• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 14 Dalej »
[10.1965] potwór z jeziora Llyn Llywelyn | Geraldine & Ambroise

[10.1965] potwór z jeziora Llyn Llywelyn | Geraldine & Ambroise
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#11
15.09.2024, 22:02  ✶  

To nie był dobry moment, aby dyskutować na temat jej relacji z matką, mogło ją to niepotrzebnie dobić, i tak humor miała raczej średni. Mogła umrzeć, nie umarła, ale trochę się przestraszyła, bo co, jeśli nie miałaby tyle szczęścia? Czy została by kolejną zjawą, która mieszkała nad jeziorem. Wolała o tym nie myśleć, zdecydowanie nie chciała zostać duchem uwięzionym między światami. Wiedziała, że mogło się to tak skończyć.

Wspominała mu kilka razy o tym, że lubi adrenalinę. Nie była stworzona do siedzenia na tyłku, posłusznie nie szukała przygód na Nokturnie, z racji na to, co im się tam przydarzyło, jednak Nokturn aż tak jej nie ograniczał. Miała wiele miejsc, w których mogła pozwolić sobie na przekraczanie granic. Nie spodziewała się jednak, że krzywda stanie jej się tuż przy rodzinnej rezydencji, bo te okolice znała jak własną kieszeń. Jak widać, nigdy nie można być zbyt pewnym siebie. Miała świadomość, że zachowała się lekkomyślnie, wiedziała, jak pokonać kelpie, w jaki sposób ją uwięzić, nie była przygotowana w pełni do tego spotkania, ale i tak zaryzykowała - żyła w jakiejś dziwnej bańce, czuła się trochę jakby była nieśmiertelna, ta sytuacja uświadomiła ją, że wcale tak nie jest. Była równie krucha, co każdy inny człowiek.

- Dla kogo szczęśliwy, dla tego szczęśliwy. - Niby starała się z nim rozmawiać, a nieco była nieobecna. Próbowała sobie w głowie ułożyć jakiś plan, ale szło jej to raczej dosyć nieporadnie. Nie była w stanie się w pełni na niczym skupić. Ból ją rozpraszał. Zapewne szybko nie minie. Zresztą dopiero co się obudziła, nie ma się co dziwić, że nie była w stanie zebrać myśli.

- Tak, tak zrobię. - Będzie musiała odezwać się do Bulstrode. Wiedziała, że będzie się to wiązało z nieprzyjemną rozmową. Florence nie do końca akceptowała niepotrzebne ryzyko, które charakteryzowało zachowanie Gerry. Jakoś to przeżyje, przyzwyczaiła się do tego chłodnego tonu przyjaciółki, który pojawiał się za każdym razem, kiedy znowu sobie coś zrobiła. Miała świadomość też, że Flo miała do niej delikatny sentyment, wybaczała jej zdecydowanie więcej, niż wszystkim swoim innym pacjentom. Na całe szczęście zaprzyjaźniły się od momentu, w którym zaczęła ją leczyć, bo czuła, że inaczej pewnie nie chciałaby zostać jej prywatną uzdrowicielką. Pewnie nikt nie chciałby mieć takiego nieodpowiedzialnego pacjenta. Jasne, może było to dobre źródło zarobku, ale nie sądziła, że ktokolwiek chciałby się opiekować kimś, kto co chwilę ryzykował dosyć poważnymi urazami, nie znasz dnia ani godziny kiedy Geraldine pojawi się pod twoimi drzwiami.

- W to nie wątpię, Flo zawsze robi co w jej mocy. - Pierwszy raz w obecności Greengrassa wspomniała jakiekolwiek informacje, które mogły naprowadzić go na to, kto jest jej uzdrowicielem. Zresztą pewnie nikt o zdrowych zmysłach nie wpadłby na to, że te dwie kobiety mogą się przyjaźnić. Bardzo się różnił, sposobem życia, charakterem, chyba wszystkim, co było możliwe. Gdzieś, jakimś cudem jednak znalazły nić porozumienia.

- Tak, to tylko geny, nic więcej. - W jej głosie mógł usłyszeć lekkie zrezygnowanie. Zdecydowanie humor jej się popsuł. Zaczęło do niej docierać to, że tym razem trochę potrwa zanim wróci do zdrowia, że sama sobie załatwiła złotą klatkę, w której utknie, na własne życzenie. Miała świadomość, że jej zawód wiązał się z podobnym ryzykiem, jednak jak do tej pory nigdy nie przytrafiło się jej nic podobnego. To było dosyć brutalne pokazanie tego, jak może wyglądać jej los. Niby powtarzała sobie, że nie boi się śmierci, ale czy faktycznie była gotowa oddać się w jej ramiona, jakby nigdy nic? Chyba nie do końca. Zauważyła też, że tak naprawdę poza polowaniami nie miała niczego. Gdyby wypadek był poważniejszy straciłaby sens swojego życia, strasznie przytłaczająca wizja.

Kolejne słowa, które padły z jego ust raniły ją niczym ostrze. - Mhm. - Mruknęła cicho, odwróciła przy tym głowę w drugą stronę, nie chciała teraz spojrzeć mu w twarz. Po policzku popłynęła jej jedna łza. Niezbyt przyjemne uczucie usłyszeć, że ktoś zajmował się tobą tylko przez pieniądze. Mogła się tego spodziewać, może gdzieś tam tliła się w niej nadzieja, że jednak nie jest dla niego nieznajomą, w tej chwili chyba zgasła. Strasznie uderzyły w nią te słowa. Dużo bardziej, niż wszystkie wcześniejsze, które też nie były zbyt przyjemne.

Czy właściwie ktokolwiek faktycznie przejąłby się jej losem poza rodziną? Pewnie nie. Zasłużyła na to, odpychała od siebie ludzi, starała się ich trzymać na dystans i tak to się kończyło. Niby próbowała na początku walczyć o to, żeby tym razem było inaczej, ale też nie potrafiła tego zrobić.

Nie skomentowała odpowiedzi na temat blizny, jedynie ponownie spróbowała przejechać palcami po swoich plecach, najwyraźniej miały jej przypominać o tym, jak upadła. Nie pozostawało nic innego, jak się z tym pogodzić.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#12
16.09.2024, 11:19  ✶  
Spodziewał się, że ich pierwsza rozmowa po jej przebudzeniu może nie być zbyt przełomowa. Starał się utrzymać odpowiedni poziom leków przeciwbólowych, żeby ułatwić Geraldine radzenie sobie z bólem całego ciała, ale na ból psychiczny nie mógł nic poradzić. Tym bardziej, że nie był zbyt dobrym pocieszycielem a może nawet wręcz przeciwnie.
Nieświadomie pogarszał atmosferę, ponieważ nie dawał jej tego, czego oczekiwała. Tak właściwie to nie wiedział, czego mogła chcieć. Miał ją za złożoną, skomplikowaną osobę. Równie, jeśli nie bardziej trudną, co on sam. Na początku udało im się nawiązać wspólny język, ale teraz miał wrażenie, że rozmawia z kimś z innej planety. Niby mówili w tym samym zakresie słów, niby rozumieli ten główny przekaz, ale Ambroise czuł się głuchy na wszystkie możliwe podteksty.
Nie do końca wiedział, co miałby odpowiadać na te krótkie wypowiedzi i odmruknięcia. Zazwyczaj miał większą łatwość w komunikacji z pacjentami. Nawet z tymi uważanymi za trudnych. Tymczasem tutaj czuł, że zawala na dużą skalę. Może powinien poinformować ojca Geraldine o konieczności przekazania opieki Florianowi czy komuś innemu. Uzdrowicielce, nie uzdrowicielowi, tak? Czyli nie Florianowi, ale on nie musiał tego ustalać. Znał jedną Flo i nie sądził, aby to była ta sama osoba. Niespecjalnie to sobie wyobrażał. Natomiast Geraldine mogła przekazać wszystkie konieczne informacje o tym, jak wezwać uzdrowicielkę, skoro była przytomna.
- A. Jeśli chodzi o wstawanie, to dopóki tu jestem, nie rekomenduję tego. Wręcz uniemożliwiam - powiedział w eter niemal w tym samym momencie, w którym kobieta zdecydowała się zacząć go ignorować i obróciła głowę w drugą stronę.
Zamiast wpatrywać się w nią, on również zajął się swoimi zajęciami. Nie chciał niepotrzebnie zmuszać jej do interakcji. Wyciągnął kilka buteleczek, przejrzał je w milczeniu. Podejmując odpowiednie decyzje, schował dwie z czterech a do pozostałych wyciągnął kolbę do mieszania. Kolejne minuty minęły mu na odmierzaniu i dodawaniu koniecznych rzeczy do dwóch wymieszanych eliksirów. Nie patrzył w kierunku blondynki, ale wiedział, że Geraldine nie śpi i celowo trzymał dystans. Przynajmniej do pewnego momentu, kiedy westchnął cicho. Chyba powinien to powiedzieć.
- Słuchaj. Wiem, że teraz to się wydaje nie do przejścia, ale przeżyłaś. To duże osiągnięcie - odezwał się spokojnie, starając się włożyć w to jak najwięcej pokrzepienia. - Jesteś o krok dalej ku wróceniu do formy z każdą kolejną minutą, nawet jeśli wydaje się, że tak nie jest. Im mniej będziesz się stresować powrotem do zdrowia, tym szybciej do niego wrócisz. Tak jest. To nie ja ustalam reguły, ale takie są - zapewnił ją, rzucając spojrzenie w kierunku łóżka.
No cóż. Spodziewał się, że może im nie pójść zbyt dobrze na linii pacjent uzdrowiciel, ale nie zakładał, że tak szybko. Odbyli zaledwie jedną rozmowę a on już wiedział, że każda kolejna miała być coraz bardziej negatywna. Nie chodziło o nerwy. W pracy znosił wielu trudnych pacjentów. Potrafił radzić sobie z ciężkimi przypadkami. Rozmawiał z ludźmi, którzy wyłącznie na niego krzyczeli albo zachowywali się tak, jakby mieli go pobić w tej samej chwili, w której poczują się trochę lepiej. Nie uznawał tych przypadków za tak trudne jak ten. Prawdę mówiąc wolałby słyszeć nieprzychylne komentarze lub warknięcia, bo zbywanie go milczeniem przez kogoś, kto zawsze się odgryzał oznaczało ostateczną formę braku współpracy.
- Mogę wezwać twojego uzdrowiciela - zakomunikował po chwili stania w tej ponurej ciszy. - Jeśli uważasz, że będzie ci łatwiej z kimś, kto leczy cię na co dzień, pewnie masz rację - wzruszyłby ramionami, gdyby na niego patrzyła, ale dał sobie spokój. - Z perspektywy kogoś, kto był w takiej sytuacji, możesz reagować jak chcesz. Tylko ty jesteś w stanie przyspieszyć swoją rekonwalescencję. Medyk to dodatek. Istotny acz wyłącznie dodatek - prawdopodobnie nie powinien tak mówić.
Zaniżał tym wartość swojej pracy, ale naprawdę nie chciał źle dla Geraldine. Musiała zrozumieć parę rzeczy zanim pogrąży się w ponurości i w mroku. Szczególnie, że on tego nie zrobił, kiedy był uwiązany do łóżka i po czasie tego żałował.
Czekając na odpowiedź, usiadł na fotelu i poprawił bukiet kwiatów, który nie wiadomo kiedy przesunął się na szafce nocnej. Ich zapach zgrabnie przykrywał woń części leków, wprowadzał trochę lekkości w pomieszczeniu, choć (jak na różowe lilie przystało) był mocny i w innych okolicznościach mógłby być nawet duszący.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#13
16.09.2024, 12:06  ✶  

Przytłoczyło ją to wszystko dosyć mocno. Nigdy nie znalazła się w podobnej sytuacji i nie do końca potrafiła się w niej odnaleźć. Miała leżeć, będzie leżeć, co innego jej pozostawało? Chętnie łyknęłaby coś na sen i po prostu egzystowała. Nie chciało jej się aktualnie myśleć o tym, w jaki sposób wróci do pełni sił. Nie miała ochoty walczyć z tym, co jej się przytrafiło. Może taki los był jej pisany? Czy nie tego chciała dla niej matka? Polowanie nie pasowało do kobiet, ryzykowanie, może faktycznie powinna zaprzestać tych praktyk. Nie umiała jednak w tej chwili znaleźć dla siebie innego miejsca, może pozostawało jej snucie się po domu i zwyczajna egzystencja. Niektóre osoby żyły w ten sposób i im to wystarczało, skąd mogła wiedzieć i że dla niej to nie będzie odpowiedniejsze? Może wydawało jej się, że jej życie to coś więcej, ale zostało to zweryfikowane. Nie powinna była wierzyć w to, że coś osiągnie, że zostanie zapamiętała, jednak była zbyt słaba.

- Dobrze, będę więc leżeć. - Po raz kolejny nie próbowała walczyć. Nie pozwalał jej wstać, to nie zamierzała tego robić, jakby było jej to zupełnie obojętne. Gerry raczej nigdy nie wykonywała poleceń, szczególnie tych, które zabraniały jej się ruszać. Tym razem było inaczej.

Przymknęła oczy, liczyła na to, że jeśli je zamknie to przyjdzie do niej sen. Nie miała ochoty myśleć o tym, co się wydarzyło. Kto zresztą chętnie zastanawiał się nad swoją porażką? Stało się, zobaczyła, że jest gówno warta i tyle. Mogła próbować z tym walczyć, ale czy miało to jakikolwiek sens? W tej chwili nie. Dawno nie czuła takiej obojętności, trochę ją to przerażało, ale może właśnie dzięki temu się czegoś nauczy. To musiała być lekcja, która miała przynieść jakieś efekty.

- Niesamowite osiągnięcie, nie ma co, przeżycie. - Prychnęła jeszcze, kiedy to usłyszała. Zdecydowanie jej oczekiwania były dużo większe od tego, żeby przeżyć. To wydawało się nie mieć najmniejszego znaczenia. Była przyzwyczajona do przekraczania granic, do pokonywania wszystkich przeszkód, jakie pojawiły się na jej drodze. Jedna, paskudna kelpie pokazała jej, gdzie tak naprawdę jest jej miejsce. Cóż, stało się, będzie musiała skonfrontować się z rodzicami, jakoś dojść do siebie, wtedy zacznie się zastanawiać nad tym, czy faktycznie powinnna kontynuować swoją działalność, nie chciała, żeby ktokolwiek się o nią martwił, ostatnie wydarzenia przyniosły lęk jej bliskim, nie powinno tak być. Może i najlepiej by było, aby ich trzymała na dystans, wtedy już zupełnie nikt nie będzie przejmował się jej losem, tak byłoby prościej. Mogłaby zginąć bez poczucia, że kogoś zawiodła, że sobie nie poradziła.

- Wspaniale jedna minuta mniej gnicia w łóżku, to brzmi jak ogromny sukces. - Nie brzmiało to dla niej w żaden sposób jak jakiś wyczyn. Nic nie zrobiła, obudziła się tylko. Chuj wie, kiedy w ogóle będzie mogła wrócić do swoich zajęć, o ile w ogóle, leżała w łóżku, nie mogła z niego wstać, a przed nią stał typ, który od jakiegoś czasu próbował jej udowodnić, że jest dla niego nikim. Nie mogło się lepiej złożyć. Atmosfera w jej sypialni była parszywa, czuła, że jeszcze chwila i zacznie się dusić przez to wszystko. Powietrze wydawało się być okropnie lepkie i ciężkie.

- Wezwij Florence Bulstrode, tylko nie mów jej zbyt wiele, nie chcę, żeby się martwiła. Upewnij się, że ma wolne, a i dostaniesz za to premię. - Wspomniał już, że był tu ze względu na pieniądze, nie zamierzała więc udawać, że tego nie usłyszała. Skoro tak to się dla niego liczyło, poprosi rodziców, aby go sowicie wynagrodzili za te dodatkowe usługi, przecież nie był jej znajomym, ani przyjacielem, aby wypełniać dla niej te drobne przysługi.

Zwróciła uwagę na to, że wspomniał, że był w takiej sytuacji, ale nie chciała go o to teraz pytać, nie obchodziło jej to, co się jemu przydarzyło, kiedykolwiek. To nie był jej zasrany interes. Kiedy się do niego zwracała, ani razu nie usniosła już twarzy w kierunku mężczyzny, nie miała ochoty na niego patrzeć.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#14
16.09.2024, 12:52  ✶  
- Wyszłaś z tego cało a kelpie i tak zginie - odpowiedział, przelotnie spoglądając na zegarek - Tudzież już zginęło. Osiągnęłaś, czego chciałaś, choć środki nie były tego warte - starał się niejawnie wypowiadać to, co cisnęło mu się na usta.
Geraldine Yaxley zaczynała działać mu na nerwy. Nie pomyślałby o tym w ten sposób jeszcze jakiś czas temu, ale teraz zaczynał ją zaliczać do trudniejszych pacjentek niż by tego chciał. Przygotował się, że miało być niełatwo. W gruncie rzeczy słuchała się jego zaleceń, ale cała jej postawa świadczyła, że wyłącznie z uwagi na ból.
Poszukiwacze adrenaliny byli specyficznym rodzajem czarodziejów. Często robili głupie rzeczy, żeby poczuć tego kopa i dreszcz podniecenia. Regularnie lądowali u niego na oddziale lub ogólnie w Mungu. Niemalże zawsze zachowywali się tak samo. Geraldine nie była wyjątkiem od reguły, ale z jakiegoś powodu patrzył na nią teraz jak na bogatą dziewczynkę, która strzelała focha o to, że głupi plan nie poszedł po jej myśli a jeszcze w dodatku skończył się gorzej niż zakładała. Ponadto miał wrażenie, że oczekiwała przyklasku z jego strony. Tymczasem on robił się sztywny i rozgoryczony, stawiając między nimi ścianę oficjalności i bezosobowego profesjonalizmu. Nie był łatwym człowiekiem, a z jakiejś przyczyny Geraldine poruszała wszystkie jego najbardziej irytujące struny. Nawet wtedy, kiedy próbował ją pocieszyć.
- Jak dla mnie, możesz też leżeć w łóżku z przekonaniem, że tę minutę tracisz - odparł, wzruszając ramionami. Tak, wreszcie to zrobił. Nawet jeśli widział, że kobieta na niego nie patrzy.
- Jeśli tak wolisz, to śmiało - mógłby powiedzieć, że rozumie takie podejście.
W końcu sam kiedyś wolał patrzeć na swoją tragedię w kontekście straty a nie szczęśliwego trafu, który sprawił, że był żywy i wracał do zdrowia. Po latach wiedział, że podejście dawało lub odbierało bardzo dużo. Widział jak działało na korzyść albo niekorzyść pacjentów. Chciał jej pomóc, ale oczywiście, nie mógł walczyć z tą niechęcią do pomocy. W gruncie rzeczy to też mógłby zrozumieć, gdyby nie skupił się na tym, żeby powstrzymać zgrzytanie zębów.
- Przekażę jej wszystko, czego potrzebuje, żeby trafnie ocenić sytuację - powiedział. Instynktownie wrócił do twardszego, bardziej oficjalnego tonu. - To doświadczona uzdrowicielka. Poradzi sobie z informacjami - nie, nie zapewniał Geraldine, że miało być dobrze i Florence miała się nie martwić.
Znał je obie. Florence trochę bardziej, więc wiedział, czego powinien się spodziewać po koleżance po fachu. Nie miał zamiaru zatajać niczego przed Bulstrode tak samo jak niepotrzebnie rozdmuchiwać sytuacji. Planował angażować się w to jak najmniej jak tylko musiał. Tym bardziej, że Yaxleyówna znowu zrobiła coś wybitnego. Zirytowała go, choć miał w sobie pokłady cierpliwości dla jej stanu fizycznego i psychicznego.
- Jeśli uważasz, że upewnianie się, czy jest wolna należy do konieczności, oczywiście, udam się do twojego ojca, aby wysłał skrzata w tym celu -ja nie jestem ani twoim skrzatem, ani służącym, ani asystentem wybrzmiało głośno, choć nie zostało wypowiedziane. Równie głośno, co to, co postanowił dodać zjadliwie.
- Nie jesteś moim pracodawcą. Ten płaci mi dostatecznie dużo, żebym nie potrzebował premii od nikogo innego. Zostaw swoje galeony dla Bulstrode - albo wsadź je sobie w urażoną dupę, tego też nie musiał dodawać, prawda?
- Masz dwie rzeczy do przyjęcia, zanim będę mógł przysłać do ciebie ojca, z którym domkniesz sprawę - uprzedził. - Eliksir do wypicia i zastrzyk w plecy - starał się nie być niemiły. Zależało mu na pełnym profesjonalizmie. Mimo wszystko. Szczególnie, że sam zapewnił ją o możliwości zmiany uzdrowiciela, więc zamierzał dotrzymać słowa i ustąpić z roli, przyznając rację Geraldine w obliczu jej ojca, że to było możliwe.
Mimo to nie był z tego powodu zadowolony. Profesjonalizm jednym a ego drugim.
- Do żadnego nie musisz siadać. Najpierw eliksir, potem zastrzyk i będziesz wolna - uściślił. Tak, nie miała mieć swojej upragnionej wolności, mimo słowa, jakie celowo użył. Oboje o tym wiedzieli.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#15
16.09.2024, 13:51  ✶  

- Nie tobie oceniać, czy było to tego warte. - Miała go dość. Nie był nikim, kto miał prawo jej mówić, co było słuszne, a co nie, ani tego, czy powinna była ryzykować. Zrobiła to, na co miała ochotę, zakończyło się to średnio dla niej, ale trudno, co się stało to się nie odstanie. Musiała mieć pewność, że następnym razem będzie działać efektowniej, o ile w ogóle dojdzie do kolejnego razu.

Tak naprawdę wykonywała jego polecenia, bo liczyła na to, że to pomoże jej się go stąd pozbyć. Im szybciej zniknie, tym lepiej dla niej. Będzie mogła sobie cierpieć w samotności i zająć się ubolewaniem nad swoim losem. Nie chciała robić tego przy nim, i tak nie wiedziała jak się zachować. Jasne, pewnie często zdarzało mu się rozmawiać z ludźmi w podobny sposób, bo był uzdrowicielem, to była część jego pracy, w sumie chyba to jej się najbardziej w tym nie podobało, że dalej traktował ją jako jedną z wielu, jakby była tylko kolejną pacjentką. Nie potrzebowała tych motywacyjnych gadek, szczególnie od ludzi, którzy nie mieli dla niej większego znaczenia, a trochę tak go teraz odbierała, przez to, że sam ją w ten sposób potraktował. Był tu przecież tylko dla pieniędzy, sam jej o tym powiedział. Niech zrobi więc swoje i idzie do kolejnych pacjentów, a jej da spokój. Nie obchodziło jej nawet to, ile pieniędzy włożyli w jego obecność tutaj jej rodzice, miała to w nosie. Chciała, żeby zajął się nią ktoś inny. Była naprawdę rozgoryczona tą sytuacją.

Zapomniała w tym wszystkim o tym, że musiał tu być przez te trzy dni, kiedy nie mogła się obudzić, że walczył o to, aby to przetrwała. W tej chwili jednak nie miało to większego znaczenia, była obolała i nie myślała jasno.

- Nie udawaj, że cię to obchodzi. - Nie mogła powstrzymać się przed kolejnym komentarzem, zaczynało się w niej gotować, wiedziała, że nie wróży to niczego dobrego, szczególnie, że nie mogła się ruszyć z tego łóżka. Nie mogła wyładować swoich negatywnych emocji, pozostawało jej tylko pierdolenie głupot, co też ją drażniło, bo nie chciała przed nim pęknąć, nie chciała mu pokazać, jak bardzo w tej chwili czuła się bezsilna.

- To nie jest tylko uzdrowicielka, to moja przyjaciółka - w przeciwieństwie do ciebie cisnęło się jej na język, ale w porę się opanowała - i wolałabym, żeby po prostu zobaczyła wszystko na miejscu. - Nie chciała, żeby Flo niepotrzebnie się denerwowała, nim nie zobaczy, że nic takiego się jej nie stało, bo przecież żyła, musiała tylko dojść do siebie i będzie jak dawniej.

- Ups, myślałam, że lista twoich usług jest trochę dłuższa. - Nadal nie odwracała się w jego stronę, ale wyczuła, że udało jej się go zirytować. Bardzo dobrze, dokładnie to chciała zrobić.

- Florence zrobiłaby to i bez zapłaty, nie potrzebuje moich pieniędzy, w przeciwieństwie do innych. - Powinna była się zamknąć, ale ponownie tego nie zrobiła, zaczynało jej już być zupełnie wszystko jedno co sobie o niej pomyśli. Mógł ją mieć za rozkapryszoną, bogatą dziewuchę, potrafiła zachowywać się w sposób, w który chciał ją widzieć, a robiła to tylko i wyłącznie ze złości.

- Zresztą poprosiłabym tatusia, żeby ci dopłacił, szepnęłabym mu słówko lub dwa o tym, jak dobrze się mną opiekowałeś. - Brnęła w to dalej, chociaż wiedziała, że nie ma to żadnego sensu. Mówiła, byle mówić, liczyła na to, że uda jej się go jeszcze chociaż trochę zranić, bo ona poczuła się kurewsko urażona jego podejściem. Oczywiście mogłaby mu to powiedzieć wprost, tylko po co? Lepiej zrazić go do siebie jeszcze bardziej, skoro ją wszystko bolało, to i jego powinno coś zaboleć.

- Chyba ty będziesz wolny, nie ja. - W końcu ona miała zostać w łóżku, jeszcze przez kilka tygodni. Daj mi ten eliksir. - Im szybciej tym lepiej, w końcu ją opuści. Nie będzie musiała przejmować się jego obecnością. - Możesz też od razu zrobić zastrzyk, ale nie wiem, czy dam radę sama się odwrócić. - To była chyba najbardziej upokarzająca rzecz, jaka padła tego dnia z jej ust, nie mogła znieść tego, że nie panowała nad swoim ciałem.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#16
16.09.2024, 14:32  ✶  
Wzruszył ramionami. Nie patrzyła na niego, więc to nie było konieczne, ale i tak to zrobił. Miała rację. W gruncie rzeczy nie powinien się wypowiadać na ten temat, natomiast w dalszym ciągu uważał, że śmierć nie była warta ataku na bestię, której się nawet nie pokonało. Taką, którą musiał potem zabić ktoś inny, kto wściekł się na całą sytuację. To była niemalże śmierć za wyręczenie w zajęciu się potworem. Jeśli w ogóle komuś innemu miało się to udać, oczywiście.
- Na ten moment jeszcze jestem twoim uzdrowicielem. Naturalnie, że mnie to obchodzi - zapewnił, choć brakowało w tym troskliwego ciepła.
Mimo to poprzysiągł, żeby nie można mu było nic zarzucić, więc sam sobie tym bardziej nie miał nic do zarzucenia. Był zmęczony dyżurem przy łóżku, ale spełniał swoje obowiązki. Nie podpisywał klauzuli o dawaniu sobą pomiatać. Jeśli sobie tego życzyła, mogła już teraz wezwać kogoś, kto byłby dla niej bardziej miękki i reagowałby z większym przejęciem. On miał być przede wszystkim skuteczny i nie szkodzić. Nie zostali przyjaciółmi, trudno im było zachowywać nawet tę neutralność, więc wezwanie kogoś innego mogło być naturalną koleją rzeczy...
...ale czuł, że działało mu na nerwy. Najwyraźniej Yaxleyówna przyzwyczaiła się do rozstawiania wszystkich po kątach, nawet głowy rodziny.
- Dla mnie to uzdrowicielka - chyba nie mógł być bardziej niewzruszony na jej informację, że przyjaźniła się z Bulstrode.
Najwidoczniej źle zakładał zachowania obu kobiet poza okolicznościami, w których spotykał jedną lub drugą, bo nie umiał ich sobie razem wyobrazić. Tym bardziej w roli psiapsiółek. Wręcz powiedziałby, że prędzej by się pozabijały. Może nie dosłownie, nie od razu fizyczną przemocą, ale te charaktery mu ze sobą zgrzytały. Choć, kto to wiedział, może dlatego się ze sobą dogadywały. Obie były raczej zimne i umiarkowanie przystępne, choć Florence akurat lubił. Wbrew temu wszystkiemu, Geraldine również. Zazwyczaj i gdzieś tam bardzo głęboko pod skorupą nieprzystępności, jaką budował między nimi.
- Będąca moim współpracownikiem w Mungu, więc raczy Panienka wybaczyć, ale to ja podejmę decyzję, co jej przekażę - stwierdził, bo skoro tak rozmawiali to mógł być dokładnie tym, kim mówił, że jest.
Opłaconym, profesjonalnym uzdrowicielem dbającym o najwyższą jakość świadczonych usług a nie o delikatne uczucia innych pracowników medycznych. Tym bardziej, że z jego doświadczeń wynikało, że Florence bardziej ceni informatywność niż zabawę w bycie delikatnym dla serduszka. Poznał ją od tej strony, której teraz potrzebowała Geraldine. Jasne. Nie zamierzał przekazywać informacji w dramatyczny sposób. Nie planował jej niepotrzebnie nakręcać, ale też ich wspólna pacjentka nie mogła liczyć na to, że Greengrass przekaże Bulstrode liścik na kształt nieśmiałej walentynki z zaproszeniem do współpracy.
- Wyciągnąłbym ją dla ciebie z torby, ale obawiam się, że możesz czuć się nazbyt źle, żeby zrozumieć zakres moich usług - odwzajemnił ton, dystansując się od chęci niepotrzebnego warczenia, ale będąc za to bardzo chłodnym. Tym bardziej, że ona też nie skończyła.
- Zatem doskonale, że przejmie tę sprawę. Światu potrzeba wspaniałomyślnych medycznych wolontariuszy. Szczególnie takim ludziom jak ty - odrzekł spokojnie, ale z przekąsem.
Nawet w tym stanie zdrowia powinna domyślić się, co miał na myśli. Skoro obracali się wokół pieniędzy to tym bardziej. Tak. Uderzał w to, że Geraldine Yaxley nie potrzebowała wolontariatu a najwyraźniej i tak wolała z niego korzystać zamiast uczciwie płacić za swoje usługi. Tym samym odbierała tę możliwość innym, biedniejszym czarodziejom. Takim, którzy nie obrastali w bogactwa.
Czy tak o niej uważał?
Nie.
Czy ona miała prawo sugerować mu, że był finansową pijawą, skoro chciał zapłaty za usługi?
Również nie.
- Twój ojciec nie potrzebuje podszeptów, żeby to wiedzieć. Nie bez powodu mnie zatrudnia. Opiekowanie się jego najdroższą córeczką nie jest największym zleceniem, jakie dla niego zrobiłem. Nie byłby zadowolony, gdybyś wtrącała się w nasze stawki, tym bardziej, że ich nie znasz - założył, bo wątpił w to, żeby rozmawiała z ojcem o jego usługach. Inaczej nie byłaby zdziwiona zobaczeniem go na miejscu po nagłej pobudce.
- Jeśli życzysz sobie tak to określić - nie kontynuował.
Nie chciał jej dać do zrozumienia, że odsyłając go w tym momencie, nie dopiero za jakiś czas albo wcale, podważała jego kompetencje i wchodziła mu na nerwy. Ich rozmowa mogłaby się potoczyć lepiej, gdyby nie to. No cóż. Mogłaby też potoczyć się gorzej.
- Jest całkiem obrzydliwy - zupełnie jak niektóre twoje zachowania, uprzedził podając jej eliksir w specjalnej szklance.
Podobnej do tej, z której wcześniej piła napój. Wygodnej nawet podczas leżenia. Przecież nie zależało mu, żeby ją karać niewygodą.
- Najpierw to przełknij. Jeśli dasz radę, zrobimy zastrzyk - stwierdził, przezornie przysuwając sobie miskę, gdyby zaczęła wymiotować.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#17
16.09.2024, 15:13  ✶  

Tak, ojciec na pewno zajął się bestią, gdy ona leżała tutaj nieprzytomna. Była tego pewna, stuprocentowo. Wiedziała, że nie pozwoli żyć potworowi, który ją skrzywdził, szczególnie, że bytował tak blisko ich domu. Nawet jej było przykro z tego powodu, bo wolałaby zakończyć sprawę osobiście, ale wiedziała, że nie będzie takiej możliwości. Musiała się z tym pogodzić.

- Ten moment za chwilę się skończy. - Nie będą musieli już przebywać w swoim otoczeniu, stanie się problemem kogoś innego, coś czuła, że nie mógł się tego doczekać, tak samo jak i ona. Szczególnie, że zamierzała odezwać się do kogoś, komu stuprocentowo ufała. Przed Florence nie będzie musiała się hamować, będzie mogła pokazać swoje słabości, zdecydowanie tego teraz potrzebowała. Trudno jej było bowiem walczyć ze sobą i Greengrassem jednocześnie, jej stan zdrowia zdecydowanie temu nie służył.

- Dziękuję za informację, ale gówno mnie to obchodzi. - Nie potrzebowała wiedzieć, czy znał jej przyjaciół, lub w jakim stopniu. Tym razem chodziło o nią i o jej relacje, wbrew temu co mogło się wydawać, Yaxleyówna nie chciała przystwarzać niepotrzebnych zmartwień swoim najbliższym. Wolała przekazywać im informacje na swój temat w jak najbardziej przystępny sposób. Wiedziała bowiem, że Flo się będzie martwić, jak za każdym razem, gdy stawała przed jej drzwiami cała we krwi. Może nie wygłaszała jej niewiadomo jakich morałów, ale milczenie też potrafiło wiele powiedzieć o tym, co myśli.

- Ależ oczywiście, niech pan uzdrowiciel robi co do niego należy, za to panu płacą. - Nie zamierzała dalej się z nim kłócić, musiała pozbyć się go stąd jak najszybciej, nie miała pojęcia, jak to możliwe, że nie potrafiła zupełnie z nim rozmawiać. Każde wypowiedziane przez mężczyznę słowo ją irytowało, chyba był jedyną osobą, która działała na nią w ten sposób. Nie miała pojęcia, jak to możliwe, że kiedyś darzyła go sympatią.

- Masz rację, przestałam już dawno cokolwiek rozumieć, nie fatyguj się. - Nawet nie zabolało jej to jakoś mocno, że kwestionował jasność jej umysłu, miała to w głębokim poważaniu. Musiała przestać wdawać się w niepotrzebną dyskusję, bo chciała po prostu tego, żeby stąd wyszedł. Nic więcej, zresztą nie była w najlepszej formie, nie miała chęci na przekomarzanki, bo wiedziała, że dzisiaj może sobie z nimi nie poradzić.

- Tacy ludzie jak ja też mają przyjaciół, nie wiem, czy wiesz na czym polega taka relacja, chociaż jak słucham co mówisz, to raczej nie do końca. - Yaxleyówna płaciła Florence za usługi, jednak bywały momenty, w których jej przyjaciółka sama rezygnowała z zapłaty, właśnie przez to, że się przyjaźniły. Zresztą Gerry była naprawdę dosyć częstą pacjentką z racji na zawód, który wykonywała. Czasem w ramach rekompensaty zabierała po prostu Florence w jakieś ciekawe miejsce, aby mogły spędzić razem trochę czasu, bo obie były dosyć mocno zapracowane.

- Ojciec pozwala mi się wtrącać we wszystko, właśnie dlatego, że jestem jego najdroższą, a zarazem jedyną córeczką. - Tym razem uniosła głowę i uśmiechnęła się do niego złośliwie. Miała świadomość, że Gerard nie miałby mniejszego problemu, aby poinformować ją o wszystkim. Owinęła go sobie wokół palca, gdy tylko się urodziła, nie potrafił odmówić jej niczego. Ciekawe, czy gdyby poprosiła go o zmianę uzdrowiciela z Ambroisea na jakiegoś innego, to nie miałby problemu z tym, aby na zawsze rozwiązać ich współpracę. Podejrzewała, że nie.

- Nikogo nie interesuje, czego sobie życzę, a przynajmniej jak do tej pory nie interesowało. - Dodała jeszcze, po raz kolejny nie chciała, żeby to on miał ostatnie słowo w tej rozmowie.

- Na pewno piłam w swoim życiu bardziej obrzydliwe rzeczy. - Wcale nie bała się smaku tego eliksiru, podczas swoich podróży zdarzyło jej się spożywać naprawdę obrzydliwe mikstury, czy eliksiry, to nie było dla niej nic nowego. Jednym chaustem więc wypiła zawartość ze szklanki. Skrzywiła się przy tym trochę, ale szybko to przełknęła, chciała mieć tę część z głowy.

- Zrób ten zastrzyk, to będziemy mieli spokój. - Nie bała się igły, ból nie był jej szczególnie obcy. Chciała zrobić to jak najszybciej, żeby się go stąd pozbyć.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#18
16.09.2024, 21:16  ✶  
Uniósł brwi i przymknął oczy, wzdychając ciężko.
- Proszę bardzo. Brzmisz groźnie i zdecydowanie a więc to nieuniknione - zapewnił ją, bo tego oczekiwała. Nie?
Chciała podważyć jego całą przydatność na miejscu. Ciskała mu w twarz dowodami na to, że był tu niemile widziany. Tak właściwie to powinien się tego spodziewać. W pewnym zakresie tak było, ale sądził, że dojdzie do tego trochę później. Tymczasem teraz chyba faktycznie nabierał chęci, żeby skapitulować zanim Geraldine postanowi zepsuć mu karierę u jej rodziny. Oczywiście, jeśli już nie zamierzała pozbawić go tego źródła dochodów. Jasne, znalazłby sobie nowe i równie dobre, ale lubił te relacje.
- Wyśmienicie, zatem przekażę jej dokładnie to gówno, które obchodzi wyłącznie mnie - wiedział, że nie powinien do niej mówić takim językiem.
Powinien być bardziej wyrozumiały. Właściwie to prawdopodobnie właśnie tym podpisał swoje ostateczne "wypowiedzenie" w domu Yaxleyówny. Natomiast zaczynał mieć tego dosyć. Nie lubili się, jasne, ale nie wytoczył jej vendetty a tak się teraz czuł. Jakby mieli tak dużą kosę, że nierozsądnie zrobił, że się tu w ogóle pojawił, bo to dało jej prawo do robienia mu pod górę. Nie tylko w leczeniu jej samej, ale też wszystkim związanym z jej rodziną. Równie dobrze mógł przestać uważać na słowa, skoro i tak był tu skończony. Mimo to nadal się starał. Przynajmniej trochę.
- Przeczysz sama sobie - zauważył bez większego wysiłku. - Przed chwilą mówiłaś, że to twoja przyjaciółka, czego nie wykluczyłem a teraz mówisz, że twierdzę, że nie masz przyjaciół. To jak jest, Geraldine? Nie musisz mi mówić, ale na coś się zdecyduj - skwitował.
- Uwierz mi, równie starannie selekcjonuję swoich - nie obrażał się.
W gruncie rzeczy mógł zrozumieć, z czego wynika jej frustracja. W pierwotnych założeniach byli towarzyszami w zbrodni. Nieczęsto to nie kończyło się przyjaźnią lub czymś równie bliskim. Ich relacje były wyjątkiem, choć nie wiedział czy potwierdzającym regułę. Tak czy inaczej, jego przyjaźnie polegały na czymś innym niżeli jednostronnym wykorzystywaniu umiejętności przyjaciela a tak się składa, że właśnie to zarzucał Geraldine, bo nie potrafił (może niesłusznie) sobie wyobrazić, jakie wzajemności miała do zaoferowania.
No. Przesadzał ze swoją oceną. Przyznałby to, gdyby bezwzględnie musiał i gdyby zastanowił się przed wydaniem osadów. Nie był w żadnej z tych sytuacji, za to czuł się jak ktoś, kto właśnie przebył maraton i został za to zmieszany z błotem. Umniejszono mu zasługi i postanowiono wezwać kogoś z ławki rezerwowych. Zarzucał to Geraldine, bo nieistotne, w jakim stanie zdrowia była, widział, że wiele rzeczy robiła po to, by mu dopiec. On jej także, ale we własnych oczach po prostu się bronił.
- Wspaniałe osiągnięcie, Geraldine, tak trzymaj - zapewnił ciężko i z rozczarowaniem, bo niespecjalnie zaimponowała mu tym nagłym odwoływaniem się do ojcowskiej miłości.
To pasowało bardziej do płytkiej, głupiutkiej córeczki bogatego tatusia, które znał z czystokrwistych salonów. Wydawało mu się, że Geraldine taka nie była. To mu do niej nie pasowało. Tym bardziej, że niedawno niemal zdarła mu twarz za porównywanie jej do ojca. Może się mylił? Może to ta twarda skorupa była grą aktorską? Nie sądził, żeby mogło tak być, ale nie umiał zwalić tego na ból czy leki.
Okej, dopiekł jej nie raz i nie dwa. Nie przeprosił za to w żadnym razie. Nadal nie miał takiej ochoty. Wręcz przeciwnie, odgryzał się aż (nie)miło, ale sądził, że mają jakieś granice. Wyciągnął ku niej rękę, kiedy próbował ją pocieszyć po tamtej chwili milczenia a odnosił wrażenie, że solidnie mu się za to dostawało. W tych wszystkich podtekstach była jawna groźba, ale powoli odczuwał zniechęcenie ku temu, żeby robić coś, aby tę groźbę odciągnąć i zniwelować. Prawdę mówiąc, niemalże podjął decyzję. Chciała innego uzdrowiciela, miała mieć innego uzdrowiciela. Ot co.
- Znowu sobie przeczysz - powiedział bez zbędnego rozdrabniania się. - Ale możesz powiedzieć to tatusiowi, jeśli tego sobie życzysz. Twoja wola - nie mówił nic konkretnego odnośnie tego, co miał na myśli.
Czy chodziło mu o sugestię, że to on miał wyjebane na jej życzenia i jej nie szanował. Czy uderzała we własnego ojca, który przed chwilą był oplątany wokół jej małego palca u stopy. Może chodziło mu o oba scenariusze. W dalszym ciągu tracił inwencję do przekomarzanek. Dokopywanie sobie z kimś słabowitym i obolałym nie było żadną zabawą. Tym bardziej, jeśli nie tak dawno walczyło się o życie tej osoby a teraz dalej ponosiło się konsekwencje kłótni sprzed tygodni, jeśli nie miesięcy. Miał dużo za uszami. Nawet w tej rozmowie, ale Geraldine nawet nie próbowała ująć jego wyciągniętej dłoni. Miała do tego święte prawo, choć tego nie szanował.
To zapędzało się trochę za bardzo jak na jego oko. Czym innym była złośliwa neutralność a czym innym jawna wrogość.
- Mam wezwać skrzatkę, żeby pomogła ci się przesunąć? Czy skorzystasz z pomocy? - Spytał. Dawał jej wybór, bo nie musiał być kimś, kto by jej dotykał. - Myśl co chcesz. Nie chcę, żeby było gorzej niż to konieczne. Nie czerpię z tego satysfakcji.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#19
16.09.2024, 22:17  ✶  

Prychnęła. Miała świadomość, że nie brzmi groźnie, bardziej nieporadnie i to ją w tym wszystkim denerwowało. Nie była przyzwyczajona do znajdowania się w podobnych sytuacjach. Jej umysł nie był do końca jasny, to się zdarzało dosyć często, ale nigdy jeszcze nie mogła nie korzystać ze sprawności swojego ciała. Gdy temat stawał się dla niej niewygodny zazwyczaj po prostu odwracała się na pięcie i odchodziła, albo się teleportowała. Teraz nie miała na to szansy, pozostawało więc jedynie odpowiadać na jego słowa, które strasznie ją irytowały. Czuła, że przegra tą walkę, miała zamiar zwalić to na wypadek, bo hejj, nie była przecież w pełni sił. Normalnie nie miałby z nią szans (ta, jasne, ale całkiem dobre było to wytłumaczenie na ten moment).

- Rób co chcesz, kimże jestem, żeby cię powstrzymywać. - Nie miała możliwości ingerencji w to, co zamierzał przekazać jej przyjaciółce. Jakoś sobie z tym poradzi, nie raz znosiła jej milczenie, tym razem też mogła to dźwignąć, chociaż zdecydowanie wolałaby uniknąć oceniania. Nie była w stanie przewidzieć w jakie słowa ujmie to Greengrass, czuła jednak, że nie omieszka wspomnieć Bulstrode o jej nieodpowiedzialności, akurat wolałaby, żeby ta część została pominięta.

Jej gorycz była podsycona wątpliwym stanem zdrowia. Ambroise był pierwszą osobą, która nawinęła jej się pod rękę, może nie powinna się na nim wyżywać zważając na to, że to on doprowadził ją do w miarę użytecznego stanu, jednak nic sobie z tego nie robiła. Zachowywała się paskudnie, ale przecież i bez tego okazywali sobie niechęć. Nic się nie zmieniło, no może poza tym, że teraz w ogóle nie panowała nad swoimi komentarzami. Zdecydowanie nie służyło jej leżenie w tym łóżku.

- To zabrzmiało tak, jakbyś to wykluczył. Zresztą ja nic nie muszę, powinieneś to wiedzieć. - Powtarzała mu to przecież wiele razy. Najwyraźniej nadal to do niego nie dotarło. Wolała więc znowu to podkreślić.

- Wierzę, nie da się nie zauważyć tej twojej selekcji. - Nie miała pojęcia z kim faktycznie się przyjaźnił, nigdy jej o tym nie wspominał, wiedziała jednak, że z nią nie chciał, to jej wystarczało. Była nieodpowiednia, chciał ją odsunąć, skoro sam zadecydował, że nie chce mieć jej wśród swoich znajomych chyba postanowiła zrobić sobie z niego wroga. Jakby były możliwe tylko dwa kolory, czerń i biel, nic pomiędzy, dobro i zło, wrogowie i przyjaciele.

Oczywiście, nie zamierzała rozmawiać z ojcem na temat tego, kto dla niego pracował. Nie był to jej interes, nie obchodziło jej to specjalnie, chciała tylko pokazać, że Ambroise jest na je gruncie, że ona tu rządzi. Nie było to szczególnie pochlebne zachowanie, wręcz przeciwnie. Czuła jednak, że kończą jej się argumenty, że nie ma już nic więcej, czym mogłaby się bronić, była niczym to zwierze w klatce, które łapało się ostatniej deski ratunku, nawet jeśli to nie miało żadnego sensu. Zdawała sobie z tego sprawę i to było w tym wszystkim najgorsze. Nie podobała się sobie taka, to nie było w jej stylu, a jednak tak postępowała. Zdecydowanie było widać po niej desperację.

Nie skomentowała jego kolejnych słów. Próbowała za to schować głowę w poduszkę, żeby przerwać tę konwersację, to było jedyne miejsce, w którym mogła zniknąć, ale nawet to jej się nie do końca udało, bo jęknęła z bólu, gdy próbowała się przesunąć. Przeklęta kelpie. Gdyby nie ona to nie znalazłaby się w tej sytuacji. Oczywiście łatwiej zwalić wszystko na Merlina ducha winne stworzenie, niżeli samemu wziąć odpowiedzialność za swoje czyny.

- Nie potrzebuję skrzatki, zapewne ma coś ciekawszego do roboty. - Nie była, aż tak bardzo przewrażliwiona na swoim punkcie, aby odrywać Triss od pracy, żeby ją przesunąć. Miała jeszcze trochę rozsądku. - Skorzystam z pomocy. - Powiedziała jeszcze, żeby otrzymał jasne informacje.

- Nie zamierzam już nic myśleć, to przynosi więcej szkód, niż pożytku. - Niech zrobi, co ma zrobić i problem sam się rozwiąże.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#20
18.09.2024, 16:18  ✶  
W takiej wygranej nie było żadnego zwycięstwa. Oboje to wiedzieli, więc czemu ta rozmowa nadal brzmiała w ten sposób.
- Nie rozumiem cię - przyznał spokojnie, przy czym wzruszył ramionami. - Nie, żebym próbował, ale nie rozumiem.
Już jakiś czas temu zrozumiał, że kobiet nie dało się tak po prostu rozgryźć. Były o wiele bardziej skomplikowane niż to pokazywały i najwidoczniej nie było od tego odstępstw, mimo że z początku ich znajomości sądził inaczej. Niestety, ewidentnie się mylił. Geraldine może nie była typową kobietą, niemniej jednak równie skomplikowaną co wiele mu znanych.
- Tak, tak. Jasne. Wiadomo. Standardowy repertuar, te sprawy - nie miał zbytnio ochoty się z nią w dalszym ciągu kłócić.
Wystarczyło, że ta atmosfera nie należała do najprzyjemniejszych. Nie musieli dodatkowo analizować takich rzeczy. Już jakiś czas temu zrozumiał, że tak jak on, tak ona nic nie musiała i był to (również jak często w jego przypadku) naczelny argument dostosowywany do okoliczności. Czasami przeciw zrobieniu czegoś a czasami za tym. To było giętkie i dawało się formować jak plastelina. W zależności od potrzeb. Oboje to stosowali. Zupełnie jak wybiórczą selekcję w innych kwestiach. Z tym, że u siebie był do tego przyzwyczajony a w przypadku Geraldine niekoniecznie.
- Jest widoczna, a więc jawnie działam w zgodzie ze sobą. Ty też to robisz. Nie wiem, czemu moja miałaby być tą gorszą czy niewłaściwą - skwitował.
Owszem, chwilę po tym, jak doszedł do wniosku, że u Geraldine go to irytowało. I zgadza się. Miał czelność pytać ją o to, czemu drażniło ją coś, co z nieokreślonego powodu również drażniło go w niej. Na pokrętną logikę, może miał się dowiedzieć, które struny ona w nim poruszała na podstawie tych strun, które on poruszał w niej. To było tylko założenie, nawet niezbyt sensowne, ale nie musiało być. Cóż. Przynajmniej próbował zrozumieć ich wzajemną niechęć.
- Na pewno byłaby gotowa pomóc - zapewnił, nie dodając, że Geraldine postawiła cały dom na nogi.
Chciał, żeby czuła się jak najlepiej. Zależało mu na jej stanie zdrowia, ale nie próbował jej dać broni w rękę. Nie musiała być z każdej strony zapewniana o swojej wyjątkowości. Już bez tego dobrze o tym wiedziała, więc nie sądził, żeby potrzebowała więcej pociechy tego rodzaju. Zresztą to mogłoby się stać nudne. Wyobrażał sobie, że ciągłe stawianie na swoim całkiem szybko mogło się stać nużące. Tak samo jak z niebotycznymi bogactwem, tak z nieograniczoną władzą. Obie były dobre wyłącznie przez pewien czas. Może dlatego bywała taka zgorzkniała?
- Okay - kiwnął głową i zbliżył się, żeby udostępnić jej swoje ramię do podparcia się podczas bardzo powolnego, ostrożnego przybierania odpowiedniej pozycji. - To potrwa tylko chwilę. Zaraz będziesz mogła ułożyć się wygodniej - zapewnił, ignorując potrzebę skomentowania ostatniej wypowiedzi Geraldine. Chciała to szybko załatwić.
Wiedział o tym, a więc nie było potrzeby wydłużania.
- Postaraj się nie napinać - polecił i bez wahania wbił igłę we właściwe miejsce.
Nie odliczał, bo nie była małym dzieckiem. Zrobił zastrzyk, przyłożył gazę do miejsca wkłucia i bez słowa pomógł jej się znowu obrócić, poprawiając poduszki.
- Jak się teraz czujesz? Potrzebujesz czegoś więcej?
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (6921), Ambroise Greengrass (6616)


Strony (3): « Wstecz 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa