01.06.2025, 12:11 ✶
-Zimny - przyznała ciszej, gdy ją objął. Najpiękniejszy sen i najgorszy koszmar, ale ponad wszystko wspomnienie, które winno się wdychać z nostalgią. Wspomnienie tego co miała, ale nigdy już mieć nie będzie, nie takie same. Nie takie jakie w Norwegii zostało pozostawione. Bo takie jest tylko tam i tylko we wspomnieniu. Wspomnieniu, które rozsypie się jeśli zechce się nim żyć na powrót. A niekiedy łapie się na myśli co by było, gdyby tam została, mimo iż było to bzdurne.
Powoli się obróciła, zaklęta w wybijanym przez blondyna rytmie, starając się zapamiętać każdą nutę nieznajomej melodii.
I tylko kręcili nosem z niezadowoleniem bo była zbyt uparta, zbyt dumna i zbyt niepokorna, aby wierzyć i się zgadzać.
I gdy się tak trwała, czując dobrze jej znane ciepło, kołysząc się powoli, obserwując fragment zbudowanego przez nich świata zrozumiała, że nigdzie nie zamierza wracać. Bo nie ma dokąd. Bo ściany i garstka wspomnień to zbyt mało, aby się nimi ogrzać. Bo powrót zamieni się w bezpłciową egzystencję, lecz nie życie. Bo nie miało to znaczenia gdzie jest, skoro nigdzie nigdy dla nikogo nie była najważniejsza.
Dla ojca wuj, dla brata ojciec - a Ona zawsze gdzieś tam w kolejce, niby ważna, ale zawsze niewystarczająco, zawsze zbyt nieistotna na tle kogoś innego. Za każdym razem.
Zawsze będzie mi czegoś brak, Charlie... - szepnęły wspomnienia, jej własne słowa z którymi się zgadzała, wciąż i z którymi zapewne zgadzać się będzie do końca życia. Wiedziała o tym, a jednak niekiedy tliła się nadzieja, ze nie. Że pewnego dnia, dla kogoś, będzie chodzić o nią.
Bo tu chociaż mogła żywić krótką nadzieje, że jeśli będzie pracować to kiedyś, być może, w którymś śnie chociażby krótkim, zobaczy jak ich nici rozkwitają - nawet jeśli było to bzdurne i naiwne, to te przecież się zmieniały z każdym tygodniem. I może wtedy, może po raz pierwszy, będzie dla kogoś, a nie ktoś dla niej.
A nawet jeśli nie, to chciała jeszcze chwilę ogrzać się w jego cieple, śnić bez mar i strzyg, chwytać dzień i wirować dopóki ich wspólny sen trwał. A potem, potem nauczy się żyć od nowa, tak jak zawsze. Nic wielkiego. Nowa blizna, ślad, wspomnienie i brak, ten dobrze znany, wierny towarzysz jej życia.
Powoli przesuwała spojrzeniem po ścianach, na których układały się chaotyczne smugi, smugi które zostaną z nimi już na zawsze, kąśliwie przypominając o swej egzystencji, o tym dniu - i chciałoby się ich dotknąć, zastanowić się czy jest to początek pęknięcia, a może wręcz przeciwnie.
Odmaluję - drgnęła, wyrwana z myśli. Delikatnie się uśmiechnęła, zmrużyła powieki, gdy ucałował jej głowę.
-będziesz wyglądać hot z tym wałeczkiem. Muszę to zobaczyć- szepnęła żartobliwie. Niewypowiedziane zapewnienie, że zostanie, że do Norwegii nie wróci.
Gdyby dał jej pędzel czy wałek, zaprzęgając do pomocy, to równo z pewnością by nie było, a ona przeszłaby przez całą plejadę emocji od rozbawienia po szczerą irytację - i na tą myśl uśmiechnęła się rozbawiona.
Wcisnęła się w niego przez moment, chcąc zebrać jak najwięcej ciepła. Jeszcze tylko chwilę. Moment.
A gdy w końcu się odsunął, podążyła za nim spojrzeniem.
Jeśli to te zjeby od Czarnego Pana to mugolska część miasta pewnie wygląda gorzej niż Pokątna
-Może to i dobrze... - mruknęła cicho, nim zdążyłaby przełknąć ów zdanie. Miała nadzieje, że ojcu nic nie jest. A jednak kamienica Mulciberów nie podzielała tej nadziei. To nie był jej dom, była tam gościem, od zawsze i na zawsze. W dodatku wszystkie nieszczęścia w ich rodzinie nieznośnie łączył ów budynek. Zawsze gdzieś w tle nieszczęść stała ta cholerna kamienica. I nawet jeśli nie była częścią sporu, to była gdzieś w tle. Na tyle widocznym i namacalnym, że nie dało się jej pominąć. Czy gdyby poszła z dymem wraz z nią uleciałoby to co ciążyło na tej rodzinie? - westchnęła bezgłośnie. A może powinna być wdzięczna? Może, gdyby wszystko było dobrze to nie zacieśniałaby więzi z tymi, którzy zdawali uczyć ją niektórych prawd na nowo?
-Sprawdzę - przytaknęła dużo głośniej. Powiodła za nim spojrzeniem, spojrzeniem, które osiadło na lusterku. Słuchała jego słów uważnie, wpatrując się w odbicie. Skinęła głową.
-Dobrze - uniosła wzrok na pomieszczenie, na koc, marszcząc nos w dość zabawny sposób. Nie wiedziała czy w czasie pożaru dobrze jest zakrywać okno kocem, w dodatku ten obraz zaburzał porządek, kuł nieprzyjemnie w oczy. I ugryzła się w język nim zdążyłaby rzucić, że jest to okropne. Bo wiedziała po co to było. Miało powód bycia tam. Tak jak wiele mniej lub bardziej istotnych rzeczy, które gryzły w oczy.
-Tak, oczywiście... - przesunęła wzrokiem po pokoju, zastanawiając się w co włożyć ręce.
Wyciągnęła różdżkę, którą zamachnęła, szepcząc inkantację zaklęcia. Zamierzała wrócić tu jak najszybciej się dało, nie chcąc zostawiać dziewczynki samej. W końcu nie powinna być sama. A na pewno nie dziś i nie w takich okolicznościach.
Translokacja (1) drobin szkła, aby te grzecznie się zabrały i wylądowały w koszu.
Powoli się obróciła, zaklęta w wybijanym przez blondyna rytmie, starając się zapamiętać każdą nutę nieznajomej melodii.
Czasem trzeba coś poświęcić goniąc za snem
A jednak to nie ona dobyła ostrza, to nie ona nim ugodziła, lecz została ugodzona. A jednak nikt zdaje się tym nie przejmować, zaklęty w swoich prawdach. Wmawiając jej własną rzeczywistość w której to ona jest winna, w której to ona jest zbyt naiwna, w której to jej pragnienia i uczucia są kolejny raz bagatelizowane.I tylko kręcili nosem z niezadowoleniem bo była zbyt uparta, zbyt dumna i zbyt niepokorna, aby wierzyć i się zgadzać.
I gdy się tak trwała, czując dobrze jej znane ciepło, kołysząc się powoli, obserwując fragment zbudowanego przez nich świata zrozumiała, że nigdzie nie zamierza wracać. Bo nie ma dokąd. Bo ściany i garstka wspomnień to zbyt mało, aby się nimi ogrzać. Bo powrót zamieni się w bezpłciową egzystencję, lecz nie życie. Bo nie miało to znaczenia gdzie jest, skoro nigdzie nigdy dla nikogo nie była najważniejsza.
Dla ojca wuj, dla brata ojciec - a Ona zawsze gdzieś tam w kolejce, niby ważna, ale zawsze niewystarczająco, zawsze zbyt nieistotna na tle kogoś innego. Za każdym razem.
Zawsze będzie mi czegoś brak, Charlie... - szepnęły wspomnienia, jej własne słowa z którymi się zgadzała, wciąż i z którymi zapewne zgadzać się będzie do końca życia. Wiedziała o tym, a jednak niekiedy tliła się nadzieja, ze nie. Że pewnego dnia, dla kogoś, będzie chodzić o nią.
Bo tu chociaż mogła żywić krótką nadzieje, że jeśli będzie pracować to kiedyś, być może, w którymś śnie chociażby krótkim, zobaczy jak ich nici rozkwitają - nawet jeśli było to bzdurne i naiwne, to te przecież się zmieniały z każdym tygodniem. I może wtedy, może po raz pierwszy, będzie dla kogoś, a nie ktoś dla niej.
A nawet jeśli nie, to chciała jeszcze chwilę ogrzać się w jego cieple, śnić bez mar i strzyg, chwytać dzień i wirować dopóki ich wspólny sen trwał. A potem, potem nauczy się żyć od nowa, tak jak zawsze. Nic wielkiego. Nowa blizna, ślad, wspomnienie i brak, ten dobrze znany, wierny towarzysz jej życia.
Powoli przesuwała spojrzeniem po ścianach, na których układały się chaotyczne smugi, smugi które zostaną z nimi już na zawsze, kąśliwie przypominając o swej egzystencji, o tym dniu - i chciałoby się ich dotknąć, zastanowić się czy jest to początek pęknięcia, a może wręcz przeciwnie.
Odmaluję - drgnęła, wyrwana z myśli. Delikatnie się uśmiechnęła, zmrużyła powieki, gdy ucałował jej głowę.
-będziesz wyglądać hot z tym wałeczkiem. Muszę to zobaczyć- szepnęła żartobliwie. Niewypowiedziane zapewnienie, że zostanie, że do Norwegii nie wróci.
Gdyby dał jej pędzel czy wałek, zaprzęgając do pomocy, to równo z pewnością by nie było, a ona przeszłaby przez całą plejadę emocji od rozbawienia po szczerą irytację - i na tą myśl uśmiechnęła się rozbawiona.
Wcisnęła się w niego przez moment, chcąc zebrać jak najwięcej ciepła. Jeszcze tylko chwilę. Moment.
A gdy w końcu się odsunął, podążyła za nim spojrzeniem.
Jeśli to te zjeby od Czarnego Pana to mugolska część miasta pewnie wygląda gorzej niż Pokątna
-Może to i dobrze... - mruknęła cicho, nim zdążyłaby przełknąć ów zdanie. Miała nadzieje, że ojcu nic nie jest. A jednak kamienica Mulciberów nie podzielała tej nadziei. To nie był jej dom, była tam gościem, od zawsze i na zawsze. W dodatku wszystkie nieszczęścia w ich rodzinie nieznośnie łączył ów budynek. Zawsze gdzieś w tle nieszczęść stała ta cholerna kamienica. I nawet jeśli nie była częścią sporu, to była gdzieś w tle. Na tyle widocznym i namacalnym, że nie dało się jej pominąć. Czy gdyby poszła z dymem wraz z nią uleciałoby to co ciążyło na tej rodzinie? - westchnęła bezgłośnie. A może powinna być wdzięczna? Może, gdyby wszystko było dobrze to nie zacieśniałaby więzi z tymi, którzy zdawali uczyć ją niektórych prawd na nowo?
-Sprawdzę - przytaknęła dużo głośniej. Powiodła za nim spojrzeniem, spojrzeniem, które osiadło na lusterku. Słuchała jego słów uważnie, wpatrując się w odbicie. Skinęła głową.
-Dobrze - uniosła wzrok na pomieszczenie, na koc, marszcząc nos w dość zabawny sposób. Nie wiedziała czy w czasie pożaru dobrze jest zakrywać okno kocem, w dodatku ten obraz zaburzał porządek, kuł nieprzyjemnie w oczy. I ugryzła się w język nim zdążyłaby rzucić, że jest to okropne. Bo wiedziała po co to było. Miało powód bycia tam. Tak jak wiele mniej lub bardziej istotnych rzeczy, które gryzły w oczy.
-Tak, oczywiście... - przesunęła wzrokiem po pokoju, zastanawiając się w co włożyć ręce.
Wyciągnęła różdżkę, którą zamachnęła, szepcząc inkantację zaklęcia. Zamierzała wrócić tu jak najszybciej się dało, nie chcąc zostawiać dziewczynki samej. W końcu nie powinna być sama. A na pewno nie dziś i nie w takich okolicznościach.
Translokacja (1) drobin szkła, aby te grzecznie się zabrały i wylądowały w koszu.
Rzut O 1d100 - 48
Slaby sukces...
Slaby sukces...