• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Reszta świata i wszechświata v
1 2 Dalej »
[07.09] Tylko kochankowie przeżyją

[07.09] Tylko kochankowie przeżyją
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#11
14.03.2025, 00:49  ✶  
Niewzruszenie słuchał dąsów, żałując nieco, że wampirza fizjologia uniemożliwiała niestety zasłuchanie się w melodie martwego już serduszka, takiego uroczo spłoszonego. Czy wrzucił ją na głęboką wodę? Nie postrzegał tego w ten sposób. Dwór oczywiście był drapieżny, ale nie zakładał, aby ktoś bez tytułu, bez nazwiska i bez podstaw francuskiego zamierzał tu zabawić dłużej niż czas niezbędny do zaspokojenia wstępnej ciekawości. Była zbyt bezpośrednia, zbyt harda w spojrzeniu, by odnaleźć się w ażurowych tkankach wersalu. Wyrok zapadł przed przedstawieniem sprawy.

Chwilę milczał, jakby obrażony, można było tak sądzić przez moment, że poszło mu w pięty. Zaraz potem odezwał się z podobną swobodą, ot, przecież rozmawiali, a ona przedstawiła mu swoje preferencje. Może byłby bardziej przejęty, gdyby zobaczył zgaszony blask w jej oczach, gdy zakładał na jej głowę koronę. Może byłby bardziej przejęty, gdyby mu w ogóle zależało, na czymś więcej niż wieczorna rozrywka na koszt jego słodkich pacynek. Skłamałby, gdyby powiedział, że oczekiwałby od niej uległości i poklasku. Nie zależało mu. Podobnie jak jego gość stronił od wampirów, żywiąc do nich nic ponad nieskończoną niechęć, ograniczając kontakt do niezbędnego, dyktowanego pełnioną funkcją objętą raczej przez zasiedzenie i zbyt brutalne rozwiązywanie frustracji wobec poprzedniej Głowy.

Na wzmiankę o nadwyrężeniu zdrowia tylko prychnął.

– Czwarty rząd. Markiz d’Avery. Sądze, że to przez jego preferencje ukierunkowane raczej na młodych chłopców, aniżeli dziewczęta, jeśli ma to dla Ciebie znaczenie. Może okazać się przyjemnym wyzwaniem, choć oczywiście jeśli jesteś zmęczona podróżą, mogę odpowiednio zaaranżować wasze spotkanie. I proszę Cię mon petite L, te tłuste robaczki mają tu wszystko, czego potrzebują do szybkiego powrotu do pełni sił. Nic im nie będzie. – Zieleń sukni syciła oko. Sukni wyjątkowej, z pewnością błogosławionej magią transmutacji. Czy unosząca się wokół słodka woń wina i przyjemnej śródziemnomorskiej bryzy była w ogóle prawdziwa? Mogła zacząć mieć wątpliwości, skoro jak widać, nie miał żadnych oporów stosować magię wśród śmiertelnych.

– Ewentualnie piąty rząd, jeśli mimo wszystko zdecydowałabyś się na kobietę. Lady Visenna jest bardzo bogobojna i nie lubi tego typu zabaw, ale wewnątrz… mmm… jej stłamszona energia jest zawsze przyjemnym wybuchem. – Wypuścił ją, nadając kierunek odśrodkowy, by pochwycić, tym razem za drugą rękę, aby wspólnie mogli przejść pod baldachimem wzniesionych w górę rąk. Lady Visenna okazała się być roześmianą Herą, która absolutnie nie wyglądała na osobę, która mogłaby się źle bawić. Z drugiej strony jej strój zabudowywał całą szyję, skrzętnie ukrywał nadgarstki, bardziej niż było to konieczne. I… tak, czy wychwyciła zazdrosne spojrzenie, gdy obok niej przechodzili?

Pawana nie zamierzała się skończyć, zapętlona w przyjemnym spacerze.
– Dobrze, otworzyłem tę rozgrywkę, nie mam nic przeciwko –
jakże łaskawie z jego strony – byś wybrała swój oręż do zemsty. Wszak udane małżeństwa nie są udane jeśli brak w nich sprzeczek. – W kadencji, w zamknięciu kompozycji dotarli w końcu do fontanny, gdzie hrabia ujął złoty kielich i napełnił go po brzegi z fontanny, aby wręczyć go swojemu nadąsanemu gościowi w niskim, choć bardzo zadziornym ukłonie. – Dla mojej pani… – mówił wciąż po angielsku, nic sobie nie robiąc, że połowę gości zwija z faktu, że nie jest w stanie podsłuchać czy choćby sczytać z ruchu warg, o czym rozmawiali. W tle rozbrzmiewała nowa, szybsza melodia couranta. Część z młodszej gawiedzi zaczęła tańczyć, pozostali podzielili się w mniejsze podgrupki, ale większość skłębiła się wokół nich, wokół wodopoju, czy raczej winopoju.

Sztafaż
160 cm / 55 kg / kasztanowe włosy i zielone oczy

Lucy Rosewood
#12
16.03.2025, 00:50  ✶  
Pierwszy błysk w oku. Już nie zachwytu, a raczej zaciekawienia przedstawionym przez niego menu, z którego oba pozycje wydawały się dość zachęcające. Jedno zdecydowanie będzie wyzwaniem, skoro młode damy nie pasowały wskazanemu przez hrabiego markizowi, ale Hera… Jakże byłoby zabawne wgryźć się w tak szczelnie zakryty nadgarstek bogini, która już dawno powinna zmienić swoje zwyczaje i morale, bo zamiast tego gniła jedynie, trzymając się starych przekonań. No i ten przebłysk zazdrości… To mogłoby rzeczywiście być całkiem ciekawe.

Drugi błysk w oku i kolejny rodzaj zaciekawienia, tym razem wymieszanego z pewnym niedowierzaniem.
– I jak wmawiasz im, że nic takiego się nie wydarzyło? – spytała zaintrygowana, jednocześnie myśląc, że tak jak i Olimp musiał się kiedyś skończyć, tak i hrabia swoimi pomysłami powoli kreślił kres własnej władzy. Z tym że Olimp, po chmurze wieków ciemnych, został odzyskany, a autorytet jednego wampira, który zbyt swawolnie poczynał sobie w zakresie jawności magii? Tu już miała wątpliwości.

Nigdy przecież tego nie sprawdzała. Magii i mugoli nie należało za bardzo mieszać, więc nawet nie przyszło jej to do głowy.

Trzeci, ostatni błysk w oku, ten w którym do zaciekawienia doszła ponownie pewna irytacja, kiedy taniec dobiegł końca, a jej został wręczony kielich z winnej fontanny.
– Dlaczego to zrobiłeś, hrabio? – spytała, wpatrując się w przelewającą się czerwień, z której zachwyceni uczestnicy zabawy nabierali do kieliszków nektaru. Krople odznaczyły się na kilku kosztownych strojach, ale goście najwyraźniej nic sobie nie robili z efektów ubocznych błogosławieństwa boga wina.

Powróciła spojrzeniem do swojego rozmówcy. Dionizos, który przyniósł ukojenie zrozpaczonej Ariadnie, nigdy nie kojarzył jej się z tym samym Dionizosem, który upijał się z bachantka w ogrodach. Hrabia natomiast nie kojarzył jej się z żadną z tych wersji bóstwa. Nie. Hrabia zdecydowanie byłby lepszym bogiem wiatru północy, gotowym gwałtownie poczynić szkody na jej dumie, a jego przyjemne dla oka rysy twarzy, były dokładnie takie jak wiatr, który by reprezentował - jednocześnie orzeźwiające jak i zmuszające do odwrócenia się po jakimś czasie. Nie odwróciła się jeszcze tylko z przekory.
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#13
16.03.2025, 01:19  ✶  
Miał dziwnie miłe, łechtające ego uczucie, gdy patrzył jak kobieta wrzucona w morskie odmęty dworskich intryg po pierwszym szoku zetknięcia z lodowatą wodą nagle pokrywa się srebrzystą łuską, odkrywając prawdę o własnej naturze. A może odkrywając nawet nie przed sobą, a przed nim, z jaką swobodą mimo lichości doświadczeń staje naprzeciwko i żąda odpowiedzi. Była wciąż małym jajkiem na drodze do nieskończoności, ale był ciekaw czym jej skorupka nasiąknie, był ciekaw jaki on mógłby mieć na to wpływ. Był zdziwiony, że nie wie tylu rzeczy. Był zachwycony, że drąży, że pyta, że pyta konkretnie jego. Wbrew intencji, karmiła jego i tak napuchnięte krwią paryżan ego.
– Z czasem sama się nauczysz, z czasem mogę Cię nauczyć. Nic prostszego, niż pociągnąć kilka strun o tu… – miękkie białą materią palce pogładziły jej skroń, gdzie jeszcze kilka wieczorów temu na taką pieszczotę pozwalały sobie tylko płatki zwróconego kwiatu, by złapać zapodziany kosmyk i ułożyć go odpowiednio wobec złocistego atrybutu dzisiejszej władzy.

Przyjęła wino, więc odwrócił się by sięgnąć drugi toż samy kielich dla siebie. Zamiast odpowiedzi oplótł jej dłoń o swoje ramię, upijając nieco słodkiego ulepku, aperitifu prawdziwej kolacji. 
– Chodź, powiem Ci, ale nie tu – szepnął, ruszając w stronę altany, nie mogąc przestać się uśmiechać. I nie chodziło nawet o spojrzenia, które ich odprowadzały. Było po prostu w niej coś przyjemnie odświeżającego i jak nie lubił anglików, jak nie lubił wampirów tak po prostu, to towarzystwo lady L jak dotąd biło rekordy akceptowania przez niego jednych i drugich.

Gdy już zajęli  wygodne miejsca, w urokliwym zacisznym miejscu, otoczeni marmurowymi arabeskami, śpiewem nocnych ptaków i lekką, nieustającą bryzą lekkomyślności, a kielichy stuknęły o marmur między nimi, Gabriel rozwiązał wstążkę trzymającą maskę i pozwolił na moment odetchnąć twarzy. Jego oczy były i tak podkreślone kreską i ciepłym cieniem purpury, twarz w kontrze do preferowanej bladości pociągnięta różem, aby skuteczniej udawać alkoholowe upojenie. 
– Zawsze chodzi o smak – powiedział bardzo powoli rozsiadając się wygodniej i mniej dworsko, bardziej… żołniersko. Jakby dłonią odebrał swojej twarzy nie tylko złoty poblask, ale i pewną pozę, którą wkoło roztaczał.

– Strach jest najprostszy do osiągnięcia, zbyt szybko jednak się nudzi. Podniecenie jest następne w kolejności, znajdujące się po drugiej stronie szali życia i śmierci… Przyjemnie natlenia, ale bez dodatku migotliwych iskier zakochania, jest niemal tak łatwe do osiągnięcia jak to wino płynące obecnie z fontann. – cyknął odchylając głowę, by móc przez moment popatrzeć na misterną mozaikę zdobiącą sufit tego skromnego przybytku, przedstawiającą splecione ze sobą ciasno róże.– Zatem dla dobrego, musującego wrażenia na podniebieniu - strach lub podniecenie. Trzeba jednak drążyć dalej. Jeden gest moja pani, jedna podrasowana zaklęciem suknia, a już masz dostęp do bardziej wysublimowanych odczuć, a one wszystkie osadzają się w krwi na kilka, czasem kilkanaście godzin. Zaskoczenie. Ciekawość. Niespełnione pragnienie i w końcu zazdrość. To stadko zbyt długo przebywa w swoim sosie, by reagować intensywniej na roszady, tu czy w Wersalu. Ale nowy, oszałamiająco piękny klejnot… Pobudza wyobraźnię i nie pozwala przejść obojętnym. – Nawet nie zamierzał mydlić jej oczu opowiastkami o tym, jak to był przekonany, że sprawi jej tym przyjemność. Wierzył jednak, że nagroda, że szyja w którą się wbije, żyły które rozerwie, wynagrodzą jej chwilowy dyskomfort. Z resztą, nie dobrał gości przypadkowo. I o ile w wielu oddzielnych sprawach być może prosiłby ją o ograniczenie swoich morderczych zapędów, o tyle życie każdego jednego z obecnych, mógłby spokojnie złożyć na ołtarzu tej obiecującej znajomości.

I rzeczywiście mało miał z Bachusa, chyba, że byłby on, w samym środku orgii, pokryty krwią jak winem, winem jak krwią, w szalonych bachanaliach, w których rozum umyka wobec pragnień ciała, w których słodki czerwony ulepek odkrywa prawdę o człowieku i potworze. Nie był Bachusem, który dawał się napić. Był tym, który sam miał nieutulone pragnienie, a wszyscy wokół mieli się śmiać, mieli tańczyć, mieli otwierać swoje żyły w finezji młotka rozwierającego beczki z winem. 

Przez moment, gdy skończył mówić, zadowolony brzmieniem własnego głosu, mimo paskudnej wyspiarskiej mowy, cień przebiegł po jego twarzy, myśl dziwna i widocznie niepokojąca domagała się posłuchu. Myśl, którą od razu chciał odsunąć od siebie, odwracając wzrok ku tańczącym. Podziemia jego rezydencji były głodne jak on. Zapach róż czuł poprzez własną iluzję z tych kilkudziesięciu metrów. Pierwszy raz jednak odkąd pamiętał, poczuł wewnętrzny sprzeciw wobec dewastacji spoczywającego obok niego nieśmiertelnego pąku, który idąc za wizją zasadzoną przez umiłowany artefakt, tak pięknie wyglądałby u stóp różanego ołtarza. Odwrócił się. Odrzucił pomysł, a rysa na obsydianowej statule była tylko z pozoru niezauważalna, prawdziwie możliwa do poczucia tak przez niego, jak i dziwaczny w swej obrzydliwości przedmiot. Poruszył się niespokojnie, wytrącony z równowagi, zwilżył gardło winem, po czym nieco bezmyślnie przeszedł do prezentacji swoich owieczek, kierując myśli na tor własnego polowania, z pełnią świadomości, że bez względu na jej decyzję, ktoś dzisiaj umrze.

Sztafaż
160 cm / 55 kg / kasztanowe włosy i zielone oczy

Lucy Rosewood
#14
17.03.2025, 13:06  ✶  
Zawsze chodzi o smak…
Rozejrzała się po altanie, ale jednak marmurowe arabeski przegrywały w konfrontacji z bladą twarzą jej gospodarza, zwłaszcza wiedy, gdy zdjął z niej maskę.

Krew nie była dla niej ucztą. Krew była pożywieniem, które musiała niechętnie przyjmować, więc nie zamierzała go w jakikolwiek sposób urozmaicać. Piła i kończyła pić. Byle mieć  z tego jak najmniej satysfakcji, bo inaczej, jeszcze zaczęłoby jej się to życie podobać.

– Hm… Rozumiem więc, że posłużyłam Ci dzisiaj za… Przyprawę? – skomentowała, odwracając na chwilę wzrok, by przyjrzeć się gromadce ich poddanych, próbując nie myśleć o tym, jak bardzo chciałaby teraz poczuć na języku smak o którym jej opowiadał. Może i jej komentarz wydawał się pobłażliwy, ale w rzeczywistości… W rzeczywistości zapamiętywała każde jego słowo.

Odwrócił się, ale nic szczególnie sobie z tego nie zrobiła, zrzucając to na specyficzność całego ich gatunku. W końcu wampiry takie były. Dziwne. Zbyt… Inne, ale nie tylko ze względu na swoją przypadłość, a zachowanie które wydawało się jedynie pogłębiać z wiekiem. Nie potrafiła nawet do końca wyjaśnić tej inności, ani jednego źródła odrazy, którą w niej ona wzbudzała. Naturalną koleją rzeczy byłoby więc, aby po prostu skupiła się na ludziach, których przecież znała. Była kiedyś jednym. Ale ludzie… Ludzie też się zmienili. Wydawali się bardziej naiwni, krusi, a mugole nigdy wcześniej nie byli dla niej tak bliscy czarodziejom, jak teraz.
– Chciałabym zasmakować kogoś, kto myśli, że wygrał – powiedziała nagle niespodziewanie. – Przedstawiłeś mnie jako lady posiadającą mugolskie ziemię i tytuł. Jestem pewna, że znajdzie tu się arystokratą który pilnie potrzebuje majątku by nie stracić swoich wpływów i chętnie spróbuje uwieść naiwną pannę, zabrać ją z objęć samego hrabiego. Chciałabym spróbować jego satysfakcji, szoku, a potem przerażenia. Chciałabym aby potem obudził się skołowany nie rozumiejąc co się stało, bo przecież prawie podbił serce głupiutkiej Brytyjki.

Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#15
18.03.2025, 01:25  ✶  
Do tej chwili, nigdy by nie powiedział, że zaklęta rzeźba zapomnianego bóstwa bywała zazdrosna. Ludzki posąg o dziwnej lśniącej powierzchni pokrytej setkami, jeśli nie tysiącami odseparowanych od siebie części ciała, tak głów, korpusów czy kończyn, miał swoją świadomość, tego był niemal pewien, słysząc jego śpiew we własnym martwym ciele, czując mrowienie ekscytacji i podniecenia, które nie należało do niego, ale było współistotne mu - pierwszemu i jedynemu wyznawcy słodkich możliwości, które tak hojnie ofiarowywane mu było przez splugawioną kaplicę. Ze wszystkich odczuć, nigdy jednak zazdrość, ale rozpoznał ją od razu, jako cudzą, obcą, małą lecz wzmagającą na sile z każdą chwilą rozchylającej nowalijkowe płatki sympatii, którą odkrywał w sobie wobec dziewczęcia.

Hrabia gardził ludźmi. Gardził wampirami. Lucy zaś z finezyjną prostotą łączyła to, co było najlepsze w obu koegzystujących wokół niego gatunkach. Oczywiście była wampirem, przyjemnym było rozluźnić nogi, zdjąć z siebie personę i przez moment powspominać kim się było. Porozmawiać z kimś, kto nie był workiem na krew. Kto był w stanie zrozumieć, co miało się na myśli, gdy ktoś wspominał o głodzie. Z drugiej strony, miała w sobie soczystą świeżość i ciekawość świata. Ludzkie nieopierzenie, człowieczeństwo, które sprawiało, że mimo wszystko wampiry pozwalały ludziom istnieć. Za którym tęsknota sprawiała, że wampiry chciały z ludźmi rozmawiać. Proporcje zdawały się boskie, każde jedno słowo wysmykujące się z jej drobnych, różanych ust potwierdzało jego przypuszczenia i sądy. Każde słowo wzmagało wewnętrzny konflikt, który znalazł swoje korzenie w tej skromnej altance.

Nie odpowiedział na pytanie, nie kłopocząc się w tym by odpowiadać na oczywiste oczywistości. Ale gdy skończyła przedstawiać mu swój plan, swoje pragnienie, swój głód, mogła odkryć że wpatruje się w nią z całą intensywnością właściwą wampirom. Jego uśmiech był szeroki, zdobny w ostre zwieńczenie kłów, które mógł swobodnie przy niej pokazać, mógł odłożyć maskę, mógł spróbować sobie przypomnieć kim był kiedyś, może nie u początku swojej drogi, ale wtedy gdy szepty w głowie były mniej… natarczywe.

– Vermount. Hrabia Vermount. Nienawidzi mnie szczerze i jakiś czas temu pochował swoją małżonkę, więc z pewnością będzie postępował śmielej. – Okoliczności ów śmierci nie były teraz istotne, ani to któż tę żonę zabił, kto potem przywdział jej skórę, kto zainscenizował bardzo, bardzo dramatyczą samobójczą scenę. To nie miało znaczenia, gdy przed błękitnymi ślepiami pojwiła się wizja nowego polowania, podręczenia jeszcze przez moment osoby, która nieudolnie próbowała zagrozić jego niezagrażalnej pozycji, bez świadomości, że list do królowej w jego sprawie zbyt łatwy był do przechwycenia. 
– Jak chcesz to zagrać…? – zapytał miękko pochylając się ku niej nad parą kielichów wypełnionych czerwonym winem. – Możesz opuścić pospiesznie to miejsce sama, rozchwiana, pilnująca godności przed zbyt natarczywym gospodarzem. Ruszy od razu ku Tobie, Twój rycerz na białym koniu. Możesz też podbić stawkę L. Możemy wyjść stąd razem dając im pożywkę wyobraźni, zaaranżuję to tak jakby nasza Hera oderwała mnie od Ciebie, myśląc że doświadczeniem pokona młodość – podsunął, usłużnie, znając dobrze rybki w swoim stawie. Prosta partia, choć jakże przyjemniejsza do przeprowadzenia z towarzystwem. Był oczywiście gotów na trzeci scenariusz i wbrew być może ogólnej aurze, którą roztaczał, z największą przyjemnością zrealizowałby jej pomysł, gdyby miała ochotę taki podać. Tym bardziej, że sam oddał jej kartę kolejnego ruchu w tej partii. A o ile słowa dawane pożywieniu nie miały dla niego większego znaczenia, nie zostałby głową wampirzej społeczności, gdyby z podobną lekkością podchodził do rozmów z nieśmiertelnymi.
– Cała rezydencja, jest później do Twojej dyspozycji, będę trzymał pozostałych z daleka. Parter, piętro, poddasze… Nie przejmuj się służbą, niejedno już widzieli. – Niemal szeptał, powstrzymując się przed fantazjowaniem na temat tego, jak będzie poruszać struny nieszczęśnika, jak zagra na nim, wydobywając satysfakcję, by potem rozedrzeć akordem szoku inicjującą fugę przerażenia. Tak bardzo chciałby być wtedy blisko, tak bardzo chciałby usłyszeć melodię, która skomponuje. – Tylko nie idź do piwnicy. – powiedział nagle sucho, prostując się gwałtownie, wolną dłonią sięgając po maskę, by ukryć za nią wszystko to, czego nie mógł nigdy jej pokazać.

Sztafaż
160 cm / 55 kg / kasztanowe włosy i zielone oczy

Lucy Rosewood
#16
20.03.2025, 22:59  ✶  
Na jej twarzy zagościł uśmiech, gdy sugerował kolejne pomysły na to, jak mogli to wszystko rozegrać. Nie była do końca pewna, na co bardziej czekała. Czy na samą scenkę, którą miała zagrać dla hrabiego Vermount, czy może na to co miało nastąpić później, bo och, już się za to nie znosiła, ale powoli zaczęła wyobrażać sobie smak, o którym mówił jej gospodarz, zupełnie jakby była dzieckiem, które, widząc ciastko na wystawie w sklepie, zakłada, że z pewnością smakuje ono niebiańsko. Z tym że dziecko zazwyczaj zawsze kończyło rozczarowane, gdy jego kubki smakowe konfrontowały się z rzeczywistością, a tu… Tu miała przeczucie, że będzie jednak inaczej.

– Opuszczę to miejsce rozchwiana – powiedziała, wiedziona niespodziewanym zniecierpliwieniem, gdy tak charakterystyczna dla młodych wampirów chęć odkrycia nowych smaków, odrzuciła pokłady jej cierpliwości. – I chciałabym potem być przy tym, jak hm… Zapewniasz go, że nikt nie wgryzł się ostatniej nocy w jego ciało. – Nie, nie chciała go zabić. To byłoby mniej ekscytujące, niż patrzenie jak ten zapewne śmieszny mugol zawstydza się, gdy orientuje się, że coś poszło nie po jego myśli. Niech potem siedzi i zastanawia się, czy przypadkiem lata powoli nie odbierają mu rozumu. – Ile czasu minęło od śmierci jego małżonki?

Jeśli uzna, że nienależycie wystarczająco, aby ponownie uganiał się za pannami na zabawach, może zaaranżuje to jakoś tak, aby myślał, że to duch jego żony karze go za przedwczesne zaloty. Jak? Nie miała pojęcia, ale coraz bardziej jej się to podobało.

Spoważniał, więc i ona… No może nie spoważniała, ale spojrzała na niego spod uniesionej brwi.
– Nie jestem heroiną tandetnej powieści, aby krzątać się tam, gdzie nie powinnam – zapewniła go, próbując odsunąć na bok iskrę ciekawości, która wywołał w niej jego poważny ton. Co też takiego musiało tam być, że aż tak zareagował i od razu schował się z maską. – Mogę już iść płakać?
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#17
21.03.2025, 08:00  ✶  
Zawahał się.

Przez moment, przez krótką chwilę, gdy patrzył szkliście na maskę. W milczeniu. W odrealnieniu. W niezrozumieniu dla wewnętrznej wojny, która infekowała kolejne przestrzenie ciała i popękanej duszy, jeśli jakąkolwiek jeszcze posiadał. Nie musiał oddychać, więc tego nie robił. Nie musiał robić nic z tego co właśnie ustalili, nie miała nad nim przecież żadnej władzy, a szybko zduszony krzyk. Nie… nie chciałby słyszeć jej krzyku. Nie chciałby patrzeć na jej przerażenie. Była taka piękna, gdy ekscytacja rozświetlała jej twarz, taka świeża, taka obiecująca. Powinien wyciągnąć zegarek i pokazać jej jak rozprawia się z mugolami. Zajęłoby to moment dłużej, ale wątpił, by ktoś tak niedoświadczony długo stawiał opór. Mógł z nią pójść tam. Mógł nie czuć… tego wszystkiego, co czuł obecnie — przymusu, który ciągnął w obie strony, choć im bardziej czuł wewnętrzny imperatyw by zgnieść jej serce, tym bardziej nie zamierzał tego robić nigdy, dawno nie czując w sobie takiej pewności jak wtedy, pośród cicho szumiących róż, przy dźwiękach kameralnego menueta, rozbrzmiewającego gdzieś z oddali.

Zamiast tego więc założył znów dionizyjską maskę, wygładził wyszywane ręcznie listki, poprawił ułożenie pyszniących się na materiale kurty rubinowych gron. Sprawnie zawiązał wstążkę na tyle głowy, po czym dość nieoczekiwanie — choć trudno orzec, czy dla siebie, czy dla swojej towarzyszki — wsparł się o marmur, dłoń układając między kielichami, po czym sięgnął po jej rękę i bezceremonialnie przyłożył ją do swoich chłodnych warg. A jednak… jej dłoń nie była tak ciepła jak ludzka, jego wargi więc nie niosły chłodu, z którego musiałby się tłumaczyć.

– Heroina tak. Tandetnej? Nigdy – podkreślił z emfazą, choć nie patrzył w jej oczy. Zamiast tego, wciąż nie wypuszczając jej dłoni, wciąż w pochyleniu, w pół uśmiechu, psotnym, gotowym do łowów, dodał:
– Sezon, może dwa temu. I nie martw się… będę czuwał. Gdy będzie po wszystkim, posprzątamy razem. – Myśl o tym, że mógłby pomiędzy jej palce zapleść łańcuszek swojego zegarka, myśl o tym, że mógłby delikatnie ująć jej nadgarstek, by wprawić złoty okrąg w ruch. Myśl o tym, że mógłby cicho szeptać słowa podpowiedzi, siedząc tuż za nią, czując, niemal dotykając jej wibrującą ekscytację. Bezmyślnie ucałował jej dłoń ponownie, tym razem pozwalając sobie odetchnąć wonią, którą chciała przyozdobić swoje wiecznie młode ciało tego wieczoru. A zaraz po tym z impetem wywrócił jeden z kielichów tak, że potoczył się przez wyjście z altany na schody, z łoskotem kulając się po ścieżce.
– Ruszaj… – zachęcił ją, dając się opętać nowemu uczuciu, doświadczeniu nie tego, który łowi, a który uczy nowego łowcę. Dał jej wszelkie okoliczności do tego, by osiągnęła swój cel. Aż żałował, że nie będzie mógł patrzeć z innej perspektywy, jak stąd wybiega.
Jak gra.
Jak poluje…

Sztafaż
160 cm / 55 kg / kasztanowe włosy i zielone oczy

Lucy Rosewood
#18
23.03.2025, 02:19  ✶  

Lucy uniosła delikatnie brwi do góry, gdy złożył pocałunek na jej dłoni i chociaż było w niej pewne pobłażania zarówno wobec jego gestu, jak i słów, to zdradziecka mimika twarzy wampirzycy postanowiła uraczyć hrabiego lekkim uśmiechem.
– Dobrze więc – oznajmiła zerkając na swoją dłoń, obdarowaną kolejnym pocałunkiem, pozwalając sobie na ostatni psotliwy błysk w oku, zanim odwróciła się na pięcie i z maską rozemocjonowanej młodej panny, ruszyła szybkim krokiem, byle być jak najdalej altanki i jak najbliżej markiza.

Z zewnątrz rzeczywiście wyglądała jak młoda arystokrata, zaskoczona i rozedrgana postawą swojego gospodarza, który okazał się inną osobą, niż zakładała, ale wewnątrz. Wewnątrz szalały w niej zupełnie inne emocje, bo hrabia rzeczywiście był kimś innym, niż jej wyobrażenie o nim.

Był… Pozytywną niespodzianką. Spodziewała się, że spotka tutaj, kolejnego skostniałego wampira, który tak samo jak każdy inny na jej drodze, utwierdzi ją w niechęci do jej pobratymców, ale nie…  Nawet jeśli prawie to zrobił swoim zachowaniem na balu, to było w nim coś takiego, co sprawiało, że pierwszy raz od dwudziestu lat chciała rozmawiać z kimś dłużej. Chciała się spytać o jego historie. Podróże. Dotychczasowe życie. Chciała aby nauczył ją wszystkiego, czego potrzebowały wampiry do szczęścia. Chciała by patrzył, gdy markiz podszedł do niej, a ona, wciąż nie wychodząc  z roli, udawałam, że idzie prosto w objęcia swojego pocieszyciela, kiedy tak naprawdę wewnątrz aż drżała od radości i ekscytacji.

Markiz nie był nawet jakimś dużym wyzwaniem, ewidentnie będąc zdesperowanym, aby jak najszybciej usidlić niczego nieświadomą dziewczynę, ale nie przeszkadzało jej to, ani jego ględzenie o tematach, dalece dla niej istotnych, bo już czuła jego krew na języku. Już, oczami wyobraźni, widziała jego zaskoczenie, gdy wgryzie mu się w szyję.
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#19
24.03.2025, 08:20  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.03.2025, 08:20 przez Gabriel Montbel.)  
Nie mógł zobaczyć samego początku, samej inicjacji spotkania, choć może spoglądał spomiędzy gałęzi.

Przyjęcie trwało, jeśli cokolwiek chciała zrobić na prędce, hrabia zadbał o to, aby rozciągnąć w czasie przyjemność łowów, a może… by przetestować ją i zobaczyć, czy da się porwać ślepemu zewowi. Nie szczędził przy tym złośliwostek, ot - kolczasta łodyżka odrzuconego kochanka - przy okazji adorując jedną z nimf o porównywalnym (przynajmniej na pierwszy rzut oka) do “małżonki” wieku. Hera najwidoczniej musiała się postarać bardziej, by odzyskać względy Bachusa, kapryśnego winnego bożka, który w drgnieniu afektu zmieniał zdanie co do obranej zabawy. Gra i karty, krótka inscenizacja, tańce… Pomysłów było wiele, ale nade wszystko, wiele było wina. Co jakiś czas czuła jego spojrzenie na swoich plecach, choć z oczywistych względów było to uzasadnione. Porwał ją też raz do tańca, z pasją odgrywając zazdrosnego adoratora, próbując to przymilić się, to znów w pozorze dać upust zazdrości. Była jednak w tej grze pewna wzajemna swoboda, jakby był towarzyszącym partnerem, dającym jej wykonać wszystkie niezbędne figury. Być heroiną godną opowieści tego wieczoru.

W końcu - gdy część gości wykruszyła się z powodu zbyt szybkiego tempa, jakby nie było, nocnej zabawy - niby to z inicjatywy markiza znaleźli się w posiadłości, z dala od rozmów, z dala od oczu gospodarza. Wyćwiczona i niema służba z pozoru podległa była jurnemu wdowcowi, który wprost marzył by zatopić swoje zęby w młodziutkiej skórze, nieświadom zupełnie, że to nie on zaciąga swoją ofiarę w ustronne miejsce, ale sam jest zaciąganą ofiarą….

Finalnie krew markiza nie niosła ze sobą tak spektakularnych efektów smakowych, jak zapewniał hrabia, choć z pewnością sama droga, tak zmyślnie przeciągana i okraszona całą dworską szaradą, sprawiła że nagroda była smaczniejsza. Może jeszcze łyk, może dwa? Z każdą kroplą zdawała się wyczuwać nieco więcej… mężczyzna stracił przytomność, zanim zdążyła się zorientować.

Gdy jego ciało opadło na poduszki, usłyszała to pierwszy raz. Dziwny szept znajdujący się na granicy słyszalności. Szept wielu, wielu głosów, wielu żyć. Szept błagający, krzycący, proszący, szept obiecujący, modlący się. Języki splatały się ze sobą, intonacje, słowa, odgłosy… kusiły. Dźwięk, który zdawał się być niesłyszalny, a jednak tak wprost przenikał do jej głowy zapraszał, kierował nogami z łatwością, która nie powinna nigdy mieć miejsca na świadomym umyśle.

Drzwi były już uchylone, a za nimi mrok i kamienne schody prowadzące stopień po stopniu w ciemność. Głosy nie stawały się głośniejsze, ale wrażenie było coraz mocniejsze, teraz, gdy nogi szły, gdy dłoń gładziła delikatnie śliską balustradę, a nasycone pragnienie poczuło inny głód. Ciekawość, tajemnicę, ale i napiętą nić przeznaczenia.

Bądź moją…

….naszą….
...bądź….
…nami….

Głosy kusiły chaotycznym psalmem na jej część, laudacją słodką jak woń róż hrabiego, która teraz w podziemiu zdawała się otulać ciasno każdy ze zmysłów młodej wampirzycy. Korytarz był wąski, zamknięte drzwi po lewej i prawej stronie zdawały się tak mało istotne, gdy każdy krok prowadził w jeden, jedyny słuszny punkt. Dalej, przed siebie, ku migotliwej, lśniącej barwie, ku światłu ognia, czekającego na skrzydła ćmy, by zawrzeć je w ostatecznym ciepłym uścisku.

Stanęła w niewielkiej jamie, właściwie pieczarze, której jedynym źródłem światła były lśniące szmaragdowym blaskiem nasycone purpurą kwiaty róż. W samym centrum podziemnego ogrodu stała przedziwna rzeźba, która też zdawała się promieniować, choć może była to tylko ułuda. Jej śliska onyksowa powierzchnia pokryta była mrowiem malutkich wzorów przedstawiających kolejno ręce, nogi, głowy, korpusy… Były jednak one tak drobne i tak gęste, że zdawały się poruszać w dziwacznym tańcu odciętych członków, które wirowały hipnotyzująco, śpiewając na cześć nowego gościa, pragnąc czuć to samo co on, wiedzieć, smakować… być…

Coś jednak grało w tym wszystkim fałszywą nutę, a zgrzyt zatrzymał jej kroki. Na kamiennej ławie leżał nóż. Na kamiennej ławie stojącej przed posągiem, ławie brudnej od zaschniętej krwi. Spomiędzy gałęzi różanych krzaków rozlewających się dywanem po pomieszczeniu spoglądały białe kości kolejnych zabitych u stóp plugawego bożka.

…bądź…
…chcę…
...chcemy...
…bądź nami…


Przynaglały szepty coraz bardziej zaborczo, coraz bardziej niecierpliwie.
Sztafaż
160 cm / 55 kg / kasztanowe włosy i zielone oczy

Lucy Rosewood
#20
26.03.2025, 10:13  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 31.03.2025, 01:17 przez Lucy Rosewood.)  

Pomagający, czy też raczej przeszkadzający, w polowaniu hrabia, mógł zobaczyć jak w pozornie niewinnych oczach wampirzycy, rośnie coraz to większe zniecierpliwienie. Bo jakże on śmiał odciągać ją od swojej zdobyczy i tym samym to wszystko przedłużać!?
– Myślałam, że hrabia złamał mi serce. Czyżby jednak zmienił zdanie? – spytała zaczepnie, gdy znienacka porwał ją do tańca, udając oburzenie.
***
To wszystko jednak przyniosło zasłużoną nagrodę, gdy markiz usiadł na łóżku w swoim pokoju gotowy pochwycić w swoje objęcia kobietę, ale to lśniące kły Lucy przebiły skórę jego szyi, zapewniając jej lepsze doznania, niż cokolwiek innego co mógłby jej zaoferować zszokowany mężczyzna.

Krew smakowała cudownie. Może nie tak niebiańsko jak zakładała, ale też nie jak jedynie pożywienie, a jak… Nagroda. Nagroda za całe polowanie. Nagroda za to całe nieżycie i oh, jakże trudno było jej się powstrzymać, kiedy czuła jak krew rozlewa jej się na języku i dalej do gardła, kiedy mężczyzna nagle ucichł, a jego dłoń opadła bezwładnie. Jeszcze tylko łyk. Tylko jeden.

Odsunęła się przyglądając się nieco zaniepokojona markizowi, tak by upewnić się czy przypadkiem nie popsuła jej gospodarzowi człowieka. Markiz całe szczęście oddychał. Z radością otarła usta i aż, pewna że nikt jej nie podglądał, obróciła się wesoło na pięcie, upadając na łóżko, obok swojej nieprzytomnej ofiary. Uśmiechała się. Może to życie jednak nie było takie złe?

A potem przyszły głosy.
Lucy zmarszczyła brwi i szybko wstała z łóżka rozglądając się po pomieszczeniu. Ten szept…. Upewniła się, że markiz na pewno się nie wykrwawi i nawet nie miała pojęcia kiedy nogi zaprowadziły ją do drzwi.
Piwnica…
Nie powinna. Powiedziała, że tego nie zrobi. Prosił ją. 
Ale głosy prosiły głośniej.
Weszła dalej wiedziona zachętami szeptów i rosnąca ciekawością. Dalej. Przed siebie. Ku temu co do niej szeptało. Temu co tak ją kusiło. Nie było już markiza. Nie było balu. Były ona, głosy, piękna rzeźba kusząca lepiej, niż krew w żyłach markiza i zadziwiający ogród, który się przed nią otworzył.

Bliżej. Jeszcze bliżej…

To nie bal ostatecznie przywołał jej dawne ja. Młodą dziewczynę, która została zamrożona ugryzieniem i nigdy nie dane jej było dorosnąć w spokoju. Nie krew, która właśnie wypiła, nie sam hrabia, a przerażenie, gdy dotarło do niej na co tak naprawdę patrzy.

Cofnęła się nagle, przyciskając dłonie do ust, aby zakryć okrzyk, który się z niej wyrwał. Purpura kwiatów z każdą chwilą wydawała jej się coraz obrzydliwsza, a statua… Statua nie była ludzka. Statua była piękną abominacją.
Patrzyła się w trwodze na szczątki, tych którzy byli tutaj przed nią, niczym Ariadna kiedy jej iluzja szczęścia uległa zniszczeniu, a Tezeusz ją porzucił. Stała tutaj sama wciąż w pięknej sukni z rozczochranymi od peruki włosami. Z tym, że Ariadna znalazła wybawienie w Dionizosie, a jej Dionizos… Jej Dionizos był gorszy niż wszystkie wampiry.

To jego dom. To jego dom. To jego dom – powtarzała sobie w kółko, aby jej własne myśli, nie próbowały przypadkiem szukać innego wyjaśnienia, niż tego, że cokolwiek się tutaj działo, było sprawką hrabiego. Cofała się przy tym, wciąż jednak wpatrując się w rzeźbę, której plugawa piękność nie pozwalała oderwać od siebie wzroku.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Lucy Rosewood (9773), Gabriel Montbel (17122)


Strony (7): « Wstecz 1 2 3 4 5 … 7 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa