• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[05.1966] à la folie || Ambroise & Geraldine

[05.1966] à la folie || Ambroise & Geraldine
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#11
18.12.2024, 04:20  ✶  
- Trzymam cię za słowo - uśmiechnął się zuchwale, kąciki jego ust uniosły się w zadziornym grymasie a oczy ponownie rozbłysły.
- Podpuszczasz mnie? - W jego głosie pojawił się niski ton. - A więc zapewniam cię, że to mamy. Zamierzam sprawić, że zapomnisz o wszystkim, co było wcześniej. Zamierzam zrealizować wszystkie twoje fantazje. Jedna... ...po... ...drugiej - utrzymywał kontakt wzrokowy, przeciągając językiem po zębach i nie odwracając wzroku nawet na chwilę.
Nie, zdecydowanie lubił patrzeć na nią w ten jawny sposób. Sunąć spojrzeniem po ciele dziewczyny na równi z opuszkami palców czy wargami, które tego popołudnia również odnajdywały swoje ścieżki na jej ciepłej skórze. Teraz trzymał ręce przy sobie. No, przynajmniej na tyle, na ile był w stanie to robić, od czasu do czasu łapiąc się na tym, że niemalże już sięgał ku niej, żeby po prostu móc ją dotknąć.
Nawet nic więcej. Po prostu poczuć fizyczną obecność Yaxleyówny, uświadamiając sobie, że to nie były żadne majaki. To nie był wyłącznie sen. Nie miał gorączki, nawet jeśli ciepłe fale cały czas ogarniały jego ciało. Nie musiał się ograniczać, nie potrzebował wahać się przed czymkolwiek, o czym pomyślał.
Tego popołudnia rozumieli się na zupełnie nowej płaszczyźnie. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej a przecież to był dopiero początek. Zarówno ich otwartej cielesności niesplątanej ograniczeniami, jak i czegoś więcej. W końcu nie chodziło wyłącznie o chwilowe pożądanie seksualne bez czegokolwiek innego.
To nie było to. To, co mieli było inne od wszystkiego, co było mu znane. Głębsze, wielowymiarowe. Nie do końca wiedział, w jaki sposób powinien to wszystko odbierać, ale był pewien, że z czasem miało być im łatwiej. Już teraz to wszystko przychodziło niemalże tak łatwo jak oddychanie. Nareszcie pełną piersią i bez obaw duszenie się w układzie bez przyszłości.
Wiele się zmieniło. Wszystko działo się naprawdę szybko, ale jednocześnie po długim czasie. Po kilku miesiącach, nawet jeśli ten dzień wydawał się szaleństwem chwili. Najważniejsze, że wreszcie postanowili zaryzykować, mimo tych wszystkich wewnętrznych obaw o stratę tego, co budowali.
Wiele uległo zmianie - fakt, jednakże całkiem zabawnie było dostrzec, że niektóre zachowania nadal pozostały niezmienione. Na przykład to, w jaki sposób usiłowała się z nim droczyć. Niemal wywrócił oczami.
- Czekaj, czekaj - przerwał jej w połowie słowa, teatralnie unosząc dłoń nieco ponad pierś Geraldine i z przekrzywioną głową łypiąc na dziewczynę. - To zatrważająco szczerze brzmi jak ta wampirzyca wodząca młodych kawalerów na pokuszenie, przed którą mnie ostrzegano. Dobrze się z tobą bawić, napawać się twoją obecnością, wyssać z ciebie krew, wypruć cię z życiodajnej energii, nic więcej - gdyby nie to, że doskonale wiedział, że to tak nie wyglądało, mógłby poczuć się urażony sugestią braku dalszych, długofalowych planów wobec niego i ich związku.
Bowiem to bez wątpienia był związek, nawet jeśli całkowicie świeży, ledwie kilkugodzinny, aczkolwiek już bez wątpienia całkiem intensywnie eksplorowany. Z naprawdę godną podziwu zaciętością i zaangażowaniem poznawali się od tej całkowicie nowej strony.
Dlatego w żadnym razie nie miał wątpliwości, że to był po prostu niezbyt trafny dobór słów a nie podświadomy przekaz, według którego wolała nic nie zakładać. Zresztą, prawdę mówiąc, Ambroise również wolał, aby niczego nie zakładała. Tyle tylko, że raczej bardziej dosłownie.
Mogliby zostać nago w łóżku, kotłując się w pościeli bez myślenia o tym, aby stąd wychodzić. Nikt by im raczej nie przeszkadzał. Mieliby dla siebie bardzo dużo czasu, bo to nie uległoby zmianie. W cztery dni dało się wyśmienicie zatracić. A przynajmniej tak zakładał, bo jeszcze nigdy nie robił z nikim aż tak daleko idących planów. Bo tak - mogła mówić, co chciała. To były plany.
Mieli je dla siebie tak samo jak oczekiwania, które może nie padały na głos, ale nie musiały. Były dostatecznie wymowne. Jasne i satysfakcjonujące. Przedstawili je sobie w dużo lepszy sposób niż przy pomocy słów, bo gestami. Tymi wszystkimi żarliwymi pocałunkami, ciałami oplecionymi wokół siebie tak blisko, jakby mogli się ze sobą zlać. Gorącem topiącym skórę, głębokimi pomrukami i jęknięciami tłumionymi w poduszkę albo w przyciśnięte, spragnione usta. Raczej nie pozostawili zbyt dużego pola dla wątpliwości.
- Zadziałała - pokręcił głową z dezaprobatą a jego usta wykrzywiły się w ironicznym grymasie pełnym nieskrywanego przekąsu. - To były naprawdę męczące godziny na kanapie - stwierdził.
I w żadnym razie nie miał tu na myśli swojego kręgosłupa, który raczej nie był mu zbyt wdzięczny za zwłokę w wykonaniu tego kolejnego kroku. W innym wypadku nie musiałby spędzać tego czasu na przewracaniu się z boku na bok, szukając sobie wygodnej pozycji. Ze świadomością, że taka istniała wyłącznie w ciepłym łóżku jego najdroższej przyjaciółmi. W objęciach kobiecego ciała. Z jej włosami łaskoczącymi go w szyję i dłonią nisko na podbrzuszu.
- Najwyraźniej we wszystkim musimy być po prostu wyjątkowi - wzruszył ramionami, jakby to było nic takiego.
W istocie, gdyby nie to, że dotarcie do tego, czego w rzeczywistości pragnęli nie zajęło im po tym długo, byłoby to znacznie bardziej uporczywe. Alkohol powinien pomagać. Zamiast tego wszystko przeciągnął i skomplikował. Zupełnie niepotrzebnie.
Ale przecież już mieli jasność, prawda?
Zatrzymał się w połowie ruchu, dopiero po kilku sekundach ponownie się ruszając. Przerwał jednak zapinanie koszuli po to, aby na moment zbliżyć się do dziewczyny, stając tuż obok. To było istotne pytanie. Bez wątpienia.
- Mhm - kiwnął głową, wbijając w nią spojrzenie. - Jeśli tego sobie życzysz - przeciągnął palcami po jej dłoni, ujmując ją delikatnie. - Bo dla mnie to raczej jasne - od samego początku chciał od niej właśnie tego, o czym mu teraz mówiła: wyłączności.
Nigdy nie powiedziałby, że zmieni swoje podejście w tym zakresie. Nie przewidywał podobnego obrotu spraw, raczej nastawiając się na wieczne singielstwo, ale w ostatnim czasie wszystko się zmieniło.
Nie dostrzegał innej możliwości niż tego, by byli dla siebie kimś oficjalnym, pojawiając się razem na wszystkich wydarzeniach już nie jako przyjaciele a jako partnerzy. Ktoś mający wobec siebie nawzajem poważniejsze zamiary niż wyłącznie przelotny flirt czy wymuszone towarzystwo.
A jednak najwyraźniej potrzebował, aby ponownie zwróciła mu uwagę. Nie zamierzał przyjmować tego za potwarz. W żadnym razie. Nie w tych okolicznościach, jednak bardzo powoli uniósł jej rękę do ust, składając pocałunek na wierzchu ciepłej dłoni i przytrzymując ją przez chwilę w górze. Ze wzrokiem wciąż zawieszonym na błękitnych tęczówkach Geraldine.
- Czy mogę mieć zaszczyt nazywać cię swoją dziewczyną? - uniósł brwi w sugestywnym geście, który mówił więcej niż słowa.
Wbrew pozorom wcale się z niej nie naigrywał. Jedynie brał pod uwagę to, co mu zasugerowała, a co niewątpliwie powinien zrobić już wcześniej. Po prostu nie był najlepszy w tego typu tematach, nie myśląc o tym, skoro wydawało mu się, że mają jasność.
Mimo to podszedł do tego poważnie, dopiero po chwili puszczając jej dłoń i odsuwając się, aby dać dziewczynie przestrzeń do dalszego zbierania rzeczy i przygotowywania się do wyjścia, choć przez ten cały czas zdecydowanie uciekał mu ku niej wzrok. Mógł być w innej części pokoju, jednak w myślach dalej jej dotykał.
- Łowcy? - Uniósł brew, nawet jeśli nie mogła tego dostrzec obrócona do niego plecami. - Już nie mogę się doczekać - mimo że ton głosu Ambroisa był pozbawiony jawnej ironii, kontekst odpowiedzi był raczej jasny.
Bez wątpienia nie cieszył się na tę okoliczność. Jasne, zamierzał spełniać swoje powinności. Tak jak Geraldine. Natomiast to nie miało być nic fascynującego. Raczej nie sądził, aby było.
- A co, jeśli powiem, że nie dotrzemy ani na spotkania Artemis, ani Towarzystwa Herbologicznego? Zamiast tego zabiorę cię w miejsca, o jakich nawet nie marzyłaś. Będziemy eksplorować nie tylko naturę - zapewnił gładko, przeciągając palcami w dół biodra Geraldine.
Gdyby się nie odsunął, najpewniej mogliby posunąć się znacznie dalej niż do prowadzenia dyskusji na temat ubioru adekwatnego do wizyty nad morzem. Te spodnie być może nie były zbyt praktyczne, jednak z pewnością nie pozostawiały zbyt wiele dla wyobraźni. Przynajmniej, kiedy jeszcze chwilę wcześniej leżało się razem w łóżku, odkrywając każdy fragment miękkiej skóry pod opiętym materiałem.
Na ich szczęście (a może nie?) miał dostatecznie dużo silnej woli, żeby oprzeć się pożądaniu, robiąc krok w tył i przenosząc wzrok na okno, za którym powoli zachodziło słońce. Musieli się faktycznie pospieszyć, jeśli chcieli dotrzeć na miejsce o odpowiedniej porze. Nie za wcześnie, aby mieć odrobinę prywatności w trakcie szukania sobie lokum (choć jedno miał już wstępnie wybrane, o ile nic się tam nie zmieniło), ale też nie za późno, żeby nie robić tego całkowicie po ciemku.
- Choć ponoć mają tam jakieś... ...coś - skwitował to machnięciem ręki, w pierwszej chwili nawet pamiętając, czymże to było, ale zapomniał tego praktycznie w momencie, w którym słowa zaczęły padać z jego ust.
No cóż - nie był najlepszy w terminologii spoza jego zawodowego zakresu. A raczej patrząc na to jak wyglądała tamta noc na balu i to, co robił wtedy czarodziej pokurcz opowiadający dyrdymały, Ambroise raczej nie zamierzał popisywać się swoją ignorancją. Nie mógł ściemniać odnośnie czegoś, o czym nie miał zielonego pojęcia. Nie przy kimś pokroju i doświadczenia jego dziewczyny. Akurat tego był pewien.
- Jakieś ultrarzadkie magiczne ryby czy tam inne stawonogi... ...morzonogi - uściślił, by nie pozostawiać tego tematu kompletnie bez domknięcia, całkowicie celowo sprowadzając to do czegoś, co brzmiało jeszcze bardziej absurdalnie od początku jego wypowiedzi.
Po to, aby go więcej nie pytała, nie zadając mu zbyt wiele pytań o to, o jakim gatunku mógł mówić. Zresztą i tak nie byłby w stanie odpowiedzieć.
Prócz tego jednak nie był aż takim ignorantem, żeby nie wiedzieć, że nie istniały morzonogi, tak samo jak oceanonogi, jezioronogi oraz wszystkie inne wariacje na temat zbiorników wodnych, które mogły zamieszkiwać żywe stworzenia. Po prostu nigdy nie przeznaczał zbyt wiele czasu na edukowanie się w zakresie fauny. Czy to wodnej, czy też nawet lądowej. Zdecydowanie wolał podziwiać inne cuda natury.
- No dobra, skoro tak stawiasz sprawę - kiwnął głową, nawet jeśli dalej nie sądził, by tego faktycznie potrzebowała.
Mimo to nie zamierzał oponować. Wręcz przeciwnie, planował grzecznie wziąć torbę czy inną walizkę, którą chciała ze sobą zabrać. Tyle tylko, że jeszcze nie teraz. W tym momencie nie zamierzał się od niej odrywać, szczególnie gdy do niego przylgnęła, kładąc głowę na jego ramieniu. Odruchowo pocałował ją w czubek nosa.
- Mogę je z ciebie ściągnąć szybciej niż w pół dnia. Tyle tylko, że nie wiem czy będziesz zadowolona z efektów ubocznych - stwierdził, przekrzywiając głowę tak, aby oprzeć ją o włosy Geraldine. - Coś jak z tym gorsetem - uściślił, choć nie sądził, aby to było konieczne, raczej domyślała się, co miał na myśli.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#12
19.12.2024, 00:05  ✶  

- Ja? Podpuszczam Cię? Jakbym śmiała... - Odparła nieco teatralnie. Cóż, oczywiście, że go podpuszczała, nie byłaby sobą, gdyby tego nie robiła. Zresztą to też się chyba nie zmieniło, mieli w zwyczaju droczyć się ze sobą i czasem nieco za bardzo przeciągać strunę, taki już był ich urok, czyż nie? - Podoba mi się ta obietnica. - Nie, żeby mu nie ufała, ale słowo obietnica, którego teraz użyła niosło ze sobą zdecydowanie więcej zapewnień, właśnie dlatego z niego skorzystała, bo teraz nie miał już odwrotu, skoro ona uznała to za obietnicę, to musiał dotrzymać słowa, znaczy oficjalnie nic nie musiał, ale, no powinien się tego trzymać. Rozczarowałaby się ogromnie, gdyby to były tylko słowa rzucane na wiatr, na szczęście wiedziała, że akurat Ambroise nie był osobą, która to robiła.

Długo czekali na to, aż nie będą musieli ukrywać przed sobą swoich zamiarów, wreszcie czuła ulgę, spokój, świadomość, że to, czego pragnęła się spełniło. Zmiana była konieczna, nie wychodziło jej od jakiegoś czasu trzymanie się od niego z daleka, wprowadzała dziwny dystans, który powodował zamgloną atmosferę. Zdawała sobie z tego sprawę, także cieszyła się, że w końcu wszystko wróciło do normy, a nawet stało się jeszcze lepszym niż kiedykolwiek.

- To wszystko, co wtedy padło było prawdą, ostrzegałam Cię przecież. - Najwyraźniej nie na tyle, żeby nie wpadł w jej sidła, w sumie to ona też wpadła w te jego, ale mniejsza o to. Miał świadomość na co się pisze, nieprawdaż? Nic przed nim nie ukrywała. - Teraz jednak jest trochę za późno na zmianę zdania, wiesz, będziesz miał szansę przekonać się na własnej skórze jak działa ta najstraszniejsza wampirzyca z całego towarzystwa. - Nie dzieliła się z nim jakimiś długoterminowymi planami, bo jeszcze nie zaczęła odbiegać myślami, aż tak daleko. Liczyło się tylko, że wiedziała, że będą nadal razem, nic więcej. Nie musiała nic ustalać, nie kiedy już wiedzieli o tym, co do siebie czują. Zresztą ustalanie czegokolwiek nigdy nie było jej mocną stroną, zazwyczaj stawiała na spontaniczność, to jednak musiało się chociaż trochę zmienić. Pewnie odnajdą swoją rutynę, tylko potrzebowali nieco czasu, musieli jakoś odnaleźć się w tej zupełnie nowej sytuacji.

Może zaczęli się dosyć szybko zatracać w tej bliskości, której tak bardzo pragnęli, ale to nie było niczym dziwnym. Krążyli wokół siebie przecież od wielu miesięcy, czekali na odpowiedni moment, to nie była tylko głupia zachcianka, chwilowa przyjemność, którą postanowili sobie zafundować. Była pewna tego, że chce czegoś więcej, z nim. Nigdy nie pomyślałaby nawet, że kiedyś będzie miała takie marzenia, raczej przywykła do tego, iż była wolnym ptakiem, który miał problem z tym, aby zagrzać przy kimś miejsce, co mogło rozczarować wiele osób. Tyle, że pojawił się on, może potrzebowała właściwej osoby u swojego boku, aby zmienić całkowicie swoje zdanie na temat stabilnych relacji. W tym wypadku nie widziała innej opcji, chciała tego, jak niczego innego, a co najważniejsze wreszcie dostała taką możliwość. Mieli się na wyłączność, należeli do siebie, będą w końcu mogli budzić się i zasypiać u swojego boku, w jednym łóżku, ciało przy ciele.

- Dobrze to słyszeć, znaczy nie to, że godziny spędzone na kanapie były męczące, tylko to, że to zadziałało. - Chociaż trochę, może nie do końca tak, jak chciała, bo jednak nadal się wtedy od siebie nieco dystansowali, ale nadszedł ten moment, kiedy wreszcie przestali to robić. Nie chciała się skupiać na tym co było, to już nie miało żadnego znaczenia, liczyło się tylko to, co było przed nimi, a wierzyła w to, że będzie to naprawdę wiele wspaniałych chwil, miesięcy, lat. Tak, potrafiła go zacząć sobie wyobrażać przy sobie przez lata, nigdy jej się jeszcze nie przytrafiło coś takiego. Może faktycznie to było poniekąd planowanie? Pewnie miał rację.

- Cóż, nie da się ukryć, że nie jesteśmy szczególnie przewidywalni. - Tak, różnili się nieco od większości czystokrwistych czarodziejów, których znała. Nie wydawało jej się, aby było w tym coś złego, wręcz przeciwnie, uważała, że jest to ich zaletą. Byli specyficzni, ona i on, ale pasowali do siebie, to było najważniejsze, mogli sobie razem odstawać od ogólnoprzyjętych norm.

- Skoro jest to jasne i dla ciebie i dla mnie, to chyba mamy jedną, wielką jasność. - Dotyk jego dłoni był przyjemny, starała się na nim nie skupiać, musiała przywyknąć do tego, że już to mieli, że to nie jest nic nienaturalnego, że wreszcie mogli sięgać po podobne gesty, gdy tylko mieli na to ochotę.

Wyjątkowo istotne było dla niej to, aby mieć pewność, że oczekują dokładnie tego samego pod tym względem. Nie chciała się nim z nikim dzielić, nie spodziewała się tego, że może jej na kimś tak bardzo zależeć, że wyłączność stanie się dla niej jedną z najważniejszych rzeczy, ale tak było. Chciała tylko jego, nikogo innego, zawsze u swojego boku. Zależało jej na tym, aby inni zdawali sobie sprawę z tego, że to nie jest chwilowe, żeby potraktowali ich relację poważnie, bo to miała być zupełnie nowa stała w jej życiu. Stabilność, kto by się spodziewał, że będzie jej na tym zależeć, na pewno nie ona sama.

- Możesz, ale miej świadomość, że już teraz nigdy się ode mnie nie uwolnisz. - Wbiła swój wzrok w jego zielone oczy, cóż, musiał wiedzieć na co się pisze. Bardzo dobrze się znali, miał świadomość z kimś miał doczynienia i nadal tego pragnął, to musiało być coś więcej niż chwilowe zauroczenie.

To było głupie, ale ją uszczęśliwiło, raczej nigdy nie oczekiwała takich jawnych deklaracji, ale w tej chwili naprawdę to było dla niej istotne, no i mieli to za sobą, więc mogła już być pewna tego, że wszystko klarowało się dokłądnie w ten sposób, w jaki chciała, chcieli, bo przecież razem o tym zadecydowali. Okazało się, że byli w tym wyjątkowo zgodni.

- Wiedziałam, że to ci się spodoba. - Tak, na pewno nie mógł się doczekać spotkań z ludźmi z którymi współpracowała. Ich otoczenia bardzo mocno się od siebie różniły, i nie do końca za sobą przepadały. Nie wątpiła, że to mogłoby być wyjątkowe doświadczenie, chociaż może lepiej byłoby je odpuścić...

- Wydaje mi się, że to sytuacja w której oboje wygrywamy? - Tak, zdecydowanie ta opcja podobała jej się najbardziej. Nie będą się musieli męczyć obecnością w miejscach, w których nieszczególnie chcieli przebywać. Jasne, na pewno zdarzą się jakieś wyjątki, nie miała z tym większego problemu, ale chyba najlepsza była ta opcja, którą zaproponował Ambroise.

Odsunęli się znowu od siebie, co właściwie było bardzo dobrym pomysłem, bo przecież uzgodnili już, że czas ich naglił. Yaxleyówna sięgneła po plecak, który znajdował się rzucony gdzieś przy łożku i zaczęła wrzucać do niego kilka ubrań, nieszczególnie przywiązywała wagę do tego, że robi to dosyć chaotycznie.

- Coś, brzmi naprawdę nieźle. - Tak, coś mogło być wszystkim i niczym, niezbyt wiele jej powiedziało, ale skoro Ambroise wspomniał o tym czymś to nie mogłoby to być nic nie wartego uwagi. Cóż, pewnie jak dotrą na miejsce dowie się nieco więcej na ten temat. Zdawała sobie sprawę, że nie jest szczególnie biegły jeśli chodzi o magiczne stworzenia, ale nieszczególnie jej to przeszkadzało, przynajmniej w tej dziedzinie mogła przy nim błyszczeć. Każde z nich miało swoją niszę, świetnie się uzupełniali.

- Morzonogi? Sugerujesz, że odkryjemy jakieś nowe gromady zwierząt? To faktycznie może być nielada wyczyn. - Nie, żeby to ją teraz jakoś szczególnie interesowało. Jasne, fajnie było zobaczyć coś interesującego przy okazji takiego wypadu, ale nie do końca tym chciała się zajmować.

Tak długo czekała, aż to co się między nimi działo nabierze właściwy tor, że zamierzała się skupić przede wszystkim na swoim chłopaku, a nie morskich stworzeniach. To będzie mogła zrobić kiedy indziej.

- Wydaje mi się, że będę w stanie przeżyć taką stratę. - Mruknęła jeszcze cicho, kiedy poczuła jego oddech na swoich włosach. W końcu to były tylko spodnie, miała wiele podbnych, bo zawartość jej szafy nie była jakoś mocno zróżnicowana, Yaxleyówna nie należała do osób, które jakoś bardzo się stroiły, ceniła sobie wygodę, a te spodnie były niemalże niczym druga skóra, dlatego właśnie je wybierała. Łączyło się to oczywiście
z pewnymi niedogodnościami, które aktualnie mogły się okazać bardzo widoczne.

- Z tym gorsetem, którego w końcu ze mnie nie zdarłeś? - Wiedziała, że wtedy było bardzo blisko tego, aby to zrobił, jakoś się przed tym powstrzymał, a szkoda, bo wizualizowała już sobie nawet jego palce na swoich plecach... Teraz już nie musiała tego robić, bo przecież to nie było tylko sennym marzeniem. Mógł zrywać z niej ubrania, gdy tylko miał na to ochotę, i nie miała nic przeciwko temu, wręcz przeciwnie, wydawało jej się to być bardzo na miejscu.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#13
19.12.2024, 14:50  ✶  
Nie podpuszczała go. Jasne. To była całkowicie luźna rozmowa, całkowicie pozbawiona jakichkolwiek zaczepek. Szczególnie po wyrazie twarzy Geraldine, po minie, jaką zrobiła i po tym jak na niego spojrzała.
Gdyby teraz stali, najpewniej by się nie powstrzymał. Trzepnąłby ją w pośladek albo zrobiłby coś równie mało prowokacyjnego, nawet jeśli zdawał sobie sprawę z tego, że niechybnie by mu się za to odgryzła.
Być może nawet dosłownie - użarłaby go w szyję lub inne odsłonięte miejsce na ciele. Po wcześniejszym podgryzaniu, do którego się posunęli, nie miał żadnych wątpliwości ani złudzeń. Natomiast nie mógł powiedzieć, że jakoś wyjątkowo mu to nie pasowało, wręcz przeciwnie. Prócz tego było jeszcze całkiem zabawne.
Miał wiele wyobrażeń. Całkiem niereformowalnych oczekiwań. Założeń wobec tego, co mogłoby się stać, co chciał, by się stało, jednak rzeczywistość była jeszcze bardziej barwna. Kolorowa, trochę absurdalna w kontekście kręcenia się wokół siebie miesiącami wyłącznie po to, aby w przeciągu jednego popołudnia całkowicie zatrzeć wszystkie granice i pozbyć się ograniczeń. Żarliwa, ognista, słodka niczym jej malinowe usta, które mógł tak po prostu całować bez zawahania.
I wbrew pozorom wcale nie tak odległa od tego wszystkiego, co mieli, co budowali przez ostatnie tygodnie. Inna, lecz niezupełnie pozbawiona tych wszystkich starych nawyków. Po prostu je zmieniali, mimowolnie aktualizowali, dostosowując je do nowej przyszłości.
Tej, w której w dalszym ciągu mogła próbować wjeżdżać mu na ambicję, lecz zamiast wyłącznie wywracać oczami, on mógł zareagować na to w zupełnie nowy sposób. Świeższy, bardziej fascynujący. Miał nawet kilka pomysłów, choć nie na teraz. Obecnie jedynie niepoważnie parsknął.
- No, skoro mnie nie podpuszczasz to na pewno nie będzie ci przeszkadzać, gdy czegoś nie zrobię - łypnął na nią jak niewiniątko, wydymając wargi i unosząc kąciki ust. Uroczo. - Będę dużo gadać a w rzeczywistości do samego końca nie dowiesz się, co z tego zostanie wyłącznie luźnym założeniem, opcją, nie planem - dla zasady, nie?
Tyle tylko, że zasady były głównie po to, aby je łamać. Natomiast o tym już nie musiał jej informować, podejmując ten temat w taki a nie inny sposób, bo... ...uwaga... ...nic nie musiał. Już to sobie ustalili, prawda? Najwidoczniej tak jak to, że w tym momencie coś jednak musiał, bo uznała jego zapewnienie za obietnicę. A obietnice zawsze spełniał.
- A więc to już obietnica? Szybko to eskalowało - skwitował bez powagi, lekko kiwając głową. - Wobec tego obiecuję ci, że nie pożałujesz ani nie zapomnisz naszego wspólnego wyjazdu - pierwszego na tych zasadach, bez wątpienia jednego z wielu, jakie miała przynieść przyszłość, bo ją mieli przed sobą.
Wspólnie. Nie jako bliscy przyjaciele, nie jako ludzie pilnujący się przed każdym instynktownym ruchem czy analizujący każdy krok. Mogli być w tym tak impulsywni jak tylko chcieli. Robić te wszystkie rzeczy, o których myśleli przez ostatnie miesiące. Nie marzyć, działać. Może rzeczywiście nie planować?
- Tak, tak. Jak to dokładnie szło? Przyciągasz do siebie młodych chłopców, spijasz ich alkoholem, demoralizujesz, ssiesz krew? Później ich porzucasz i udajesz, że się nie znacie, nawet wtedy, kiedy wracają do ciebie na kolanach, błagając o więcej? - Ni to chrząknął, ni to parsknął śmiechem, posyłając pobłażliwe spojrzenie w kierunku Geraldine.
Wydawało mu się, że całkiem zgrabnie odtworzył to, co wtedy powiedziała. Może nie słowo w słowo, lecz kontekst pozostał mniej więcej taki sam.
- Wiesz, dostrzegam tu co najmniej cztery problemy. Czy tam nieścisłości w postępowaniu, luki w planie - zaczął, starając się zachować powagę, nawet jeśli drżały mu kąciki ust. - Niespecjalnie można mnie nazwać młodym chłopcem. To po pierwsze - uniósł dłoń, zginając jeden palec. Cztery, tak?
- Może udało ci się mnie upić, ale ta część z uwodzeniem trochę nie wyszła - drugi. - Już jestem zdemoralizowany. Spytaj kogokolwiek z kółka plotkarskiego. Doskonała partia, ale przy okazji kurewskie wyzwanie - no cóż, zapewne to wiedziała, a i tak postanowiła to zweryfikować; trzeci palec też poszedł w dół, pozostał czwarty.
- No i raczej bym cię nie błagał. Ani nie prosił. Prawdę mówiąc - a mieli być ze sobą szczerzy - po prostu wziąłbym sobie to, co moje. Plus nie ma szans, żebym dał o sobie zapomnieć - stwierdził bezbłędnie, wzruszając ramionami. - Na kolanach można robić ciekawsze rzeczy niż żebrać o uwagę - szczególnie kogoś, kto według opinii publicznej miał delikwentów na pęczki.
No cóż, teraz im ją odbierał i nie miał nawet najmniejszych wyrzutów sumienia.
Rutyna z pewnością miała się pojawić, choć trudno byłoby mu powiedzieć, że byli w stanie stworzyć sobie jakieś sztywne ramy i się ich trzymać. Nie byli tego typu ludźmi. Zarówno nie pod kątem zachowania, charakteru czy choćby w kwestiach zawodowych, bo nawet w tym ostatnim aspekcie nie dało się stworzyć nic standardowego. Nie przy elastycznych, bardzo zmiennych grafikach i zobowiązaniach.
Prócz tego oboje byli raczej impulsywni, cholernie porywczy, zawsze o krok do przodu. Nie mieli jasno określonych założeń, oprócz chyba tego najistotniejszego. Nie rozmawiali o tym, Ambroise nie potrzebował wybiegać aż tak bardzo w przyszłość. Tym bardziej niespełna pół dnia po zmianie ich statusu.
Natomiast to było dla niego jasne: chciał ją widzieć u swojego boku na dłużej niż kilka dni, tygodni, miesięcy. To były lata. To powinny być dekady, po prostu przyszłość. Przy nikim innym nie czuł się w taki sposób, z nikim innym nie przyszłoby mu to do głowy. Z nią było łatwo. Zwłaszcza teraz, gdy mieli jasność, co do swoich wzajemnych oczekiwań.
Podświadomie liczył na to, że za każdym razem, gdy o tym myślała, dla niej też to wyglądało podobnie. W ten sam sposób. Bez sztywnych ram, ale z jasno nakreślonymi intencjami. Tym razem bez kręcenia się wokół. Bez niedopowiedzeń i zwlekania.
- Jak cholera - skwitował parsknięciem.
Zadziałało jak cholera. Tyle tylko, że oboje mieli wtedy te swoje opory i urojenia związane z całkowicie niepotrzebnymi wątpliwościami. Tym bardziej, że przecież zdążyli się już poznać. W istocie: nie byli szczególnie przewidywalni.
- Dożywocie bez możliwości wcześniejszego wyjścia za dobre sprawowanie? - Bez wahania sprowadził to do czegoś, co brzmiało dla niego całkiem zabawnie, szczególnie wypowiedziane tak lekkim tonem - miękko, choć nie bez przekąsu. - Wolę na to patrzeć nie jak na uwiązanie tylko jak na - zamyślił się na ułamek sekundy, marszcząc brwi i spoglądając w lewy górny róg w poszukiwaniu właściwego określenia - to raczej ekskluzywne członkostwo, ale no dobrze. Nie mogę powiedzieć, że mnie nie ostrzegałaś - zapewnił bez oporów, bowiem tego przecież chciał, oboje tego chcieli i potrzebowali.
Wyłączności w tym, co mieli i co mieli mieć. Nie planowali, sama to powiedziała, jednakże pewne kwestie musiały zostać wypowiedziane. Ambroise ani przez chwilę nie wątpił w to, że od samego początku dążyli właśnie do tego ekskluzywnego członkostwa w dwuosobowym klubie luźno zwanym związkiem, ale wypowiedzenie tych słów na głos było zaskakująco miłe.
Nigdy nie sądził, że poczuje się tak właściwie z czymś, czego instynktownie unikał przez wiele lat. Stronił od zaangażowania. Nie wyobrażał sobie życia u czyjegoś boku, zależności i uzależniania. Konieczności tworzenia wspólnej rutyny, dawania znać o niemalże wszystkim, co się dzieje.
Uważał się za kogoś, komu było najlepiej w pojedynkę. Niezależność była dla niego tak cholernie istotna, że fiksując się na niej chyba nie dostrzegł zmian w swoim podejściu. Tego, że instynktownie już zaczęli tworzyć coś na kształt wspólnego domu. Spędzać ze sobą popołudnia i wieczory, czasami również poranki, nawet jeśli noce przesypiali zazwyczaj w osobnych łóżkach. Raz czy dwa na kanapie w ubraniach, ale to nie było to, co ich teraz dotyczyło.
Im z szerszej perspektywy o tym myślał, tym bardziej dostrzegał, że od miesięcy żyli w układzie całkiem przypominającym tworzenie wspólnego domu. Nikogo innego nie informował o swoim planie dnia ani bezpośrednio w nim nie uwzględniał. Z nikim innym nie czuł się tak, jakby wcale nie ograniczał swojej wolności a jedynie dostosowywał ją dla wspólnego dobra.
A więc to było jasne, prawda? Zgadzał się na to. Ona też świadomie się pisała. Mieli jedną wielką jasność. Przyszłość malowała się w naprawdę dobrych barwach. Nawet w obliczu konieczności spełniania tych wszystkich powinności wynikających z bycia razem. Oficjalnie. Również w oczach towarzystwa.
- Mhm. Zawsze chciałem dołączyć do tego grona - odpowiedział bez zająknięcia, posyłając jednoznaczne spojrzenie w kierunku Geraldine.
Nie, nie chciał. Być może ona była mu bliska, teraz już najbliższa, więc uwzględniał ją w swoich planach, ale z pewnością nie miał pragnienia, aby zbyt często uczestniczyć w spotkaniach łowców albo chodzić na inne wydarzenia towarzyskie związane z koniecznością robienia z siebie pasjonata magicznych stworzeń.
- Morzonogi, oceanonogi, jezioronogi - machnął ręką, naprawdę nie przejmując się takimi banałami.
To było całkowicie bez znaczenia w momencie, w którym jedynymi nogami, jakie pragnął odkrywać były te jej oparte na jego ramionach albo zaplecione wokół bioder. Cała reszta? Mógł z nią dokonywać przełomowego odkrycia jakichś dziwnych stworzeń, ale najpewniej i tak by tego nie dostrzegł, dopóki by mu o tym nie powiedziała. Mogliby nawet natrafić na skrzyżowanie latającej świni, fretki i gnoma. Dla niego w tym momencie istniała tylko ona.
W tych przeklętych ciasnych spodniach będących jednocześnie czymś cholernie atrakcyjnym i wyjątkowo upierdliwym. Nie musiał mieć z nimi wcześniejszego doświadczenia, aby to wiedzieć.
- Cieszę się. Nawet nie wiesz jak trudno trzymać ręce przy sobie - mruknął wymownie, czując jak włosy dziewczyny łaskoczą go w policzek; mimo to nie miał zamiaru się od niej odsunąć, jeszcze nie.
Nie bez powodu często trzymał się dwa kroki z tyłu. Ciekawe czy zdawała sobie z tego sprawę. Nie chodziło wyłącznie o gorset. Wszystko inne też chciał z niej zrywać. To były bardzo powtarzalne, stałe pragnienia.
- Tuberaria guttata, papaver cambricum, convolvulus arvensis - kontynuował powoli, nie powstrzymując się przed westchnieniem. - Wiesz... ...to boli - zmrużył oczy, krzywiąc się wymownie. - Mogłem przyjrzeć się każdemu z bliska, myśląc o tym, żeby je ponownie zerwać a potem - potem nie było żadnego potem, przypominanie mu o tym było bardzo nieładnym posunięciem. - No cóż, przynajmniej ta ohydna sukienka już się do niczego nie nadaje. Mam nadzieję, że matka nie zauważy zniknięcia - tak właściwie to miał to gdzieś, jednakże musiał to powiedzieć, powinna mu zwrócić honor.
Tego dnia już się nie miarkował.
No, poza tą chwilą, bo teraz musiał. Jeśli chcieli stąd wyjść do końca dnia.
- Plecak i nic więcej? - Zmienił temat, spoglądając w kierunku łóżka i spakowanych ubrań.
Zadziwiająca lekkość pakowania.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#14
20.12.2024, 00:44  ✶  

Cóż, potrafił z niej czytać, niczym z otwartej księgi, teraz już na pewno. Trochę mu to komplikowała po drodze, ale aktualnie nie musieli mieć przed sobą żadnych tajemnic, mogli w końcu mówić sobie wszystko i nie przejmować się tym, że mogłoby to popsuć ich relację, bo przecież wreszcie zrozumieli, że oczekują tego samego.

Nie zamierzała jakoś specjalnie się zmieniać, bo przecież doszli do tego momentu dzięki temu, że nie ukrywali kim są naprawdę, także powinien pogodzić się z tym, że nie przestanie go zaczepiać, to pewnie nigdy się nie zmieni. Właściwie oboje tacy byli, nie do końca konwencjonalni, i chyba dzięki temu tak bardzo do siebie pasowali. Tak, musiała spotkać kogoś równie pokręconego co ona, aby w końcu mogła zdecydować się spróbować wejść w jakąś stałą relację. Nigdy wcześniej nawet się nad tym nie zastanawiała, a teraz była pewna tego, że to było właściwe.

- Na pewno nie będzie mi przeszkadzać, tak... - Powtórzyła za nim, chociaż mina nieco jej zrzedła. Liczyła jednak na to, że raczej będzie jej chciał udowodnić, że to nie były tylko słowa rzucane na wiatr. Jak widać  lepiej było sięgnąć po szczerość. Spodziewała się jednak, że nadal będzie ją zaskakiwał, bo przecież dopiero odkrywali się na nowo, na pewno miał jej wiele do zaoferowania, zresztą tak samo, jak ona jemu. - Niespodzianki też są fajne. - Chyba chciała mieć ostatnie słowo, chociaż nie do końca się to układało po jej myśli, ale to nie było ważne. Wiedziała, że teraz to on próbuje ją podpuścić.

- Teraz jeszcze bardziej nie mogę się go doczekać. - Nie, żeby chociaż przez chwilę myślała, że ten wyjazd może być złym pomysłem, wręcz przeciwnie od samego początku wydawało jej się, że to jest najlepsza opcja z możliwych. Będą mogli zniknąć na te kilka dni, odciąć się od świata i zająć się sobą. Dokładnie tego teraz potrzebowali. Zasłużyli na to po tych miesiącach, które spędzili na krążeniu obok siebie i pilnowaniu, aby nie przekroczyć granicy.

- Nie spodziewałam się, że będziesz to tak dokładnie pamiętał. - Były to przecież tylko głupie żarty, czyż nie, plotki, które powtarzali sobie ludzie, ale w każdej plotce było nieco prawdy, one nie brały się znikąd. Nie była szczególnie dumna z tego zachowania, ale cóż mogła poradzić? Zdarzało jej się wodzić chłopców za nos, tak było prościej, nie musiała nawet jakoś specjalnie się prosić o to, aby zwrócić na siebie ich uwagę. To już nie jej wina, że nie znalazł się żaden, któy potrafiłby ją przy sobie na dłużej zatrzymać. Zresztą nigdy tego nie oczekiwała, raczej sama spieprzała, by tylko nie ograniczyć swojej wolności, którą tak bardzo kochała.

- Aż cztery? - Zamrugała kilka razy oczami i oparła sobie ręce na biodrach. Czekała, aż jej to wszystko wyłoży, o tak. Naprawdę była ciekawa, co ciekawego wymyślił.

Kiwała głową, kiedy jej to wszystko wypunktowywał, tak, to zdecydowanie były nieścisłości w jej typowym działaniu. - Zapomniałeś o czymś, pierwszą i główną nieścisłością jest to, że Ciebie akurat nie zamierzam wypuścić. - Tyle, że to chyba też już sobie wyjaśnili. Oczywiście wszystko inne się zgadzało, a raczej nie zgadzało z jej typowym postępowaniem. Ambroise był zupełnie innym typem osoby, niż te na które zazwyczaj polowała, no i nigdy nie chciałaby go tak parszywie wykorzystać. W tym przypadku ten zarzucany jej wampiryzm zdecydowanie nie miał racji bytu.

- Zresztą podoba mi się ta twoja pewność siebie. - Tak, przecież nie zainteresowała się nim przypadkowo, miał w sobie coś, co powodowało, że to właśnie u jego boku potrafiła sobie siebie wyobrazić. Nie spodziewała się, że kiedyś zapała do kogoś równie silnym uczuciem, jak widać jednak, niczego nie można przewidzieć. Znali się już sporo czasu, widzieli swoje różne wersje, zadecydowali o tym, że chcą mieć siebie na wyłączność. To nie tak, że nie wiedziała, czego się może po nim spodziewać. Spędzali ze sobą przecież sporo czasu, ostatnio coraz więcej. Tworzyli pokrętną relację, którą nazywali przyjaźnią, ale od zawsze wydawało jej się, że to jest coś zupełnie innego. Teraz wszystko ułożyło się w spójną całość.

- Całkiem nieźle to ukrywałeś. - Nie spodziewała się bowiem, że mogło to zadziałać, aż tak. Cóż, najwyraźniej Roise miał bardzo silną wolę, skoro udało mu się wtedy nie przekroczyć granicy. Na szczęście to już było za nim i w końcu udało im się ustalić, czego od siebie oczekują. Może było to zupełnie nowe, ale odnajdywali się w tym całkiem nieźle. Zupełnie przestali zastanawiać się nad każdym kolejnym krokiem, pozwolili temu eskalować i sięgnąć po to, czego pragnęli.

- Dożywocie brzmi jak całkiem niezła perspektywa. - Nie spodziewała się, że będzie układała sobie aż tak dalekosiężne plany, ale jak widać los potrafi być przewrotny. Czuła, że akurat z Roisem mogłaby pomyśleć o dożywociu. To mógłby być naprawdę wspaniały czas. Szczególnie, że nie wydawało jej się, żeby razem było im nudno. Mieli więc przed sobą całkiem barwną przyszłość.

Wolność i niezależność była jedynym co znała. Raczej brnęła w to, że nie chce tego zmieniać, że nigdy nie pozwoli sobie na żadne ograniczenia. Nie przywykła o tym, aby myśleć o kimś poza sobą, chociaż właściwie, przecież już od kilku miesięcy to robiła. Chąc nie chcąc, gdzieś z tyłu głowy zawsze zastanawiała się, co o podejmowanych przez nią decyzjach mógłby pomyśleć Ambroise. On już dawno wkradł się do jej życia i się w nim dosyć mocno rozgościł. Nie wydawało jej się, aby poniosła jakiekolwiek koszty, nie czuła się w żaden sposób zniewolona, wręcz przeciwnie, miała wrażenie, że razem mogą osiągnąć więcej. Całkiem nieźle wychodziła im współpraca, dobrze było mieć przy sobie kogoś kto nie oceniał i potrafił dostrzec szczegóły, których ona nie widziała, które dla niej nie były oczywiste. To naprawdę mogło doskonale działać, właściwie to już działało.

- Wystarczyło tylko słowo, a już dawno byś do niego należał, wiesz, mam swoje układy. - Tak, wiedziała, że raczej nigdy nie będzie mu po drodze z tą grupą społeczną i nie zamierzała go naciskać na te niepotrzebne interakcje. Nie musiała go ze sobą ciągać wszędzie, wydawało jej się, że nie było nic złego w tym, jeśli pozostawiliby sobie nieco przestrzeni w sprawach związanych ze swoimi zainteresowaniami.

- Może jeszcze jakieś rzekonogi? - Tak, na pewno znajdą je wszystkie, kiedyś? Nie teraz, podczas tych kilku dni zamierzała zająć się czymś zupełnie innym. Chciała w końcu dac upust temu wszystkiemu, co nagromadziło się w niej przez te miesiące, kiedy musiała się pilnować. Teraz w końcu mogła po prostu popłynąć, przestać zastanawiać się nad tym, co było właściwe. Niesamowite, że tak lekko przyszła im zmiana zachowania, widać musieli walczyć z tym bardzo mocno. Nie miała pojęcia, że on również musiał przeżywać to samo. W sumie może to i dobrze, że nie dotyczyło to tylko jej. Na pewno rozumiał to pragnienie, którego nie dało się póki co ugasić. Wystarczył jakikolwiek gest, czy dotyk, a była gotowa ponownie się w nim zatracić.

- Wiem Roise, wiem. - Nie musiał jej o tym wspominać, bo miała tego świadomość, w końcu czuła to samo, najchętniej w ogóle nie opuszczałaby tej sypialni, tyle, że przecież już ustalili, że znikną za miastem. Musiała trzymać się tego planu, cierpliwość popłacała.

- Nie sądzę, żeby zauważyła, myślę, że nikomu nie będzie jej szkoda. - Cóż, ustalili już przecież, że jej również się nie podobała, zdecydowanie bardziej podobało jej się to w jaki sposób została zniszczona. Nie miała najmniejszego problemu z tym, aby w ten sposób pozbywać się wszystkich elementów garderoby, które się jej nie podobały. Na pewno będą mieli ku temu wiele okazji...

- To tylko cztery dni, chyba, że powinnam zabrać coś jeszcze? - Przeniosła spojrzenie na plecak, ale nie wydawało jej się, aby potrzebowała czegoś więcej. Nie była szczególnie wymagająca, zresztą do perfekcji opanowała praktyczne pakowanie. Najważniejsze przecież było to, że to jego zabierała ze sobą, nic więcej nie było istotne, a w sumie to on zabierał ją, jakby nie patrzeć.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#15
20.12.2024, 17:17  ✶  
- Będzie ci przeszkadzać - nie zawahał się przed podważeniem jej słów, uśmiechając się szerzej i szerzej, naprawdę szeroko, z satysfakcją. - Będzie ci cholernie przeszkadzać, bo masz już swoje wyobrażenia i w tych wyobrażeniach - urwał znacząco, posyłając jej wymowne spojrzenie spod uniesionych brwi.
Czy musiał mówić coś więcej? Nie sądził. To było w tym najlepsze. Nawet w najśmielszych założeniach, które były naprawdę odważne, nie przewidziałby jak łatwo może im przyjść łączenie tego, co mieli od miesięcy z tym, czego tak właściwie oczekiwali od siebie nawzajem. Tego lekkiego, uszczypliwego, wodzącego za nos tonu głosu i słów, o które nie pokusiłby się jeszcze kilka godzin wcześniej, idiotycznie obawiając się, że mógł tym coś popsuć.
- Wydawało mi się, że niespecjalnie za nimi przepadasz - zmrużył oczy, przypatrując się Geraldine, aby wyczytać z jej twarzy coś, co mogłoby podważyć jej wypowiedź.
Nie. Mimo tego, że oboje należeli do impulsywnych ludzi łatwo ulegających chwili, Ambroise raczej miał stosunkowo wyrobione zdanie o tym jak jego dziewczyna reagowała na niespodzianki. Być może po prostu nie był w nich najlepszy, zresztą teraz mieli sobie znacznie więcej do zaoferowania niż wtedy, kiedy musieli się powstrzymywać, ale raczej nie dopuszczał do siebie tej możliwości. Musiał uważać, żeby nie rozjuszyć swojej wampirzycy, nie?
- Nie musiałem - stwierdził gładko. - Spędzamy ze sobą tyle czasu, że już mnie przed tobą ostrzegali - może nie wprost, bo chyba nikt nie miał ochoty oglądać jego reakcji na mówienie mu wprost o czymś, co zdecydowanie skwitowałby w bardzo dosadny sposób, ale raz czy dwa, ewentualnie dwadzieścia dwa rzeczywiście dotarły do niego jakieś sugestie.
Co śmieszniejsze nie wątpił, że to musiało również działać w drugą stronę. Opinia publiczna raczej nie działała zbyt logicznie. Łatwo opiniowała, wydawała osądy i rzucała nimi na prawo i na lewo. A on przecież też nie był dla nich krystalicznie czysty. Z pewnością co nieco usłyszała.
- Co najmniej cztery, ale mam trochę litości - machnął ręką, całkowicie świadomie dając Yaxleyównie do zrozumienia coś, co nie było aż takie dalekie od prawdy.
Gdyby się uparł, zapewne byłby w stanie wyciągnąć znacznie więcej z tego wszystkiego, co do tej pory usłyszał. Był jednak całkowicie świadomy tego, że ona również miała całkiem spore pole do popisu. Z powodzeniem mogła odbić te wszystkie słowa, nie musiała nawet sięgać zbyt daleko.
Krążyły o nich względnie podobne plotki, tyle tylko, że dla niego towarzystwo miało odrobinę więcej uznania. Czemu? Cholera wiedziała. Nie pytał, nie drążył, bo ta pozycja całkiem mu odpowiadała. Jak do tej pory raczej korzystał na swojej renomie. Działała jak magnes. Przyciągała do niego kobiety pełne chęci zmiany jego nastawienia, nie je odpychała.
To zapewne miało się zmienić. Nie tylko w wiadomym zakresie, bo to już się stało. Od wielu miesięcy nie czuł potrzeby rozglądania się za kimkolwiek. Nie, gdy jego pragnienia dotyczyły jednej konkretnej osoby, nikogo więcej. Raczej w innym sensie. Tak właściwie to był naprawdę ciekawy opinii, jaka miała o nich krążyć.
- Pięć - poprawił się, kiwając głową z pełną powagą, choć praktycznie od razu przygryzł wargę, odwracając wzrok na ścianę, żeby powstrzymać uśmiech.
Nie zamierzał dać się tak łatwo odtrącić. Nie, gdy posmakował jej ust, zatapiając się w miękkości ciała, w zapachu włosów, w oddechu i w tym wszystkim, czym tak bardzo go do siebie przyciągała. Nikt inny nie potrafił robić z nim czegoś takiego, nikt tak na niego nie działał. Wampiryzm czy nie, nie był jedynym z tych frajerów, nie miał zamiaru się od niej oddalać, mogła mieć całkowitą jasność w tym zakresie.
To, że ona również tego nie planowała wyłącznie ułatwiało im całą sprawę. Nie oznaczało, że nie zamierzał się starać, aby ta idylla trwała. Oczywiście, że miał taki zamiar, zasługiwała na wszystko, co chciał, by miała. A kiedy już coś sobie założył, raczej dążył do tego, żeby to spełnić.
- Dzięki? - Nawet nie mrugnął, posyłając szeroki uśmiech w jej stronę,
Nie musiał jej mówić, że w tym momencie miał zamiar zapamiętać te słowa, wyciągając je w najbardziej właściwych momentach. Mieli to w zwyczaju, prawda? Sprawiało mu to wręcz niezdrową satysfakcję, gdy mógł odnosić się do tych wszystkich pochopnie rzuconych komentarzy o najlepszej partii, więc i w tym wypadku nie mogło być inaczej.
Tym bardziej, że zdawał sobie sprawę z tego, że prędzej niż później miała mu wytknąć upór, zaciętość czy nazwać go osłem jak zrobiła to nawet tego dnia z rana. Wtedy zdecydowanie zamierzał przypomnieć jej, że przecież jakiś czas wcześniej określiła to pewnością siebie, która w tym momencie tak bardzo jej odpowiadała.
Tak. To, że przenieśli swoją relację na zupełnie inny wymiar nie oznaczało, że mieli dawać sobie jakąkolwiek taryfę ulgową. Nie wątpił, że Geraldine również nie zamierzała oszczędzać go w jakikolwiek sposób. Znali się. Doskonale wiedział, w co się angażował, w co ona świadomie wchodziła.
To nie była standardowa relacja. Nie, gdy tak właściwie od miesięcy balansowali na pograniczu przyjaźni i tego niezręcznego stanu o krok od pęknięcia, zatarcia wszelkich granic, zostania na noc z opcją czegoś więcej niż wspólnego śniadania.
- Mhm - odmruknął z przekąsem, wciągając powietrze w płuca i uśmiechając się bez przekonania, nieco ironicznie. - Powiedzmy, że wezmę to na siebie i swoje starania a nie na to, że ułatwiałaś mi sprawę, zwiewając od mojego spojrzenia - nie, żeby sam tego nie robił.
To również wydawało się teraz odrobinę godne pożałowania. Nie potrzebowali aż tak bardzo się kryć, kiedy na siebie nie patrzyli. Kątem oka nie dało się wszystkiego dostrzec, takie starania były z góry skazane na porażkę, co było jednocześnie bardzo wygodne w kontekście krycia fizycznych reakcji, jak i po prostu śmieszne. Nieco dziecinne i niedojrzałe.
Nie dało się ukryć, że w kwestii ukrywania nie mieli sobie równych, gdy ta druga strona też skupiała się głównie na tym samym. Mieli te same reakcje, te same oczekiwania. Niemalże identyczne techniki. Całe szczęście teraz już bez konieczności praktykowania.
Na dożywocie?
Sam nie wiedział, czemu użył właśnie tego określenia, bo przecież nie odbiegali aż tak bardzo w planach, ale rzeczywiście wydawało się to właściwe. Nie tydzień, nie miesiąc, nie kilka tygodni. Lata, dekady. Był w stanie to sobie wyobrazić. Właśnie to, nic innego.
- A więc mamy jasność - stwierdził bez zawahania, kwitując to kiwnięciem głowy.
Wolność i niezależność brzmiała doskonale, jednak to, o czym teraz mimochodem wspominali wcale nie brzmiało jak coś, co miałoby ich ograniczyć. Znali się, swoje nawyki i przyzwyczajenia. Zmieniali je przez miesiące, nawet nie do końca sobie to uświadamiając. To było coś naturalnego, niewymuszonego, stałe trwający proces dostosowywania się do nowych warunków i okoliczności.
Chciał, żeby była w jego życiu, by nigdy nie wątpiła w swoje miejsce w nim, bo w tym momencie nie wyobrażał sobie innego życia niż to, które tworzyli. Stąd wynikały te wszystkie opory, nie z obawy przed zmianą. Skoro odwzajemniali swoje pragnienia, to miało wystarczyć. Cała reszta nie była taka istotna, szczególnie w tych różowych okularach.
- Jak zawsze - parsknął cicho, kręcąc głową.
No, oczywiście, że tu także wystarczyło tylko słowo. Miał wrażenie, że we wszystkim, co ostatnio robili (a właściwie: czego nie robili w wyniku dziwnego zaniechania) wystarczyły wyłącznie krótkie słowa. Tyle tylko, że nie byli zbyt wybitni w tym zakresie. Zarówno on, jak i ona. Ewidentnie nie mogła mu tego wytykać, nawet jeśli chciała.
- Touché czy coś - machnął wolną ręką, drugą w dalszym ciągu opierając na jej biodrze, nie planował się teraz odsuwać. - Nie róbmy z tego powracającego motywu. To trochę żenada - nawet, jeżeli nie planował dołączania do żadnego klubu, tym bardziej nie łowieckiego, zdecydowanie miał co innego na myśli.
I pomimo żartów, potrzebowali to sobie wyklarować, by w przyszłości uniknąć dalszego miotania się w czymś, co mogło zostać wyjaśnione w przeciągu kilku chwil.
Gdy wszystko stało się tak jasne, że aż wręcz banalne, pewne aspekty ich dotychczasowej relacji stały się absurdalnie zabawne. Może trochę podszyte pewną ironią, lecz w największej mierze po prostu śmieszne. Bowiem im bardziej mogliby się w to zagłębiać, tym jaśniejsze mogłyby być te wszystkie rzeczy, które wcześniej pokrętnie interpretowali jako niejasne sygnały.
Jacy przyjaciele spędzali ze sobą większość czasu wolnego? Szczególnie nie będąc dziećmi czy nastolatkami a dwojgiem dorosłych ludzi prowadzących w teorii osobne życia? Którzy koledzy tak często dostawaliby u siebie na noc? Kupowaliby sobie prezenty bez okazji, przychodziliby z kwiatami tak jak to parokrotnie instynktownie zrobił? Zabiegaliby o każdy uśmiech, kontakt wzrokowy, niezobowiązujący acz naprawdę wiele znaczący pretekst, by dotknąć się nawzajem?
Byli tak dobrymi przyjaciółmi, że aż beznadziejnymi.
- Strumykonogi? - Odbił piłeczkę, patrząc na Geraldine z ukosa.
Mogli tak do końca dnia. Może nie był ekspertem od stworzeń, ale całkiem nieźle znał się na akwenach wodnych. Przynajmniej na tym, co rosło w ich bezpośrednim otoczeniu czy w wodzie, bo to, co tam pływało lub dreptało - to już nie była jego bajka. Zdecydowanie.
Zresztą nawet nie próbował ukrywać, że miało go to kiedykolwiek fascynować. Szczególnie nie po wydarzeniach mających miejsce kilka miesięcy wcześniej w Snowdonii. Do tej pory zdarzało mu się myśleć o tym w kontekście czegoś odpychającego. Magiczne stworzenia nie miały mieć jego uwagi.
Starał się zatem unikać weryfikowania tego, czy jakieś tam magiczne stawonogi były warte oderwania się od wspólnego weekendu i obserwowania, zdecydowanie skupiając się na pozytywnych aspektach tego jak obecnie wyglądała ich rzeczywistość. Bez powrotu do tamtego roku, który oboje instynktownie wymazywali, jakby nigdy nie istniał.
- W razie czego powiesz jej, że spełniła swoją rolę - dodał bez wahania, chwilowo raczej woląc nie zagłębiać się zbytnio w kwestie poinformowania kogokolwiek o tym, że jakiekolwiek przesadnie wyzywające sukienki nie były już w żaden sposób konieczne.
Tak właściwie to zdecydowanie bardziej podobała mu się tamta z balu maskowego, choć nie odsłaniała aż tyle, co ta, której mieli okazję wspólnie się pozbyć. Nie zamierzał dyktować swojej dziewczynie, co powinna nosić na te wszystkie kolejne wydarzenia towarzyskie, rzecz jasna, jednak naprawdę nie było potrzeby, by stara wiedźma nadal usiłowała maczać palce w znalezieniu Geraldine kawalera.
Plan został wykonany, polowanie można było uznać za udane, partia się znalazła, została znaleziona drogą wspólnego przyciągania, więc sprawa mogła zostać zamknięta. Założenia były zrealizowane. Z pewnością musieli dopilnować konwenansów, aby mieć z nimi spokój, jednak tego dnia nie musieli się tym przejmować.
Przynajmniej był tego zdania, choć dosyć nieoczekiwanie wymknęli się z przyjęcia. Ani przez moment nie zastanawiał się przy tym, co miała sobie pomyśleć jego oficjalna towarzyszka. Prawdę mówiąc to był pierwszy moment, kiedy coś takiego przeszło przez myśli Greengrassa, który parsknął cicho pod nosem, nie ukrywając nagłego rozbawienia.
Mimo to nie skomentował tego faktu. Jedynie uśmiechnął się do siebie, składając ostatni pocałunek na włosach Geraldine i puszczając ją wreszcie, by mogła dokończyć pakowanie.
- W razie czego dokupimy, co będzie potrzebne - stwierdził, patrząc na nią bez większego przejęcia możliwością tego, że czegoś nie zabrała.
Nawet nie spojrzał bliżej na zawartość jej plecaka, jedynie rzucił okiem w tamtym kierunku. Nie znał się na temacie damskich fatałaszków. Prawdę mówiąc nie wydawało mu się konieczne, aby pakowała się w jakiś szerszy sposób, skoro i tak planowali spędzić większość czasu bez konieczności ubierania.
- Spadamy stąd? - Stwierdził zatem bez dalszego zawahania, odruchowo wyciągając rękę po plecak, żeby przerzucić go sobie przez ramię.
Lepiej, żeby się do tego przyzwyczajała. To też była jego nowa rola, instynktownie ją przyjmował.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#16
22.12.2024, 02:15  ✶  

- Jestem pewna, że nie masz pojęcia, co jest w moich wyobrażeniach... - No na pewno nie do końca, jej wyobraźnia była naprawdę bardzo kreatywna. Jasne, mógł się spodziewać ogółu, ale nie sądziła, że tak do końca mógł wiedzieć, co siedziało w jej głowie. Gdzie dokładnie chciałaby poczuć jego dłonie i usta, albo gdzie widziałaby swoje. I tak, na pewno by jej to przeszkadzało, bardzo przeszkadzało, ale nie chciała, żeby miał ostatnie słowo, więc dalej próbowała z nim walczyć - wiedziała jak się to skończy, mimo to nie przestawała tego robić. Uparta z niej była bestia, tyle, że trafiła na równie zawziętego przeciwnika.

- Mogę zacząć za nimi przepadać. - W końcu wszystko zależało od sytuacji, czyż nie? Mogłaby udawać, że nie ma nic przeciwko niespodziankom, chociaż niespecjalnie za nimi przepadała. Zdecydowanie wolała wiedzieć na czym stoi, o czym Roise zdawał sobie sprawę. Znał ją jak nikt inny. Cóż, była tego świadoma, chyba właśnie sama sobie zaprzeczała, czy coś. Zdecydowanie ją teraz ogrywał. Z czego nie była do końca zadowolona.

- To ciekawe, szkoda, że wcześniej mi o tym nie wspomniałeś. - Może mogła się tego spodziewać, tak, zdecydowanie. Miała świadomość, że nie krążyła o niej najlepsza opinia, jednak nie zakładała, że ktokolwiek mógłby chcieć to wyciągać jeśli chodzi o ich relację. Nie, żeby ją to jakoś specjalnie martwiło, bo przecież Ambroise od samego początku zdawał sobie sprawę, jak to wyglądało. Niczego przed nim nie ukrywała, była szczera, od samego początku. Ona nieszczególnie interesowała się tym, co inni mieli jej do powiedzenia, raczej unikała takich tematów podczas przyjęć, zwłaszcza, że na większości pojawiała się u boku ojca, jako jego najwspanialsza latorośl.

- Powinnam ci podziękować za twoją łaskawość? - Starała się ukryć rozbawienie, jednak średnio jej to wychodziło. Mogli sobie teraz wyciągać naprawdę wiele argumentów, tylko chyba nie było im to już do niczego potrzebne. Doszli do podobnych wniosków, bez względu na to, co o nich mówiono, ile z tego było prawdą, a ile nie, to zdecydowali się sprawdzić, jak to będzie faktycznie wyglądało. Zresztą, dla Yaxleyówny było to coś zupełnie innego. Jeszcze nigdy dobrowolnie nie weszła w żadną relację, nie na dłużej. Teraz bardzo tego chciała.

- Zaraz się zrobi dziesięć z tych pięciu. - Tak, była pewna, że to mogło eskalować bardzo szybko. To nie byłoby najpewniej żadnym problemem. Zresztą nawet jej nie było jakoś specjalnie głupio z tego powodu. Ambroise na pewno zdawał sobie sprawę, że nie pozwoliłaby sobie na taką relację z kimś, kto nie miał dla niej znaczenia. Był wyjątkowy, i chyba nawet nie bała się tego powiedzieć w głos, chociaż raczej miewała problem z mówieniem o swoich uczuciach.

Mniejszy problem miała z wyrzucaniem z siebie innych rzeczy. Była porwycza, nie zawsze sięgała wyłącznie po te przyjemne słowa. Ambroise o tym również wiedział, bo przecież spędzali ze sobą każdą wolną chwilę. Zdawał sobie sprawę na co się pisze, to nie podlegało żadnym wątpliwościom. Znali się bardzo dobrze, wiedzieli, czego mogą się po sobie spodziewać, i mieli świadomość, że to nie będą same pozytywne emocje, bo prędzej, czy później będzie musiało dojść między nimi do spiny, przy ich charakterach unikanie kłótni było najprawdopodobniej niemożliwe.

- Nie miałam innego wyjścia, szczególnie kiedy twoje ręce zaczynały się gubić na mojej łydce. - Tak, wtedy znajdowali się bardzo blisko przekroczenia granicy, była tego świadoma. Jakimś cudem jednak udało im się powstrzymać od czegoś więcej. Mieli niesamowite samozaparcie w tym, żeby trzymać się tych założeń, które wyniknęły sama nie wiedziała skąd. Nie pamiętała, jak właściwie doszło do tego, że narzucili sobie tę przyjaźń. Jakoś tak wyszło, zupełnie przypadkiem.

- W sumie tak, jak zawsze. - Szkoda tylko, że nie najlepiej sobie radziła ze słowami, zresztą on również nie był w tym najlepszy. Może z czasem się to zmieni? Szczególnie, że mogli zauważyć, że jednak te słowa przynosiły całkiem pozytywne zmiany. Cóż, pozostawało się więc uczyć na tych błędach i zacząć ich unikać.

- Jak sobie życzysz. - Tak, mogli sobie żartować, ale warto było wyklarować pewne rzeczy, które się między nimi zmieniły. Nie była to może szczególnie duża zmiana, bo właściwie od kiedy się z nim przyjaźniła, to nie spoglądała na innych mężczyzn, jednak teraz mieli co do tego jasność. Ustalili, że jest jego dziewczyną, zaczynało się robić poważnie, ale nawet jej to jakoś specjalnie nie przerażało. Było to dokładnie tym, czego chciała, zresztą od kilku miesięcy.

Faktycznie zaczęła dostrzegać te drobne rzeczy, które kiedyś nie były dla niej widoczne, które próbowała sobie wytłumaczyć w jakiś pokrętny sposób. Teraz to wydawało się całkiem zabawne, jak wokół siebie krążyli, dobrze, że mieli to już za sobą, że wreszcie udało im się to wyjaśnić.

- Potokonogi? - Cóż, pewnie mogliby tak przerzucać się odpowiedziami bez końca, najwyraźniej Roise nie miał braków w istniejących zbiornikach wodnych. Zdawała sobie sprawę, że sam temat magicznych stworzeń był mu raczej odległy, ale może to i lepiej? W końcu nie musiał wiedzieć o wszystkim z czym przyjdzie jej kiedykolwiek walczyć, szczególnie, że widział, jak może się to skończyć. To on ją uleczył, kiedy znajdowała się na skraju życia i śmierci, bardzo nieodpowiednio go wtedy potraktowała, ale cóż, to był ten moment, kiedy nie pałali do siebie sympatią, a przynajmniej na siłę starali się sobie udowadniać, że tak nie jest. Nawet wtedy miała do niego pewien sentyment, właściwie to polubiła go już na samym początku ich znajomości.

Nie zamierzała się jednak w najbliższym czasie zajmować żadnymi magicznymi stworzeniami, nie czuła takiej potrzeby, nie kiedy w końcu mogła skorzystać z okazji i zająć sie odpowiednio swoim chłopakiem. Mieli wiele do nadrobienia i chciała wykorzystać jak najlepiej te kilka dni, które mieli spędzić razem, w tej nowej, lepszej formie ich relacji.

- Na pewno będzie usatysfakcjonowana z tego powodu. - Tak, nie wątpiła w to, że Jen na pewno uzna, że to przede wszystkim jej zasługa. Już tak miała, czy powinna ją wyprowadzać z błędu? Cóż, niech i ona ma coś z życia, nie musiała wiedzieć wszystkiego. Najważniejsze, że faktycznie w końcu nie będzie musiała się tłumaczyć z tego, że mimo mijającego czasu nadal jest sama. Jej matka potrafiła być bardzo wścibska jeśli o to chodzi i usiłowała ją na siłę uszczęśliwiać, czego Yaxleyówna nie znosiła.

Już niedługo będą musieli oficjalnie zadebiutować jako para, nieszczególnie ją to martwiło, bo Ambroise był znany jej rodzinie. Korzystali z jego usług od lat, to nie był ktoś obcy, nie, żeby sądziła, że miałoby to jakieś wielkie znaczenie dla jej rodziców, chociaż może? Na pewno mogli być spokojni, trafiła w końcu w dobre ręce, właściwie to najlepsze. Na pewno będą mu wdzięczni za to, że Geraldine aktualnie stała się jego problemem...

- Tak, chodźmy, nie ma sensu tutaj dłużej zostawać. - Może i by się znalazł, ale juz ustalili, że chcą spędzić najbliższy czas gdzieś indziej.

Powstrzymała się przed przewróceniem oczami, kiedy wyciągnął rękę po jej plecak, cóż, chyba powinna do tego przywyknąć, nawet jeśli była bardzo samodzielna kobietą, która ze wszystkim jak do tej pory radziła sobie sama. Jeśli tego właśnie chciał, to nie zamierzała mu w tym przeszkodzić, korona jej z głowy nie spadnie, jeśli nie będzie musiała dźwigać swoich rzeczy.

Opuścili wreszcie jej mieszkanie, chyba w ostatniej chwili, aby znaleźć się na miejscu o czasie, bo powoli zaczynało się ściemniać, a musieli przecież jeszcze ogarnąć jego rzeczy. Cóż, dobrze by było, aby przeniósł do jej mieszkania chociaż ich część, bez sensu było właściwie dzielić dom na dwa mieszkania, kiedy spędzali ze sobą tak wiele czasu, zamierzała do tego wrócić, kiedy znowu znajdą się w Londynie, może to było dosyć szybkie, ale nie widziała powodu dla którego nie mieliby ze sobą zamieszkać, zwłaszcza, że spędzali ze sobą niemalże każdą wolną chwilę.


Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (9169), Ambroise Greengrass (11036)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa