06.11.2024, 09:51 ✶
Atreus przysłuchiwał się słowom swoich towarzyszy z umiarkowanym zainteresowaniem, głównie dlatego że wydawało mu się iż doskonale wie dlaczego te koty znikały jeden po drugim. Podczas gdy miasteczku ta cała sytuacja niemal spędzała sen z powiek, ta jego część będąca służbistą niezmiernie cieszyła się że faktycznie trzymali się jakichś tam obietnic i nie próbowali zakraść się do Kniei. I nawet nie chodziło o to, że byłyby kolejne zwłoki do przekazania koronerowi, a o fakt że gnieżdżąca się tam istota najwyraźniej karmiła się energią żywych istot. I samo w sobie nie było to niczym odkrywczym, bo od momentu kiedy znaleziono ciało Derwina można było wysnuć takie wnioski, ale tamto coś, obrzydliwie pełzające między drzewami, ewidentnie czerpało z tego w jakiś wypaczony sposób. Nie tylko próbowało na tym przeżyć, ale dodatkowo zmieniało się ewoluowało.
Posłał Bagshotowi nieco zbolałe spojrzenie, kiedy ten zapytał czy brał udział w wydarzeniach Beltane. Już chyba bardziej nie mógł, tak poprawie, biorąc pod uwagę że skończył w samym limbo, a potem trafiło mu się specjalne traktowanie u Isobell w kowenie Whitecroft.
- I co takiego ciekawego mówią ludzie, którzy walczyli podczas Beltane? - zapytał, nie ulegając jednak pokusie by z pełnym oburzeniem zareagować na to przeoczenie ze strony pismaka. Był też zdania, ze w aktualnych czasach każdy miał prawo się bać, nawet jeśli w nim samym wzbudzało to pewne fale obrzydzenia. Ale kiedy na biurko trafiały mu coraz to nowe sprawy, zwyczajnie rozumiał.
- Beltane zaburzyło równowagą całej Doliny i działającej w niej magii czy środowiska. Myślę, że stwierdzenie że działają aż tak daleko to i tak niedopowiedzenie i problem jest o wiele bardziej złożony - ale ciężko było stwierdzić jak bardzo, a już tym bardziej jak go rozwiązać.
Chłód ulicy powoli wgryzał się coraz bardziej w kości i nawet Bulstrode miał wrażenie że mu to przeszkadza. A może nie był to sam chłód tylko idące z nim uczucie, które ciążyło coraz bardziej. Znał to uczucie. Było stosunkowo świeże, a wspomnienie po nim ledwo co się zasklepiło; bo kiedy wpadał i wypadał ze stanów jako takiej świadomości leżąc w kowenie, towarzyszyła mu właśnie rozpacz. Kiedy myślał, że stracił wszystko. Wszystkich. Najbliższe sobie osoby i w końcu nawet słyszane w pokoju rozmowy ucichnął już na zawsze. Że płonący obietnicą krzew, który momentami rozpalał się pośród mroku także wreszcie zgaśnie na zawsze, zabierając ze sobą obietnicę spełnienia i spokoju. Nienawidził czuć się bezradny i teraz, kiedy łzy wylały się na policzki, a kolana ugięły się, niemal sprowadzając go do ziemi, miał wrażenie że tapla się w tym uczuciu po samą niemal szyję i zaraz zachłyśnie się nim i zniknie pod powierzchnią.
A potem zrobiło mu się niedobrze, bo myśli pognały gdzieś dalej, kiedy rozejrzał się po Wiśniowej z niepokojem.
percepcja
Posłał Bagshotowi nieco zbolałe spojrzenie, kiedy ten zapytał czy brał udział w wydarzeniach Beltane. Już chyba bardziej nie mógł, tak poprawie, biorąc pod uwagę że skończył w samym limbo, a potem trafiło mu się specjalne traktowanie u Isobell w kowenie Whitecroft.
- I co takiego ciekawego mówią ludzie, którzy walczyli podczas Beltane? - zapytał, nie ulegając jednak pokusie by z pełnym oburzeniem zareagować na to przeoczenie ze strony pismaka. Był też zdania, ze w aktualnych czasach każdy miał prawo się bać, nawet jeśli w nim samym wzbudzało to pewne fale obrzydzenia. Ale kiedy na biurko trafiały mu coraz to nowe sprawy, zwyczajnie rozumiał.
- Beltane zaburzyło równowagą całej Doliny i działającej w niej magii czy środowiska. Myślę, że stwierdzenie że działają aż tak daleko to i tak niedopowiedzenie i problem jest o wiele bardziej złożony - ale ciężko było stwierdzić jak bardzo, a już tym bardziej jak go rozwiązać.
Chłód ulicy powoli wgryzał się coraz bardziej w kości i nawet Bulstrode miał wrażenie że mu to przeszkadza. A może nie był to sam chłód tylko idące z nim uczucie, które ciążyło coraz bardziej. Znał to uczucie. Było stosunkowo świeże, a wspomnienie po nim ledwo co się zasklepiło; bo kiedy wpadał i wypadał ze stanów jako takiej świadomości leżąc w kowenie, towarzyszyła mu właśnie rozpacz. Kiedy myślał, że stracił wszystko. Wszystkich. Najbliższe sobie osoby i w końcu nawet słyszane w pokoju rozmowy ucichnął już na zawsze. Że płonący obietnicą krzew, który momentami rozpalał się pośród mroku także wreszcie zgaśnie na zawsze, zabierając ze sobą obietnicę spełnienia i spokoju. Nienawidził czuć się bezradny i teraz, kiedy łzy wylały się na policzki, a kolana ugięły się, niemal sprowadzając go do ziemi, miał wrażenie że tapla się w tym uczuciu po samą niemal szyję i zaraz zachłyśnie się nim i zniknie pod powierzchnią.
A potem zrobiło mu się niedobrze, bo myśli pognały gdzieś dalej, kiedy rozejrzał się po Wiśniowej z niepokojem.
percepcja
Rzut Z 1d100 - 39
Slaby sukces...
Slaby sukces...