24.04.2025, 11:28 ✶
Fakt. Baldwin nigdy nie spotykałby się z kimś, kto ma chociaż odrobinę oleju w głowie. Po części go rozumiał, bo przecież sam miał nie po kolei we łbie, ale na wszystkich bogów z ich świata i spoza świata: może ODROBINA myślenia? Aidan odetchnął, nie słysząc pościgu za sobą i tą blondwłosą pajacerą. Sam w końcu oparł się o ścianę i przymknął oczy, przełykając gęstą ślinę, która zebrała się w jego ustach.
- Wyobraź sobie, że chwali się twoimi zdjęciami - mruknął, ocierając usta wierzchem dłoni. Zerknął na nią jeszcze raz, kontrolnie, czy wszystko faktycznie było w porządku, i dopiero się wyprostował. Na jego usta wpełznął dupkowaty, zadziorny nieco uśmieszek, klasyczny wyraz twarzy Parkinsona, gdy odzyskiwał kontrolę nad tym, co się działo wokół niego. - Dzięki. Umiesz w komplementy.
Parkinson sięgnął do kieszeni - korzystał z okazji, że mieli chociaż chwilę spokoju, i wyjął paczkę papierosów. Mało mu było dymu? Cóż, być może. A może po prostu jego organizm wrzeszczał o nikotynę. Kurtuazyjnie jednak najpierw wyciągnął papierosy w kierunku blondyny.
- Aidan Parkinson. Baldwin to mój kuzyn, wysłał mi twoje zdjęcie próbując mi udowodnić, że jego dziewczyna to nie jego własna ręka - dopowiedział, odpalając peta od różdżki, której jeszcze nie chował. Cholera wie, czy ktoś tu za chwilę nie zajrzy. - I nie, nie ściema. Jestem Brygadzistą, ale w tej chwili mam wolne. To znaczy: miałem, zanim ktoś nie postanowił zgotować nam piekła.
W jego głosie nie czuć było dumy. Raczej irytację - jednak na co? Czy na to, że ktoś postanowił podpalić Londyn, czy może na to, że jego wolny wieczór zmienił się w bezpłatne nadgodziny? Cholera wie. Parkinson spojrzał w niebo, na którym zieleń mrocznego znaku mieszała się z czarnym dymem i krwawą łuną ognia.
- Nie myśl sobie, że każdą bym zasłonił własnym ciałem - dodał, unosząc krzywo kącik ust, zanim zaciągnął się papierosem. - Skoro spotykasz się z moim kuzynem, to masz pewne... Przywileje. A teraz, panno Mulciber, powiedz mi grzecznie, gdzie ostatnio był Baldwin, bo jak tylko pierwszy pył opadnie, planuję go znaleźć. I jak nie żyje, to zrobię wszystko, żeby go ożywić, a potem zamordować własnoręcznie.
Mówił buńczucznie, lecz w jego tonie głosu pobrzmiewał niepokój. Wcześniej mówiła, że nie wie gdzie jest Malfoy, a on nie zamierzał tak łatwo odpuszczać - w końcu to rodzina, musiał się upewnić, że ten blondwłosy dupek żyje.
- Wyobraź sobie, że chwali się twoimi zdjęciami - mruknął, ocierając usta wierzchem dłoni. Zerknął na nią jeszcze raz, kontrolnie, czy wszystko faktycznie było w porządku, i dopiero się wyprostował. Na jego usta wpełznął dupkowaty, zadziorny nieco uśmieszek, klasyczny wyraz twarzy Parkinsona, gdy odzyskiwał kontrolę nad tym, co się działo wokół niego. - Dzięki. Umiesz w komplementy.
Parkinson sięgnął do kieszeni - korzystał z okazji, że mieli chociaż chwilę spokoju, i wyjął paczkę papierosów. Mało mu było dymu? Cóż, być może. A może po prostu jego organizm wrzeszczał o nikotynę. Kurtuazyjnie jednak najpierw wyciągnął papierosy w kierunku blondyny.
- Aidan Parkinson. Baldwin to mój kuzyn, wysłał mi twoje zdjęcie próbując mi udowodnić, że jego dziewczyna to nie jego własna ręka - dopowiedział, odpalając peta od różdżki, której jeszcze nie chował. Cholera wie, czy ktoś tu za chwilę nie zajrzy. - I nie, nie ściema. Jestem Brygadzistą, ale w tej chwili mam wolne. To znaczy: miałem, zanim ktoś nie postanowił zgotować nam piekła.
W jego głosie nie czuć było dumy. Raczej irytację - jednak na co? Czy na to, że ktoś postanowił podpalić Londyn, czy może na to, że jego wolny wieczór zmienił się w bezpłatne nadgodziny? Cholera wie. Parkinson spojrzał w niebo, na którym zieleń mrocznego znaku mieszała się z czarnym dymem i krwawą łuną ognia.
- Nie myśl sobie, że każdą bym zasłonił własnym ciałem - dodał, unosząc krzywo kącik ust, zanim zaciągnął się papierosem. - Skoro spotykasz się z moim kuzynem, to masz pewne... Przywileje. A teraz, panno Mulciber, powiedz mi grzecznie, gdzie ostatnio był Baldwin, bo jak tylko pierwszy pył opadnie, planuję go znaleźć. I jak nie żyje, to zrobię wszystko, żeby go ożywić, a potem zamordować własnoręcznie.
Mówił buńczucznie, lecz w jego tonie głosu pobrzmiewał niepokój. Wcześniej mówiła, że nie wie gdzie jest Malfoy, a on nie zamierzał tak łatwo odpuszczać - w końcu to rodzina, musiał się upewnić, że ten blondwłosy dupek żyje.