• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
[Jesień 72 11.09 Geraldine & Miles] Hej wy co na nas tak patrzycie

[Jesień 72 11.09 Geraldine & Miles] Hej wy co na nas tak patrzycie
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#11
15.07.2025, 22:56  ✶  

- Jakoś tak wyszło, wiesz? - Faktycznie wybrali sobie moment, nie dało się ukryć. Doszli do porozumienia kilka godzin przed pożarami, które mogły zweryfikować ich podejście, na szczęście znaleźli się już w momencie, w którym wiedzieli, że nie chcą niczego innego. Jakoś przetrwali razem to wszystko, aktualnie zaczynali sobie powoli układać swoje wspólne życie na nowo. Nie powinno to dziwić nikogo, kto wiedział jak wyglądała ich relacja. To, że zakończyła się gwałtownie, zupełnie niespodziewanie mogło wzbudzać kontrowersje, ale na pewno nie to, że wreszcie się odnaleźli. Roise od zawsze był jej przeznaczony i miała tego świadomość, nawet wtedy kiedy wiodła nie do końca najbardziej stabilne życie.

- Samemu nigdy nie jest lepiej. - Nie wahała się nawet sekundy, aby się tym podzielić. W końcu czuła, że wszystko jest na swoim miejscu i zaczyna zmierzać w odpowiednim kierunku.

Nie chciała opowiadać o tym, co stało się w jej życiu latem, bo i tak powiedziała o tym zbyt wielu osobom, nie chciała wychodzić na słabą, a miała wrażenie, że to, że pozwoliła doppelgangerowi rozgościć się w jej własnym życiu wskazywało na to, że nie do końca radziła sobie z rzeczywistością. Nie znosiła, kiedy inni dostrzegali jej słabości, nawet Ci, którzy byli kiedyś lub teraz jej bliscy. Pozostawiała to tylko tym najbliższym, bardzo wąskiemu gronu. Zresztą Corio również nie zareagował najlepiej, że trzymała go od tego z daleka, dlatego też wolała nie przyznawać się do tego, co ją dręczyło. Najważniejsze, że problem został rozwiązany, chociaż, czy mogła być tego pewna? Też nie do końca.


- Medal? Mogę Ci jakiś wyrzeźbić. - Nie byłoby to może dzieło sztuki, ale posiadała jakieś tam umiejętności, które pozwalały jej na rzeźbienie w kościach, no bardziej na rozczłonkowywanie zwierząt, ale kto by się tym przejmował. - Chciałabyś być aurorem? - Zapytała jeszcze, bo awans w przypadku Millie wiązał się chyba z wyższym stanowiskiem w biurze, a to chyba było stanowisko aurora, o ile Yaxleyówna dobrze wszystko kalkulowała.

- Po co zapierdalasz na chorobowym? - Dodała jeszcze. Jasne, próbowała zrozumieć jakieś głębsze pobudki, ale nie do końca jej to wychodziło. - Co z tego masz? - Musiała postawić to pytanie, było całkiem niewinne, prawda? Nie sądziła, żeby ktokolwiek to docenił, Yaxley miała swoją, bardzo subkietywną opinię na temat ministerstwa.


- Pozostawiały za sobą trupy? - Kolejne bardzo proste pytanie. Widma z Kniei tak, widziała to na własne oczy. Nie wydawało jej się, że jakby trafiły do Londynu to umiałyby się powstrzymać przed wysysaniem życia z ludzi. - Wydaje mi się, że to nie były one, one nie mają litości, niszczą wszystkich, którzy stają im na drodze. - Geraldine wydawała się być bardzo pewna swoich osądów.

- Próbowałam z tym działać, ale wiadomo, jak jest, urzędasy mają swoją drogę niekoniecznie podobną do mojej. - Interesowała się sprawą, angażowała się w nią, ale nic z tego nie wyszło. Nie wiedziała, czy powinna do tego wracać, czuła niby pewną odpowiedzialność, bo w końcu były to potwory, a więc jej działka, ale nie miała w zwyczaju przepychać się z ministerstwem - to nigdy nie miało sensu.


- Z tym bym polemizowała, to znaczy mam ciało, tak, całkiem wyrzeźbione, ale czy ładne? To chyba może powodować dyskusję. - Wiedziała, że raczej odbiegała od kanonu piękna, nie była śliczną, eteryczną panienką za którą oglądali się mężczyźni. Oczywiście, że ceniła sobie to jak aktualnie wyglądała, bo kosztowało ją to sporo pracy, ciało Yaxleyówny było jej bronią, od tego, czy było w formie zależało jej życie.

- Jak będziesz bardzo zdesperowana mogę Ci zapozować. - Czego bowiem się nie robiło dla przyjaciół, prawda? Mogła się poświęcić, chociaż powątpiewała w to, że będzie w stanie zbyt długo wytrzymać bezczynnie. Gerladine musiała się ruszać, inaczej zaczynała się denerwować.

- Lubię partnerstwo. - W sypialni, czy w życiu. Yaxleyówna bardzo ceniła sobie równość, może nigdy o tym nie mówiła, jednak było to jej priorytetem. Każdy mógł dostać to, czego potrzebował, w zależności od sytuacji.

- Jasne, spoko, nie znam się, wiesz, sztuka nigdy nie była mi szczególnie bliska. - Nie do końca miała pojęcie, czym kierowali się artyści, gdy tworzyli swoje dzieła. To zawsze leżało poza obszarem jej zainteresowań.

- Wiem, że to może być głupie, ale może nie myśl o tym, tylko po prostu patrz? - Czasem rozmyślanie było zupełnie niepotrzebne i lepiej było po prostu działać, może to był właśnie ten moment?

constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#12
18.07.2025, 13:28  ✶  
Jakoś tak wyszło - to chyba musiało jej wystarczyć, ale nie znały się od wczoraj, żeby Miles nie wiedziała, że Ger - podobnie z resztą jak i jej - trudno przychodzi mówienie o uczuciach. Tym bardziej cieszyła się, że przyjaciółka dogadała się ze swoim byłym, który widywał ją w najgorszym z możliwych stanów, znał raczej jej najobrzydliwsze tajemnice, więc nikt i nic nie powinno teraz już stanąć im na drodze do szczęścia, no chyba że oni sami. Nie zamierzała naciskać, tak jak w sumie sama nie chciałaby, by Stonks naciskała na nią w podobnej sytuacji. Czy była w podobnej sytuacji? Ledwie dwa dni temu obudziła się w objęciach z dwoma typami, którzy nie byli randomami z klubu i było to dziwaczne uczucie, którego nawet nie potrafiłaby nazwać. Może namalować... może. Zdanie o tym, że samemu nigdy nie jest lepiej - odbijało jej się w głowie echem. Stary uczył ją, że można ufać tylko rodzinie. Zakon uczył ją, że można ufać też przyjaciołom. Nie zmieniało to postaci rzeczy, że oklejenie Moody od rzeczywistości nie sprzyjało temu, żeby ogarniała, że nie jest sama. Samemu nigdy nie jest lepiej... mógł otaczać ją tłum i co z tego? Mogła się ruchać całymi nocami i co z tego? Ale te słowa uderzyły ją mocno, uderzyły ją prosto w bebech, choć próbowała jak mogła nie pokazać tego po sobie, tylko upić kilka łyków piwerka i przytaknąć bezgłośnie.

– No kurwa, chciałam być aurorem od momentu jak wypierdoliło mnie z brzucha matki! – zaśmiała się jowialnie, choć to absolutnie nie była prawda i choć mówiła tak przez całe życie, to sama w to nie wierzyła. W szkole wróżono jej karierę w lidze Quidditcha, zachwycano się jej bazgrołami, czy wskazywano na całkiem niezłą intuicję wróżbiarską. To nie miało znaczenia. Moody byli aurorami, Alastor, Harper... przecież no całe pokolenie glin, jak to zajmować się czym innym? Fakt, że Longbottom poszedł na glinę, że była tam Eden z którą łączyło ją tak dużo... to jak zamiana jednych murów, na drugie, wszyscy byli razem. Tylko że nie... Egzaminy przerastały ją, kładła uszy po sobie, gdy miała usiąść do książek, albo podciągnąć się z czarowania w tematach które miała głęboko w piździe. Była za głupia na detektywa, a co dopiero na aurora. I nie chciała oglądać Aarona. Im więcej o tym myślała, tym bardziej kurwa nie chciała go widzieć. – W dupie to mam Ger, fajnie dostać podwyżkę, ale nie dziaduje a moje ulubione sklepy i tak poszły z dymem. Tak długo jak starcza mi na fajki i farby jest ok. – Korzystając z okazji sięgnęła po pogniecioną i mocno nadgryzioną zębem wszystkiego co się wydarzyło papierośnice i sięgnęła sobie po swojego własnego skręta, proponując oczywiście drugiego przyjaciółce.

– Hmm, no jakby... - pytanie o zapierdalanie na chorobowym było... dziwne. Trochę w mózgu Miles ludzkość dzieliła się na trzy kategorie: gliny, skurwole, ofiary. Skurwole paliły, ofiary uciekały a gliny... gliny glinowały, gasiły, ogarniały chaos. Pomagały ofiarom ocaleć mimo skurwoli, którzy mieli w tym zakresie skrajnie odmienną opinię. I może świat nie był czarno-biały, ale podczas spalonej nocy, podczas pożaru, wszystko zrobiło się mocną kreską oddzielone. – Jakbym tego nie robiła, to pożar byłby większy? Ludzie by ginęli? I po co? Żeby pokurcze w maskach świętowały? Poza tym... ach... w pewnym momencie translokowałam taką kurwa ilość wody... wyciągnęłam ze studni jebane hektolitry, zrobiłam jebanego wodnego smoka na jednej kamienicy. – zaciągnęła się, rozsmakowując się w tym uczuciu. – Dla jebanej satysfakcji to robiłam. No i dla medalu od Ciebie, ofc że chce mieć  wytruganego od Ciebie ziemniaka, nawet dam Ci złotą farbę, żebyś go pociągnęła dla odpowiedniego świecenia się! – Najlepsze trofeum kurwa, powiesi sobie na ścianie a co!

– Pierdole, no były podobne, ale jak tak teraz mówisz, to może rzeczywiście nie były. Nie wiem, Ty się znasz na tym gównie, i wiesz co? Jebać Jenkins, jebać MM. Jakby to ode mnie zależało to dostałabyś szefa tego departamentu od istot magicznych i byłby kurwa porządek. Oni tam siedzą i pierdzą w ten papier, jedno wielkie szambo jeśli mnie pytasz, nie polecam zero na dziesięć. – Sarkała, samemu będąc rozgoryczoną tym jak to wszystko wolno szło. Może spyta Morpheusa o chuj chodzi z widmami i czemu nikt tym się nie zajmuje? Nie był jakąś super szychą, ale... może wypluje herbatę i podzieli się światłymi uwagami na temat tych lachociągów i biurw.

W porównaniu aparycji - co zawsze wychodziło dość zabawnie - to Miles mogłaby być wspomnianą eteryczną dziołchą, która przy odpowiednim ufryzowaniu i przebraniu (co zostało udowodnione!) mogła być bardzo piękną, eteryczną i kobiecą. Tak długo jak oczywiście nie otworzyłaby ryja. Zazwyczaj wtedy zaklęcie pryskało, a obrażone gachy zabierały ją potem prosto z randki na chińszczyznę, przełykając gorycz własnej gachowskiej porażki czy coś. Cokolwiek.
– Przestań pierdolić, jesteś zajebista, uwielbiam Twoje ciało. Masz jebnięcie. Ja od zawsze musiałam byc jak jebany kungfu fretka, żeby walczyć z większymi kutasiarzami, a Ty byś przyszła, pierdła w ich kierunku i oni leżą. Kocham Twoje bicki – mówiła otwarcie i z przekonaniem, pozwalając sobie by znów zmacać ramiona Stonks, jak wtedy w ogrodzie. Zdawały się jeszcze większe i jeszcze twardsze. Co też miłość robiła z człowiekiem! – I nie jestem kurwa zdesperowana ALE chcę żebyś mi zapozowała. Do szkiców chociażby, nie ma lepszego treningu, niż oddać te wszystkie Twoje słodkie krzywizny bejb. – Rozpływała się w zachwytach, ale próżno było szukać w tym szyderstwa. Miles imponowało wszystko co duże i silne. Jak Alastor chociażby. Na potwierdzenie swoich słów wyciągnęła niemal od razu szkicownik z torby, którego strony założone były twardym i idealnie naostrzonym ołówkiem. Na poprzednich stronach znajdowało się kilka zarysowanych męskich profilów, oraz wnikliwe studium czarnych loków układających się na czaszce.
Kurwa

Pospiesznie przewinęła te strony, pet z jednego kącika ust powędrował do kolejnego w skupieniu i próbie odnalezienia wolnej strony.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#13
22.07.2025, 13:16  ✶  

Nigdy nie była szczególnie wylewna. Tak została wychowana. Nie mogła narzekać na okrutny dom, jednak jej rodzice byli dosyć szorstcy, nie było tam miejsca na rozmowy o uczuciach. Na przestrzeni lat nieszczególnie się to zmieniło, potrafiła się otworzyć przed jedną osobą, ale zbudowanie tego zaufania zajęło naprawdę dużo czasu. Lata. Na przestrzeni ostatniego półtora roku pojawiły się problemy, nie zmieniało to jednak faktu, że od samego początku wiedziała, że albo będzie z nim na zawsze, albo nie zwiąże się na stałe z nikim innym. Nie wliczała w to tych krótkich znajomości, o których wolałaby zapomnieć. Była jednak w rozsypce, szukała pocieszenia, miała na to jakieś wytłumaczenie. Wiedziała, że nie była jedyna, właśnie przez to wolała o tym nie myśleć, najlepiej by było, aby okryli milczeniem te okropne półtora roku i udawali, że to się nie wydarzyło, chociaż nie dało się tego zrobić całkowicie. Na szczęście przegadali wszystko, naprostowali, dzięki czemu miało być już tylko dobrze i lepiej. Nie brała pod uwagę innej możliwości. Grunt, to mieć obok siebie kogoś, na kim faktycznie Tobie zależy, jej więź z Roisem była silniejsza niż wszystko inne, zresztą weryfikowali tę swoją klątwę u Florence, potwierdziła im to. Nie mogli tak po prostu o sobie zapomnieć, czy zniknąć ze swojego życia, w końcu to do nich dotarło.


Miała świadomość, że Millie pod tym względem była do niej podobna. W jej domu również nie było zbyt wiele miejsca na pastwienie się nad sobą, przeżywanie. To spowodowało, że były takimi, a nie innymi ludźmi. Potrafiły być ze sobą blisko, na tyle na ile było im to potrzebne, ale dawały sobie przestrzeń bez której ciężko im było oddychać, znały swoje potrzeby.

- To nim zostań, nic Ci nie stoi na przeszkodzie. - Skoro chciała być aurorem przez całe życie, to dlaczego by tego nie zrobić. Wierzyła, że sobie poradzi. Moody potrafiła być zawzięta, gdy jej na czymś zależało, na pewno nie miałaby problemu z tym, aby dojść do celu. Przemęczyłaby się ten czas na szkoleniu, a później zapewne stałaby się jedną z najlepszych aurorek w całym departamencie. Mieli to we krwi, czy coś.

- Trzeba mieć w życiu priorytety, jeśli najważniejsze potrzeby są spełnione to faktycznie nie ma sensu przejmować się hajsem. - Wiedziała, że każdy ma inne standardy. Ona może nie pokazywała tego, że jest majętna, jednak lubiła mieć tą świadomość, że może sobie kupić to, na co tylko ma ochotę. Chciała nowe mieszkanie - proszę bardzo, nowego konia - nic nie stało jej na przeszkodzie, mimo, że nie korzystała zbyt często ze swoich funduszy i raczej po prostu je gromadziła.


- Pewnie byłby większy, tak, czy siak ludzie ginęli. - Oczywiście nie umniejszała Millie, która na pewno miała na koncie sporo uratowanych dusz, jednak nie dało się ocalić wszystkich. Upiła łyk piwa. Sama była nieco egoistyczna tamtej nocy, ale musiała zadbać o bezpieczeństwo brata, sprawdzić, czy jej chrześniak był cały i zdrowy. Kiedyś dużo łatwiej przychodziło jej rzucanie się pomocy obcym - z czasem jednak, wraz z tymi, których straciła po drodze nieco się zmieniło. Miała do siebie żal, że nie udało jej się uratować Amandy, dlatego też skupiała się na bliskich, nie chciała już stracić nikogo z nich.

- Żałuję, że nie widziałam tego smoka, to musiało być spektakularne. - Przynajmniej tak brzmiało, gdy Mills o tym wspominała, cieszyła się z tego, że przyjaciółka jakoś odnajdywała się pośród tego chaosu, nawet jeśli ryzykowała - przynajmniej czuła się z tym dobrze. Każdy miał jakąś swoją misję do spełnienia.

- Szykuj farbę na następne spotkanie, przyniosę ten medal. - Dopisała to do swojej listy do zrobienia w najbliższym czasie, bo czemu by nie.


- Wiesz co, nie chciałabym tego. Widziałam jak mój papa się męczył, kiedy pracował w ministerstwie. To nie dla nas. Nie lubimy nikomu podlegać, a tam zawsze będzie ktoś wyżej. - Zresztą Yaxley miała niesamowitą przyjemność odbywać staż w biurze hodowli smoków i bardzo szybko dotarło do niej, że to nie jest dla niej. Miała inne wartości, pracowała w inny sposób, nie znosiła ograniczeń. Dusiłaby się tam.

- Nie do końca się znam na tym gównie, bo to wszystko jest nowe, dopiero próbujemy się dowiedzieć z czym mamy doczynienia, ale też nam to nie idzie jakoś wspaniale. - Nie była zachwycona tym, w jaki sposób przebiegały jej próby określenia czym właściwie były widma, czym się kierowały, a przede wszystkim w jaki sposób można się było ich pozbyć, ale początki bywały trudne, czyż nie?


- Nie da się ukryć, że mam ku temu predyspozycje. Yaxleyowie to pierdolone maszyny do zabijania. - Odparła jeszcze, można było wyczuć dumę w tonie jej głosu. Nie zapominała skąd pochodzi i kim jest, naprawdę było to dla niej ważne. Niektórzy narzekali na swoje pochodzenie, jednak ona nigdy, wiedziała, że nigdzie nie odnalazłaby się tak, jak w tej rodzinie. Była skórą zdjętą ze swojego ojca. Gena się nie wydłubie, czy coś w jej przypadku było to faktem.

- W takim wypadku nie mogę Ci odmówić. - Zresztą dlaczego miałaby to robić. To nie było nic wielkiego, prawda, a mogła się przydać do czegoś przyjaciółce. Mimowolnie zerknęła wzrokiem na szkicownik, nie skomentowała jednak tego, co zobaczyła, tylko zmrużyła oczy, chyba nie kojarzyła tych twarzy, albo przynajmniej tak się jej wydawało. - Nosisz to ze sobą wszędzie? - Zapytała jeszcze, bo tak naprawdę chuja się znała na tych artystycznych rzeczach.

constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#14
29.07.2025, 11:54  ✶  
– Słuchaj stara, te egzaminy... – odpowiedziała bez przekonania. Bycie aurorem było jej marzeniem, prawda? Prawda? Ale przecież nie nadawała się nawet na detektywa... Zbyt łatwo wyciągała wnioski na podstawie ledwie kilku przesłanek. Zapominała rzeczy. Ostentacyjnie nie wypisywała raportów. Myliła jawę ze snem. No już nie ćpała nic poza przepisane potki, ale wciąż były to niesprzyjające warunki. Poza tym ile lat... ile lat przegapiała terminy? Ile lat zapominała dostarczyć tego niezbędnego arkusza od lekarza? Ile lat? Zgryzoty, zazdrości, nienawistnego spojrzenia. Poczucia niższości wobec innych Moodych, poczucia niższości wobec wszystkich innych, którym ogarnięcie procedur nie sprawiało tyle problemów. Nie powiedziała nic więcej, zamiast tego wypiła z kufla sporo, dużo więcej niż zamierzała, tylko po to by spłukać gorycz z ust. Może chciała, może nie chciała być aurorem. Może się po prostu nie nadawała... Może nie zamierzała nigdy pracować z ojcem biurko obok biurka. Może.

Kolejne słowa też jakoś nie były jej jakoś wybitnie w smak.
– Jop. Zdychali jak muchy. Ale zdechłoby ich po prostu więcej. – Miała ten komfort, że większość bliskich jej osób zwyczajnie biegała po Londynie i też pomagała innym. Pomagała tym, którzy nie mieli takiego szczęścia, żeby mieć wykoksanego krewnego sprawdzającego co u niego. Zrobiło jej się przykro, bo pamiętała, że kiedyś może i by robiły to ramię w ramię. Cóż jednak... nie były już gówniarami z miotłami pod pachą, a czas weryfikował wartości, którymi kierowali się ludzie. Moody nie widziała innej możliwości, innego zachowania niż wyciągać z płomieni nieznajomych. Nie oczekiwała w sumie za to słowa uznania. Wystarczyło jej poczucie, że na coś się przydała. Że nie była takim śmieciem, za jakiego się uważała pijąc na umór w mugolskich klubach.
– Będę ją nosić zawsze przy sobie na wypadek, jakbyśmy wpadły na siebie przypadkiem Stonks. Nigdy nie wiadomo, co przyniesie następny dzień co nie? Ja przynajmniej nie wiem. – Nie chciałaby dźwigać klątwy papcia Morfiny, który wiedział o pożarze, mówił o pożarze, a pożar i tak przyszedł a oni nie byli tak dobrze przygotowani jakby mogli.

– Hah, zazdroszczę Ci tego wiesz? Tej pewności. Tego poczucia miejsca, przynależności. – przyznała w końcu, odkrywając, że piwo w kuflu skończyło się stanowczo za szybko. Na szczęście miała możliwość zajęcia rąk szkicownikiem. – Ja mam z Alkiem mieszankę wybuchową. Szczury i szury. Alastor mocno poszedł w Moodych, ja... ja może powinnam pójść w Trelawneyów, ale z czym do ludzi. Nie mam żadnych wizji poza kurwa halunami pośpiączkowymi. – Kłamstwo. Halucynacje zaczęły się dużo, dużo wcześniej. Halucynacje towarzyszyły jej odkąd zdała sobie sprawę z tego, że nie wszystko co widzi istnieje. To był jednak wstydliwy temat. Wciąż. Mogła być wariatką. Chciała być wariatką, ale na swoich warunkach. Zaczęła szkicować.
– Nie mam jakiś super układów z resztą Moodych. Aaron cały czas mi powtarza, że jestem za miękka, a już w ogóle śpiączka i dwa miesiące na odsiadce skutecznie przypieczętowały jego opinię na mój temat. Trochę nie mam siły mu już czegokolwiek udowadniać. Trochę mam to już w dupie. – Było to trochę myślenie życzeniowe, ale agresja przesłaniała smutki dziewczynki, która nie zapracowała sobie na uznanie ojca. Zaczęła szkicować i odetchnęła, nawet uśmiechnęła się, zmiękczając swoje ostre rysy łagodną krzywizną ust. Przynajmniej to było tak absolutnie, całkowicie jej. Sztuka. Ucieczka. Wolność.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#15
29.07.2025, 18:00  ✶  

- Poradziłabyś sobie z nimi. - Ton głosu Yaxley świadczył o tym, że była o tym święcie przekonana. Kto jak kto, ale Millie na pewno by sobie z tym dała radę, potrafiła się uprzeć. Jasne, może przegapiała terminy, papiery, jednak to nie czyniło jej w niczym gorszej od innych kandydatów na aurorów, najważniejsze, że miała serce w odpowiednim miejscu. W końcu do tej pracy trzeba było mieć odpowiednie podejście, a Ger wydawało się, że Moody właśnie takie miała. Nie, żeby jakoś specjalnie się na tym znała, w końcu daleko jej było do tego, żeby weryfikować kandydatów na dane stanowiska w ministerstwie, co nie zmieniało faktu, że uważała, że przyjaciółka zasługiwała jak nikt inny na spełnianie swoich marzeń. Tyle.


- Kto wie, czy to koniec, czy dopiero początek. - Nie mogli mieć pewności, że Voldemort nie postanowi zaatakować po raz kolejny, wybić jeszcze więcej czarodziejów, szczególnie, kiedy ostatnio sięgał po takie metody. Raczej mogli szykować się na najgorsze, zważając na to, że to był dopiero początek otwartej wojny. Nie chciało jej się za bardzo na tym skupiać, wolała aktualnie myśleć o tych nieco bardziej pozytywnych rzeczach, zbyt wiele złego się ostatnio wydarzyło.

- To prawda, spodziewaj się niespodziewanego, czy coś. - Nawet spodziewanego nie zawsze można się było spodziewać. Powinni przecież mieć świadomość, że ten pojeb będzie chciał sięgnąć po więcej. Na szczęście w tym przypadku nie skrzywdzili nikogo z jej bliskich, przynajmniej póki co o tym jeszcze nie wiedziała... zapewne się zdziwi, na dniach.


- Miałam łatwiej, nawet przez moment się nie wahałam. - Zresztą nie miała też zbyt wielu opcji. Właściwie od samego początku swojej egzystencji miała świadomość do czego została stworzona. Nie rozważała innych możliwości, podążała ścieżką swojej rodziny, przyszło jej to zupełnie naturalnie. Nie ma się co dziwić, bo przecież była skórą zdjętą ze swojego ojca. Z genami w tym wypadku nie dało się wygrać.

- Nie znam się na tym, ale może nawet w tych halunach jest coś po co możesz sięgnąć? - W ich przypadku to było całkiem proste, nikt nie miał w sobie zbyt wiele z Borginów, na szczęście, nigdy nie przepadała szczególnie za rodziną matki, krew ojca okazała się być silniejsza.

- Jakbyś w ogóle miała wpływ na to ile trwała ta śpiączka... - Yaxleyówna miała świadomość, że rodzice miewali czasem oczekiwania, których nie dało się spełnić, jakieś ich własne ambicje, wizje swoich dzieci, jednak nie tędy droga. Nie w przypadku rzeczy, na które sami zainteresowani nie mogli reagować.


Spędziły ze sobą jeszcze trochę czasu, pijąc przy tym piwo, jarając całą masę szlugów, ba, Millie zdążyła nawet naszkicować Yaxley po czym rozeszły się każda w swoją stronę, właściwie to rozleciały chyba w nie najgorszych humorach.



Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Millie Moody (4986), Pan Losu (29), Geraldine Yaxley (5482)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa