• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 14 Dalej »
[02.1966] There ain't no rest for the wicked || Ambroise & Geraldine

[02.1966] There ain't no rest for the wicked || Ambroise & Geraldine
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#11
21.09.2024, 18:54  ✶  
Och. Ambroise Greengrass uwielbiał styl bycia Geraldine Yaxley. Wcale a wcale nie szargała mu nerwów.
- Tego nie powiedziałem - skwitował z tym samym uśmieszkiem na ustach.
Odpowiadało mu, że może nie kryć wyrazu twarzy. To, że nadal miał wysoko naciągnięty szalik było tylko kwestią zimną, ale znacznie pomagało mu być całkiem sobą. Oczy mu błyszczały, postawa ciała świadczyła o wyluzowaniu. Może potrzebował takiej rozmowy przed akcją. Trudno było stwierdzić, ale nie wykluczał takiej możliwości.
- Spełniam tu swoje zadanie i wypierdalam, Panienko. Dokładnie tak jak to już poprzednio ustaliliśmy - zapewnił, dyskretnie przypominając, że już raz nie wyszło jej sterowanie jego sznureczkami.
Głównie dlatego, że ich nie miał. Ku jakiemukolwiek zawodowi z jej strony, nie dało się pociągać za coś, co nie istnieje. Może grała mu na nerwach, ale te struny były napięte i zawsze na swoim miejscu. Zresztą, gdyby zrobiła to za bardzo, nie miałby problemu, żeby przytrzasnąć jej palce. To też już sobie ustalili.
Nie starał się być przyjacielem Yaxleyówny i miał na nią dokładnie tego samego haka, jakiego ona miała na niego. To, że w tym momencie nie korzystał z danych mu możliwości świadczyło tylko o tym, co też jej już powiedział. Świadomie wybierał brak jakiejkolwiek relacji ponad wszelkie inne opcje.
- Interesujące - podsumował z kląśnięciem językiem o podniebienie.
Wbrew pozorom nie był aż tak zaczepny jak to brzmiało. Rozważał wszystkie możliwe opcje. Skoro już się pojawili na miejscu spotkania to głupio byłoby odejść stąd bez przemyślenia, czy może nie byłoby warto podjąć się tego zlecenia w bardziej butikowym zespole. Aczkolwiek szczerze mówiąc, Ambroise nie był pewny głównie jednego.
- Cóż. To nie byłby nasz pierwszy wspólny wypad do lasu - zauważył bez większego przejęcia.
Ten temat nie był już taki drażliwy. Oczywiście nie planował drążyć w przeszłości nawet z Geraldine, która by go zrozumiała. Mimo to upływ miesięcy oddalał częściowo złe wspomnienia i zasklepiał rany. Wbrew przewidywaniom kontakt z Yaxleyówną nie był już dla niego jak posypywanie solą tych ranek. Stawał się neutralny. Irytowała go, drażniła, ale przestawał widzieć sceny sprzed roku, kiedy na nią patrzył. Teraz była już głównie zadufaną w sobie, znudzoną, bogatą dziewczynką.
- Powiedzmy, że wynagrodził mi również twoje humorki - zapewnił bez mrugnięcia okiem.
W końcu takie były fakty. Odesłała go po tym, jak odwalił najgorszą robotę. Uraziła jego ego (o to nie było trudno) i pozostawiła mu gorzki posmak w ustach, bo nie spodziewał się, że tak szybko odda robotę innemu uzdrowicielowi. Na dodatek koleżance po fachu ze szpitala. Nie miał tego Geraldine aż tak bardzo za złe, ale nie zamierzał robić dobrej miny do złej gry, kiedy nie musiał.
- Tak też się spodziewałem - odrzekł.
Nie spodziewał się po niej niczego innego. Tym bardziej, że miałaby odłożyć miecz i łuk na rzecz spokojnego bytu. Raczej zakładał, że miała umrzeć z różdżką w dłoni i to pewnie prędzej niż później. Uratował ją raz, mógłby drugi, ale kiedyś miała przyjść kryska na matyska. Oboje to wiedzieli. Nie kwestionował tego.
- Pięć minut - spojrzał na zegarek. - Jebani najemnicy - mruknął.
Zero standardów. Niektórzy ich nie mieli.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#12
21.09.2024, 20:39  ✶  

Westchnęła ciężko, kiedy usłyszała jego kolejne słowa. Ciągle ją zaczepiał, nie miała pojęcia, czy sprawiało mu to przyjemność? Po co inaczej by to robił. Ciągle się przekomarzali, bo ona też nie potrafiła odpuścić. To nie miało żadnego sensu, szczególnie, że żadne nie miało zamiaru odpuścić. Nikt nie mógł wygrać tej walki. Przynajmniej zdaniem Yaxleyówny, jako, że nie lubiła przegrywać, ani remisować to sprawiało jej raczej wątpliwą przyjemność.

- Wspaniale, życzę więc miłego wypierdalania w podskokach jak już będzie po wszystkim. - Że też na początku ich znajomości nawet zależało jej na tym, aby poznać go lepiej, naprawdę go wtedy polubiła, teraz jego osoba wzbudzała w niej głównie negatywne emocje. Może taki był prawdziwy? Chociaż nie chciało jej się w to wierzyć. Wszystko zmieniło się po tym felernym, lutowym wieczorze, kiedy razem zadecydowali o losie pewnego nieszczęśnika, wtedy ta relacja zaczęła być nasączona samymi negatywnymi emocjami.

- Tym razem okoliczności są zdecydowanie bardziej sprzyjające. - Nie musieli nikogo zakopywać w ziemi, pilnować się, zastanawiać nad tym, czy nie wylądują w Azkabanie. Właściwie to już trochę zapominała o tym trupie w lesie, nikt nie szukał mężczyzny, którego postanowili dobić. Nikt się nie interesował tym, gdzie się podział. Mieli sporo szczęścia. Oby w przyszłości nic się nie zmieniło. Nie zamierzała wracać do tego tematu już nigdy więcej, nie zapominała jednak o tym, kto był tam z nią tego felernego dnia, raczej nigdy nie zapomni o Grenngrassie, czy tego chciała, czy nie. Los splótł ich drogi zupełnie przypadkowo, trochę z nich zadrwił, bo chyba żadne z nich nie chciało takiego zobowiązania ani zależności od drugiej osoby.

Zabawne, że wtedy też była taka piękna zima, chociaż dużo bardziej nieprzyjemna. Pamiętała tę śnieżycę, która pojawiła się znienacka, okropnie ograniczała widoczność, nie była ich sprzymierzeńcem. Teraz warunki atmosferyczne były zdecydowanie przyjemniejsze, chociaż też nie najlepsze, bo mróz nie ułatwiał pracy.

- To dobrze, wie, że potrafię być bardzo paskudna, kiedy tracę kontrolę. - Zdecydowanie nie pokazała wtedy swojej najgorszej strony, umiała być jeszcze bardziej okropna, trochę się powstrzymywała, a trochę nie miała siły na to, aby w pełni wybuchnąć.

Wiedziała, że nie zachowała się do końca odpowiednio, nie powinna była go odsyłać od razu, szczególnie, że to on ją uleczył, ale nie chciała go mieć koło siebie. Nie ufała mu w pełni, mimo, że to dzięki niemu nadal żyła. Do tego drażniło ją to, że traktował ją jak kolejną pacjentkę, zupełnie obcą osobę. Nie znosiła tego, dlatego właśnie wydawało jej się, że zaangażowanie Florence to był dobry pomysł. Nie sądziła, że mogło aż tak to urazić jego dumę.

- Dobra, ja to pierdolę, najwyżej nas dogonią.- Nie zamierzała stać dalej i czekać, nie była szczególnie cierpliwym człowiekiem. - Ty rób, co chcesz. - Nie zmuszała go do tego, by za nią podążał, sam zadecyduje o swoim losie.

Jak powiedziała, tak też zrobiła. Szybkim krokiem ruszyła w stronę lasu, gdzie mieli zacząć szukać dwóch zagubionych mężczyzn. Póki co nie sięgnęła jeszcze po żadną broń, bo okolica wyglądała na bezpieczną, gdy znajdą się w głębi pewnie będzie musiała zadecydować o tym, w jaki sposób będzie chciała się mierzyć z przeciwnikami o ile w ogóle jacykolwiek się pojawią, trochę miała nadzieję, że tak, bo chciała się wyżyć na kimś lub na czymś.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#13
21.09.2024, 22:23  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.09.2024, 22:24 przez Ambroise Greengrass.)  
- Niestety myli mnie Panienka Łowcza z jałówką czy innym jelonkiem - odrzekł gładko z uniesionymi brwiami. - Niemniej oddalę się z równą gracją specjalnie na życzenie Pani- zapewnił w ramach tej ich szczególnej interakcji towarzyskiej.
Pełna kultura, oczywiście. Właśnie taka powinna obowiązywać w wyższych sferach. Oboje byli ludźmi wysokiego stanu. Bawiło go to, że ich dotychczasowe interakcje przebiegały bardzo różnie. Niemalże skrajnie i to częstokroć na przestrzeni jednej rozmowy. Ich początkowe relacje także wyglądały diametralnie inaczej od tych teraz.
Nie wydawało mu się, żeby miał czego żałować, ale parokrotnie zastanawiał się, co by było, gdyby nie odtrącił tamtej wyciągniętej ręki. Jednakże to nie byłoby w jego stylu a on niemal zawsze działał w pierwszej kolejności z samym sobą. Dopiero na kolejnych miejscach była rodzina, powołanie, bliscy mu ludzie z otoczenia i tak dalej. Gdzieś tam nawet prawo, choć ten wypad teraz był świadectwem, że prawo mógł adekwatnie naginać, jeśli miał taką potrzebę.
Z prawem bywał na bakier. Nie wszystkie reguły miały dla niego sens. Nie czuł respektu wobec czegoś, co głównie było dyktowane strachem. Kiedyś nawet odbył taką rozmowę z kobietą, z którą się teraz kłócił a niedługo potem los podłożył im okazję do udowodnienia, że wymiar sprawiedliwości nie był sprawiedliwy. Gdyby postanowili zgłosić się z trupem do stróżów prawa, prawdopodobnie stałyby się dużo gorsze rzeczy. Ponieśliby nieswoje konsekwencje cięższe od wyrzutów sumienia i koszmarów sennych a także poróżnienia się wtedy w szklarni.
Nie wyszło źle, ale mogło być gorzej. Tym bardziej, że ich prawdziwe kolory wychodziły właśnie teraz, kiedy za sobą nie przepadali. Znacznie ciężej byłoby, gdyby to się działo, podczas gdy próbowaliby się zaprzyjaźnić. Tu nie było już co popsuć.
- Znowu próbujemy uratować kogoś, kto najprawdopodobniej jest już martwy - zauważył uprzejmie, bo chyba zapomniała, jaka to była misja ratunkowa. - Więc czy ja wiem. Jak dla mnie możesz sądzić cokolwiek.
Jeśli to jej ułatwiało pozostanie w koncentracji to jasne. Teraz było łatwiej. Był dzień. Słońce miało dopiero wstać a nie zachodzić. Nie padał śnieg ani tym bardziej nie było zamieci śnieżnej. Szli, żeby nieść pomoc a nie trupa. Okoliczności idealne. Niemalże, bo w opuszczonej posiadłości mogli znaleźć niemal cokolwiek. Od trupów po szabrowników, niebezpieczne zjawy, opętanych ludzi, magiczne bestie czy groźne rośliny.
Ambroise pamiętał ten fragment o jedynym uciekinierze na stałe już teraz zamkniętym w Lecznicy Dusz. Ciekawiło go czy do Geraldine też to dotarło, bo jeśli tak to ani trochę się tym nie przejęła. Typowa poszukiwaczka adrenaliny. To go niespecjalnie dziwiło. Zastanawiał się wyłącznie jak szybko mogła odzrobić jego starania przywrócenia jej do dobrego stanu zdrowia.
- W końcu jesteś jego najdroższą córką - podsumował bez zawahania, wzruszając ramionami.
Jak na jego oko, pewnie niedługo miała znowu wylądować na stole. Nie dawał jej nawet okrągłych tygodni. Raczej to była kwestia dni. Kiedy oznajmiła, że idzie sama, postanowił zmienić to na godziny albo minuty. Standardowo wzruszył ramionami.
- Mam ci życzyć powodzenia? - Spytał, taksując ją wzrokiem i pozwalając jej odejść zanim w ogóle zaczął podejmować jakąkolwiek decyzję.
Niespiesznie spojrzał na zegarek, westchnął i wygodniej oparł się o drzewo. W tej pozycji odczekał kolejne minuty, po których upływie znów westchnął. Nikt się nie pojawił a on chyba nie chciał wracać do domu z całkowicie pustymi rękami. Równie dobrze mógł się rozejrzeć po okolicy, więc niespiesznie ruszył po lekko zasypanych śladach kobiety. Nie spieszył się, żeby ją dogonić.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#14
21.09.2024, 22:59  ✶  

Najchętniej by na niego warknęła, doprowadzał ją do szału tym, co mówił, nie mogła jednak tego zrobić. Musiała się zachowywać, chociaż było to dla niej naprawdę trudne w tej chwili. Nigdy nie musiała na siłę trzymać w sobie całej złości. Oczywiście mogła odpuścić, nikt ją nie zmuszał do tego zachowania, ale postanowiła się przemęczyć, żeby nie widział, jak na nią działał. To mogło by mu pokazać w które miejsca uderzać w przyszłości, nie chciała mu dać do ręki broni, która mogła ją zranić. - Wspaniale, zawsze można na panicza liczyć. - Przeszła za nim do tego wyniosłego, arystokratycznego tonu, którym zazwyczaj gardziła.

Oczywiście robiła to całkiem lekko, chociaż zazwyczaj nie rozmawiała w ten sposób. Wychowywano ją tak, aby potrafiła zachować się w towarzystwie, jej matka nie pozwoliłaby na to, aby dzikość Yaxleyów odseparowała ją od towarzystwa. Geraldine może tego nie lubiła, ale wiedziała, że warto jest utrzymywać kontakt z innymi istotnymi rodzinami. To zapewniało im nienaruszalną pozycję, nie była specjalistką od polityki, ale wiedziała, że jest to dla nich ważne. Zależało jej zresztą na tym, aby jej rodzina była poważana wśród innych. Dzięki temu mogła robić to, na co miała ochotę. Nie oszukujmy się, odpowiednie relację z innymi rodzinami powodowały między innymi to, że mogła zajmować się tym, co kochała najbardziej. Nie musiała męczyć się w jakiejś nudnej pracy, tak naprawdę w ogóle nie musiała pracować, jej zawodem mogłaby być córka, ale akurat tego nie chciała, chociaż może trochę faktycznie tak było. Ojciec pozwalał jej na wiele, fundował wyjazdy zagraniczne, korzystała z jego majątku, to pomagało jej realizować marzenia.

- Od kiedy jesteś takim pesymistą? - Nie do końca podobało jej się takie nastawienie. Ona zakładała, że znajdą tych których szukają i uda im się wykonać zadanie. Jasne, było jakieś prawdopodobieństwo, że mogli kopnąć w kalendarz, ale wolała tego nie afirmować.

- Tym razem nie zamierzam nikogo zakopywać w lesie. - Wolała go o tym uprzedzić, jeśli znajdą trupy, to zostawi je na miejscu, żeby nie prowokować losu. Nie miała zamiaru po raz kolejny odpowiadać za grzebanie ludzi, niech się zajmie tym ktoś inny.

Nie wydawała się specjalnie przejmować tym, co mogą znaleźć w posiadłości. Rzadko kiedy się bała, trudno było ją wystraszyć, szczególnie kiedy było to tylko gdybaniem. Równie dobrze mogło tam nie znajdować się nic, co mogłoby ich skrzywdzić. Zobaczą na miejscu, mało było rzeczy, które byłyby w stanie zrobić jej krzywdę, nie bała się stanąć oko w oko z żadnym niebezpieczeństwem.

- Tak, najdroższą i jedyną, to ma swoje zalety. - Może powinno ją to zaboleć, ale w jej głosie było słychać dumę. Najwyraźniej nie robiło to na niej wrażenia, bardzo długo zresztą starała się udowodnić ojcu, że jest jego idealnym następcą, nie zależało jej na tym, aby być wysoko w hierarchii rodziny, liczyło się tylko to, aby docenił jej łowczy potencjał. Udało jej się to osiągnąć, więc czuła się spełniona.

- Nie potrzebuje twojego życzenia powodzenia Greengrass. - Rzuciła jeszcze nim odeszła.

Nie obejrzała się przez ramię, nie sprawdzała, czy postanowił się ruszyć, czy został w miejscu. Nie obchodziło jej to. Ona podjęła decyzję, jeśli będzie trzeba to sama znajdzie tę rezydencję, nawet bardziej jej się podobała ta opcja.

Gdy weszła w głąb lasu zdjęła kuszę z pleców, musiała być gotowa do ewentualnego starcia. Trzymała ją w lewej ręce. Szła przed siebie szybko, ale dosyć cicho, chociaż skrzypiący pod nogami śnieg nie ułatwiał prób bycia jak najbardziej dyskretnym. W lesie było ciemniej, promienie słońca miały problem z tym, aby przebić się przez gęsty, iglasty las.

Usłyszała za sobą ruch, odwróciła się gwałtownie z uniesioną kuszą i wtedy dotarło do niej, że mężczyzna postanowił za nią ruszyć. - Kurwa. - Mruknęła jeszcze do siebie niezadowolona, mogła przypadkiem w niego strzelić, nie powinien skradać się za łowcą.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#15
22.09.2024, 10:00  ✶  
Parsknął.
- Poleciłbym się na przyszłość, ale nie - zaznaczył zgodnie z tym, co kiedyś ustalili.
Nie polecał się do usług Yaxleyównie, bo nie chciał być jej przyjacielem. Z drugiej strony już raz pogardziła jego usługami i odesłała go do domu, mimo że było to wtedy wbrew wszelkim prawom logiki. Nie zamierzał proponować jej tego ponownie. Miał swoją godność. Nie współpracował tam, gdzie go nie chciano. Ich potencjalna wspólna wyprawa była wynikiem przypadku. Chciał ją odbyć i (jak ją zapewnił) ochoczo wypierdalać. Szczególnie, że los mógł nie być po ich stronie.
- Odkąd jedyny uciekinier z naszego miejsca drapie ściany w Lecznicy Dusz - skwitował poważnie, bo jeśli o tym nie słyszała to była najwyższa pora, żeby ją uświadomił. - Ja też nie pałam taką chęcią - odpowiedział zgodnie z prawdą.
Zresztą im nie płacono za chowanie ludzi. Mieli ich odnaleźć. Najlepiej w jednym kawałku, w którym zaginieni sami o własnych siłach mogliby opuścić gęstwinę. Jeśli znaleźliby trupy, pewnie mieliby trochę większy problem ze sprowadzeniem ciał i zagubionego towaru. O tym ostatnim też musieli pamiętać. Ambroise podejrzewał, że we wszystkim nawet bardziej chodziło o to, co mieli przy sobie tamci ludzie niż o samych zagubionych. Oczywiście nie mówił tego na głos. Pewne rzeczy wolał okryć milczeniem.
- Wybacz, ale nie zrozumiem - stwierdził bez większego rozemocjonowania, wzruszając ramionami.
Nie wiedział ile o nim słyszała. Tak właściwie to nie bardzo go to obchodziło. Miał to gdzieś dokładnie tak jak ona zapewne miała jego i jego prywatę. Nie był jedyną córką. To było raczej logiczne i nie do podważenia. Chodziło mu raczej o to, że nie był też tym wyjątkowym, ukochanym synem. Jasne. Ojciec go kochał, ale nie uwielbiał. Od tego miał swoją młodą żonę i Roselyn, która była tym oczkiem w głowie. Jako syn, Ambroise miał inne zadania do wypełnienia niż bycie rodzinną perełką.
- Jak tam sobie chcesz - odpowiedział za nią zanim nie oddaliła się i zniknęła w lesie.
Odprowadził ją wzrokiem przez całą łąkę zanim nie zaczął podejmować decyzji o zaczekaniu, pójściu za Geraldine, powrocie do domu lub jakiekolwiek inne opcje tam miał. Każda miała swoje zalety i wady. Byłoby łatwiej, gdyby ktoś się pojawił na miejscu spotkania, bo w większej grupie można było liczyć na wzrost bezpieczeństwa. Z drugiej strony, chyba nie chciał współpracować ze spóźnialskimi olewającymi terminy. Nie za bardzo też chciał wracać z pustymi rękami, więc zdecydował się na ten spacer za Yaxleyówną, którą najwyraźniej solidnie tym zaskoczył.
Nie uniósł rąk do góry ani nic. Kiedy wycelowała w niego kuszę posłał jej pytające spojrzenie. Sądził, że lepiej rozpoznawała ludzi od zwierząt. W końcu szedł cicho, ale nie usiłował być przesadnie łowczy. Nie chciał dostać strzałą. No bez przesady.
- Mówiłem. Nie jestem jałówką ani jelonkiem - skomentował, mijając ją spokojnym krokiem.
Na ten moment nie miał żadnego problemu z poruszaniem się po gęstym lesie. Przypominał mu jego własną głuszę. Był przyzwyczajony do cichego poruszania się po Kniei, żeby nie płoszyć tam magicznych i niemagicznych zwierząt a także z powodzeniem obserwować otoczenie. Nawet na swoich znajomych terenach czaiło się nieoczekiwane niebezpieczeństwo gotowe zaatakować znienacka, więc tym bardziej tutaj w nieznajomej gęstwinie uważał na każdy krok. Otwarcie dawał Geraldine do zrozumienia, że nie musi go traktować jak laika. Zresztą powinna domyślić się, że z lasami bywał bardziej za pan brat niż z miejskimi zaułkami.
Bez problemu mniej więcej zorientował się w kierunku, w którym miałby stać pałacyk. Choć słońce nie za bardzo docierało do nich przez zimozielone liście i gęsto poplątane gałęzie drzew, nie było aż tak źle jak można byłoby zakładać. Zresztą zaraz miał nadejść wschód słońca i otoczenie miało stać się jeszcze jaśniejsze.
Niemal w tym samym momencie, w którym o tym pomyślał natrafił na nadkruszony, rozsypany do połowy słupek ogrodzeniowy z bardzo starej cegły. Najwyraźniej gdzieś tu zaczynał się dawny teren dworku, choć niewiele to dawało, bo posiadłość w lesie miała być rzekomo gigantyczna. Informowano ich o wielu kilometrach drogi, ale przynajmniej szli w dobrą stronę.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#16
22.09.2024, 11:38  ✶  

- Tak, pamiętam, nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego. - Nie zapomniała tego, że chciał aby trzymała się od niego z daleka. Naprawdę starała się do tego stosować, czasem nie wychodziło, ale nie działo się to z jej winy. Nie miała zamiaru mu się narzucać, jasno określił, że nigdy się nie będą przyjaźnić. Nie była tak zdesperowana, aby na siłę szukać jego towarzystwa. Cóż, na samym początku myślała, że razem będzie im łatwiej poskładać się po tym, co zrobili, ale się myliła. Bezpieczniej było trzymać się na dystans, szczególnie, że za każdym razem gdy dochodziło między nimi do interakcji zaczynała się wkurwiać.

- Gdyby mnie zamknęli w Lecznicy Dusz pewnie też drapałabym ściany. - Wzruszyła jedynie ramionami, zdecydowanie jej to nie wystraszyło. Nie miała pojęcia co takiego przerażającego mógł tam zobaczyć, co by to nie było to nie wydawała się szczególnie tym przejmować. Nie tak łatwo było ją wystraszyć, nie bała się duchów, potworów, czy zmutowanych roślin.

- Chociaż w tym się zgadzamy - Bardzo dobrze, że on również nie chciał powtórki, pierwszy raz w lesie wszystko popsuł, spowodował, że zaczęli się traktować w ten sposób, wolała nie wiedzieć, co byłoby po drugim. Jak znajdą trupy, zostawią je na miejscu i znikną, tak aby nikt nie domyślił się, że w ogóle byli w tym miejscu. Tak było zdecydowanie bezpieczniej, najważniejsze aby nikt ich nie powiązał ich z tym miejscem. Zresztą, jeszcze nie mieli pewności, że oni nie żyją, będą się tym martwić jeśli faktycznie okaże się, że ktoś się ich pozbył.

- Mhm. - Mruknęła jedynie, bo nie wydawało jej się, żeby faktycznie było tu cokolwiek do rozumienia. Nie miała pojęcia, dlaczego tak podkreślała to, że jest córeczką tatusia, nigdy tego nie robiła, jakby chciała udowodnić swoją wartość i to, że jest czyjaś i nie została skazana na samotne włóczenie się po świecie.

Gdy znalazła się w lesie, uspokoiła się. Wyciszała ją głusza, ciągle liczyła, że uda jej się za chwilę całkiem rozładować złość. Niestety dźwięki, które usłyszała za sobą nie były zwierzyną, a Greengrassem. - Tak, brak ci ich dostojności, bardziej przypominasz osła. - Nie miała pojęcia, czy urażą go jej słowa, sama nie wiedziała, czy to miał być żart, czy zaczepka. Nie mogła się jednak powstrzymać przed rzuceniem tego jakże wyszukanego komentarza.

Później zamilkła i szła przed siebie nie zwracając na niego uwagi. Nie mogła się rozpraszać, musiała skupić się na otoczeniu, obserwowała uważnie okolicę, aby nic ich nie zaskoczyło. Nigdy nie wiadomo kogo lub co mogą spotkać w lesie.

Zwróciła uwagę na to, że nie brakuje mu pewności w poruszaniu się po głuszy, musiał jak ona mieć w tym doświadczenie, nie, żeby ją to dziwiło ich rodzina była znana ze swojego zamiłowania do natury, do roślin. Pewnie też wiele razy bywał w podobnych miejscach.

Zuważyła ślady, które znajdowały się na śniegu, nachyliła się, aby przyjrzeć im się bardziej. Palcem dotknęła wgłębienia, nie mogło to być jednak nic niebezpiecznego, wyglądało jak raciczka, najwyraźniej w tym lesie faktycznie można było spotkać jelonki.

Podniosła się znowu na nogi i ruszyła przed siebie, czekała ich długa droga i nie powinni się byli zatrzymywać póki nie dojdą na miejsce.

- Coś zwróciło twoją uwagę? - Zapytała jeszcze, bo mieli przecież współpracować.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#17
22.09.2024, 13:08  ✶  
- Przesadzasz - odparł, bo czegoś takiego to nie powiedział. - Ale jak tam sobie chcesz. To twoja interpretacja - stwierdził bez konieczności dyskusji.
Nie chciał się przyjaźnić a nie całkowicie nie mieć nic wspólnego. To była różnica. Nie musiała aż tak przesadzać. Jasne. On też nie, ale nie zwykł być pierwszą osobą wyciągającą rękę na zgodę. Równie dobrze to mogła być Geraldine. Tym bardziej, że podczas ich ostatniego spotkania to nie on zachował się jak ostatni dupek. Trochę jak buc, okay, ale Yaxleyówna wygrała konkurs na gorsze potraktowanie rozmówcy. Tym bardziej, że ocalił jej wtedy życie i zdrowie.
- Tym bym się nie przejmował na twoim miejscu - poczuł się zobowiązany, aby skomentować jej sugestię, że w ogóle doczekałaby pobytu w Lecznicy Dusz. - Z twoimi nawykami uda ci się zginać zanim oszalejesz - może nie powinien tak mówić, ale niespecjalnie się przejmował.
Odkąd przestali przejmować się swoimi wzajemnymi uczuciami ich rozmowy przynajmniej stały się mniej przekombinowane. Nie musieli się powstrzymywać przed komentarzami. Korzystał z tego, bo nieczęsto mógł nie przejmować się tym, co będzie, jeśli powie to, co myśli. Zazwyczaj i tak to mówił. Nie zwykł się powstrzymywać, kiedy pragnął być szczery, ale ta sytuacja była wygodna mimo bycia niewygodną. Ich współpraca musiała być skuteczna a nie przyjemna.
- Wybitna z ciebie Łowcza, Yaxley, skoro polujesz na osły w lesie - skwitował również nie dając jej do zrozumienia, że żartuje albo wręcz przeciwnie: że chce się odgryźć za urazę.
Nie ruszyła go ta docinka. Nie poczuł się ani obrażony ani nawet jakoś specjalnie poruszony. O rozbawienie również było trudno. Ich dyskusje nie były najwyższych lotów. Oboje mogli sobie pozwolić na znacznie bardziej wyszukane inwektywy, jeżeliby tego potrzebowali. Wyzywanie go od osłów brzmiało bardziej jak coś na początki Hogwartu. Yaxleyównie nie chciało się postarać, więc Greengrass nie przyjmował takiej urazy. Co innego, gdyby nawrzucała mu od zdziczałych psów. Wtedy mógłby ją pogryźć jak przystało na taką bestię.
- Jest cicho i spokojnie. Nie wyczuwam tu nic, co miałoby świadczyć o tym, że ten teren jest nawiedzony a przecież weszliśmy na działkę przynależną posiadłości - zauważył cicho na pytanie.
Przy przyjmowaniu zlecenia został uprzedzony, że mieli wejść do bardzo nieprzyjaznego, mrocznego miejsca potencjalnie opanowanego przez ciemne siły. Atmosfera miała być przytłaczająca a teren nieprzyjazny i przyprawiający o ciary na ciele. Aurę posiadłości mieli odczuwać przez cały wielokilometrowy spacer. Aczkolwiek tak nie było. Nie odczuwał żadnej różnicy. To było najbardziej podejrzane.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#18
22.09.2024, 18:43  ✶  

Byli siebie warci. To nie tak, że Geraldine nie miała sobie nic do zarzucenia, bo ostatnio akurat ona zachowała się paskudnie w stosunku do niego, tyle, że nie od niej się to zaczęło. Naprawdę próbowała wszystko ułożyć w miarę logicznie, ale się nie dało. Zraziła się, a kiedy to robiła bywała nieco nieprzyjemna i uszczypliwa. Odczuwała dziwną przyjemność, kiedy mogła powiedzieć coś niezbyt miłego, chociaż w ogóle nie wydawało jej się, aby go to ruszało. Takie gadanie bez sensu nie powinno jej sprawiać tyle radości, ale jednak sprawiało, dlatego nie przestawała tego robić, chociaż dzisiaj i tak była wyjątkowo potulna.

Wiedziała, gdzie jest jej miejsce. Nie przesadzała, dla niej świat był czarno biały, albo się chciało kogoś lubić i z nim przyjaźnić, albo przechodziło się do drugiej skrajności, czyli nienawiści i nielubienia.

- Dobrze wiedzieć, że wierzysz w moje umiejętności, to podbudowujące. - Oczywiście, że wolałaby zginąć, niż dać się zamknąć w Lecznicy Dusz, nie przetrwałaby zbyt długo w zamknięciu, póki co jednak na razie nigdzie się nie wybierała, ani na drugi świat, ani do psychiatryka.

- Poluję na to, co się pojawia, nie do końca mam wybór, co nie? Tez wolałabym znaleźć jakiś bardziej wyjątkowy okaz, a muszę sobie radzić, z tym co jest. - Mogła nie ciągnąć tego tematu, ale nie chciała dać mu ostatniego słowa. Wiedziała, że pewnie zaraz zaczną znowu odbijać piłeczkę, jak mieli w zwyczaju. Dwoje dorosłych ludzi... którym przyjemność sprawiało zaczepianie się bez żadnego konkretnego powodu, trochę jak dzieciaki, które chciały udowodnić, które z nich jest fajniejsze.

Yaxleyówna rozglądała się po okolicy przez dłuższą chwilę. Uważnie taksowała wzrokiem każde drzewo, każdy krzak. Nic jednak nie widziała, a przede wszystkim nic nie wyczuwała. Nie było tu żadnych dzikich stworzeń. Nic nie chowało się w śniegu. Była tego pewna, bo jej rodowa umiejętność by ją o tym uprzedziła, a teraz nie czuła zupełnie nic, bardziej nawet spokój i trochę ją to przerażało. Spodziewała się walki, rozlewu krwi, a dostali aktualnie ciszę, oby nie przed burzą.

- Nie ma tutaj żadnych dzikich stworzeń, żadnych potworów, w zasięgu wzroku i trochę dalej, nic nie czuję. - Ambroise nie miał pojęcia o tym, że posiadała pewne umiejętności, które pozwalały jej wyczuwać bestie jeśli tylko znalazły się w okolicy. - Musimy uważać, może trzeba wejść głębiej, żeby zauważyć różnicę. - Ruszyła całkiem żwawym krokiem przed siebie, skoro już znaleźli się na terenie, na którym leżała posiadłość to jeszcze trochę i może uda im się odnaleźć budynek.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#19
22.09.2024, 20:15  ✶  
- Nie muszę. Wiara ma to do siebie, że jest w rzeczy niematerialne a ty któryś raz pokazujesz, że problemy to twoja pasja - skomentował bez wysiłku.
To mu przychodziło naturalnie. Tak jak oddychanie. Wymieniał te uszczypliwości w taki sposób, że nie musiał ani trochę się zastanawiać. Przerzucali się nimi bez potrzeby i jak na jego oko to też bez większej urazy. To było jak mecz towarzyski. Może tego nie mówił na głos, ale prawdopodobnie nie miało być wygranego. Nawet go to nie ruszało.
- To wyłącznie kwestia twoich standardów - wzruszył ramionami. - Niektóre psy szczekają na wszystko. Inne gonią tylko za wskazaną zwierzyną. Ludzie są w gruncie rzeczy podobni. Nie sądzę, żebyś musiała przyjmować każde zlecenie, które ci wpadnie. Nie wyglądasz na desperatkę - ocenił ją bardzo spokojnie, jakby mówił jej o pogodzie, która zapowiadała się umiarkowanie.
Jego słowa nie kryły ani prób obrazy, ani żadnych komplementów. Stwierdzał fakt. Odnosił wrażenie, że osoba taka jak Geraldine nie powinna mierzyć tak nisko jak mu to sugerowała. Według jego wiedzy była wprawną łowczynią. Nie bez powodu zatrudniano ją do zleceń na miarę tego.
Miało być ciężko i niebezpiecznie. Dlaczego wydawało mu się, że otwarte zagrożenie byłoby lepsze od tej złowróżbnej ciszy, o której rozmawiali.
- Hm? - Spojrzał na nią oczekując dalszych wyjaśnień, bo te słowa mógłby skwitować pogardą, ale czuł, że kryje się za nimi jakaś historia i Geraldine nie rzuca ich na wiatr.
Chyba nie uroiło jej się, że była związana ze światem magicznych zwierząt. W ich środowisku bywało, że ktoś miał jakieś specjalne zdolności. Ambroise przywykł tego nie wykluczać. Niezależnie od ich relacji dawał jej trochę pola do popisu.
- Nie uważasz, że brak dzikich stworzeń jest nienaturalny? To środek lasu. Zawsze są zwierzęta. Ptaki czy inne - zmarszczył czoło.
Niepokoiło go to, ale dalej szedł z Geraldine, starając się jej dotrzymać kroku.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#20
22.09.2024, 21:15  ✶  

- Grunt to mieć jakąkolwiek pasję i się w nią angażować. - Jaka by nie była. Yaxleyówna została stworzona do pakowania się w kłopoty, nie musiała się nawet o nie specjalnie prosić - pojawiały się w jej życiu same. Dzięki temu nie było nudno, a chaotycznie i kolorowo, lubiła żyć w ten sposób, nie znosiła stałości i siedzenia na tyłku.

- Ocena moich standardów niechaj pozostanie tylko i wyłącznie dla mnie. Nic o nich nie wiesz. - To nie tak, że łapała się pierwszych, lepszych zleceń. Mogła sobie wybierać tylko te ciekawsze, ale w ramach niektórych współprac na stałe dostarczała pewnych składników, które nie były szczególnie wyszukane. Ktoś to też musiał robić, stałe źródło dochodów było potrzebne nawet i jej, bezpieczne. Nie chciała być zależna od rodziców, powtarzała może, że jest córeczką tatusia, ale miała głowę na karku. Lubiła mieć świadomość, że jeśli odpierdoli jakiś syf, to będzie mogła sobie sama poradzić. Nigdy bowiem nie wiadomo, czego się można po niej spodziewać. Nie wydawało jej się, żeby ojciec chciał ją odciąć od rodzinnego majątku o byle pierdołę, ale jej życie było pełne nieprzewidywalnych sytuacji. Musiała mieć pewność, że co by się nie wydarzyło, to będzie sobie w stanie poradzić sama.

Nie miała pojęcia, czy powinna podzielić się z nim swoją kolejną tajemnicą, zbyt dużo o niej wiedział, jak na to, że mieli pozostawać sobie raczej obcy. Nie uśmiechało się jej dzielić swoimi wszystkimi trikami, czy umiejętnościami, w tej sytuacji jednak chyba powinna była powiedzieć o co jej chodziło. W końcu szli razem chuj wie gdzie, ten sam chuj też wiedział co zastaną na miejscu.

- Czuję gdy są blisko, w sensie potwory. Tutaj ich nie ma. - Wzruszyła jedynie ramionami, jakby to było coś najzwyczajniejszego na świecie. Ich rodzina przez lata zajmowania się polowaniami wykształciła sobie coś na kształt zmysłu, który informował ich o zbliżającym się niebezpieczeństwie, ba, nie było to wszystko. Geraldine potrafiła też zauważać anomalie u ludzi, którzy zostali w pewien sposób naznaczeni. Jasnowidzowie, wilkołaki, i cała reszta nie była w stanie się przed nią ukryć. Potrafiła przejrzeć wszystkich, ale niespecjalnie się tym chwaliła, bo ludzie mogli poczuć się zagrożeni.

- Fakt, to jest dziwne, być może coś je wystraszyło? Coś, co jest w tej nieszczęsnej posiadłości? - Kiedy zmierzali przed siebie w końcu z oddali wyłonił się ogromny budynek, promienie słońca powoli przebijały się przez drzewa, najwyraźniej słońce już zaczęło wschodzić. W zasadzie całkiem malowniczy widok, mimo wszystko wzbudzał w niej niepokój, bo nie miała pojęcia, co zastaną w środku.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (14887), Ambroise Greengrass (16367)


Strony (5): « Wstecz 1 2 3 4 5 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa