędnym wysiłkiem. Pokora była odpowiedzią. Opuszczenie głowy, uznanie wydarzeń za przeszłość i tyle, ruszenie dalej.

Niektóre elementy egzystencji Esmé miał aż za bardzo rozgryzione. Znalazł wiele metod, które doskonale rozwiązywały problemy i pozwalały mu brnąć dalej, rozwijać się, dążyć ku... czemuś lepszemu. W żadnym wypadku nie były to uniwersalne metody i Rowle nie zamierzał ich tak określać. Wszystko było jego rozwiązaniami, na jego problemy, które widział poprzez jego światopogląd. Niemniej, dzielił się nimi sporadycznie, często właśnie w ten sposób - wyrzucając je z siebie. Nie po to, aby ktoś je podniósł i uznał za perfekcyjne, a następnie wprowadził do swojego życia. Chodziło tylko i wyłącznie o to, by pokazać alternatywę, by ktoś mógł podnieść jego rozwiązanie i przerobić je na własne - pasujące do jego potrzeb i problemów. Swoisty rodzaj inspiracji, chociaż bardzo naciąganej i, chciałoby się rzec, subtelnej. Niestety, z subtelnością niewiele to wszystko miało wspólnego.

Jasne, nie znała Madame Fontaine i... bardzo dobrze. Esmé nie zamierzał tego zmieniać, nie zamierzał nic opowiadać więcej, bo Nokturn nie był miejscem, w którym dzielono się takimi informacjami. Rzemieślnik mógł być na swój sposób niepasującym elementem w tym mrocznym świecie, ale... to tylko wrażenie. Odnajdował się tutaj wyśmienicie. I chociaż ufał Geraldine, tak nie zamierzał robić dla niej wyjątków, nie zamierzał gadać o osobach, o których nie powinien. Nic więcej, niżeli minimum. Oczywistą zaletą takiego zachowania było to, że dzięki temu oboje pozostawali znacznie bezpieczniejsi.

Nie miał nic przeciwko ckliwym historyjkom o rodzinie, lecz zdecydowanie nie można było oczekiwać od niego zrozumienia w tym temacie. Pozostawał on abstraktem, czymś o czym Esmé sporadycznie śnił, odwiedzając w sennych marach uczucia, jakie dane mu było uświadczyć w najmłodszych latach swego życia. Te iluzoryczne doznania napełniały go tak samo smutkiem, jak i radością. Ale przede wszystkim napełniały go obrzydzeniem, bo należało je skonfrontować z brutalną rzeczywistością. Rodzina nie istniała. Nie dla niego. Była tak prawdziwa, jak prawdziwy był uśmiech Laurenta na jego metaforycznym wybiegu. Wszystko jedynie na pokaz.

Spodziewał się, że Geraldine nie będzie oponować wobec tego, by to on "dowodził". Esmé, wbrew pozorom, nie był głupi i jednocześnie rozumiał, że ta zgoda i przyzwolenie trwało tak długo, jak wszystko było pod kontrolą. Domyślał się, że łowczyni miałaby w głębokim poważaniu słowa Rowle, gdyby sytuacja zaczęła się sypać. A tym bardziej, gdyby znalazł się w zagrożeniu, bo zdążył już zauważyć, że Ger dbała o wszystkich. Ale nie o siebie.

- Nie działaj pochopnie, gdyby wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Nokturn to królestwo pozorów i podchodów. - jedynie taką radę mógł jej dać bez wchodzenia w szczegóły. Posiadanie wybuchowej osobowości było jak proszenie się o kłopoty na Nokturnie. Istniały dziesiątki ludzi, którzy dla samej satysfakcji prowokowaliby taką osobę do momentu, aż tej skończyłyby się nerwy. I to tylko po to, by ujrzeć jak zostaje to wykorzystane przeciwko niej. Na Nokturnie nic nie było tak oczywiste, jak poza nim. A już zdecydowanie nie tak oczywiste, jak pośród gęszczy puszczy czy lasów - bo podejrzewał, że to właśnie w takich terenach Geraldine poluje najczęściej. Tutaj sygnały były często zmyłką, często fałszywym celem tak, jak wzory na skrzydłach motyla.

Motyl nocny. Ileż razy Esmé miał zostać uświadomiony, że jego zwierzę totemiczne nie jest przypadkowe. Nie dało się opisać ciepła, jakie poczuł, gdy Ger zupełnie swobodnie oznajmiła, że będzie się o niego martwić. Nieważne co. Nieważne jaką rozmowę przeprowadzili. Słyszał wiele słów na swój temat. Jedne były mniej przychylne, drugie bardziej. Niektóre wręcz obwieszczały go Bogiem. Mało kiedy odczuwał jednak, że za tymi słowami stoi... to ciepło. I tyle. Nic więcej, żaden podstęp, żadne ukryte własne motywy. Po prostu ciepło, dobro drugiego serca, którym zdawało się, że bezwarunkowo był obdarzany przez łowczynię.

Kąciki jego ust mimowolnie się uniosły, a on oparł swoją głowę o jej, podświadomie przytulając ją mocniej do siebie. Jakże przyjemnym uczuciem było to ciepło. Jakże wspaniałą świadomością była ta, że ktoś się o niego martwi. Tak, co za egoistyczne, wręcz egocentryczne zachowanie. Dało się nazwać je nawet toksycznym, ale Esmé nigdy nie twierdził, że jest osobą dobrą lub zdrową. Koniec końców, jak każdy człowiek, był produktem własnego życia. Był efektem tego, co przytrafiło mu się. Czy można było go za to winić? Jak najbardziej. Czy powinno się go za to winić? Pozostawało to do indywidualnej oceny.

- Mówiono Ci, że masz w swym sercu zbyt wiele miejsca dla innych, a zbyt mało dla siebie? - chociaż mieli taką, a nie inną relację, to nie uważał, że dla Geraldine był kimś... istotnym. Nie uważał, że powinien być dla niej aż tak ważny. Nie odczuwał, że zasługiwał na to, by się nim martwiła, by kładła jego bezpieczeństwo ponad własne nawet w takich momentach. Koniec końców - znali się słabo. Nie, znali się całkiem dobrze, a wiedzieli o sobie mało. Poznali się na sobie, dlatego właśnie tak dobrze dogadywali się, jakby mieli przynajmniej kilka lat znajomości za sobą. Ale... wiedzieli mało. Esmé był świadom, że Ger tak naprawdę nic o nim nie wie. Wie jaką jest osobą dla niej, wie że zajmuje się rzemiosłem i pewnie tyle. Nie wiedziała nic na temat jego problemów, przeszłości, a nawet teraźniejszość była dla niej mglista. Czy robił to z premedytacją? Nie, w żadnym wypadku. Rowle, tak po prostu, nie uważał siebie za kogoś istotnego. Nie uważał, że on, jako osoba, jest ważny. Liczyło się jego rzemiosło, liczył się jego światopogląd, ale nic więcej.

Trwali w uścisku dobrą chwilę. On po prostu dla niej był, zatem to ona decydowała kiedy "wystarczy". Nie trzymał jej na siłę, czując jak oddala się, powoli rozluźnił uścisk, powstrzymując się od prychnięcia śmiechem. Czemu? Teraz dosłownie czuł jak ciepło z niego ucieka, jak jego ciało zostało zagrzane od drugiego ciała, które odsunęło się i... chłód znów wracał. Czy to emocje imitowały naturę, czy natura emocje? Banalna, głupia zagadka.

- I ja również dziękuję. - nie tłumaczył dlaczego dziękuje, a nawet zapytany raczej przemilczałby ten temat, by nie rozgadywać się o sobie. Zresztą - i tak nie mógł. Nie w pełni. Jeżeli miał mówić półprawdę, to wolał nie mówić wcale. Zsunął tyłek z lady, stukając półbutami o drewnianą podłogę, gdy na niej wylądował. Zaraz odwrócił się twarzą w stronę Ger i wystawił ku niej rękę - jakby zapraszał ją do tańca, a było to jedynie karykaturalnie grzecznościowym gestem, mającym ułatwić jej "zejście na ziemię". Oczywiście nie potrzebowała tego, bo nie siedzieli wcale tak wysoko, a nawet jeżeli, to skoro Rowle sobie poradził, to tym bardziej ona. Ale kaletnik lubił czasem korzystać z kultury jak z żartu. Wiedział też, że takie zachowania, nawet jeżeli nie dodawały mu powagi, to dodawały mu czaru, dodawały jego osobie... czegoś. Czegoś, co lubił, czegoś przez co czuł się "personą", a nie byle osobą. A przecież było to to samo.

Niezależnie czy Ger skorzystała z jego pomocy, czy nie - zaraz nadeszła przykra dla Beksy chwila, w której został pochwycony w powietrzu i wciśnięty na siłę do klatki. Obserwatorzy mogliby być pod wrażeniem zręczności rzemieślnika, bo smoczoognik zdecydowanie należał do żwawych zwierzątek, ale tak naprawdę nie było tutaj niczego ze zręczności. Wszystko polegało na znajomości tej skrzydlatej jaszczurki. Doskonale znał jej tempo, jej nawyki, jej powietrzne trasy we własnej pracowni. Z zamkniętymi oczyma, posługując się wyłącznie słuchem byłby w stanie pewnie złapać Beksę w locie. Ekhem, a przynajmniej tak mu się wydawało. Tak czy inaczej - jego wierny towarzysz musiał zostać w pracowni, w klatce, którą zaraz Esmé przykrył całkiem grubą skórą, ubezpieczając otoczenie od przypadkowych iskier z ogona smoczoognika.

Na szybko zgarnął półelegancką marynarkę, którą wrzucił na siebie, by zaraz w jej kieszeniach ukryć papierośnicę i zapalniczkę. Rozejrzał się po otoczeniu, jakby upewniał się, że wszystko ma, by następnie podejść do lady i zgarnąć z niej mały pęk kluczy. Gotów do wyruszenia podszedł do Geraldine i wysunął ramię, jakby proponując jej oparcie - zupełnie jakby byli parą lub nawet małżeństwem idącym pod rękę. To od niej zależało czy to było zbyt wiele, czy nie. Co za tym gestem krył Rowle? Oh, w tym tkwiła najpewniej magia jego osobowości, bo było to oczywiście nieoczywiste.

W ten lub inny sposób w końcu opuścili pracownię, którą Esmé naturalnie zamknął na wszystkie spusty, by nikt niczego nie wyniósł. Naprawdę rzadko opuszczał ją za dnia, toteż czuł swoisty niepokój. Większy, niżeli wychodząc nocą, a przecież to mrok Nokturnu budził najwięcej strachu. Nieśpiesznym krokiem kierował ich duet w głąb Nokturnu, w coraz bardziej podejrzane uliczki, dziwne przejścia i wątpliwe budynki. Z nadzwyczajnym spokojem kierował się gdzieś, w jakimś kierunku, mijając szemranych typów jak gdyby nigdy nic. Jakby był zupełnie nietykalny. Gra pozorów, czyż nie? Jego ciemne spojrzenie pozostawało beznamiętne, ale skupione, by ewentualne zagrożenie nie pozostało niewykryte. Tak, czuł się odpowiedzialny za Ger i chociaż może w wypatrywaniu niebezpieczeństwa był gorszy, to czuł, że powinien być lepszy. Tylko tutaj, tylko w jego naturalnym środowisku.

Pośród jednej z wąskich, naprawdę wąskich uliczek zasiadał... ktoś. Na zwyczajnym taboreciku, jakby czegoś pilnował, a przecież alejka nie posiadała żadnych drzwi, ani żadnego wejścia od tej strony. Esmé spokojnie podszedł do mężczyzny, który uniósł głowę w jego kierunku, błyszcząc błękitnymi, zamglonymi oczyma. Jegomość miał pewnie coś między czterdzieści, a pięćdziesiąt lat, ubrany zupełnie nieszczególnie, nijako, mając nawet sporej wielkości dziurę na wysokości kolana w swych spodniach. Uśmiechnął się, obnażając pożółkłe, niepełne uzębienie.

"Pan Rowle, jakże mi miło."

- Zgodnie z obietnicą wróciłem, by wyrównać rachunek. - odpowiedział kaletnik, na co mina drugiego mężczyzny natychmiast zrzedła. - Spokojnie, jestem tylko ciekaw czy wiesz coś o Thoranie Yaxley. - mężczyzna przysłuchiwał się, zwężając swe spojrzenie, oczekując swego rodzaju podstępu ze strony rzemieślnika lecz... nagle otworzył szeroko oczy, podrywając się z taboretu. Otworzył usta, złapał się za głowę i... usiadł zaraz znów, będąc widocznie skonfundowanym. - Czyli wiesz. Podziel się co wiesz i jesteśmy kwita. Piękny układ, czyż nie? - chociaż twarz Rowle nie zmieniła wyrazu, tak w tonie jego głosu dało się wyczuć zadowolenie... a może szyderę?

"Jak zawsze. Kurewsko piękny."

Mężczyzna zaczął opowiadać dosyć nijaką historię na temat Thorana - że kiedyś uciekał przed kimś i wpadł na niego, a później przepraszał nieustannie, aż w końcu goniący go ludzie zjawili się, a wtedy Thoran rozpłynął się w powietrzu. Poszukujący Thorana uznali, że mężczyzna go ukrył jakoś i chcieli go obić, ale ostatecznie ten wygadał się jakoś z tej sytuacji. Esmé nagle zapytał czy ten jest w stanie powiedzieć mu coś "ekstra". Mężczyzna długo kręcił nosem, aż w końcu wyburczał, że zapomniał o tym całym Thoranie zupełnie i dopiero przypomniał sobie, gdy teraz został o niego zapytany.

Spotkań podobnych do tego było więcej. Kaletnik odwiedzał różne uliczki, ale też wchodził nawet do różnego rodzaju domów, zazwyczaj nie zagłębiając się dalej, niż do korytarza - często znajdującego się w opłakanym stanie, odstraszającego od dalszej eksploracji budynku. Kolejne osoby, kolejne historie o Thoranie, które zdawały się nie mieć żadnego wspólnego punktu. Żadnych szczegółów, a większość nie potrafiła nawet powiedzieć z kiedy są te wspomnienia. Zaskakującym było jednak to, że każda, ale to każda zapytana przez Esmé osoba coś o Thoranie wiedziała. I zdawała się być mocno zaskoczona pytaniem o właśnie tego "człowieka". Tym bardziej zastanawiającym był fakt, że widok Geraldine budził w spotkanych osobach mieszane uczucia - jedni nie chcieli rozmawiać wcale, jedni byli sceptycznie nastawieni, jednym nie sprawiało to problemu. Większość jednak zdawała się rozpoznawać łowczynię - mniej lub bardziej, chociaż nikt jej nie zagadywał, gdyż takie próby były natychmiast ucinane przez Rowle, który upominał, że to z nim rozmawiają. I tyle. I nawet rozpoznanie Geraldine jako słynnej łowczyni z rodziny Yaxley nie sprawiało, że przypominali sobie o Thoranie. O Thoranie przypominali sobie... gdy zapytał o niego Esmé.

Ale nie tylko przez niego sobie przypominali. Im dłużej spacerowali po Nokturnie, tym więcej plotek się roznosiło, że ten zdziwaczały kaletnik pyta o Thorana z jakiegoś powodu. Coraz częściej imię "Thoran" pojawiało się zanim zdążył wypowiedzieć je Esmé. Jedna z pań, najpewniej wątpliwych obyczajów, przywitała kaletnika słowami "niech zgadnę, interesuje cię ta szuja Thoran, nie?". Rowle wypytał ją o szczegóły, by dowiedzieć się, że przypomniała sobie o nim dopiero wtedy, gdy ktoś jej powiedział, że rzemieślnik włóczy się z Yaxleyową po ulicach i o niego pyta. Historie jakie słyszeli były różne - każdy wiedział coś o Thoranie, każdy znał go z nieco innej strony, chociaż prawie każdy od tej złej, od tej która wprowadzała chaos we wszystko i wszystkich. Im dłużej chodzili po ulicach, tym mniej osób chciało rozmawiać, wiedząc z góry, że chodzi o Thorana.

- Nokturn pomocny jak zwykle. - mruknął, spoglądając na Geraldine, gdy wyszli z uliczki i... znów byli naprzeciwko pracowni "Skóra i Kości". - Zrobiliśmy za dużo szumu, dzisiaj niczego więcej się nie dowiemy. - dodał, wyciągając papierośnicę i podsuwając ją w stronę Ger, by się poczęstowała. Zaraz wyciągnął sam szluga, którego wetknął sobie w usta. - Moim zdaniem dowiedzieliśmy się i tak wystarczająco. - uśmiechnął się pod nosem, wyciągnął zapalniczkę, której ogniem uraczył również Geraldine - o ile w ogóle wzięła papierosa. Rozpalił, porządnie zaciągnął się dymem i spokojnym krokiem podszedł do witryny własnego przybytku, by krańcem tyłka zasiąść na murku od niej. - Te wszystkie opowieści... to wszystko bzdura, wiesz? - a skąd on mógł to wiedzieć? Oczywiście że nie wiedział, ale zdawał się być święcie przekonanym, że wie. - Domyślam się, że też zauważyłaś pewien schemat. - oparł głowę o szybę, wpatrując się w Geraldine, mając na twarzy, jak na niego, całkiem zadowolony wyraz. - Ilekroć pojawiło się słowo "Thoran", tyle razy ktoś sobie o nim przypomniał. - uśmiechnął się delikatnie, wystawiając dłoń, by wskazać na... Ger. - Prawie każdy cię rozpoznał, a dopóki nie rozeszła się fama, że wypytuję o Thorana, to nikt sobie o nim nie przypomniał zanim zadałem pytanie. Nikt nie skojarzył, że to może chodzić o niego. Rozumiesz do czego zmierzam? - opuścił dłoń i przeczesał nią swoje włosy, które z jakiegoś powodu wydawały mu się lepkie, brudne. Ah, no tak, spacerował po Nokturnie. - Thoran jest jak zaraza, a my jesteśmy nosicielami tej choroby. Ilekroć kogoś zapytamy o niego, tyle razy ktoś przypomina sobie coś fałszywego i sam zostaje nosicielem. - i na koniec nabrał porządnie dymu do płuc, uśmiechając się pod nosem. Bawiło go, że właściwie... możliwe, że właśnie zaszkodzili sobie i innym. Możliwe, że właśnie ich akcja poszukiwania informacji wprowadziła tylko więcej dezinformacji. Ale w całym tym bałaganie zaczynała pojawiać się jakaś cząstka Prawdy. Oh, Prawdy. Jakże słodkiej, jakże lubianej przez Esmé.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#15
30.08.2024, 23:42  ✶  

- To prawda. - Tylko tyle mogła powiedzieć. Rowle miał rację. Czasem wystarczała krótka sekunda, przez którą można było stracić wszystko. Można było się potknąć w każdym momencie swojego życia, wykonując najbardziej prozaiczną czynność. Dopóki nie kosztowało to największej ceny - życia, może nie warto było się tym przejmować. Oczywiście nie do końca, te lekcje były potrzebne. Wyciąganie wniosków, uczenie się na podstawie tych błędów, by nie dopuszczać do ich powtórzenia. To miało sens. Nie ma po co płakać nad rozlanym mlekiem, przecież to nic nie da. Lepiej się podnieść, otrzepać i żyć dalej. Gerry miewała problem z radzeniem sobie ze swoimi porażkami, a miała wrażenie, że ostatnio większa część jej życia to jedna wielka seria niepowodzeń, co wcale nie ułatwiało jej sytuacji.

Nie lubiła opuszczać głowy, zdecydowanie wolała nosić ją wysoko uniesioną. Przez lata była lekceważona, przez co często musiała udowadniać swoją wartość, dlatego te błędy tak bardzo ją bolały. Bała się tego, że straci swoją pozycją, że zostanie jej odebrana, że znowu zaczną negować jej umiejętności. Zbyt wiele na to pracowała, żeby tak łatwo to stracić. Miała świadomość, że nikt nie jest idealny, że każdemu, czasami może powinąć się noga, ale w stosunku do siebie była zdecydowanie dużo bardziej wymagająca niż do wszystkich wokół. Nie ułatwiało jej to wcale egzystencji na tym świecie.

Jej znajomości na Nokturnie były raczej znikome. Była stałym bywalcem kilku pubów, od wielu lat, ale właściwie na tym się kończyło. Jeśli ktoś czegoś od niej potrzebował, to wiedział gdzie ją znaleźć, no i nie ma się co oszukiwać, że z usług panny Yaxley korzystali raczej czystokrwiści, ci których było stać na kupno wyjątkowych komponentów. Plątanie się po Nokturnie w celu znalezienia nowej klienteli nie było jej potrzebne. Gdy była młodsza zaglądała tam raczej z ciekawości, ludzie którzy mieszkali w tym miejscu byli tak bardzo różni od tych których znała ze spędów czystokrwistych, że nie mogła się temu oprzeć. Lubiła obserwować ludzi, ich zachowania, szczególnie takich, których reakcji nie mogła przewidzieć, a Nokturn był ich pełen. Może nie można się tam było napić dobrego alkoholu, ale wcale jej to nie przeszkadzało.

Gerry nie zamierzała więcej wracać w jego towarzystwie do tematu rodziny. Poczuła, że nie było to wygodne, znali się zbyt krótko, aby zaczęła go o to wypytywać. Wiedziała, że różne relacje mieli ludzie ze swoimi rodzicami. Nie każdy miał tyle szczęścia co ona, spotkała sporo osób, które zostały skrzywdzone przez swoich najbliższych. W różny sposób; jedni fizycznie, inni poprzez wymagania i oczekiwania, których nie mogli spełnić. Krzywda, jaka by nie była nigdy nie powinna dziać się z powodu tych osób. Nie potrafiła tego zrozumieć. Nie była w stanie pojąć. Jak to możliwe, że ci, którzy niby byli najbliżsi sercu, przecież więzi krwi były najsilniejsze czasami okazywali się być największymi wrogami.

- Oczywiście, że nie będę działać pochopnie, nawet bym o tym nie pomyślała. - Esmé mógł się domyślić, że kłamie. Próbowała pokazać mu, że będzie robić to, co jej powie. Niedziałanie pochopnie zupełnie nie było w jej stylu. Wszystko, co robiła, każda decyzja, którą podejmowała to była chwila. Nigdy nie myślała nad konsekwencjami, nie zastanawiała się. Pozwalała sobie na szybkie reakcje, które mogły sprowadzić na nią kłopoty. Nie zamierzała tego zmieniać, taki już miała temperament. Szczególnie, gdy pojawiało się zagrożenie, a ona miała przy sobie kogoś bliskiego. Zawsze była gotowa do ataku. Byleby tylko mieć pewność, że ci, na których jej zależało są bezpieczni.

Wcale nie bała się towarzystwa, które mogła spotkać na Nokturnie. Co mogli jej zrobić? Zdawała sobie sprawę ze swoich umiejętności, na pewno nie byli straszniejsi od bestii na które przyszło jej polować, chociaż miała świadomość, że ludzie to był najgorszy typ potworów. Czyż aktualnie nie polowali na innych tyko dlatego, że ci mieli nieodpowiednią krew? Polowali. Zabijali całe rodziny tylko przez to, że nie podobało im się to, iż niektórzy zostali zupełnie przypadkowo obdarzeni magicznymi umiejętnościami. Tyle, że nie było to tylko towarzystwo z Nokturna, wiedziała i o rodzinach czystokrwistych, zamieszkujących najpiękniejsze rezydencje, które wspierały mniej lub bardziej oficjalnie te ideę. Nokturn był pełen szumowin, zdawała sobie z tego sprawę, musiała być gotowa do ewentualnej obrony, bez względu na to, że Esmé by tego nie chciał, szczególnie, że to on miał być jej przewodnikiem. Nie chodziło o to, że nie wierzyła w jego znajomości, ale zawsze musiała być czujna, gotowa do walki.

Nie widziała nic złego w podzieleniu się z nim tym, że będzie się martwić o jego osobę. Było to dla niej naturalne, wolała być z nim szczera i przedstawić mu jak to widzi. Miała spory problem z tym, że gdy zbliżała się do kogoś choć trochę to czuła się za niego odpowiedzialna. Gdy zaczynało jej choć odrobinę zależeć robiła wszystko, aby drugiej osobie nie stała się krzywda. Bez względu na cenę tych czynów. Zapewne sama wolałaby zginąć, niż pozwolić na to, aby komuś z jej bliskich coś się stało. Taka już była.

Poczuła, że przytulił się do niej mocniej, nie spodziewała się takiej reakcji na swoje słowa. Nie powiedziała mu przecież niczego nadzwyczajnego w tym, że będzie się o kogoś martwić, że będzie się o niego martwić. Może nie wiedzieli o sobie zbyt wiele, jednak podczas tej dosyć krótkiej, aczkolwiek dosyć intensywnej współpracy naprawdę się do niego zbliżyła. Byli do siebie podobni pod wieloma względami, dzięki czemu tak łatwo przychodziło jej rozmawianie z nim, dzielenie się swoimi myślami. Rzadko kiedy potrafiła, aż tak się otworzyć. Nawet przed osobami, które gościły w jej życiu od wielu lat.

- Raczej mówiono mi, że nie mam serca. - Powiedziała cicho. Często spotykała się z krzywymi spojrzeniami skierowanymi w jej stronę. Wiele osób oceniało ją przez pryzmat jej pracy - była przecież zabójcą niewinnych stworzeń, miała krew na rękach. Wolała, aby właśnie w ten sposób wszyscy ją widzieli. Tylko najbliżsi znali jej drugą stronę, tą którą pokazała Esmé. Pod tą całą masą pozorów kryła się bowiem ta prawdziwa ona, która dla swoich bliskich była w stanie zrobić dosłownie wszystko. Nie byłoby rzeczy, której by nie zrealizowała, gdyby miało to ocalić tych, na których jej zależało. Nie była w stanie stwierdzić, czy ktokolwiek potrafiłby się poświęcić dla niej, ale to nie było istotne. Wolała dawać niżeli brać, chociaż kończyło się to różnie. Wiele razy zawiodła się na ludziach, jednak nie nauczyło jej to dystansu.

Nie miała pojęcia za co jej dziękuje. Dobrze było tkwić w tym uścisku, jednak wiedziała, że czas ją naglił, musieli ruszyć dalej, żeby mogła wreszcie zakończyć temat złego bliźniaka. Musiała się go pozbyć i najlepiej, gdyby stało się to jak najszybciej, kto wie bowiem, co durnego znowu mu przyjdzie do głowy, kogo z jej znajomych postanowi zaatakować. Wolała tego nie sprawdzać.

Rowle pierwszy zeskoczył z lady, dostrzegła jego rękę, wyciągniętą w jej kierunku, aby pomóc jej zejść. Skorzystała z tego gestu, chociaż wcale nie musiała. Znalazłaby się na ziemi pewnie w kilka sekund bez mniejszego problemu, ale całkiem przyjemnie było czasem skorzystać z czyjejś pomocy, nawet w tak błahej czynności. Doceniała to, że Esmé nie zapominał o tym, że jest kobietą, jak zdarzało się wielu osobom w jej towarzystwie. Nie ma się im zresztą co dziwić, jej zachowanie czasem przypominało bardziej to męskie.

W końcu stanęła na podłodze. Uśmiechnęła się przy tym z wdzięcznością do swojego towarzysza, żeby zauważył, że doceniła jego gest. Później obserwowała jak zamyka swojego smoczoognika w klatce. Zwierzę nie było z tego powodu specjalnie zadowolone, wcale mu się nie dziwiła, ona również bardzo ceniła sobie wolność. Nie umiała sobie wyobrazić, że ktoś mógłby ją zniewolić, oczywiście rozumiała z czego wynika to, co robił Esmé, ale sama ta czynność wzbudzała u niej niezbyt przyjemne emocje, czego starała się nie okazywać.

Czekała, aż mężczyzna będzie gotowy do ich wspólnej wyprawy. Tak naprawdę robiła się nawet nieco tym podekscytowana, nie miała pojęcia kogo spotkają, z kim będą rozmawiać, ani czego się dowiedzą, być może będzie to przełomowy moment w jej śledztwie.

Rowle najwyraźniej był gotowy do drogi, znalazł się tuż przy niej. Uniosła na chwilę wzrok, by spojrzeć na jego twarz, gdy zobaczyła, że wysunął w jej kierunku ramię, jakby chciała odczytać, co oznacza ten gest. Czy było to dla niej istotne, może wcale nie. Postanowiła więc skorzystać z jego ramienia, oparła się o nie. Mogli opuścić to miejsce i wyruszyć na poszukiwanie potrzebnych jej informacji.

Nie martwiło jej wcale, że ktoś mógł ich wziąć za parę, czy małżeństwo, nigdy nie przejmowała się tym, co pomyślą sobie obce osoby, a nawet te które znała. Nie powinni interesować się tym, z kim się prowadza, a całkiem komfortowe było znajdowanie się tak blisko mężczyzny.


Kiedy Rowle zamknął pracownię udali się wreszcie na Nokturn, który znajdował się tuż nieopodal jego pracowni. Zmrużyła oczy, gdy znaleźli się na zewnątrz, musiała przyzwyczaić je do światła. Nokturn za dnia nie wydawał jej się być szczególnie straszny, to przecież w nocy pojawiały się najstraszniejsze potwory, teraz nie powinno być tak źle.

Mijali sporo osób, nie wyglądały na szczególnie szczęśliwe, Ger zastanawiała się, czy byliby jej w stanie zrobić krzywdę, gdyby znalazła się tutaj w nocy, sama, bez odpowiedniej osoby u swojego ramienia. Lubiła ryzyko, lubiła testować swoje możliwości. Może mogłaby spróbować to zrobić, żeby dowiedzieć się, czy faktycznie jest taka niepokonana.

Trafili do jednej z wielu wąskich uliczek. Esmé zdecydowanie wiedział, gdzie iść. Przynajmniej sprawiał takie wrażenie. Zbliżyli się do mężczyzny, który siedział na taborecie, nie miała pojęcia kim jest, ani co tutaj robi. Najwyraźniej jednak jej towarzysz uznał, że będzie mógł od niego uzyskać informacje. Musieli się znać, co wywnioskowała po tym, jak przebiegała rozmowa. Nie wyglądał on na osobę, z którą sama Yaxley chciałaby dobić targu, ale nie zamierzała go oceniać, to było niegrzeczne, może faktycznie będzie coś wiedział.

Nie wchodziła w słowo Esmé, trzymała się kurczowo jego ramienia i wsłuchiwała w rozmowę. To on dzisiaj rozdawał karty, znajdowali się w miejscu, w którym mógł dowodzić. Nie miała zamiaru mu w tym przeszkadzać, bo mogło to tylko zaszkodzić. Przynajmniej nie do momentu, w którym nie uzna, że robi się niebezpiecznie, wtedy się zaangażuje.

Nie zdziwiło jej to, że mężczyzna wspomniał o tym, że Thoran przed kimś uciekał. Najwyraźniej ciągle to robił, od jakiegoś czasu pakował się w kłopoty i ściągał je na inne osoby. Nawet jej było trochę żal tego faceta, że przez jej bliźniaka ktoś chciał go pobić. Zapamiętała jednak najbardziej tę ostatnią informację, że przypomniał sobie o jej bracie dopiero wtedy, gdy Esmé o niego zapytał. To było dziwne, będzie musiała sprawdzić o co mogło chodzić z tymi zanikami pamięci.

Ich wędrówka był dosyć długa. Przemierzyli chyba każdy możliwy kąt w Nokturnie. Reakcje na jej osobę były różne, spodziewała się tego. Mogła nie wzbudzać zaufania, była przecież dla wielu bogatą, rozkapryszoną dziewczynką, która bawiła się w łowcę.

Nikt jednak nie wiązał jej z Thoranem, co ją dziwiło. Wiele razy pojawiali się razem na Nokturnie, ktoś powinien kojarzyć ich jako rodzeństwo. Za to gdy Esmé o nim wspominał to zaczynali swoje opowieści.

Plątali się po Noturnie naprawdę długo, najwyraźniej wieści o ich obecności i pytaniach zaczęły się roznosić wśród jego mieszkańców, bo w końcu już nikt nie chciał z nimi rozmawiać. Powinna się tego spodziewać, ci ludzie nie należeli do szczególnie sympatycznych. Nie znali ich intencji, lepiej trzymać gęby na kłódkę.


Skierowali się wreszcie w stronę pracowni Esmé. Gerry próbowała sobie ułożyć w głowie wszystko, co usłyszała o swoim wyimaginowanym bracie. Sporo tego było, nie miała jednak pojęcia, czy coś faktycznie będzie przydatne, miała nadzieję, że nic istotnego jej nie umknie.

Trafili tuż przed "Skórę i kości", zakończyli swoją małą wycieczkę. Oczywiście nie odmówiła mu papierosa, po tym wszystkim było jej to potrzebne. Gdy jej go odpalił zaciągnęła się dymem. - Pomyślą sobie, że jestem pierdolnięta. - Rzuciła jeszcze. Nie do końca jej zależało na opinii mieszkańców Nokturnu, jednak nie zdziwiło jej by to, gdyby faktycznie tak sobie pomyśleli. Gorzej, że Esmé był z nią i może również mogliby o nim pomyśleć to samo.

Kiedy mężczyzna oparł się o murek, zrobiła to samo, tuż obok niego. Trochę zmęczył ją ten ich wspólny spacer.

- Wydajesz się być bardzo pewien tej tezy. - Przechyliła głowę w jego stronę, aby spojrzeć na twarz Esmé. Mówił to z taką pewnością, że była mu w stanie uwierzyć w to, że była to bzdura, te opowieści, które dzisiaj usłyszeli, zresztą zbyt wiele ich było, aby wszystkie były prawdziwe.

Słuchała bardzo uważnie jego tłumaczenia. Pokiwała głową twierdząco, gdy wspomniał o schemacie. Tak, nie umknęło jej to również, tylko nie do końca wiedziała, jak można było uzyskać taki efekt, to jakaś klątwa, rytuał, chuj wie co?

- Wspomnienia pojawiają się, kiedy pytamy o Thorana, tylko jak? Jakim cudem głupie pytanie o jego osobę potrafi spowodować to, że ktoś tworzy sobie wspomnienia? - Czy ktoś w ogóle może być taki potężny?

Widmo
178cm, ciemne

Esmé Rowle
#16
08.09.2024, 02:14  ✶  

Oh, z całą pewnością Nokturn był pełen wszelkiego rodzaju intrygujących osób, o ile ktoś uznawał przestępców za "intrygujących". Ale nie należało tej części magicznego świata robić aż tak złego wizerunku - w końcu Nokturn to nie tylko przestępcy, prawda? Nokturn to również wszelkiego rodzaju dziwacy, odszczepieńcy, ludzie którzy nie odnajdowali się w normalnym społeczeństwie, a im dalej w ekscentryzm, tym głębiej w Nokturn. Tym niżej w Nokturn, z którego niektórzy nawet nie wyściubiali nosa. Niektórzy nawet zapominali jak wygląda słońce, znajdując się głównie pod powierzchnią.

Esmé podczas ich drobnego śledztwa kierował się do zdecydowanie specyficznych person, ale ciężko było stwierdzić kto był przestępcą, kto dziwakiem, a kto zupełnym odszczepieńcem lub nawet swoistego rodzaju wygnańcem. Mężczyzna zasiadający na taborecie pośród pustej uliczki? Wariat czy może strażnik ukrytego wejścia? A ta kobieta wplatająca pióra w swe warkocze? Dlaczego miała cały lokal, którego nie dało się określić jako... cokolwiek. Ni sklep, ni herbaciarnia, ni mieszkanie. Ale zdecydowanie graciarnia. Dla niektórych szaleństwo było jedynie maską, by ukryć coś zdecydowanie bardziej obrzydliwego. Wszystkich tych ludzi łączyła ta ulica i to, że nie wspominali nic a nic o swoich zajęciach, o tym dlaczego tutaj byli. Nic, za co dałoby się ich złapać za rękę. Czy kaletnik wiedział czym się parali? Czemu wylądowali tutaj? Nie zawsze. Nokturn rzadko doceniał jego talent do rzemiosła, a szczególnie kaletnictwa. Potrafiliby obojętnie przejść obok prawdziwych mistrzów w swoim fachu, ale... Rowle ceniony był przede wszystkim za dyskrecję. Za brak zbędnych pytań, a w razie komplikacji - niezwykłe zręczne posługiwanie się językiem w kontaktach z władzą. Wszystko dopięte w taki sposób, by ostatecznie całą relację sprowadzić do klienta i wykonawcy. I tyle. Ciężko było kłócić się z rzemieślnikiem, który nie dość, że naprawdę miał gdzieś do czego się przyczynia - tak długo jak miał robotę, to jeszcze kłamał jak z nut. Cóż za hipokryzja - w końcu ubóstwiał Prawdę. Nikt nie mówił, że nie był hipokrytą. Jego wady nie leżały tylko w cechach, które dało się z przymrużeniem oka uznać za dobre czy nawet ciekawe. Nonszalancja może i byłą wadą, ale dodawała mu swoistego czaru. Hipokryzja? Nie dodawała mu niczego dobrego.

Specyficzne były również historie o Thoranie. Każda opowiadała inną sytuację, zupełnie oderwaną od poprzednich i następnych. Jakby każdy z mieszkańców Nokturnu miał swojego własnego Thorana, który wiódł osobne życie od innych jego wersji. Czasami mężczyzna ten powinien być w poważnych kłopotach, a jednak jego uczynki i przewinienia zdawały się nie mieć wpływu na niego i nie nosiły daleko idących konsekwencji. Ani razu historia jednego człowieka o Thoranie wiązała się z historią drugiego, nie nawiązywały do siebie, nie zgrywały się w całość, nie dało się ich nawet ze sobą skojarzyć. Niektórzy mieli kłopoty przez Thorana, niektórzy po prostu go widzieli podczas mniej lub bardziej specyficznych wydarzeń, niektórzy ot rozmawiali z nim. Wydawał się na swój sposób lokalnym celebrytą - w końcu każdy zapytany o niego coś tam opowiadał, o ile był w ogóle skłonny do opowiadania. A jednak nikt nie kojarzył go z Geraldine, domyślając się z góry, że to chodzi właśnie o niego. Wiele dało się powiedzieć o mieszkańcach Nokturnu, ale należeli do bardzo sprytnej, spostrzegawczej części społeczeństwa, która wiecznie próbowała znajdować się o dwa kroki przed... kimkolwiek. Bo każda sytuacja mogła być przecież okazją.

- Z ich ust to byłby komplement. - rzucił nieco rozbawiony Esmé, uśmiechając się pod nosem. Przyglądał się Ger, przechylając głowę na bok, mrużąc przy tym lekko oczy. - Nie wiem czy chciałabyś się wpisywać w tutejszą definicję normalności. - nie miał pojęcia dlaczego mieliby tak pomyśleć skoro to Rowle gadał i prowadził dialog w taki sposób, by nie zdradzić najmniejszego szczegółu na temat problemu Geraldine, ani tego kim był Thoran naprawdę. Czasami wymagało to sporej gimnastyki umysłowej, szczególnie łącząc poprzednie uzasadnienia z kolejnymi, by nie ułatwić komukolwiek przyłapania go na kłamstwie, gdyby skonfrontowali ze sobą jego wymówki. Nie chodziło mu, by zupełnie oszukać wszystkich, a zwyczajnie okłamać ich najwyżej na tyle długo, by Ger do tego czasu zdążyła uporać się z potworem.

Pokiwał głową, wypuszczając z płuc dym. Tak, był prawie pewien swej tezy, ale... to wciąż była tylko teza. Coś, w co głęboko wierzył, a raczej - wydawało mu się to wszystko logiczne, mające sens, chociaż nie potrafił wytłumaczyć jak to wszystko działało. Domyślał się tylko jak do tego dochodziło, lecz mechanizm samego tworzenia fałszywych wspomnień był dla niego czarną magią. A czarnej magii nie znał wcale.

- No właśnie, tezy. - mruknął półgłosem, wpatrzony ślepo gdzieś w dal, ale w końcu wracający stopniowo do siebie, by kontynuować palenie papierosa. - Tezy nie mogę być pewien, ale mogę być nią przekonany. - obrócił w bok głowę, zaglądając kątem oka do swojej pracowni, upewniając się, że Beksa w jakiś cudowny sposób nie spalił jej podczas nieobecności właściciela. Często zostawał zamknięty właśnie w ten sposób w klatce, gdy Esmé opuszczał swoje małe "królestwo" i, jak dotychczas, żaden pożar nie wybuchł. Żaden poważny. Nie przepadał za pozbawianiem swego Smoczoognika wolności, ale tak po prostu musiało być. Może gdyby był wybitnym treserem magicznych istot, tak jak Laurent, to mogłoby to wyglądać inaczej, lecz niestety - nie był. I nie znał się za bardzo na Smoczoognikach. Ani na żadnych magicznych zwierzętach. - I jestem przekonany, że mam rację. - wrócił spojrzeniem do zasiadającej obok niego Geraldine. Co znaczyło jego przekonanie? Cóż, nic. To że Esmé był przekonany swojej racji nijak miało się wobec rzeczywistości. Nie zmieniało faktów, które wciąż pozostawały tajemnicą do rozwikłania. Nie raz i nie dwa był w podobnej pozycji, by później okazało się, że zwyczajnie się mylił. Komu jak komu, ale jemu to nie podcinało skrzydeł. Z taką samą pewnością siebie potrafił mylić się raz za razem, nie przejmując się poprzednimi porażkami. Bo nie zawsze je odnosił. Dlaczego miałby nie ufać samemu sobie? Dlaczego miałby przestawać wierzyć we własną inteligencję? Jasne, nie zawsze miewał rację, ale kto miewał ją zawsze? Tylko kłamca.

Wzruszył ramionami w odpowiedzi na pytanie łowczyni. Nie znał się na Smoczoognikach, a na Doppelgangerach tym bardziej. Może jakby hodował jednego w swojej pracowni, może jakby nazwał go Beksa i trzymał co jakiś czas w klatce, to mógłby o nim powiedzieć więcej, ale stety lub nie - tak nie było. Nie miał pojęcia jak w ogóle działa mechanizm fałszowania wspomnień, ale wiedział, że o Thoranie tak naprawdę-naprawdę przypomniał sobie dopiero, gdy Geraldine o niego zapytała. A później widział, jak inni przypominają sobie o tym nieszczęśniku, gdy zostają zapytani przez Esmé. Najlepszym sprawdzeniem tej teorii byłoby poproszenie takiej osoby, która przez kaletnika przypomniała sobie o bracie Ger, by zapytała kolejną osobę o Thorana, może nawet uprzednio upewniając się, że kojarzy lub nie samego brata łowczyni. I to nie tego wampirzego. Wystarczyłoby zapytać, czy jest w stanie wymienić rodzeństwo Geraldine, a gdyby zabrakło Thorana, to wtedy zapytać o niego. I zobaczyć rezultaty. Niestety, to wymagało zbyt wielkiej pomocy od mieszkańców Nokturnu, którzy na pewno zaraz skojarzyliby co mogło się dziać i... cóż, wykorzystać to przeciwko samej Ger. Rzemieślnik był przekonany, że niektórzy mogliby nawet spróbować pomóc samemu Doppelgangerowi, gdyby zobaczyli w tym jakiegoś rodzaju zysk. Inna sprawa, że nic na Nokturnie nie było za darmo.

- Dobre pytanie. - rzucił, spoglądając w niebo. - To zbyt specyficzny rodzaj wiedzy, bym mógł pomóc. - odparł szczerze, bo o ile wierzył w swoje zdolności dedukcyjne, o ile wierzył w swoją logikę, tak nie potrafił wierzyć w swoją wiedzę, bo... zwyczajnie jej nie posiadał. Nie na takie tematy. Dedukcja polegała na łączeniu faktów i wyobraźni, a tutaj potrzeba było konkretów. Twardej nauki. - Możliwe że jestem najbardziej mugolskim czystokrwistym, jakiego przyszło ci spotkać. - i chociaż jego mina nie zmieniła się, pozostając beznamiętną, tak oczy zwęziły się, jakby uśmiechał się. Magia nie była mu najbliższa, nie towarzyszyła mu na co dzień w takim stopniu, jak innym. Właściwie, gdyby pozbawiony jej, to... nie ubolewałby nad tym bardzo. Jego życie nie zmieniłoby się drastycznie, bo z magii i wiedzy magicznej korzystał bardzo rzadko. No, może oprócz wiedzy na temat magicznych materiałów, ale to przychodziło i bez nauki w Hogwarcie - więcej, znacznie, znacznie więcej nauczył się metodą prób i błędów. Ot, po prostu pracując z danym materiałem, a nie ucząc się o nim.
- Mogę jedynie zgadywać w jaki sposób to działa, ale to niczym poparte teorie. Potraktuj to jak bajki, mające tłumaczyć mechanizm działania tej mocy. - opuścił głowę, zaciągając się porządnie dymem. Dał sobie chwilę na pomyślenie, wpatrując się w coś na ulicy, przeskakując czasem wzrokiem z jednego miejsca na drugie, chociaż wydawało się, że wcale nie patrzy na cokolwiek konkretnego. Jego spojrzenie podążało za rzeczami, które widział tylko on oczyma swej wyobraźni.
- Jeżeli miałbym wymyślić przekonujące kłamstwo na ten temat, to najpewniej skorzystałbym z tematu klątwy. Bardzo specyficznej klątwy, która tworzy fałszywe wspomnienia u osoby, na którą jest rzucona, a rzucana jest przez słowo "Thoran". Niestety, nie wpadłem na to tak szybko, by przetestować to podczas naszego spaceru. - i znów zaczął milczeć, powoli dopalając papierosa, którego w końcu wyrzucił przed siebie, na ulicę. - I to chyba byłoby na tyle. Ewentualnie, ale to bardzo naciągana bajeczka, wspominałbym o chorobie, magicznej chorobie, której efektem jest wypełnienie wspomnień fałszywymi historiami o Thoranie. Rozprzestrzenia się poprzez wspominanie o niej samej, a więc o Thoranie. Oczywiście to nie ma sensu - Doppelganger musiałby zaprojektować taką chorobę, by wspomnienia były tylko o nim, o jego fałszywej personie. - nic więcej nawet nie przychodziło kaletnikowi do głowy. Nic, co miałoby jakiekolwiek ręce i nogi, by móc przekonać kogokolwiek powyżej piątego roku życia. Bo w inne bajeczki tylko dziecko by uwierzyło. Nawet ta z klątwą była... bardzo specyficzna, ciężka by w nią uwierzyć, ale wciąż mająca najwięcej sensu. Tym bardziej przekonująca, im mniej ktoś wiedział o klątwach, a Esmé, cóż, wiedział o nich niewiele. Ale dlaczego Rowle mówił o kłamstwach? Bo niewiele się to różniło od bazowania na wiedzy. Jeżeli posiadał jej niewiele, to musiał ubarwić, wymyślając elementy, które są najbliżej prawdy. Zatem, w tworzeniu kłamstwa musiał być tuż obok prawdy, by pozostało ono wiarygodne. Tylko w ten sposób mógł jakkolwiek spróbować pomóc Ger, gdy zwyczajnie brakowało mu odpowiedniego wyedukowania i wiedzy.

Odepchnął się tyłkiem od murku, wyciągając z kieszeni klucze do swojej pracowni. Podszedł do drzwi, które zaczął otwierać, a kto bardziej spostrzegawczy dostrzegłby, że w tym samym momencie klatka Beksy zaczęła się poruszać bardziej i bardziej. Stworzonko musiało rozpoznawać odgłos wracającego rzemieślnika, a tym samym domyślać się, że czas fałszywej wolności jest już blisko.

- Wejdziesz? - zapytał, rzucając spojrzeniem na Geraldine, lecz nie czekał na odpowiedź, by zaraz spełnić oczekiwania Smoczoognika. Jaszczurka została szybko uwolniona, ponownie niczym w szale krążąc po pracowni, przelatując milimetry obok kaletnika, starając się zwrócić na siebie jak najwięcej uwagi. Drzwi pozostały otwarte, wskazując łowczyni, że jak najbardziej jest mile widziana wewnątrz, ale Rowle nie chciał naciskać. Wiedział doskonale, że aktualnie umysł Geraldine jest zajęty innymi rzeczami, wiedział że ta może rwać się do pozbycia się Doppelgangera i nie zamierza tracić cennego czasu na prowadzące do niczego rozmowy z Esmé. Szczególnie że moment pocieszania i wspierania się mieli już za sobą.
- Myślisz że wypadliśmy na uroczą parę? - zapytał, nie uśmiechając się, lecz z uczuciem gładząc grzbiet Beksy, który wylądował mu na piersi, łapiąc się jego ubrań swoimi miniaturowymi szponami. Jeżeli trzeba było, bo Geraldine postanowiła zostać na zewnątrz, to podniósł nawet głos, by na pewno go usłyszała, a następnie wyszedłby do niej znów przed pracownie. Jeżeli jednak weszła, to zwyczajnie podszedł bliżej niej. Był to oczywiście prosty żart, bo trochę Nokturnu przemierzyli pod ramię, niczym małżeństwo lub, po prostu, para.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#17
14.09.2024, 11:31  ✶  

Kiedyś częściej pojawiała się na Nokturnie, gdy była zdecydowanie młodsza. Teraz od czasu do czasu wracała tam, aby złapać pojedyncze zlecenia, kiedy usłyszała, że pojawiło się coś ciekawego, godnego jej zainteresowania. Zaczęła nieco bardziej się cenić, ale nie odcięła się do końca od nielegalnych interesów. To nie leżało w jej naturze, lubiła czasem stracić grunt pod nogami. Po mieszkańcach Nokturnu nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać. Zresztą dzisiaj mogła zobaczyć nieco więcej, niż do tej pory. Raczej spędzała czas w obskurnych pubach, bo tam mogła dostać wszystko czego potrzebowała, dzięki Esmé miała okazję zagłębić się w to bardziej. Zobaczyć, jak wyglądają w dzień, a nie tylko pod osłoną nocy. Nocą wszystkie miejsca mogły wydawać się okropne, ciemność wyglądała podobnie wszędzie, jednak Nokturn był okropny i za dnia, to go wyróżniało na tle innych dzielnic.

Nie miała pojęcia kim byli ludzie, których odwiedzała z mężczyzną, nie była jej ta wiedza do niczego podobna. Podążała za nim bez zadawania niepotrzebnych pytań, wierzyła, że robi to co słuszne, a przede wszystkim, że wie, co robi. Nie wypytywała go skąd ich zna, nie chciała wnikać w to, dlaczego tak pewnie porusza się po Nokturnie. To nie był jej interes, doceniała jednak fakt, że zabrał ją ze sobą, że mogła w tym uczestniczyć, dowiedzieć się tego, co potrzebowała. Nie każdy chciałby to dla niej zrobić. Kolejny raz zrozumiała, że może na niego liczyć. Właściwie to nic nie miał z tego, że jej pomagał, było to całkiem bezinteresowne. Doceniała ten gest.

Nie miała pojęcia dlaczego opowieści o Thoranie różnią się między sobą, aż tak bardzo. Może w ten sposób działał doppelganger, nigdy jeszcze żadnego nie spotkała, a szkoda, byłaby lepiej przygotowana do walki z tym, który postanowił odebrać jej własne życie. Cóż, może najlepiej wpaść od razu w bagno po uszy, nie mogła sobie przez to pozwolić na żadne błędy, co wcale nie było takie łatwe. Pierwsze starcia z nieznanym bywały bowiem ich pełne, tym razem jednak nie mogła do nich dopuścić. Mimo wszystko swoje życie ceniła trochę bardziej niżeli wszystkich innych, nie mogła ryzykować, bardzo egoistyczne podejście, ale też całkiem ludzkie. Jej bliźniak pojawił się w wielu opowieściach, każda jednak była osobną historią, jakby nie miały ze sobą nic wspólnego, jakby ludzie znali go tylko w pojedynkę. Najprawdopodobniej ta istota działała w ten sposób, może runy, które znajdowały się na jego plecach pozwalały mu w jakiś sposób manipulować tym imieniem, przez co, gdy je wypowiadała to pojawiała się w głowie tej osoby nowa historia? Będzie musiała się nad tym zastanowić później, dobrze, że udało jej się znaleźć kolejną brakującą informację, może już niedługo złoży to w całość i wreszcie będzie mogła pozbyć się tej obrzydliwej bestii ze swojego życia.

- W sumie prawda, zresztą, to nie byłby pierwszy raz, gdy nazwano mnie pierdolniętą. - Nie powinna się tym teraz szczególnie przejmować, nigdy  nie zależało jej na tym, żeby wpadać w jakiekolwiek ramy opisujące normalność. Zresztą miała sporo innych spraw, którymi musiała się zająć, bez sensu w ogóle myśleć o takich pierdołach.

- Już niedługo nie będzie to tylko teza, sprawdzę to, wtedy będę pewna. - Musiała to zrobić, nie było innego wyjścia. Tak naprawdę to czy właściwie musiała to robić? Poznali hipotetyczny sposób działania Thorana, teraz pozostawało go tylko zabić. Wtedy te reakcje na jego personalia powinni zniknąć, już nikt nie będzie łączył tej bestii z jej rodziną, to jej wystarczało.

Może dla Esmé jego przekonanie nie znaczyło nic, jednak dla Yaxley to było sporo. Miała podobne wrażenie, co do tego, co zobaczyli, więc była ich już dwójka, a to by oznaczało, że są bliscy prawdy. Nie potrzebowała niczego więcej. - To mi wystarczy. - Wierzyła jego osądowi, chciała, żeby o tym wiedział. Nie miała pojęcia dlaczego, ale wydawało jej się, że Rowle potrafi odczytywać bardzo wiele z całkiem skromnej ilości informacji. Zresztą i ją czytał jak otwartą księgę. Był bystry, co miała szansę dostrzec już wiele razy mimo ich krótkiej znajomości. Ufała jego przeczuciom.

Nie miała czasu na to, aby przeprowadzać kolejne testy, nie wydawało jej się również, aby ktokolwiek był skłonny z nią rozmawiać i wykonywać kolejne przysługi. Wiedza, którą zdobyli powinna jej wystarczyć, była pewna tylko i wyłącznie tego, że musi się pozbyć potwora ze swojego życia, a wszystko powinno wrócić do normy. Nikt nie będzie pamiętał o tym, że miała brata bliźniaka. Na tym jej zależało, nikt nie będzie szargał imienia ich rodziny, ostatnio jego zagrywki były aż nadto irytujące. Szczególnie, że z racji na jej znajomości, to ona musiała się z tego tłumaczyć. Najgorsze było jednak to, że bestia wiedziała, że po nią przyjdzie. Musiała się bardzo dobrze przygotować do tego spotkania, bo nie zamierzała dać mu wygrać. To była chyba najbardziej istotna walka, jaką miała odbyć w swoim życiu, nieco przerażała ją ta odpowiedzialność, ale może dobrze, że sama się tym zajęła. Miała władzę, jeśli coś pójdzie nie tak, będzie mogła o to obwiniać tylko i wyłącznie siebie.

- I tak zrobiłeś dla mnie wiele, jestem ci bardzo wdzięczna za poświęcony czas. - Nie miała jak na razie pomysłu, jak mu podziękuje, ale kiedy wszystko się uspokoi na pewno to zrobi. - Tacy też są nam potrzebni Esmé. Może jesteś najbardziej mugolskim, a przy tym jednym z moich ulubionych czystokrwistych. - Dodała z uśmiechem. Zupełnie jej to nie przeszkadzało. Ludzie pałali się różnymi zawodami, zresztą mugol nie potrafiłby obchodzić się z materiałami z magicznych stworzeń w taki sposób, w jaki robił to Rowle. To też była magia, tylko zupełnie inna jej dziedzina. Nie uważała, żeby mu to umniejszało.

Słuchała uważnie tego, co miał jej do powiedzenia. Jego teoria była bardzo bliska tej, która pojawiła się w jej głowie. Kiwała przy tym twierdząco głową. - Nie wydaje mi się, żeby to była choroba, ale zgadzam się z tym, co do klątwy, może to być ona, albo jakiś urok, to też nie jest szczególnie mi bliska dziedzina magii. - Błądzili nieco, ale nie ma się co dziwić, nie byli specjalistami we wszystkim, na całe szczęście miała w swoim otoczeniu osoby, które mogły jej więcej powiedzieć na ten temat i zamierzała je odwiedzić. Pewnie zrobi to w najbliższym czasie, bo Thoran ostatnio robił się coraz bardziej nieznośny. Sprawiał problemy osobom, które znała, a to nie mogło mieć dłużej miejsca, nie odsunie jej od nich swoimi durnymi działaniami.

Wcale nie traktowała tego jako bajki, to, co mówił Rowle miało wiele sensu, bo przecież w jakiś sposób to wszystko musiało działać, jedyną odpowiedzią jaka nasuwała się na myśl była właśnie klątwa, albo urok, bardzo silny zresztą, skoro był w stanie działać kiedy Thorana nie było obok. Florence jednak wspominała, że ten stwór był dziwny, miał powiązania z różnymi osobami, może stąd czerpał siłę?

Gerry skończyła palić peta, spoglądała na Esmé, który zamierzał już wejść do swojej pracowni. Beksa domagał się uwagi, chyba nie do końca na rękę było mu to, że siedzieli tak niedaleko.

Zawahała się przez chwilę, czy powinna wejść, ale przecież dzisiaj nie zamierzała dorwać bestii. Musiała się do tego przygotować, postanowiła więc, że spędzi z mężczyzną jeszcze chwilę. Nie miała nic lepszego do roboty. Zamknęła za sobą drzwi, gdy znalazła się w środku. Uśmiechnęła się do siebie, kiedy zobaczyła smooczognika, który domagał się uwagi. Najwyraźniej stęsknił się za swoim panem.

- Myślę, że jak na Nokturn to na pewno. Nie sądzę, żeby widzieli kiedyś, aż tak uroczą parę jak nasza dwójka. - To miejsce było specyficzne, i raczej mało co można tam było nazwać uroczym, wzbudzało w niej raczej te mniej przyjemne uczucia.

Widmo
178cm, ciemne

Esmé Rowle
#18
27.09.2024, 03:30  ✶  

Nic nie było bezinteresowne. Esmé też niczego nie robił bezinteresownie, nie był w tym przypadku różny od reszty społeczeństwa, której pomoc zawsze kosztowała. I zdecydowanie nie był różny od reszty Nokturnu, który cenił sobie najmniejszą bzdurę. Tak, kaletnik cenił "bzdurę", ale dlatego, że nie była dla niego bzdurą. Aż chciałoby się przewrócić oczami, ale Rowle uważał częściej pieniądze za bzdurę, a "bzdury" za... coś wartościowego. I nie, nie były to marne próby pozostania równie nietypowym i ekscentrycznym co zawsze, a zwyczajny efekt uboczny jego dolegliwości. Marazm potrafił nadawać wartość rzeczom, które dotychczas jej przeczyły, które ją nawet odbierały. Cena, a zatem i zapłata za jego wątpliwą pomoc kryła się w spędzonym czasie, w wypowiedzianych słowach, w odbijających się echem emocjach, we wspomnieniach, w możliwościach, w wydarzeniach które mogły nastąpić wtedy, teraz, ale i w przyszłości. Gdyby nie to, że Geraldine jasno pokazywała, że cała sprawa Doppelgangera mocno się na niej odbija, to Esmé najpewniej nie miałby nic przeciwko, by ten potwór zwyczajnie grasował i mieszał w życiu tak jego, jak i innych. Część klienteli "Skóry i Kości" uważała rzemieślnika za element pasujący do Nokturnu w sposób bardzo naciągany. Tak, może i tu przynależał, ale jednak była to Aleja Horyzontalna i mentalnie stawiali go bliżej tej "jasnej" części. Niezależnie od klienteli, Esmé był tak samo dobrą osobą, jak i złą - w jakże obrzydliwie pospolitym znaczeniu tych dwóch dwóch określeń. Niezbyt obchodziła go reszta, do momentu, aż zaczęła. Nie zawsze była ku temu zasada, a przynajmniej nie taka oczywista. Thoran mógł tworzyć więcej chaosu, psuć życie wielu ludziom, ale i zabawiać tym samym kaletnika i Rowle nie miałby nic przeciwko. Byłby nawet nieco zawiedziony, gdyby jednak potwora spotkał zasłużony los. Sprawa się zmieniała, gdy w grę wchodzili ludzie, na których zaczynało zależeć temu podupadłemu moralnie Czarodziejowi. Niby rzecz prosta, oczywista, ale jednak granica była bardzo niejasna. Na tyle niejasna, by wmieszał się w sprawy boskie, bo jakaś dziewczyna postanowiła sama złożyć siebie w ofierze podczas obrządków, które miał daleko gdzieś. Czy mu na niej zależało? W żadnym wypadku. A jednak jej los nie był mu obojętny.

Gdzie tkwiło rozwiązanie tego szaleństwa? Ponownie - w marazmie. W emocjach, które dało się, ekhem, wygenerować. Tutaj mogłoby pasować porównanie do silnika, jednak Esmé musiałby tworzyć ich wiele, raz za razem, różnego rodzaju, a wszystkie zasilać po prostu bodźcami zewnętrznymi, które pochodziły prawie wyłącznie z ludzi. I to wszystko, by napędzić siebie do dalszego życia. Po co? Na to pytanie odpowiadało wielu filozofów, każdy wierzył że trafił w sedno, ale... gdyby tak było, to ludzie nie zadawaliby sobie tego pytania po dziś dzień.

- Z jednej strony fatalnie jest być uznawanym za normalnego przez mieszkańców Nokturnu, z drugiej strony - równie mocno brzydziłbym się, gdyby nazwałby mnie tak ktoś wszechstronnie uznawany za normalnego. - tonacja i sama maniera wypowiedzianych słów wskazywała, że mówił to bardziej do siebie. Zresztą nie pierwszy raz mówił w ten sposób, nie pierwszy raz przy Geraldine. Nieświadomie była świadkiem czegoś intymnego, bo pałac myśli panicza Rowle był miejscem, z którego rzadko wydobywały się jakiekolwiek dźwięki na zewnątrz. Sanktuarium, do którego wstęp miał prawie wyłącznie on, a reszta mogła otrzymywać jedynie rozcieńczone echo. Wyrzucane myśli były częściej okruchami, odłamkami lub w ogóle zniekształconymi wnioskami, niżeli rzeczywistymi "myślami". Ale zdarzały się momenty takie jak ten - kiedy myślał i dzielił się swoim myśleniem. Mniej lub bardziej świadomie. - Złotym środkiem jest zostanie elementem, który pasuje do żadnego obrazka. - i nawet kontynuował swoją wątpliwie błyskotliwą myśl, by na koniec... uśmiechnąć się do siebie? Niby kąciki ust nawet mu nie drgnęły, ale dało się przysiąc, że na moment wyglądał na zwyczajnie rozbawionego.

Niezbyt rozumiał czym sobie zaskarbił zaufanie Geraldine, ale też niezbyt się nad tym zastanawiał. Jeżeli uznawała, że może mu zaufać to... cóż, jej problem. Nie to, że nie mogła, bo jak najbardziej mogła. Musiałby być w naprawdę, naprawdę fatalnym stanie mentalnym, żeby zrobić cokolwiek, co miałoby jej zaszkodzić i tym samym udowodnić, że nie był warty zaufania. Niemniej, nie uważał siebie za kogoś godnego zaufania i wolał nawet figurować jako osoba niepewna, by oszczędzić sobie sytuacji, w której ktoś miałby do niego pretensje. On tylko mówił, licząc na to, że do kogoś przemówią argumenty, a nie sympatia czy zaufanie wobec jego osoby. Tak było najlepiej, tak było... najciężej. I tak miał najwięcej satysfakcji, chociaż nie dało się ukryć, że przekonywanie do siebie ludzi uważał za łechtający ego sukces.

- Wiele, to bym zrobił, gdybym stworzył magiczne... pończochy, po założeniu których, na Ciebie oczywiście, Thoran znikłby, jakby nigdy nie istniał. - mówił tak spokojnie, tak normalnie, jakby rzeczywiście jego słowa były zupełnie normalne. Jakby wcale nie pieprzył coś bez sensu o pończochach, nawiązując do cholera wie czego. - Tak to jedynie pospacerowaliśmy i popytaliśmy o pewnego rozrabiakę. Jak dobra para... znajomych. Nic więcej. - rozumiał, że wypytywanie ludzi z Nokturnu o takie sprawy było jednak jakkolwiek cenne, ale osobiście nie uznawał tego za nic wielkiego. Ostatecznie skończyli z mglistą tezą i jeszcze większą ilością pytań. Druga sprawa polegała na tym, że nie chciał sprawiać nawet pozorów, że ich śledztwo jest czymś ważnym. Osobiście liczył trochę na szum, który wprowadziłby w jego życie nieco barwy, ale ze względu na Ger - wolał nawet nie dawać po sobie poznawać, że sprawa jest tak ważna, jak była. Że chodzi tutaj, w najgorszym wypadku, o życie słynnej łowczyni. W mniej tragicznych wersjach była to reputacja, która po tej parszywej stronie miasta była... nie, nie tak cenna jak po tej właściwej, ale była tutaj tylko narzędziem. Nikt tu nie dbał o własną reputację, ale o reputację innych? Oh, na tym dało się zarobić fortunę.

Prychnął cicho pod nosem, wręcz niezauważalnie i niesłyszalnie, ale wyostrzone zmysły zawodowej łowczyni najpewniej potrafiły wyłapać drobniejsze sygnały i odgłosy. Tak, jak na Nokturn to musieli wypaść na uroczą parę. Jak na te standardy musieli być bardzo uroczy, bo wyglądali w miarę normalnie. Nawet jeżeli jedno z nich było kochającą adrenalinę, tańczącą na granicy życia i śmierci prawie-olbrzymką, a drugie to cień człowieka i podupadły czarodziej o nijakim wyrazie twarzy i podobnie nijakich perspektywach na życie. Rzeczywiście, całkiem urocza para. Z jakiegoś powodu, gdy Rowle myślał o nim i Ger w kategorii przyjaźni, to wydawali się być bardzo do siebie podobni, ale gdy zaczynał myśleć o nich w kategorii pary czy małżeństwa, to wydawało mu się to wręcz absurdalne, tak byli różni. I była to zdecydowanie myśl, która będzie mu towarzyszyć kilka następnych dni albo tygodni, aż znajdzie odpowiedź na pytanie - dlaczego? I nie, nie chodziło o to, że widział ją tylko jako przyjaciółkę. Bo wcale tak nie było. Każdego traktował jak... po prostu człowieka. Potencjalnego wroga, potencjalnego kochanka. "Życie" i sytuacje dyktowały kto był kim w danym momencie, a nie jego jakieś zmyślone i nadmuchane przekonania odnośnie czyjejś roli w jego, pożal się boże, egzystencji.

- Też tak myślę. - odparł krótko, wręcz zbywająco, ale w jego głosie wciąż kryło się nikłe rozbawienie. Nikłe i niknące, bo swą uwagą musiał obdarować na moment Beksę, który pchał się wyżej - wzdłuż jego klatki piersiowej w kierunku lewego barku, przysiadając blisko jego karku niczym ciemna broszka. Iskrząca tuż pod jego brodą, zatem z zaskakującą delikatnością przy pewności i szybkości z jaką wykonał ten ruch - złapał Smoczognika i położył nieco bliżej ramienia, czyli nieco dalej od swojej głowy, od swojej brody i od swoich włosów, które nierzadko cierpiały w związku z pieszczotami, jakich wymagał karłowaty smok z przeceny.

Esmé zaraz ruszył w głąb pracowni, by na moment zniknąć za drzwiami. Za drzwiami, które zawsze były zamknięte, a za którymi nie widać było nic. Ciemny korytarz, w którym znikł, a który został zasłonięty przez pociągnięte od niechcenia ręką drzwi. Szybko wrócił, przynosząc kryształową karafkę wypełnioną do... mniej niż połowy bursztynową cieczą. W drugiej ręce miał dwie szklanki, małe i pasujące prostą stylistyką do karafki. Na bazie kwadratu, bez żadnych zdobień, wszystko proste i eleganckie, jakby jakikolwiek grawer czy innego rodzaju ozdoba miała zniszczyć piękno szkła. I, dla Esmé, właśnie tak było - ten zestaw nie wymagał ulepszeń z jego strony. I nie był elementem pracowni, bo przyniósł go z własnego "mieszkania". Postawił to wszystko na stoliku, przy którym zasiadł, wskazując dłonią na drugi fotel, żeby Ger się rozgościła.

- Whisky? - zdjął płachtę tajemnicy odnośnie płynu, spoglądając kątem oka na swoją ulubioną łowczynię. Nie czekając na odpowiedź, nalał do jednej szklanki - jeżeli chciała, to była ona dla niej, odsunąłby ją w jej kierunku, a jeżeli nie - cóż, i tak przyniósł alkohol bardziej z myślą o sobie. Wybacz, Ger. - Jestem ciekaw jak działa Doppelganger. - powiedział tonem... zaskakująco żywym. Nawet widać było w jego oczach błysk - nie wiadomo czy to od nowego tematu rozmowy, czy jednak alkoholu, który zaraz został upity. Swoją drogą - nalał pół szklanki. Sporo? Mało? Wedle uznania. Pociągnął porządny łyk, zdradzając tym samym swoje przyzwyczajenie do trunków wysokoprocentowych, bo... nawet się nie skrzywił. Ot, weszło jak woda. Jeżeli Geraldine skusiła się na szklaneczkę, to mogła się przekonać, że trunek był oczywiście z najwyższej półki, sama arystokracja nie powstydziłaby się podać gościom czegoś podobnego. Nie, oczywiście tylko żartuję. Była to najzwyczajniejsza w świecie whisky, ot może powyżej przeciętnej, ale nic szczególnego. Lepsza niż większość, ale wciąż dosyć mierna. - Zmierzam do tego, że interesuje mnie czy materiały z niego mogą być użyteczne. - dodał, rozsiadając się w fotelu, opierając wygodnie o szerokie oparcie, na które zaraz wskoczył Beksa, by przeskoczyć na czubek głowy kaletnika i tam zająć pozycję do obserwacji... czegoś na pewno. Ryzyko podpalenia włosów drastycznie wzrosło, ale Esmé przejmował się tym w sposób wybiórczy i nikły. Niezbyt mu zależało na nienaganności fryzury, którą nosił, bo była ona zazwyczaj naganna. - Co ja mówię... każdy materiał w odpowiednich rękach może stać się użyteczny. - sprostował, krzywiąc się nawet przy tym, jakby z opóźnieniem zadziałał alkohol. Ale to nie alkohol wywołał tę reakcję, a własna głupota, którą wypowiedział wcześniej. - Mam na myśli sposób w jaki dałoby się je wykorzystać. Myślisz, że jego skóra umożliwiałaby pomniejszą transmutację? A może potrafiłaby ją wspomagać? I ciekawe jaki miałoby to wpływ na animagów - w końcu to też przemiana. A może to wszystko tylko iluzja? I co z tymi wspomnieniami? - z kolejnymi słowami wydawał się być bardziej rozmarzony, odchylając głowę do tyłu, aż Beksa zaczął się zsuwać znów w stronę oparcia. Pociągnął kolejny łyk trunku, tym samym opróżniając połowę z początkowej wartości, nie odkładając jednak kwadratowej szklanki na stół. To też mógł, ale nie musiał być znak. Pod nosem zaczął się delikatnie, wręcz niezauważalnie uśmiechać, jego wzrok tracił ostrość, lecz nim stracił ją zupełnie, to gwałtownie nabrał jej ponownie. Rzemieślnik wrócił na ziemię, nim zupełnie umknął w chmury.
- Myślałaś w jaki sposób go zabijesz? - zwęził spojrzenie, a jego uśmiech... nie, wcale nie znikł, pozostał na twarzy. Naprawdę był ciekaw odpowiedzi, bo Doppelganger był zupełnie innego rodzaju potworem. Potrafił być nadzwyczaj ludzki, w końcu przecież zastępował ludzi - tak funkcjonował. Ale był wciąż potworem. Był też potworem, który namieszał w życiu Geraldine i jej bliskich, który podszywał się za rodzinę. Jego śmierć wcale nie musiała być tak banalna, jak innych magicznych stworzeń. Należało też wziąć pod uwagę, że mógł zmieniać się i w ostatnich swoich chwilach. - Kolejne pytanie - zawahałabyś się, gdyby zmienił się we mnie? - jego ciemne oczy utkwione były w Ger, gdy oczekiwał na odpowiedzi. Spokojnie kręcił zawartością szklaneczki w kółko, tworząc drobny wir, w który znów wpatrzony był sam Beksa wciąż znajdujący się na czubku głowy rzemieślnika, zasiadając tam spokojnie, trzymając ogon w górze, ale i tak iskry niekiedy spadały na włosy jego "siedziska", całe szczęście gasnąc, nim zdążyły zrobić jakiekolwiek zniszczenia.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#19
03.10.2024, 11:43  ✶  

Yaxleyówna nie miała pojęcia czym kierował się Esmé, istotne było to, że zechciał jej pomóc, bez względu na jego pobudki. Dowiedziała się sporo, dzięki ich krótkim spacerze po Nokturnie, wraz z resztą informacji, które udało jej się zebrać mogło to przynieść wreszcie jakieś możliwości do działania. Najchętniej pobiegłaby bez niczego i rzuciła się na tego stwora, wiedziała jednak, że tym razem to mogło nie wystarczyć. Ta bestia była sprytniejsza od wszystkich innych, musiała uważać. Dlatego tak długo zajęło jej przygotowywanie się do ostatniego starcia. Na szczęście już była bliska ataku, nie musiała przesuwać tego w czasie. Od tego mogło zależeć sporo, dlatego właśnie tak mocno zaangażowała się w przygotowania, co raczej nie było dla niej typowe.

- Czyli tak źle i tak niedobrze. - W sumie miał rację. Normalność była błacha, nie przynosiła ekscytacji. Zawsze uważała się za inną od wszystkich, więc może nawet uznawała to za swojego rodzaju zniewagę. Zależało jej na tym, aby sie wyróżniać, nawet jeśli była uznawana za dziwaka, nie widziała w tym określeniu nic złego.

- To prawda, to chyba najlepsza z wszystkich dostępnych opcji. - Nie pasować do niczego, lawirować między światami. To była metoda na to, aby odnaleźć się wszędzie. Brać to, co los rzucał pod nogi, być jak kameleon, który zawsze potrafi się odnaleźć. Nie było to wcale takie głupie, wręcz przeciwnie.

Ufała Esmé, bo póki co nie dał jej żadnych argumentów do tego, aby tego nie robiła. Ger wbrew pozorom była dosyć mocno łatwowierna, wystarczyło, aby ktoś wyciągnął do niej rękę w odpowiednim momencie. Rowle póki co był przy niej, kiedy tego potrzebowała. Pomógł jej walczyć z demonami w jeziorze, chociaż nie była to dla niego codzienność. Nie zostawił jej z tym samej, nie uciekł, gdy okazało się, że jej brat jest wampirem, nie wszyscy postępowali w ten sposób. Niektórzy, gdy dostrzegali chociaż jeden, drobny problem brali nogi za pas. On wręcz przeciwnie, wchodził we wszystko, bez względu na to, czy pojawiało się ryzyko, czy nie. Może nie było to do końca odpowiedzialne zachowanie, bo niosło ze sobą ryzyko, jednak nie była tutaj po to, aby doceniać sens jego zachowań.

Prychnęła cicho, kiedy usłyszała o tych pończochach. - Niestety nawet ty nie potrafisz działać takich cudów, szkoda. - Sama wizja była całkiem niezła, problem niknie bez żadnego zaangażowania w sprawę, tyle, że nawet w świecie pełnym magii nie było to możliwe. - Niby nic takiego, ale dla mnie coś. - Wiedziała, że to, co razem zrobili nie było szczególnie ekscytujące. Ot, spacer po Nokturnie. Mimo wszystko jednak zabrał ją ze sobą, przeszli po tych wszystkich miejscach, gdyby nie było go obok niej to pewnie nikt nie chciałby z nią rozmawiać. Dzięki niemu udało jej się zebrać trochę informacji, dowiedzieć w jaki sposób działał Thoran, może nie wszystko było jasne, ale dzięki temu mogła dowiedzieć się jeszcze więcej. To było ważne, dla niej.

Tak, jeśli chodzi o aparycję, to chyba nie mogli być bardziej różni. Mimo wszystko nie przeszkadzało jej to, aby uznać ich za całkiem uroczą parę. Na pewno na tle mieszkańców Nokturna wyglądali całkiem zwyczajnie i normalnie.

Sięgnęła po szklankę, kiedy zaproponował jej alkohol. Nie zdarzało jej się odmawiać, może nie najlepiej to o niej świadczyło, ale trudno. Przynajmniej miała z kim pić i nie robiła dzisiaj tego sama. - Nie wydaje mi się, żeby były tam jakieś materiały, to jest dziwna kula energii, byt, który przybiera ciało człowieka. - Przynajmniej tak to widziała. - Nie wiem, jak działa, ale jeśli uda mi się go pokonać, to na pewno dostaniesz te materiały. - Nie zamierzała ich oddawać komukolwiek innemu, Esmé był przecież jej ulubionym kaletnikiem, takie cenne komponenty chciała oddawać właśnie jemu, bo miała świadomość, że zrobi z nich najlepszy użytek, szkoda by było zmarnować to, co uda jej się pozyskać.

- Wybiorę ajprostszą i moją ulubioną metodę, zamierzam odciąć mu łeb. - Powiedziała jeszcze całkiem spokojnie. Nie miała pojęcia, czy to zadziała, ale musiała spróbować.

- Nie mogłabym się zawahać. Musiałabym to zrobić. - Może nie świadczyło to o niej dobrze, ale wiedziała, że musiała to zrobić, bez względu na to, czyją twarz nosił doppleganger. Wypiła jednym haustem zawartość szklanki, po czym się pożegnała. Musiała już iść, w końcu Thoran sam się nie zabije.


Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (13353), Esmé Rowle (16015)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa