-Myślę, że nie dałoby to efektu, na który liczysz - powiedział, unosząc lekko jedną brew.
Może rozmawianie o zabijaniu kogoś w momencie, w którym ludzie naprawdę tracili życie, a ich otaczały osoby, które już opłakiwały utraconych bliskich, nie było na miejscu, ale jemu osobiście trochę to pomagało - takie głupotki. A jeśli kogoś miałaby ich rozmowa zranić, to niech nie słucha.
Czy powinien spodziewać się takiej odpowiedzi od brata? Tak. Czy się spodziewał? Właściwie to tak, chociaż myślał, że Theo powie coś więcej, żeby powiedzieć mamie, jaki był dzielny, czy coś...
-I jeszcze wybuchy... - mruknął, mając ochotę przybić sobie piątkę z czołem.
Na tych całych ładnych Mulciberów machnął w myślach ręką, westchnął cicho i o nic więcej nie pytał.
Podniósł Benjiego, wciąż nieśmiało merdającego ogonem na widok Charlotte, i poszedł za mamą. Na jego twarzy pojawił się grymas, kiedy Charlotte powiedziała o Dolinie i Little Hangleton - szkoda było rezydencji Anthony'ego i dworku Morpheusa.
Sam miał zamiar sprawdzić mieszkanie, chociażby jutro, żeby zobaczyć, czy cokolwiek da się uratować. I może po części po to, żeby sprawdzić, czy to krzesło, które jakimś cudem uniknęło spalenia, wciąż tam stało. I czy faktycznie było nietknięte, czy jemu się tylko zdawało.
-Tak, na pewno jego. Widziałem ich znak na niebie. Poza tym chyba nie pojawił się jeszcze ktoś równie szalony, by podpalić cały Londyn - powiedział, kiedy brat zadał pytanie. -Więc nie, to nie było gobliny. Mam tylko nadzieję, że nie będą mnie w pracy przepytywać z jakichś awantur z moją mamą - to ostatnie mruknął już tylko do siebie.