I słyszała, że ktoś dalej płakał na piętrze: wszystko w niej wyrywało się, aby rzucić się w stronę źródła tego płaczu, ale nie pojmowała, co się dzieje – co takiego zobaczyła Heather, że zareagowała tak gwałtownie?
Wood zaś słyszała śmiech, coraz głośniejszy i głośniejszy. Widziała cienie, coraz gęstsze, tańczące na dole, wyciągające się ku nim, układające się powoli w setki czarnych dłoni.
Zapach ziół uderzał w nozdrza.
– Ktoś płacze tu na piętrze. Nie słyszysz tego? – spytała Brenna, znów odwracając się od ciemności, nie dbając o to, że mrok pochłonął już praktycznie całe schody… bo i wciąż go nie widziała. Zdecydowała się w końcu rzucić lumos, słabe światło sprawiło, że ciemność, którą dostrzegała Heather, jakby przyhamowała… ale wyciągnęło też z mroku na podniszczonym piętrze inne rzeczy. Widziały teraz osmalony dach, wejście do mieszkania, w którym zapewne kiedyś zaczął się pożar – po drzwiach nic nie zostało, podejście tam byłoby raczej niebezpieczne.
Ale też kawałek od niego, przy drzwiach do innego lokalu, które ocalały, ale były uchylone, ktoś leżał.
– Roy! – wyrwało się Brennie, gdy rzuciła się ku Brygadziście. Heather też go zobaczyła: i zdawało się jej, że widzi wokół niego ciemność, otaczającą go, sięgającą ku Brennie…
Longbottom sięgnęła ku szyi, szukając pulsu. A potem wciągnęła głębiej powietrze, i znów wyczuła ten dziwny zapach ziół, a płacz w jej uszach stawał się głośniejszy, zdawał się dobiegać ze wszystkich stron, jakby ze ścian…
Rzucam sobie na percepcję (1) i na rozproszenie (2) pod edycję
Sukces!
Sukces!
– Heath, bąblogłowa! – rzuciła nagle, gdy poskładała fakty. Heather widziała coś, czego nie widziała ona, te cholerne zioła tak cuchnęły, Roy leżał tutaj nieprzytomny, a ten płacz… ten płacz brzmiał tak dziwnie…