• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 14 Dalej »
[lato 1964, Dolina Godryka] Lato pachniało jabłkami

[lato 1964, Dolina Godryka] Lato pachniało jabłkami
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#11
11.09.2024, 11:24  ✶  
– Oczywiście, że okulary się materializują. Nigdy nie wszedłeś do łazienki Jęczącej Marty w Hogwarcie? Zawsze miałam wrażenie, że to stałe miejsce uczniowskich pielgrzymek, randki tam sobie urządzali, widać uznawali za romantyczny akompaniament jej zawodzeń – odparła Brenna, ani myśląc mu ustępować, może z młodzieńczej przekory, a może po prostu siłą rozpędu. – Okulary, plamy krwi, czasem nawet łańcuchy – wyliczyła jeszcze, przy tym ostatnim mając na myśli rzecz jasna Krwawego Barona.
– Ja? – Brenna uniosła brwi i uśmiechnęła się do niego, bardzo promiennie. – Nie. Sugeruję tylko, że to jest naturalne. Jak wichura. Natura pozbywa się słabszych, kruchych jednostek. To ludzie uparcie nie chcą się jej poddać. O, takie dzieci. No kiedyś to było normalne, że jak słabsze to umrze, tak? A teraz je ratujemy. Nienaturalne. Odpadające, kruche gałązki, są więc zupełnie naturalne, jeśli się przy tej naturalności upieramy, panie Greengrass, to pan przecież tu ją postuluje.
Przekręcał jej słowa: ona też odwracała te wypowiadane przez niego do góry ogonem. Bywała pewnie w tym ogromnie irytująca, ale Brenna chyba w tej chwili nie bardzo się przejmowała, że mogłaby go zirytować. Brnęła w tę bezsensowną rozmowę o tym, co i w jaki sposób szkodzi lasowi, tylko dlatego, że skoro podjął temat, to ona ciągnęła ten dalej – gdy tak naprawdę wcale jej przecież nie zależało na zwycięstwie.
– O, a teraz jeszcze jeden mniej. Tym bardziej nie dadzą rady z tymi wszystkimi szkodnikami pozbawieni wsparcia – powiedziała, z udawanym żalem. – Masz na myśli te szkodniki, co potrząsają drzewami, tak?
Tak, zamierzała upierać się przy tym, że skoro ona jest s z k o d n i k i e m to on też. W każdym razie może i była, ale zwykle nie zawracała sobie tym głowy – wiedziała niby, że czarodzieje lubią naturę, sama lubiła naturę, ale jednak dla niej ludzie znaczyli dużo więcej niż drzewa. Może dlatego, że nie przyszła na świat w rodzinie Greengrassów.
Kąciki ust Brenny zadrgały lekko, kiedy nazwał ją Macmillanówną. Nie spodziewałaby się, że zostanie wzięta za członkinię akurat tej rodziny: Macmillanówny były w końcu głównie kapłankami, i jakoś wpadała głównie na te bardziej eteryczne, jasnowłose i niebieskookie. Bardzo różniące się od Brenny, nie tylko ciemnowłosej i ciemnookiej, ale jeszcze do tego do bólu wręcz… przyziemnej, a przynajmniej za taką się zawsze uważała. Nie przyszłoby jej do głowy, że to zamiłowanie do absurdalnych opowieści i gadaniny może zepchnąć myśli właśnie na takie tory.
– Gdzie? – spytała, rozglądając się teatralnie. – Ja tu żadnej nie widzę, a szkoda, może by się ze mną podzieliła tymi jeżynami, bo moje się rozsypały, jak jeden taki uznał, że fajnie będzie potrząsać drzewem – powiedziała, wzdychając przy tym smutno. – Prowokujesz mnie, prawda? – stwierdziła, spoglądając na niego, jakby z odrobiną rozbawienia. – Miałam zamiar na nią włazić znowu tylko po to, żeby spróbować owoców. I tylko dlatego, że ty powiedziałeś, że mi nie będą odpowiadały. A teraz to już całkiem mnie prowokujesz, żebym tam weszła, bo mówisz, że nie mogę, żeby mnie znowu z niej zrzucić, czy jak?
Bo przecież wcale jej nie zależało na siedzeniu akurat na tej ałyczy – w Kniei było naprawdę wiele drzew, mogła wspiąć się na dowolne.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#12
11.09.2024, 12:18  ✶  
- To są duchy w Hogwarcie - niemal wszedł jej w słowo, prawie również wywracając przy tym oczami - oczywiście, że duchy w Hogwarcie są wyjątkowe. Przecież to jest Hogwart - podkreślił, jakby miał do czynienia z wyjątkową ignorantką.
Oczywiście, miała rację, ale przecież nie o to chodziło, żeby jej ją przyznać. Tak, znał Jęczącą Martę i całą resztę tamtego towarzystwa. Duchy nosiły okulary, podzwaniały niematerialnymi łańcuchami, miały przy sobie rzeczy, których nie powinny zabrać na Tamten Świat. A jednak ponownie: nie chodziło mu o to, żeby być zgodnym z prawdą, tylko o to, żeby postawić na swoim.
- Poza tym, gdybyś ją tak dobrze znała to wiedziałabyś, że strąciła je z nosa zanim umarła. Zgubiła je pół dnia przed tym, dlatego udusiła się gumami, bo nie widziała znaków ostrzegawczych - poinformował ją.
Cały czas starał się brzmieć jak ktoś, kogo bawiło jej niedoinformowanie. Jakże mogła nie wiedzieć takich prostych faktów, nie znać powszechnie znanych detali, które wymyślił na poczekaniu. Coraz bardziej zapętlała się w tych swoich historyjkach aż tu nagle płynnie, zatrważająco naturalnie przeszła do postulatów ludobójstwa. Zamrugał parokrotnie.
- A jednak to z Panny słodziutkich usteczek wydobywają się nawoływania do rzezi niewiniątek - zaoponował z niemałym rozbawieniem.
To było jeszcze bardziej makabryczne z uwagi na prezencję osoby, która wypowiadała te słowa i sposobu, z jaką lekkością to robiła.
A potem zaczęła dbać o dziko żyjące pająki. Dosłownie minuty, jak nie sekundy po tym, kiedy kwestionowała sens dbania o słabsze dzieci, najpewniej chcąc je rzucać tym pająkom na pożarcie.
- Jeśli tak bardzo zależy ci na ich populacji, to może pójdziesz... ...no, nie wiem?... ...do domu?... ...masz jakiś?... ...i przyniesiesz ze dwa własne? Jestem pewien, że się szybko zasymilują z tymi tu. Tylko nie bierz krzyżaków. Krzyżacy na ogół nie potrafią współpracować. Weź inne. Mogą być kątniki - zasugerował. Wcale nie chciał się jej pozbyć. Naprawdę.
Chodziło mu wyłącznie o to, żeby zniknęła z Kniei i znalazła sobie jakieś inne miejsce, w którym maltretowałaby ludzi swoimi wymysłami. To mógłby być jakikolwiek inny las. Ambroise nie był wybredny. Dopóki nie miałby to być ten jego i jego rodziny, każdy byłby dostatecznie dobry. Co lepsze, w każdym mogła sobie wymyślić nowego ducha. Czyż to nie było fascynujące?
- Nazywasz Ducha Kniei szkodnikiem? - Spytał głośno, przysłaniając ręką usta. - Chcesz ją rozjuszyć?
Niemożliwe. Skandaliczne. Ani trochę niezgodne z tym, co sugerowała, ale przecież chwilę wcześniej mówiła, że duch wywoływał wichury. To znaczyło, że potrząsał większą liczbą drzew jednocześnie. A to oznaczało, że martwa Macmillanówna była większym szkodnikiem niż on. Szach-mat.
Jak dla niego, żyjąca dziewczyna mogła być nawet samą córką Godryka Gryffindora. Nieistotne, że nie było to fizycznie możliwe. Bez wahania wziął ją za Macmillanównę. Najpewniej z nieprawego łoża, skoro nie przypominała zbyt wielu kobiet z rodziny. Mówiła bardzo wiele o tej rodzinie, więc musiała być z nimi spokrewniona. Choć może ta cała fascynacja brała się z bycia nieuznanym bękartem? To wyjaśniałoby trzymanie jej w piwnicy i porzucenie w głębokim lesie a teraz to niezwykłe zachowanie, gdy nazwał ją Macmillanem.
- No patrz - cmoknął zawiedziony - najpewniej poszła z tymi jeżynami sprawdzić, czy cię nie ma w domu. Jeśli się pospieszysz, może ją jeszcze dogonisz - zawyrokował z równą teatralnością.
Naprawdę, czy tak ciężko było się jej pozbyć? Już raz spadła z drzewa i jakimś cudem nadal chciała na nie wchodzić a nie na przykład...
...wrócić grzecznie do domu?
Powoli zaczynał wierzyć w to, że go faktycznie nie miała.
- Mielibyśmy tutaj już dwa duchy Macmillanów. To dwa razy więcej zabezpieczeń - przytaknął sam sobie, ochoczo kiwając przy tym głową - wyobraź to sobie, tamta nie byłaby taka smutna a ty miałabyś jakichkolwiek przyjaciół - tak, zgadza się.
Sugerował, że ich nie miała. Stanowczo zbyt dużo gadała jak na kogoś, kto miałby mieć jakieś towarzystwo, które by z nią wytrzymało. W końcu już doszedł do tego, że jej rodzina ją tu podrzuciła. Chcieli się pozbyć gadatliwego, namolnego członka rodziny, więc porzucili ją w lesie i kazali szukać przyjaźni wśród duchów. Wymowne.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#13
12.09.2024, 13:42  ✶  
– Uważasz, że duchy Kniei nie są wyjątkowe? – przeraziła się teatralnie Brenna, aż dłoń unosząc do ust. – No, no, lepiej żebyś na tego Ducha Kniei faktycznie nie wpadł. Słuchaj, unikaj zagajnika dzikich jabłoni na południe stąd, przy zniszczonym domu Elleen May, bo jak nic jak tam pójdziesz, to jak ona ci rąbnie jakąś klątwą…
Urwała, jakby chciała podkreślić, że aż słów jej brak na opisanie tego, jak bardzo byłby biedny, gdyby oberwał tą klątwą. A mówiła zapewne o miejscu, gdzie po dawno stojącym w Kniei domu pozostały już tylko fundamenty, i gdzie raczej w dzisiejszych czasach mało kto się zapuszczał.
I faktycznie stał tam kiedyś dom Elleen May, ale to już przyniosły jej szepty kamiennych fundamentów, echa zapamiętanej przez nie przeszłości, głosów, które dawno umilkły – i które dobiec mogły już tylko uszu widmowidza, nadmiernie ciekawskiego. Bo umarli już z pewnością wszyscy, którzy mogli pamiętać Elleen May i jej dom. Dla Ambroisa mogła to być po prostu kolejna bajka.
– Nawet moja matka nie nazywa mnie słodką. Przestała jakiś tysiąc lat temu. Widać od razu, że zna się pan bardziej na drzewach niż ludziach, panie Greengrass – westchnęła Brenna, tym razem kręcąc głową, niby to w dezaprobacie, być może zmieszanej trochę z rozczarowaniem. – Nie mam zamiaru wyprowadzać moich pająków, kim jestem, żeby decydować za nie, gdzie miałyby mieszkać? – spytała Brenna, jakby faktycznie trzymała w pokoju parę pajęczyn… Skrzatka to chyba dostałaby zawału, jakby doszło do czegoś takiego. Jakaś mogła ujść wyłupiastym oczom Malwy na poddaszu, ale na pewno nie w żadnym z pokoi zajętych na stałe przez domowników.
Poza tym Brenna nie odróżniłaby kątnika od krzyżaka. A magicznego pająka to poznałaby chyba tylko po tym, że byłby bardzo wielki i prawdopodobnie spróbował ją zjeść.
– Duch Kniei potrząsa drzewami, zrzucając z nich liście i dziewczyny? Cholera, to może jednak mówimy o zupełnie innych duchach, bo ten, którego ja znam, to jakoś nigdy nie przejawiał takich skłonności… Mam nadzieję, że nie chcesz mnie przerobić na tego ducha tym kijem? Się do tego nie nadaje, serio, połamałby się jak Robin Hoodowi w walce na moście – stwierdziła, niezbyt przejęta, wsuwając dłonie do kieszeni.
Uśmiechnęła się tylko na sugestie, że nie ma przyjaciół. To był szczery, pogodny uśmiech, na twarzy raczej sympatycznej niż jakoś specjalnie się wyróżniającej na tle innych urodą.
Pomyślała, że ten Greengrass pewnie nie jest duszą towarzystwa na przyjęciach. Nie żeby ona sama na nich błyszczała, ale właśnie dlatego, że zawsze się na nich jakiś przyjaciel trafił, mogła się nie przejmować docinkami. Gdyby stała tu jakaś małolata faktycznie uciekająca do lasu, bo nie miała nikogo bliskiego, pewnie by ją to ubodło.
A potem, że chyba bardzo zależało mu na tej ałyczy i bardzo chciał stąd Brennę przepłoszyć.
– W porządku, znajdę sobie inny fragment Kniei – oświadczyła pogodnie, bo drażnienie go było zabawne, ale też wyrosła już jednak z lat nastoletnich i niekoniecznie musiała stać tylko po to, by robić komuś na złość, gdy wyraźnie widziała, że ta osoba ma szczerze dość. Poza tym ta ałaczya mogła być jego babką. Albo dziadkiem. Albo ciotką. Greengrassowie byli w końcu nie tylko magomedykami.
Niektórzy opowiadali, że ci wiedza, o czym mówią drzewa i że po śmierci stają się z nimi jednością.
Brenna nie wiedziała w końcu, ile w tych opowieściach prawdy.
Zacisnęła palce na różdżce w kieszeni i ruszyła ku drzewom, w ruchu już zamieniając się w ciemną wilczycę: a potem pomknęła na czterech łapach po miękkiej trawie i paprociach, gdzieś w głąb lasu.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#14
13.09.2024, 20:39  ✶  
Przedziwna, naprawdę przedziwna dziewczyna trafiła mu się na rozmówcę. Co ciekawsze, może nie okazywał tego w jednoznaczny sposób (a wręcz brzmiał na zirytowanego ich interakcją), ale czuł się całkiem zainwestowany w ich dialog. Angażował całą swoją kreatywność, żeby nie zostawić jej słów nieskomentowanych. Im więcej starała się wymyślić, tym bardziej musiał wysilać się, żeby nadgonić za jej tokiem myślenia i tym bardziej go to bawiło.
- Ależ nigdy tak nie powiedziałem - zaprzeczył od razu, szybko i równie teatralnie kręcąc głową. - Całkowicie przeinaczasz moje słowa, Młoda Damo. Mówię tylko, że duchy Hogwartu są wyjątkowe na swój własny sposób a te tutaj są zupełnie inne. Równie istotne, zwłaszcza ta cała - zmarszczył brwi na sekundę, starając się przypomnieć te dziwne personalia kolejnego ducha - Helen Bay. Na pewno musi być specjalnym duchem, skoro potrafi rzucać silne klątwy - przytaknął, choć ani trochę nie wierzył w te banialuki.
Jasne, duchy były dosłownie wszędzie. Nawiedzały różne miejsca, więc nie wykluczał, że były też w jabłonkowych sadach. Mimo to nie wyobrażał sobie, żeby kryły się dosłownie wszędzie, gdzie chodziła ta dziewczyna. A gdyby ją o to spytał, pewnie odrzekłaby, że to właśnie stamtąd miała swoje morderczo twarde jabłka. Co nie?
Nie pytał jej o to wyłącznie dlatego, że nie chciał, żeby znowu zapętliła się w nieznacznie misogynistycznej historii. Jedna dziennie mu wystarczała. Co za dużo to niezdrowo.
- Na pewno ma ku temu swoje powody - skwitował gładko z uśmiechem wskazującym na to, że sądził, że mógłby wymienić chociażby kilka. A żaden nie byłby do końca korzystny, bo za co najmniej dwa najpewniej dostałby z jabłka.
- Skoro za nie odpowiadasz to jesteś ich właścicielką - ocenił, choć był pewien, że miała się z nim nie zgodzić.
Podczas tej krótkiej rozmowy zdążył ją na tyle poznać, że miał niemal stuprocentową pewność, że planowała kontrować wszystko, co mówił. Dokładnie tak jak on w przypadku jej wypowiedzi, więc byli mniej więcej kwita.
- Najwidoczniej nie znasz go tak dobrze jak ja - wzruszył ramionami - co nie jest dziwne, bo z nas dwojga to ja jestem Greengrassem. Na pierwszy rzut oka, dodatkowo starszym - to było trochę dziecinne, ale czy cała ich rozmowa nie była na bardzo dziecięcym poziomie?
No właśnie.
- No dobrze, wobec tego zaufam specjalistce i wcześniej znajdę sobie inny. Jeśli będę mieć szczęście, może mi doradzi - odrzekł, wcale nie zaprzeczając zarzutowi, że chciał ją zmienić w ducha.
W końcu co by było lepsze od jednego ducha, jak nie dwa duchy?
Chociaż po głębszym zastanowieniu się najprawdopodobniej powinien zrezygnować z tego pomysłu, jeśli nie chciał być przez nią nawiedzany. Całe szczęście, postanowiła odejść zanim znalazł odpowiednią gałąź. Miała farta.
A jednak złapał się na tym, że przyjął to z lekkim zawodem. W gruncie rzeczy podobała mu się ich dyskusja.
- Uważaj na ducha Aliny Ray! - Zakrzyknął za nią pełen tłumionego rozbawienia, po czym odprowadził ją wzrokiem aż do momentu, kiedy zniknęła mu z oczu.
Postał tak przez chwilę obok drzewa, po czym znalazł sobie nowy patyk i ruszył dalej na obchód. To była całkiem zabawna interakcja, choć dziewczyna mogłaby mu zarzucić kija w dupie. I to źle wyważonego, oczywiście.

koniec wątku

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (3519), Ambroise Greengrass (3939)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa