05.09.2024, 10:30 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.09.2024, 10:33 przez Anthony Shafiq.)
Zabawne, że pod względem oddawania steru w kwestiach intymnych zdawali się absolutnie dogadani, płynnie przechodząc między swoimi pragnieniami walki i poddania, czasem brutalnych starć, czasem łagodnych pieszczot na granicy czucia. Od samego początku byli jednak bardzo bezpośredni w wyrażaniu tych potrzeb, dawali wyraz głodu całego spektrum doświadczeń, ciesząc się wzajemną ciekawością i elastycznością w doborze rozrywek i eksperymentów, gdy mieli na nie ochotę i mogli sobie na nie pozwolić doprawieni tęsknotą półrocznego oczekiwania na wyjazd. To w uczuciach, to w słowach pozostawali zagubieni, a lata niedopowiedzeń i założeń z obu stron emocjonalnego wycofania i braku zaangażowania tego drugiego, stanowczo nie pomagały sprawie.
Co jej pomagało, to kojący głos łagodnie przypominający o tym, jaką drogę przeszli przez ten miesiąc, ile rozmów już odbyli nad herbatą, pospiesznym lunchem, w fikuśnie złożonych liścikach czy pod rozgwieżdżonym niebem. Osłabienie ciała, zazdrość, niepewność - odchodziły gdzieś w niepamięć, wobec rozchodzącego się ciepła, gdy mowa ciała Erika zestroiła się harmonijnie z mową ust.
Wózek zaskrzypiał, Anthony wiedział, że Wergiliusz w ten sposób chce zapowiedzieć swoje przybycie tak, aby dać mężczyznom przestrzeń na ewentualne ogarnięcie się i ustawienie w pozycji w jakiej chcieliby być zastani. Gospodarz nie zamierzał jednak ruszać się z twardych marmurów podłogi, mając tak solidne oparcie w objęciu ukochanego. Skorzystał więc tylko z ofiarowanej chwili, by wyciągnąć się ku niemu i po pospiesznie skradzionym całusie w policzek uśmiechnąć się uspokojony.
– W takim razie dzisiaj Ty nosisz kapitańską czapkę – mruknął, po czym od razu zaszył się znów w objęciu, w miękkiej przystani, która tak życzliwie przypominała mu, że jest bezpiecznym miejscem, a sztorm lęków i obaw pozostał daleko za nimi.
– Z tej strony, to znaczy z jakiej strony? – zmarszczył brwi w niezrozumieniu, a zaraz potem prychnął gdy Longbottom poderwał się do stoliczka, porzucając go na pastwę twardego i zimnego szezlongu. Zmusił się do odzyskania pionu i udzielenia swojej uwagi poczęstunkowi, który się pojawił, tylko po to by roześmiać się serdecznie po kolejnym uderzeniu entuzjazmu Erika.
– Czyli jednak! Jak przekupstwo, to tylko słodyczami. Zapamiętam panie władzo. – zemlął na języku własne dąsy, że Erik przecież mógł zapytać go w każdej chwili, a sowy działają w dwie strony, bo przecież teraz działały i była to cudowna odmiana. Zamiast tego sięgnął po większy z metalowych imbryków i unosząc go niemal metr nad małą szklaneczką, zaczął nalewać cienką strugą intensywną w zapachu i barwie czarną, wściekle słodką herbatę. – No nie wiem, czy chce Ci powiedzieć. Może wolałbym zachować tę tajemnicę dla siebie, żebyś częściej mnie odwiedzał? – droczył się znów, tylko po to, by podsunąć mu jeden z naparów i dodać nieco poważniej, zaciągając się zapachem swojego napitku: – Sądziłem, że nic w Egipcie Ci się nie podobało? Celowo nawet potem wybierałem miejsca, które miały zdecydowanie mniej piasku i temperatury maksymalnie dwudziesto-paro stopniowe. I harmonogram oczywiście. – Przypatrywał mu się z zaciekawieniem pozostawiając to pytanie otwartym. Był przekonany o wielu rzeczach, ale teraz gdy rozmawiali więcej mimowolnie konfrontowali je jedna po drugiej... Niczego już nie mógł być pewien w stu procentach. Nie chciał nawet, zbyt często okazywało się, że zakładał najgorsze, gdy rzeczywistość wcale nie malowała się w tak ciemnych, defetystycznych barwach.
Co jej pomagało, to kojący głos łagodnie przypominający o tym, jaką drogę przeszli przez ten miesiąc, ile rozmów już odbyli nad herbatą, pospiesznym lunchem, w fikuśnie złożonych liścikach czy pod rozgwieżdżonym niebem. Osłabienie ciała, zazdrość, niepewność - odchodziły gdzieś w niepamięć, wobec rozchodzącego się ciepła, gdy mowa ciała Erika zestroiła się harmonijnie z mową ust.
Wózek zaskrzypiał, Anthony wiedział, że Wergiliusz w ten sposób chce zapowiedzieć swoje przybycie tak, aby dać mężczyznom przestrzeń na ewentualne ogarnięcie się i ustawienie w pozycji w jakiej chcieliby być zastani. Gospodarz nie zamierzał jednak ruszać się z twardych marmurów podłogi, mając tak solidne oparcie w objęciu ukochanego. Skorzystał więc tylko z ofiarowanej chwili, by wyciągnąć się ku niemu i po pospiesznie skradzionym całusie w policzek uśmiechnąć się uspokojony.
– W takim razie dzisiaj Ty nosisz kapitańską czapkę – mruknął, po czym od razu zaszył się znów w objęciu, w miękkiej przystani, która tak życzliwie przypominała mu, że jest bezpiecznym miejscem, a sztorm lęków i obaw pozostał daleko za nimi.
– Z tej strony, to znaczy z jakiej strony? – zmarszczył brwi w niezrozumieniu, a zaraz potem prychnął gdy Longbottom poderwał się do stoliczka, porzucając go na pastwę twardego i zimnego szezlongu. Zmusił się do odzyskania pionu i udzielenia swojej uwagi poczęstunkowi, który się pojawił, tylko po to by roześmiać się serdecznie po kolejnym uderzeniu entuzjazmu Erika.
– Czyli jednak! Jak przekupstwo, to tylko słodyczami. Zapamiętam panie władzo. – zemlął na języku własne dąsy, że Erik przecież mógł zapytać go w każdej chwili, a sowy działają w dwie strony, bo przecież teraz działały i była to cudowna odmiana. Zamiast tego sięgnął po większy z metalowych imbryków i unosząc go niemal metr nad małą szklaneczką, zaczął nalewać cienką strugą intensywną w zapachu i barwie czarną, wściekle słodką herbatę. – No nie wiem, czy chce Ci powiedzieć. Może wolałbym zachować tę tajemnicę dla siebie, żebyś częściej mnie odwiedzał? – droczył się znów, tylko po to, by podsunąć mu jeden z naparów i dodać nieco poważniej, zaciągając się zapachem swojego napitku: – Sądziłem, że nic w Egipcie Ci się nie podobało? Celowo nawet potem wybierałem miejsca, które miały zdecydowanie mniej piasku i temperatury maksymalnie dwudziesto-paro stopniowe. I harmonogram oczywiście. – Przypatrywał mu się z zaciekawieniem pozostawiając to pytanie otwartym. Był przekonany o wielu rzeczach, ale teraz gdy rozmawiali więcej mimowolnie konfrontowali je jedna po drugiej... Niczego już nie mógł być pewien w stu procentach. Nie chciał nawet, zbyt często okazywało się, że zakładał najgorsze, gdy rzeczywistość wcale nie malowała się w tak ciemnych, defetystycznych barwach.