Patronus...
Przecież sam próbował niegdyś tego zaklęcia, żeby nie wspomnieć o jego najlepszym przyjacielu, który sam flirtował z nekromancką magią, gdy tylko opuszczali razem granicę Anglii. Nekromancką, wciąż utożsamianą z czarną, choć i podstawowe zaklęcie z dowolnej innej szkoły mogło zabarwić na czarno duszę rzucającego je delikwenta. Wystarczyła intencja, wystarczyło pragnąć krzywdy i nie żałować tego pragnienia. – Może nie wszystkim. Nie na początek. Może gdyby otworzyć tę możliwość dla służb. – Westchnął w pamięci obracając karty tych, którzy byli poza jego zasięgiem, ale orbitowali gdzieś wokół jego interesów. Tych, którzy byli drodzy jego sercu, choć nie mógł tego przyznać głośno jako polityk. Aurorzy i brygadziści winni patrzeć mu na ręce. To nigdy nie mogły być oficjalne przyjaźnie.
Na wspomnienie o Kniei oczy mu zaiskrzyły, a brwi uniosły się z winszującym uznaniem.
– Proszę, mów dalej o tym dostępie, masz moją uwagę, masz moją ciekawość mój drogi – Mów, podziel się swoim sukcesem, chłoń podziw sączący się z moich oczu, gdy oprę się o plusz sofy chcąc wiedzieć o Twoim życiu jak najwięcej. Czyżby pion dotarł na koniec planszy i założył lśniącą koronę? Czyżby okazał się o wiele ważniejszą figurą niż dawał się jeszcze przed laty, zachwycając głównie niewinnością śmiechu pośród blichtru i ulatniających się bombelków musującego wina?
A więc dzielili tą wiarę, wiarę w to że porządnych czarodziei jest więcej, ale też porządnych którzy byli gotowi byli pobrudzić sobie dłonie, by bronić tych jeszcze porządniejszych, jeszcze niewinniejszych. Miękki komplement Prewetta zbył łagodnym uśmiechem, na moment pozwalając sobie podążyć wzrokiem za dłonią rozmówcy, na moment pozwalając sobie zabłądzić za czarem niesionym przez jego białą idealnie gładką skórą.
– Cóż, cała przyjemność jest po mojej stronie. Czasem będąc zamkniętym w swoich czterech marmurowych ścianach łatwo przeoczyć okazje, łatwo przeoczyć mniej oczywiste sojusze, które obu stronom mogą przynieść tak wiele. Dziś i wczoraj nasze spotkania aranżował przypadek. Pozwolę sobie mieć nadzieję, że jutro przyniesie zmianę i dopisze obopólną intencję wspólnych interesów i wspólnej ich przyjemności. – Otulił go miękkimi słowy, używanie jakichkolwiek innych nie pasowało przecież zupełnie do obcowania z Prewettem. Anthony nie dał się jednak zwieźć, widząc błyszczącą determinację w hipnotyzujących ślepiach - pod tym anielskim pluszem krył się ostry diament, który łatwo można było przeoczyć, a o który łatwo można było się poranić. I to ów klejnot lśniący groźbą, ostrze konieczne do właściwego, precyzyjnego przyłożenia, zdało mu się o wiele bardziej intrygujące i warte eksploracji niż cokolwiek innego. Los mu dzisiaj sprzyjał. Ani przez moment w to nie wątpił.