• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[ranek 26.08.72, Warownia] Echo pieśni morza

[ranek 26.08.72, Warownia] Echo pieśni morza
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#11
07.09.2024, 18:29  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.09.2024, 18:34 przez Brenna Longbottom.)  
– Erik chyba zna się na tarocie jeszcze mniej ode mnie – stwierdziła Brenna. Gdyby sama miała przypisywać Moody jakąś kartę, byłaby to pewnie wieża: ale może i dziewczyna miała rację, co do Głupca, karty nowych możliwości i nowych dróg, przynajmniej zdaniem Morpheusa. Pozwalającej jednak na pewną… nieświadomość, na niewykorzystany potencjał, na poszukiwania – na te wszystkie rzeczy, do których Brenna nie miała już prawa.
Zmrużyła lekko oczy, spoglądając na Millie. Czy uważała, że czyta w niej jak w książce? Chyba nie do końca. Widziała pewne rzeczy, bo obserwowała ją – nawykła obserwować ludzi, a tych, na których jej zależało, rozkładać we własnej głowie na czynniki pierwsze. Wychwytywała pewne wzorce, upodobania, drobne nawyki. Ale jednocześnie pozostawały sprawy, które uchodziły jej uwadze, zostawały w ciemnościach. I chyba podobnie było w drugą stronę. Miles była dla Brenny jedną z tych osób, które nigdy nie powinny dowiedzieć się, jak bardzo Brenna czasem nie wiedziała, co robić, bo wtedy tylko poczułaby się bardziej zagubiona.
– A z przyjaciółkami? – spytała. – Pytaj, o co zechcesz, po prostu nie sądzę, żebym w tej sprawie potrzebowała radzić się kart. I mogłabym spróbować szantażu, zamiast negocjacji, ale zamiast tego powiem: jeżeli nie będziesz jeść, nie będziesz miała siły. Naprawdę chcesz, żeby ktoś potem przynosił cię tu nieprzytomną? Nie jesteś małą dziewczynką, Millie.
Odsunęła się, zabierając do zjadania własnego boczku i pomidorów: tost zdążyła pochłonąć chwilę wcześniej.
– Chcesz zmienić terapeutę? – zapytała, już bardziej rzeczowo. Była dziwnie pewna, że Perseus Black nie zalecił jej odstawienia leków: a jeżeli zrobiła to bez konsultacji z nim, najwyraźniej pomiędzy tą dwójką zabrakło linii porozumienia. – Miles, czy dalej widzisz albo słyszysz rzeczy? Nie mam zamiaru odsyłać cię do Lecznicy Dusz.
Miała ambiwalentne odczucia wobec tego przybytku. Z wielu różnych powodów. Ale w tym pytaniu kryło się… swego rodzaju drugie dno. A spojrzenie Brenny było teraz bardzo uważne, skupione, jakby chciała wyłapać każdą drobną oznakę, sugerującą, że Moody może nie być do końca szczera w odpowiedzi.

Rzut Z 1d100 - 92
Sukces!


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#12
08.09.2024, 23:14  ✶  
Złociste oczka przetoczyły się po czaszce i prawie się o nią poobijały, bo i cała głowa zatoczyła półokrąg irytacji.

– Noooo..... dobra. – mruknęła sięgając po świeżą białą bułkę, którą zamierzała dziubać choćby do usranej śmierci, żeby tylko Brenka nie pierdoliła cały czas o tym jedzeniu. Dwa okruszki dla maluszki, hehe, rozjebała ją w dłoniach na dwa (żeby było lepiej nie widać ile zjadła na prawdę), a potem ugryzła kawałek i zaczęła mielić w ustach, które nagle postanowiły nie mieć śliny.

Pytania padły trudne i dziewczę zasępiło się nad nimi.

– Nie wiem. Może następny będzie jeszcze bardziej zjebany? – odpowiedziała najpierw na kwestię terapeuty. Black ostatecznie podpisał jej papiery na wyjście, chociaż teoretycznie oboje wiedzieli, że Millie nie nadawała się do tego, żeby wyjść z Lecznicy. Znaczy - jeśli ktoś by ją zapytał, to wzór pacjenta, medal jej. Ale no...

Rzeczy, które widziała. Żeby tylko to było widzenie. Smak, zapach... te zmysły też potrafiły się aktywować, jak wtedy kiedy przyszedł do niej Isaac i pachniał tak słodko. Nauczyła się je już ignorować, ale czasem było to tak koszmarnie frustrujące, że miała ochotę sobie wydrapać oczy, wydłubać nos, przebić bębenki.

Być znowu w czerni. Tam była cisza, tam nikt nie krzyczał z przerażenia.

Dziobała bułkę dalej, mentalnie krążąc wokół pytania, jak ryba, która próbowała na wszystkie strony pływać tak, by haczyk wyjebało jej z ust, by była znowu wolna. W tym pytaniu była groźba, Millie czuła to nawet jeśli Longbottomówna zarzekała się że ona jej nie zamknie w Lecznicy znowu. Ale mogła powiedzieć bratu, który by już mógł to zrobić i hop! Słowo nie było złamane. Z drugiej strony... Jaki był sens udawać? Uciekać? Tyle lat. Tyle lat życia w kłamstwie.

Skinęła głową, po czym dodała matowo.

– Ale to nie ma znaczenia wiesz... ja zawsze byłam jebnięta. To nie przez Beltane. Odkąd pamiętam. No.. widzę rzeczy. Nocami jest gorzej. Dlatego nie chcę tam wrócić. Do Lecznicy. Bo widziałam rzeczy. Ich rzeczy. Innych wariatów. Nie chcę tam wrócić Brenna. Nie chcę znów tego widzieć. – powtórzyła niemal szepcząc.

Była małym kamieniem, małym kamieniem siedzącym na krześle, z zaciśniętymi paluszkami na kruszącej się bułce. Nie mówiła o tym Blackowi, bo wtedy NIGDY by jej nie wypuścił. Nie mówiła Alastorowi, on i tak miał dostatecznie dużo zmartwien. Nie mówiła nikomu, bo i po co pogarszać sprawę. Była tylko nieogarniętym krawężnikiem, na co komu wiedzieć, że to dno miało jeszcze rozległe piwnice spierdolenia? Po policzkach płynęły łzy, śmiesznie, że kamienie potrafią płakać. Nawet serce biło tak jakoś wolniej, a oddychanie nigdy nie było niezbędnym elementem do życia. Bała się w chuj reakcji przyjaciółki, bała się nigdy nawet nie dopuszczając myśli o tym, że mogłaby o tym komukolwiek powiedzieć.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#13
08.09.2024, 23:36  ✶  
– W porządku, skoro określasz go w ten sposób, uznaję to za tak – zdecydowała Brenna, odnotowując sobie w pamięci, by w najbliższym czasie podpytać wśród znajomych o dobrego terapeutę. Alastor zapewne miałby opory w przyjęciu pomocy finansowej w trafieniu do jakiegoś prywatnie, ale mogła szukać pośród tych z ludzkimi cenami za konsultację i próbować go przekonać, że stan psychiczny członków Zakonu to zdecydowanie sprawa ich wszystkich.
Brenna patrzyła na Millie, bardzo uważnie: najpierw dlatego, że chciała mieć większe szanse odgadnąć, gdyby ta skłamała, później z powodu wypowiedzianych słów. Nie odezwała się od razu, nie zasypała Moody powodzią słów, jak miała to w zwyczaju, bo zdarzały się chwile i tematy, gdy każde wypowiedziane słowo miało znaczenie i nie należało rzucać ich na wiatr.
To była jedna z nich.
Brenna obracała więc te słowa, wypowiedziane przez Millie, i które mogłaby wypowiedzieć sama, we własnej głowie, a w kuchni panowała cisza.
Miała pewne podejrzenia.
Ile jednak było w nich prawdy, a ile zaklęć, którymi trafiono Millie, ile traumy pozostałej po tym, jak być może dopadły ją tam, w mroku Kniei, widma?
– Może chodzić o kontakt z widmami – powiedziała w końcu, wydobywając z kieszeni spodenek chusteczkę i podsuwając ją Moody. Pierwszym odruchem Brenny w takich sytuacjach było zwykle objęcie kogoś, ale nie zrobiła tego tym razem. Nie chciała, aby Millie płakała jej teraz na ramieniu: chciała, żeby posłuchała, co miała do powiedzenia. Bo pamiętała aż za dobrze sny niezrozumiałe, rzeczy, których nikt inny nie widział, a ona przecież nie miała brata i matki aurowidzów, nie wywodziła się z rodziny proroków i szaleńców. – A może to nie z terapeutą powinnaś rozmawiać. Znałam poza tobą dwie osoby z krwią Trelawneyów. Obie widywały często rzeczy, których nie ma. To znaczy… których nie ma tutaj. U nas. A jedna z nich nawet nie ma Trzeciego Oka i zupełnie na tym, co widuje nie panuje. W Dolinie Godryka otworzono przejście do Limbo, przez cały maj takie rzeczy… widywali także zwykli ludzie. Ja i Mav widziałyśmy jakieś widmo. Heather i Cameron przeszłość, a nie są widmowidzami.
Atreus, błękitny ogień, krzak…
– Może wtedy… ta krew się przebudziła? – Jeżeli nawet nie jasnowidzenie, tak ponoć częste w tej rodzinie, to mógł to być ten talent i przekleństwo w jednym: spoglądanie poza te elementy świata, które widzieli zwykli ludzie.- Millie, może powinnaś iść do kogoś z Trelawneyów? Krewnych twojej matki? Słyszałam o jakieś Cassandrze Trelawney, słynnej jasnowidzce. Chodzi mi o kogoś starszego, kto… no mógł poznać lepiej temat. Albo… słyszałam, że podobno wasza rodzina jest jakoś spokrewniona z Szeptuchą.
Brenna może miałaby ją za szaloną, gdyby nie słowa, które ta nie tak dawno temu wypowiedziała do Patricka: i które wróciły do niego w Limbo.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#14
16.09.2024, 20:19  ✶  
Przyjęła chusteczkę bez cienia zająknięcia czy niezgody, ale wzdrygnęła się na dalsze słowa Brenny. Rodzina Trelawney była specyficzna. Była obłąkana. Co mogło wyjść zdrowego z połączenia szalonych, wiecznie na służbie Moodych z jeszcze bardziej szalonymi wiecznie w innym świecie Trelawneyów? Alastor. Cała reszta genetycznej puli przypadła jej.

Skuliła się niechętna tej rozmowie, gdy już zgarnęła wilgoć z oczu, podobnie jak całą maskę buty i pewności siebie. Była złamana. Była nieszczęśliwa. Była o krok, od przytulenia Ciemności, nic-nie-nigdy-istnienia, które wciąż pozostawało na granicy widzenia, na wyciągnięcie ręki.

– Nawet Szeptucha nie powie mi jak mam być normalna Bren. Nie powie jak mam wydorośleć, jak mam ogarnąć dupę, kurs, albo nie wiem, decyzję o tym, żeby rzucić mundur w diabły i zająć się... czymś innym. – Malarstwo? Mrzonki. Wróżbiarstwo? Opium dla mas. Quidditch? Była już za stara, by zachwycać swoją brawurą. Małżeństwo. Kto by ją chciał? – Ale... ale może masz racje. Zawsze lepiej, zawsze lepiej wiedzieć co nie? Co widzisz i dlaczego. Oddzielić co śpiewa Selkie, co podpowiadają omeny, co jest z Limbo nałożonego na naszą tkankę a co... co jest inne. – Była już w tym całkiem niezła. Tylko dlaczego Morpheus pachniał spalenizną ostatnio? – M...mogłabym zapytać mojego kuzyna, on...jego ojciec, e... no... on robi nadal w zawodzie, naszym... rodzinnym. – dukała głośno się zastanawiając. – Mógłby pójść ze mną. Jest bardzo... bardzo troskliwy, jeśli go poproszę.

Pamiętała czerń wody swojego Umiarkowania, anioła o czarnych jak sadza lokach. Wolałaby iść z Alastorem, wiedziała jednak że spotkania z Szeptuchą mogą przebiegać różnie, a brat nie pozwoli jej odejść. Peregrinus też był mocno niechętny tej wizji, Mildred wierzyła jednak, że w chwili próby okazałby się tchórzem i nie tracił grama życia dla takiego śmiecia jak ona. Alastor z kolei... On musiał żyć. Z nią czy bez niej.

Odetchnęła i bez słowa sięgnęła po jakieś smarowidło, tłuszcz, którym łatwiej będzie jej wsadzić suche pieczywo w przełyk.

– Pojebane to wszystko wiesz. Ale świat teraz, jest światem jaki znam lepiej. Nie wiem czy to dobrze dla Was. Nie wiem czy to dobrze dla kogokolwiek – dodała w przerażającym stoicyzmie, bardzo powoli, siłą woli hamując drżenie rąk i barków. Nie zamierzała odstawiać tu szopki. Ciało próbowało ją zdradzić, ale łzy musiały mu wystarczyć, by zrzucić napięcie. By strzepnąć czarny jęzor owijający się wokół nadgarstka.
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#15
16.09.2024, 21:28  ✶  
Basilius niby trochę spał, a jednak obudził się czując się tak, jakby nie spał w ogóle i prawdę mówiąc nie miał pojęcia, czy była to kwestia tego, jak późno się wszyscy położyli, tego że przez dodającą mu energię muszlę pewnie szalał nieco bardziej niż powinien, czy może nerwów związanych z tą sytuacją na tych cholernych klifach, która sprawiła, że najchętniej zmusiłby wszystkie selkie w Wielkiej Brytanii, do stawienia się w Lecznicy Dusz w celu oceny poczytalności na podstawie której wydanoby im, lub też właśnie nie, pozwolenie na śpiewanie w pobliżu kurwa klifów lub innych niebezpiecznych miejsc, bo najwyraźniej na chorobę głupoty nie cierpieli tylko czarodzieje, ale też inne istoty. Było w tej myśli coś jednocześnie pocieszającego, jak i strasznie irytującego. Uznał jednak, że nie będzie za bardzo marudzić, ani nadużywać gościnności Brenny, więc zwalczył w sobie chęć powrotu do dalszego snu w obawie, że jeszcze piętnaście minut skończyłoby się spaniem w Warowni, aż do popołudnia i zwlókł się do kuchni, wcześniej oczywiście się nieco ogarniając. W końcu jeśli musiał przypominać dzisiaj w jakimś stopniu zombie, to wolał być ubranym i uczesanym zombie.
Prawdę mówiąc planował jedynie szybko zajrzeć do kuchni do Millie i Brenny (których głosy prowadziły go do tego pomieszczenia), aby umówić się z tą pierwszą na później, a tej drugiej podziękować za zabawę, ale gdy tylko zobaczył Longbottom przy stole, nagle zmienił plany.
– Twoje klify są przeklęte – wyrzucił z siebie zamiast dzień dobry, nim zdążył dobrze to przemyśleć, kierując na Brennę palec wskazujący w oskarżycielskim geście. Zaraz jednak przeniósł na chwilę wzrok na Millie, przyglądając się jej uważnie, a widząc minę czarownicy i fakt, że byli pewnie obecnie podobnie bladzi, wyraz jego twarzy ułożył się w nieme Wszystko dobrze, zanim ponownie powrócił do Brenny. Może i wiedział, że nie była to jej wina, ale… Ale wolał jednak przypatrywać się jej podejrzliwie na wypadek, gdyby wczoraj coś kombinowała i to jednak była jej wina.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#16
17.09.2024, 20:49  ✶  
– Nie chcę, żeby uczyła cię być dorosłą. Chcę, żeby ktoś pomógł… dowiedzieć się… ile z twoich snów i tego, co widzisz, to sprawa dla magiterapeuty, a ile może wynikać z magii, nad którą nie panujesz. Żadna terapia nie pomoże, jeśli jest w to wmieszana magia – powiedziała Brenna. Wyraz twarzy wciąż miała spokojny, dłonie po tym, jak skończyła tosta, luźno spoczywały na stole, nie sięgała już po bekon ani po herbatę. Zdawała się perfekcyjnie opanowana: potrzeba by aurowidza, aby stwierdził, że wcale taka nie była.
Słowa Millie łamały jej serce.
Bolało, że nie umiała jej pomóc. Brenna naprawdę nienawidziła bezradności. Nienawidziła tych chwil, gdy nie potrafiła znaleźć sposobu na to, aby rozwiązać czyjeś problemy. Z nierozwiązywalnością własnych radziła sobie znacznie lepiej.
– Pomyśl. Przeszukam drzewo genealogiczne Trelawneyów, może będzie ktoś jeszcze, z kim mogłabyś pogadać – powiedziała tylko, i nie zdążyła dodać nic więcej, bo rozległy się kroki, a potem w drzwiach stanął Basilius i usta Brenny na jego widok wygięły się w uśmiechu. Trochę wyuczonym, ale przecież przy tym wcale nie przesiąkniętym nieszczerością, bo cieszyła się, że Prewett wpadł na tę plażę i został na zabawie do samego końca. Jej brwi powędrowały w górę na to powitanie.
– Jestem pewna, że nie ma tam żadnych przekleństw, tylko magiczna woda. Mieliście okazję do niej zajrzeć? – spytała, a potem podsunęła w jego stronę jeden z półmisków, wchodząc w swój zwykły tryb paplania i karmienia innych, zupełnie jakby nie gadały o niczym poważnym. – Sok pomidorowy, kawa, herbata? Jest też kefir, boczek… zaraz, nie jesz mięsa… mamy smażone pomidory i tosty z miodem – wyrecytowała, wskazując kolejne rzeczy, część na zaczarowanych naczyniach, by nie wystygły. – Niedługo zacznę to przenosić do salonu, ale na razie Millie chciała mi postawić tarota, tylko chyba nie może zdecydować się na pytanie. Masz jakiś pomysł? – spytała pogodnie, sięgając z powrotem po swój kubek.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#17
18.09.2024, 18:22  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.09.2024, 18:23 przez Millie Moody.)  
Uniosła tylko brwi na wzmiankę o magicznej wodzie. Wczorajszy wieczór był tak szalony, tak dziwny tak...

Obecność Basiliusa była dziwnie kojąca. Pomagało jej to wrócić do postawy jaką zwykle przy nim prezentowała
– Czemu mi wczoraj nie powiedziałeś, że nie jesteście z Brenną razem? Było mi potem głupio, że tuliłam się do cudzego faceta. A tak nie byłoby mi głupio debilu. – Blady uśmiech przemknął przez jej twarz. Czy to ułuda, czy sen się zmienił? Czy koszmar stał się znów normalnym, chociaż no dobrze, nieco pojebanym snem? Temat Szeptuchy, grzebania w drzewie Trelawneyów, to wszystko odeszło na dalszy plan. Zaraz będzie mogła sięgnąć do kart i podręczyć Bazyliszka. Czy mógł być piękniejszy poranek?

– A już myślałam, że Cię rozgryzłam Brenka, ile lat się bujacie z tą "klątwą" co? – ciężki cudzysłów opadł, a Moody czuła, że odzyskuje kontrole. Prawdziwie, fałszywie? Nie ważne. A może to kawa zaczęła działać? No bo na pewno nie bułka w którą w siebie wmuszała. – Opowiadałam jaka pojebana była ta Selkie, co to śpiewała sobie o podwodnym ogródku dla ludzi co spacerują na klifach. Było śmiesznie, jak wróciliśmy to Liszek miał zalepione uszy, żeby widzieć co jest na prawdę, a ja otworzone, żeby namierzyć źródło dźwięku. Nasze pierwsze wspólne śledztwo! Teraz będziesz musiał zabrać mnie na oddział Prewett, żebym wypchnęła butem czyjeś jelita, jak mu wypadną przez dziurę. Czy czym się tam zajmujesz. – machnęła lekceważąco ręką. Doskonale wiedziała czym zajmuje się jej kolega. Słuchali wzajem swoich gorzkich żali tak długo. Przy kawie. Jak teraz. A potem zmarszczyła brwi: – Jak to kurwa nie jesz mięsa? O! To ja też nie jem! Proszę. Religia mi zabrania. Zero boczku. – wydęła policzki i tylko na moment, na krótki moment jej ramiona zadrgały kompulsywnie, niekontrolowanym odruchem.
Czarodziej
*sigh*
Szczupły i dość wysoki (183 cm) mężczyzna o czarnych lokach i brązowych oczach. Często wydaje się być blady i zmęczony, a jego dłonie są niemal zawsze zimne. Na codzień stara się ubierać w miarę elegancko.

Basilius Prewett
#18
18.09.2024, 20:48  ✶  
– O której magicznej wodzie mówisz, bo widziałem dwie – powiedział, przecierając dłonią twarz, próbując pobudzić się do życia. Paradoksalnie obie te wody były związane z jakimiś omamami z tym, że jedna pokazała mu miłą perspektywę wyjścia z pracy wcześniej, a druga zafundowała mu koszmar tego lata. Już miał w sumie powiedzieć, że chciał tu zajrzeć tylko na chwilę, ale... Ale śniadanie było w sumie miłą perspektywą, tak jak posiedzenie chwilę na krześle, bo chyba jednak jego nogi jeszcze nie rozbudziły się do końca. Poza tym Millie zaczęła gadać głupoty, więc trzeba było na nie odpowiedzieć. Zwłaszcza, że za cholerę nie rozumiał czemu miałby mówić, że nie był z Brenną, kiedy ten temat nigdy się nie pojawił
– Ale o czym ty w ogóle mó...– Urwał, bo dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że ten temat się jednak pojawił. Co prawda w najgorszym możliwym momencie, ale jednak się pojawił. – A. Przepraszam, że nie miałem czasu tego wyprostować, kiedy zaczęły się omamy — poprawił się, siadając jednak obok Moody, a swoją torbę zawiesił na oparciu krzesła. Zanim jednak dokończył myśl, rzucił Brennie naprawdę przepraszające spojrzenie, bo nie chciał przecież aby znalazła się przez tą pomyłkę w jakiejś niekomfortowej sytuacji. – Byłoby mi jednak niezmiernie miło Millie, gdybyś wysłała mi jakąś rozpiskę, w której dni według ciebie jestem gejem, a w które nie, bo zaczynam się w tym gubić. – Chyba mówił trochę za dużo i bez sensu, ale możliwe że złośliwością i tymi odzywkami próbował odzyskać jakąś równowagę w ich znajomości, zachwianą przez wczorajsze wydarzenia. Było mu głupio. Głupio, że widziała go w takim stanie. Głupio, że nie był w stanie sam sobie pomóc, a jednocześnie czuł olbrzymią wdzięczność za to, że wczoraj tam była, a wszystkie jej przytyki nie dotyczyły tej konkretnej sytuacji.
– Sześć lat – mruknął, nalewając sobie czarną kawę do kubka i od razu wziął łyka. Sześć lat... Brzmiało to zdecydowanie lepiej, zanim powiedział to na głos. Na kolejne słowa Millie i jej pomysł na wspólne wspedzenie czasu jedynie uniósł brwi do góry. Mógł się jej odwdzięczyć za wczoraj tak, że nie będzie tego komentować.
– Nie wiem – zwrócił się ponownie do Brenny, nieco bojąc się zapytać o oczywiste sprawy związane z ich klątwą. – Praca? Jakieś wyjazdy? – Ile lat jeszcze będziemy wpadać na siebie w dziwne daty, bo coraz mniej przestaje mi to przeszkadzać, a to jest niepokojące.
Sięgnął po tosta z miodem, ale gdy tylko zdążył go ugryźć Millie sprawiła, że niemal się zakrztusił.
– Co? – spytał, wciąż przeżuwając kawałek chleba, zerkając przy okazji na Brennę, czy może ona nie rozumiała lepiej o co chodziło ich przyjaciółce, a potem gdy już przełknął kawałek chleba dokończył. – Mięso mi nie smakuje. I jaka znowu religia. Co jest nie tak z boczkiem? Wcześniej jadłaś boczek. – Czasami nie wiedział, czy powinien się o nią martwić, czy też nie, a wtedy zakładał, że lepiej było się po prostu martwić.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#19
19.09.2024, 20:08  ✶  
Brenna na słowa Millie odnośnie tulenia się i tego, że nie byłoby jej głupio, zajęła się z powrotem swoim kubkiem, jakby jego zawartość była tak bardzo fascynująca. Dobrze że nic nie jadła, bo by się zakrztusiła na nagłą myśl – czy Moody z nim flirtowała? Nie że nie życzyła im oboju najlepiej, ale… jakoś ciężko było jej sobie wyobrazić Millie z kimś tak poukładanym jak Basilius. Niemniej mogła się tu mylić, bo akurat pod tym względem absolutnie nie była znawczynią ludzkich charakterów.
A i chyba jakoś tak się dziwnie składało, że członkowie Zakonu mieli słabość do ludzi, u boku których nikt by ich nie widział.
– Sześć lat – odparła jednocześnie z Basiliusem i uśmiechnęła się lekko. – Tu nie ma nic do rozgryzania Millie, ja się nie za bardzo nadaję do wielkich historii miłosnych, chyba że za taką uznać mnie i pączki – powiedziała, zbywając to wzruszeniem ramion, a potem spojrzała na Prewetta z pewnym współczuciem. – Miles mi wspomniała, przykro mi, że was trafiło, ale… selkie mogła trafić się wszędzie, a to akurat kawałek wybrzeża, gdzie nie bywają mugole… pewnie ją zwabiło.
A co zwabiło grajka, który uśpił ją i strącił w otchłań przedziwnego snu?
Przesunęła palcami po skroniach, jakby liczyła, że w ten sposób pozbędzie się tej natrętnej melodii, która raz za razem rozbrzmiewała jej w głowie.
– Myślę, że mogę sobie wyobrazić, co byłoby w tarocie na pracę. W porządku Millie – oświadczyła i uśmiech stał się szerzy i bardziej przebiegły, a Brenna wstała i dokonała szybkich przetasowań czyli zabrała talerz Millie z boczkiem dla siebie, za to przed nią pojawił się nowy, na który Brenna wrzuciła plasterki smażonych pomidorów, smażony chleb tostowy, kanapkę z serem i jeszcze dołożyła z boku miodu, jakby Moody chciała go nałożyć na chleb. – Jestem pewna, że twoja religia nie ma nic wobec sera. Zastąpimy nim boczek, smacznego. Zjadła wczoraj boczek? Naprawdę?
Zjadła kawałek kiełbaski, którą Brenna jej podetknęła, i Longbottom trochę się obawiała, że to był jedyny jej posiłek.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#20
26.09.2024, 12:05  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.09.2024, 12:09 przez Millie Moody.)  
– Liszek, żadne harmonogramy. Zawsze chciałam mieć przyjaciela pedała, więc się nie wymigasz od tej funkcji. – Millie uśmiechnęła się serdecznie i z właściwą sobie swodobą przewaliła się w jego stronę tak, by sobie zrobić z jego wątłej osoby podparcie. Siedzenie na krześle prosto było przereklamowane. Znaczy jakby Liszek był olizany przez Brenkę, to by tak się nie zachowywała, ale skoro jego gejostwo pozostało w mocy, nie widziała nic zdrożnego w swoim zachowaniu. Z resztą... Mildred niezwykle rzadko dostrzegała nieadekwatność swojego zachowania do sytuacji. To była domena innych.

Szczególnie że karty poszły już w ruch.
– Podróże praca... bla bla bla, wiecie co, zrobię otwarty miesiąc dla każdego z nas. Chociaż jestem przekonana Brenna, że Tobie karty wywróżą miłość do pączków, Tobie kochany wielkie podróże a mi... – zająknęła się i znów dreszcz przeszedł przez ciało, co Prewett musiał kurwa poczuć niestety, jakoś potem mu nawciska.. – Jebane przeciągi – w sumie nie trzeba było czekać, tylko od razu się wyprostować i jak gdyby nigdy nic szepnąć do kart: – No to co, wrzesień dla Brenny poproszę. Otwarty możliwie, bo pani wiem wszystko najlepiej już i tak wie co się będzie działo u niej w robocie. Więc pytam o pączki – złośliwy uśmiech sugerował, że pyta o co innego. Zaraz potem skrzywiła nos na tosty.
– Potem, bo karty mi się ujebią tłuszczem, chyba że chcesz mi wcisnąć je w gardło jak tucznej gęsi – tu zwróciła się do Bazyliusa, który miał niezdrową obsesję na punkcie jej jedzenia. Czy to już podpadało pod niezdrowe nawyki żywieniowe? Mógł spojrzeć najpierw na siebie... trlalalala, przyganiał kocioł garnkowi. – Od Ciebie wezmę. – Sarknęła w rozbawieniu, cały czas tasując, by znów poszeptać pytania kartom, niech wiedzą że nie chodzi o Bazyliszka i tosty tylko Brennę i pączki.

W końcu przedramieniem przesunęła rzeczy poustawiane przed nią na stole i szybciutko rozłożyła:

[+]Rozklad dla Brenny
[Obrazek: NMVj6ug.jpeg]
A potem srogo się zamyśliła.
– Ok, najgorsze za Wami, choć jesień znów nie da Ci finalnej odpowiedzi. Czujesz że błądzisz pośród mgieł i nie wiesz jaką decyzję masz podjąć, nawet jeśli inni już widzą w Was parę. Boisz się, że zdecydujesz źle. Że oszukujesz siebie lub jego. Twoja duma nie pozwala Ci być żebrakiem, ale ktoś musi zrobić pierwszy krok, ktoś inny musi go zauważyć. Potrzeba Ci tylko cierpliwości. Owoce jesienią w końcu dojrzeją, a Twoje serce przeleje się uczuciem.

Słowa układały się niemal same, w oczywistym potoku przyszłości, która mogła, ale nie musiała się tak ułożyć. Jednak karta przyciągnęła jej wzrok, omamem, ruchomym obrazem, który nie pozwalał o sobie tak łatwo zapomnieć:

Rzut Symbol 1d258 - 233
Wazon (przyjaciel w potrzebie)


Kielich trzymany przez dłoń zakwitł ogniście czerwonym kwieciem palącym skórę, niszczącym pełnię obrazu, jednocześnie dopełniając ją. Przestroga... Millie spochmurniała.

– Jesień przyniesie też problemy, ale TO jest rzecz, o której wszyscy wiemy. Masz wielu przyjaciół Brenna, ale jeden z nich będzie potrzebował Twojej pomocy bardziej niż inni. I to nie jestem ja.– Zabrzmiała zbyt twardo, jej rysy stwardniały determinacją i brakiem snu, gdy tego ranka mieniła się jak pustynny miraż, całym spektrum emocji tak ciężki do zatrzymania w bezosobowej, bezpiecznej masce.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (5266), Millie Moody (5425), Basilius Prewett (2958)


Strony (4): « Wstecz 1 2 3 4 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa