- A jakie to ma znaczenie? - po raz pierwszy odkąd się znali, w tonie głosu Lestrange'a pojawiła się kpiąca nuta. Kącik ust wyciągnął się ku górze, a wzrok przesunął w bok, na kubki. Teraz on nie patrzył w jego oczy, jakby nie mógł znieść ich widoku. Jakie to ma znaczenie, skoro już wyrobiłeś swoją opinię, Nick? - Z mojej głowy wyszła w chwili, kiedy się obudziłem. Sam.
Szpileczka, rzucona prosto w kącik oka. Nie mógł sobie darować. Wzruszył ramionami, powoli się rozluźniając. Kolejne oskarżenie, postawa defensywna. I to w chwili, kiedy oferował mu pomoc? Ewidentnie rozczarowany tym, jak przebiega ta dyskusja, przeniósł wzrok z powrotem na Traversa. W jego oczach nie było już złości, nie było również tej miękkości, którą prezentował zaledwie chwilę temu. Była pusta, brutalna obojętność.
- Dosłownie: do piekła - mruknął jadowicie, jakby nagle zirytowany faktem, że musiał mu powtórzyć to, co powiedział przed chwilą. - Czerwone niebo, ścieżka ułożona z trupów. Kroczyłem po truchłach najbliższych, widziałem każdego jednego z mojej rodziny. A na górze stał On.
Jego głos był spokojny, tak jakby właśnie deklamował mu to, co zjadł na śniadanie, a nie koszmar, który przeżył we własnej głowie. Lekkie drgnięcia mięśni jednak świadczyły o tym, że i jemu również mówienie o tym, co się stało, przychodziło z trudem. Nie była to jednak tak wielka trauma, jak u Nicka. Bo on przekuł ją w coś innego. A to, że wtedy krzyczał i ciało oraz umysł odmawiały mu posłuszeństwa... Tego Nicholas wiedzieć nie musiał.
- Musiałem umrzeć, by wrócić do tego świata. I zginąłem. Zginąłem, odrodziłem się tu, a potem wyniosłem cię o własnych siłach, upewniając się u wiedźmy, że przeżyjesz. Wróciłem do ciebie, a teraz pytasz mnie: po co? - niemalże wysyczał, mrużąc oczy. Zaciśnięte szczęki były w takiej pozycji tylko na moment, lecz był to moment wyraźny i widoczny. Sam nie wiedział czego chciał? Być może. Nie wyglądał na zranionego szczeniaka, który przyjmie więcej ostrych słów i będzie merdał ogonem - przeżył już dość kopnięć by wiedzieć, kiedy się wycofać. Gryźć ręki również nie zamierzał. Podobnie jak brać kluczy. Nicholas stawał się znowu sobą, więc... Lestrange zrobił kolejny krok, obracając się bokiem do byłego współlokatora. Pęknięcia w lodowym murze Nicholasa zdawały się zasklepiać.
- Zapomnij - ruszył w stronę wyjścia. Kluczy z blatu nie wziął. Mógł się martwić, czy z nim będzie wszystko w porządku: nie będzie jednak stał bezczynnie i słuchał tego jadu, który płynął z jego wnętrza. Dość miał już własnego. Nie miał zamiaru stać przed nim i skamleć jak pies - czasy, gdy to robił, minęły bezpowrotnie wraz ze śmiercią Roberta. - Nie chciałem tu zostawać, tylko upewnić się, że nie będziesz miał powtórki z rozrywki. Chociaż eliksiry przenieś niżej.
Przeszedł obok stołu i chociaż widział połyskującą stal, to nie zawiesił na niej wzroku na dłużej. Szedł po płaszcz i najzwyczajniej w świecie chciał wyjść. Klucze nie będą mu potrzebne, skoro nie jest tu mile widziany, chociaż przed chwilą Nicholas sam mówił, żeby swoją parę zatrzymał. A on i tak się dowie, czy z nim wszystko w porządku: czy tego chciał, czy nie.