- Podpuszczasz mnie? - W jego głosie pojawił się niski ton. - A więc zapewniam cię, że to mamy. Zamierzam sprawić, że zapomnisz o wszystkim, co było wcześniej. Zamierzam zrealizować wszystkie twoje fantazje. Jedna... ...po... ...drugiej - utrzymywał kontakt wzrokowy, przeciągając językiem po zębach i nie odwracając wzroku nawet na chwilę.
Nie, zdecydowanie lubił patrzeć na nią w ten jawny sposób. Sunąć spojrzeniem po ciele dziewczyny na równi z opuszkami palców czy wargami, które tego popołudnia również odnajdywały swoje ścieżki na jej ciepłej skórze. Teraz trzymał ręce przy sobie. No, przynajmniej na tyle, na ile był w stanie to robić, od czasu do czasu łapiąc się na tym, że niemalże już sięgał ku niej, żeby po prostu móc ją dotknąć.
Nawet nic więcej. Po prostu poczuć fizyczną obecność Yaxleyówny, uświadamiając sobie, że to nie były żadne majaki. To nie był wyłącznie sen. Nie miał gorączki, nawet jeśli ciepłe fale cały czas ogarniały jego ciało. Nie musiał się ograniczać, nie potrzebował wahać się przed czymkolwiek, o czym pomyślał.
Tego popołudnia rozumieli się na zupełnie nowej płaszczyźnie. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej a przecież to był dopiero początek. Zarówno ich otwartej cielesności niesplątanej ograniczeniami, jak i czegoś więcej. W końcu nie chodziło wyłącznie o chwilowe pożądanie seksualne bez czegokolwiek innego.
To nie było to. To, co mieli było inne od wszystkiego, co było mu znane. Głębsze, wielowymiarowe. Nie do końca wiedział, w jaki sposób powinien to wszystko odbierać, ale był pewien, że z czasem miało być im łatwiej. Już teraz to wszystko przychodziło niemalże tak łatwo jak oddychanie. Nareszcie pełną piersią i bez obaw duszenie się w układzie bez przyszłości.
Wiele się zmieniło. Wszystko działo się naprawdę szybko, ale jednocześnie po długim czasie. Po kilku miesiącach, nawet jeśli ten dzień wydawał się szaleństwem chwili. Najważniejsze, że wreszcie postanowili zaryzykować, mimo tych wszystkich wewnętrznych obaw o stratę tego, co budowali.
Wiele uległo zmianie - fakt, jednakże całkiem zabawnie było dostrzec, że niektóre zachowania nadal pozostały niezmienione. Na przykład to, w jaki sposób usiłowała się z nim droczyć. Niemal wywrócił oczami.
- Czekaj, czekaj - przerwał jej w połowie słowa, teatralnie unosząc dłoń nieco ponad pierś Geraldine i z przekrzywioną głową łypiąc na dziewczynę. - To zatrważająco szczerze brzmi jak ta wampirzyca wodząca młodych kawalerów na pokuszenie, przed którą mnie ostrzegano. Dobrze się z tobą bawić, napawać się twoją obecnością, wyssać z ciebie krew, wypruć cię z życiodajnej energii, nic więcej - gdyby nie to, że doskonale wiedział, że to tak nie wyglądało, mógłby poczuć się urażony sugestią braku dalszych, długofalowych planów wobec niego i ich związku.
Bowiem to bez wątpienia był związek, nawet jeśli całkowicie świeży, ledwie kilkugodzinny, aczkolwiek już bez wątpienia całkiem intensywnie eksplorowany. Z naprawdę godną podziwu zaciętością i zaangażowaniem poznawali się od tej całkowicie nowej strony.
Dlatego w żadnym razie nie miał wątpliwości, że to był po prostu niezbyt trafny dobór słów a nie podświadomy przekaz, według którego wolała nic nie zakładać. Zresztą, prawdę mówiąc, Ambroise również wolał, aby niczego nie zakładała. Tyle tylko, że raczej bardziej dosłownie.
Mogliby zostać nago w łóżku, kotłując się w pościeli bez myślenia o tym, aby stąd wychodzić. Nikt by im raczej nie przeszkadzał. Mieliby dla siebie bardzo dużo czasu, bo to nie uległoby zmianie. W cztery dni dało się wyśmienicie zatracić. A przynajmniej tak zakładał, bo jeszcze nigdy nie robił z nikim aż tak daleko idących planów. Bo tak - mogła mówić, co chciała. To były plany.
Mieli je dla siebie tak samo jak oczekiwania, które może nie padały na głos, ale nie musiały. Były dostatecznie wymowne. Jasne i satysfakcjonujące. Przedstawili je sobie w dużo lepszy sposób niż przy pomocy słów, bo gestami. Tymi wszystkimi żarliwymi pocałunkami, ciałami oplecionymi wokół siebie tak blisko, jakby mogli się ze sobą zlać. Gorącem topiącym skórę, głębokimi pomrukami i jęknięciami tłumionymi w poduszkę albo w przyciśnięte, spragnione usta. Raczej nie pozostawili zbyt dużego pola dla wątpliwości.
- Zadziałała - pokręcił głową z dezaprobatą a jego usta wykrzywiły się w ironicznym grymasie pełnym nieskrywanego przekąsu. - To były naprawdę męczące godziny na kanapie - stwierdził.
I w żadnym razie nie miał tu na myśli swojego kręgosłupa, który raczej nie był mu zbyt wdzięczny za zwłokę w wykonaniu tego kolejnego kroku. W innym wypadku nie musiałby spędzać tego czasu na przewracaniu się z boku na bok, szukając sobie wygodnej pozycji. Ze świadomością, że taka istniała wyłącznie w ciepłym łóżku jego najdroższej przyjaciółmi. W objęciach kobiecego ciała. Z jej włosami łaskoczącymi go w szyję i dłonią nisko na podbrzuszu.
- Najwyraźniej we wszystkim musimy być po prostu wyjątkowi - wzruszył ramionami, jakby to było nic takiego.
W istocie, gdyby nie to, że dotarcie do tego, czego w rzeczywistości pragnęli nie zajęło im po tym długo, byłoby to znacznie bardziej uporczywe. Alkohol powinien pomagać. Zamiast tego wszystko przeciągnął i skomplikował. Zupełnie niepotrzebnie.
Ale przecież już mieli jasność, prawda?
Zatrzymał się w połowie ruchu, dopiero po kilku sekundach ponownie się ruszając. Przerwał jednak zapinanie koszuli po to, aby na moment zbliżyć się do dziewczyny, stając tuż obok. To było istotne pytanie. Bez wątpienia.
- Mhm - kiwnął głową, wbijając w nią spojrzenie. - Jeśli tego sobie życzysz - przeciągnął palcami po jej dłoni, ujmując ją delikatnie. - Bo dla mnie to raczej jasne - od samego początku chciał od niej właśnie tego, o czym mu teraz mówiła: wyłączności.
Nigdy nie powiedziałby, że zmieni swoje podejście w tym zakresie. Nie przewidywał podobnego obrotu spraw, raczej nastawiając się na wieczne singielstwo, ale w ostatnim czasie wszystko się zmieniło.
Nie dostrzegał innej możliwości niż tego, by byli dla siebie kimś oficjalnym, pojawiając się razem na wszystkich wydarzeniach już nie jako przyjaciele a jako partnerzy. Ktoś mający wobec siebie nawzajem poważniejsze zamiary niż wyłącznie przelotny flirt czy wymuszone towarzystwo.
A jednak najwyraźniej potrzebował, aby ponownie zwróciła mu uwagę. Nie zamierzał przyjmować tego za potwarz. W żadnym razie. Nie w tych okolicznościach, jednak bardzo powoli uniósł jej rękę do ust, składając pocałunek na wierzchu ciepłej dłoni i przytrzymując ją przez chwilę w górze. Ze wzrokiem wciąż zawieszonym na błękitnych tęczówkach Geraldine.
- Czy mogę mieć zaszczyt nazywać cię swoją dziewczyną? - uniósł brwi w sugestywnym geście, który mówił więcej niż słowa.
Wbrew pozorom wcale się z niej nie naigrywał. Jedynie brał pod uwagę to, co mu zasugerowała, a co niewątpliwie powinien zrobić już wcześniej. Po prostu nie był najlepszy w tego typu tematach, nie myśląc o tym, skoro wydawało mu się, że mają jasność.
Mimo to podszedł do tego poważnie, dopiero po chwili puszczając jej dłoń i odsuwając się, aby dać dziewczynie przestrzeń do dalszego zbierania rzeczy i przygotowywania się do wyjścia, choć przez ten cały czas zdecydowanie uciekał mu ku niej wzrok. Mógł być w innej części pokoju, jednak w myślach dalej jej dotykał.
- Łowcy? - Uniósł brew, nawet jeśli nie mogła tego dostrzec obrócona do niego plecami. - Już nie mogę się doczekać - mimo że ton głosu Ambroisa był pozbawiony jawnej ironii, kontekst odpowiedzi był raczej jasny.
Bez wątpienia nie cieszył się na tę okoliczność. Jasne, zamierzał spełniać swoje powinności. Tak jak Geraldine. Natomiast to nie miało być nic fascynującego. Raczej nie sądził, aby było.
- A co, jeśli powiem, że nie dotrzemy ani na spotkania Artemis, ani Towarzystwa Herbologicznego? Zamiast tego zabiorę cię w miejsca, o jakich nawet nie marzyłaś. Będziemy eksplorować nie tylko naturę - zapewnił gładko, przeciągając palcami w dół biodra Geraldine.
Gdyby się nie odsunął, najpewniej mogliby posunąć się znacznie dalej niż do prowadzenia dyskusji na temat ubioru adekwatnego do wizyty nad morzem. Te spodnie być może nie były zbyt praktyczne, jednak z pewnością nie pozostawiały zbyt wiele dla wyobraźni. Przynajmniej, kiedy jeszcze chwilę wcześniej leżało się razem w łóżku, odkrywając każdy fragment miękkiej skóry pod opiętym materiałem.
Na ich szczęście (a może nie?) miał dostatecznie dużo silnej woli, żeby oprzeć się pożądaniu, robiąc krok w tył i przenosząc wzrok na okno, za którym powoli zachodziło słońce. Musieli się faktycznie pospieszyć, jeśli chcieli dotrzeć na miejsce o odpowiedniej porze. Nie za wcześnie, aby mieć odrobinę prywatności w trakcie szukania sobie lokum (choć jedno miał już wstępnie wybrane, o ile nic się tam nie zmieniło), ale też nie za późno, żeby nie robić tego całkowicie po ciemku.
- Choć ponoć mają tam jakieś... ...coś - skwitował to machnięciem ręki, w pierwszej chwili nawet pamiętając, czymże to było, ale zapomniał tego praktycznie w momencie, w którym słowa zaczęły padać z jego ust.
No cóż - nie był najlepszy w terminologii spoza jego zawodowego zakresu. A raczej patrząc na to jak wyglądała tamta noc na balu i to, co robił wtedy czarodziej pokurcz opowiadający dyrdymały, Ambroise raczej nie zamierzał popisywać się swoją ignorancją. Nie mógł ściemniać odnośnie czegoś, o czym nie miał zielonego pojęcia. Nie przy kimś pokroju i doświadczenia jego dziewczyny. Akurat tego był pewien.
- Jakieś ultrarzadkie magiczne ryby czy tam inne stawonogi... ...morzonogi - uściślił, by nie pozostawiać tego tematu kompletnie bez domknięcia, całkowicie celowo sprowadzając to do czegoś, co brzmiało jeszcze bardziej absurdalnie od początku jego wypowiedzi.
Po to, aby go więcej nie pytała, nie zadając mu zbyt wiele pytań o to, o jakim gatunku mógł mówić. Zresztą i tak nie byłby w stanie odpowiedzieć.
Prócz tego jednak nie był aż takim ignorantem, żeby nie wiedzieć, że nie istniały morzonogi, tak samo jak oceanonogi, jezioronogi oraz wszystkie inne wariacje na temat zbiorników wodnych, które mogły zamieszkiwać żywe stworzenia. Po prostu nigdy nie przeznaczał zbyt wiele czasu na edukowanie się w zakresie fauny. Czy to wodnej, czy też nawet lądowej. Zdecydowanie wolał podziwiać inne cuda natury.
- No dobra, skoro tak stawiasz sprawę - kiwnął głową, nawet jeśli dalej nie sądził, by tego faktycznie potrzebowała.
Mimo to nie zamierzał oponować. Wręcz przeciwnie, planował grzecznie wziąć torbę czy inną walizkę, którą chciała ze sobą zabrać. Tyle tylko, że jeszcze nie teraz. W tym momencie nie zamierzał się od niej odrywać, szczególnie gdy do niego przylgnęła, kładąc głowę na jego ramieniu. Odruchowo pocałował ją w czubek nosa.
- Mogę je z ciebie ściągnąć szybciej niż w pół dnia. Tyle tylko, że nie wiem czy będziesz zadowolona z efektów ubocznych - stwierdził, przekrzywiając głowę tak, aby oprzeć ją o włosy Geraldine. - Coś jak z tym gorsetem - uściślił, choć nie sądził, aby to było konieczne, raczej domyślała się, co miał na myśli.
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down