• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[Lato 72, 27.08 Hannibal & Gabriel] Już jakiś czas nie ma go, tańczę wódkę piję

[Lato 72, 27.08 Hannibal & Gabriel] Już jakiś czas nie ma go, tańczę wódkę piję
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#11
21.06.2025, 18:41  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.07.2025, 11:38 przez Gabriel Montbel.)  
Hrabia zwinął się tylko jeszcze bardziej, jeszcze ciaśniej, jeszcze rozpaczliwiej.

Nie chciał rozmawiać.

Czuł się upokorzony, choć to nie była wina chłopaka, że wpadł w taką histerię. To była wina tylko i wyłącznie Jonathana, którego kochał z taką samą mocą z jaką go nienawidził. Którego szczęścia pragnął tak samo mocno jak śmierci. Przez cały czas trwania ich relacji próbował być możliwie ludzki, możliwie ucywilizowany, możliwie nie-potworny, a teraz, gdy w teorii chociaż szala powinna przechylić się na drugą stronę, stawał się żałosnymi popłuczynami wampira, którym niegdyś był. Może to nie Selwyn, może to więzienie go zmieniło, odwyk od plugawej figury, niemal dwieście lat szczurzej diety, ochłapu łamiącego wolę najtwardszym. Może to osamotnienie, które doprowadzało na skraj szaleństwa, gdy istota, która przecież kiedyś była człowiekiem teraz po utracie tego człowieczeństwa nie mogła i nie potrafiła odnaleźć sobie celu.

Zawsze był jakiś cel.

Teraz pozostawała pustka pachnąca kurzem desek teatru The Globe.

Tak bardzo chciałby umrzeć tu i teraz, rozsypać się w wióry, tak bardzo chciałby, by cały budynek spowiły płomienie odbierające Selwynowi to co kochał najbardziej, tak jak on odebrał mu przed laty sam siebie. Selwynowi. Selwynom. Londyńczykom.

Cokolwiek.

– Zostaw mnie. – Wymamrotał rzeczowo, nie zamierzając odkleić rąk od twarzy. Właściwie to warknął z niechęcią. Hannibal w ogóle nie był podobny do Jonathana i całe to myślenie o tym, żeby sprawdzić jak podobnie smakuje ich krew przez wzgląd na wspólne, z pewnością bliskie pokrewieństwo, wydawało się bardzo surrealistycznym masochistycznym pomysłem.

Kryzys tożsamości tylko pogłębił się, choć może tak na prawdę jego tożsamość spopieliła się jak wnętrze domostwa, jak meble na których siedział ukochany, rzeźby których dotykał, obrazy na które patrzył. Ukochany, znienawidzony, kat milczenia zaciskający nieświadomie obrożę wbijającą mu w krtań srebrzyste kolce. Gabriel znajdował się w klatce własnego umysłu i nie potrafił z niej wyjść.
lover, not a fighter
175 cm wzrostu (na scenie wydawał się wyższy!) Pełna emocji twarz. Ciemne oczy i włosy, które zwykle pozostają w nieładzie. Goli się na gładko. Szczupły, ale umięśniony - zawodowy tancerz. Strój modny wśród mugolskiej młodzieży, czasami zgoła ekstrawagancki.

Hannibal Selwyn
#12
22.06.2025, 13:14  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.06.2025, 20:04 przez Hannibal Selwyn.)  
Zostaw mnie.
Nigdy już nie znajdę nikogo takiego.
Nigdy już się nie zakocham.
Jak ona mogła mi to zrobić! Nigdy już nie będę szczęśliwy! Skończę ze sobą!


Słyszał to już wiele razy, rzucane w gniewie i żalu przepowiednie, odzwierciedlające czarne myśli odrzuconych kochanków. Najwyraźniej wampiry nie różniły się pod tym względem od ludzi. Przespacerował się po scenie, zbierając myśli. Jedna z desek skrzypnęła pod jego stopami. W zamyśleniu nacisnął ją ponownie. Skrzyp. Było mu szkoda Gabriela, który najwyraźniej przeżywał właśnie załamanie nerwowe. Skrzyp. Który chciał go jeszcze chwilę temu rozsmarować po podłodze. Zszedł z obluzowanej deski i ruszył w dalszy obchód, teraz balansując na krawędzi sceny z niewymuszoną gracją tancerza. Kiedy i dlaczego podczas tej nocnej eskapady zrodziło się poczucie komitywy z mężczyzną - wampirem - który deklamował poezję na środku brudnego zaułka Soho, był gotów włamywać się do teatru przez okno jak dzieciak, nie ugryzł go, a teraz rozpaczał, że jest potworem?..

Nie ugryzł go.

Z pożądania, jakie mogło tlić się w ciele Hannibala wobec całkiem przystojnego nieznajomego nie pozostało wiele, ból rozbitej głowy i akompaniament żałosnych szlochów skutecznie ostudził jego zapał. Ale czuł, że było - mogło być - między nimi więcej. Porozumienie, wrażliwość artystyczna, beztroska.

Może jednak nie było dobrze tak, jak teraz. Może potrzebowali porozmawiać. Może potrzebowali się poznać.

Hannibal doszedł do końca rampy i spojrzał ze swojego całkiem niepozornego miejsca na scenie na rzędy foteli. Często ćwiczył dla pustej widowni, ale rzadko był całkowicie sam - zwykle kręcili się tu pracownicy techniczni, inni aktorzy, reżyser, scenarzysta. Teraz był jeden z tych momentów, kiedy nikt, ale to absolutnie nikt nie widział, co Hannibal - robi? - odgrywa?
Poza Gabrielem, oczywiście.

Który nie ugryzł go. Chociaż chciał. Chociaż był wściekły i miał go jak na widelcu, obezwładnionego, perfekcyjna przekąska o północy. A to znaczyło, że się powstrzymał.
A to znaczyło, że miał kontrolę.
A to znaczyło, że… może nie był aż takim potworem, za jakiego się uważał?

Selwyn wykonał pół piruetu i wrócił do wampira - teraz stanowiącego kupkę nieszczęścia mniej więcej na środku sceny.  Nieumarły nie chciał rozmawiać i dawał temu głośno wyraz. Ale Hannibal nie pierwszy raz to słyszał i wiedział, że prędzej, czy później, łzy się wyczerpią i przestaną płynąć. A wtedy jest duża szansa, że popłyną słowa.
- Hej - szepnął, moszcząc się w miarę wygodnie na podłodze - Żadnej przemocy już teraz, dobrze?
Usiadł tuż obok, blisko, tak, że jego biodro i udo stykały się z plecami Gabriela. I czekał.


Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#13
30.06.2025, 13:05  ✶  
Gabriel nie znał się za dobrze na Selwynach, Jonathan skutecznie separował go od swojego ludzkiego życia w Anglii, co sprawiało, że większość osób może i kojarzył z opowieści, z drugiej strony jednak stapiały mu się one w jedną magmę pozbawioną większego ładu i składu ludzkich spraw, mało interesujących tak długo jak to Jonathan nie był gwiazdą tych anegdot. O swoim kochanku mógł słuchać godzinami.

O swoim byłym kochanku.

Ból był dojmujący, a mężczyzna pozbawiony był kontroli nad swoim ciałem i swoją duszą, teraz, po tej drugiej już konfrontacji między nimi czuł się wypalony, czuł się upokorzony i czuł się... przegrany. Jak jedno słowo, jedno zdanie potrafiło doprowadzić go na skraj, gdy tylko wrócił mu pomyślunek, spirala zakręcała się jeszcze mocniej wokół szyi. Może to dlatego, że cały koncert, i ten żałosny kwadrans bankietu tak bardzo się kontrolował, że teraz, przebywając z rozgałęzieniem jonathanowego drzewa, przestał kontrolować się jakkolwiek?

Może dlatego, że Hannibal, śliczne chłopie tak ufnie zaglądające mu w oczy, tak ochoczo pozwalające sobie na małe tête-à-tête, tak bardzo mu przypominał początki minionej znajomości, nawet teraz, gdy wyzbyty instynktu samozachowawczego po prostu usiadł przy nim i czekał, aż łzy przestaną płynąć, w nadziei na to, że popłyną słowa.

Bardzo złośliwy głos w głowie Gabriela zasugerował, że gdyby ten negatywnie wyraził się na temat roli młodszego Selwyna w minionym Upiorze, przypieczętowało by to ich relację jako skrajnie negatywną.

Czy tak zachowywał się cały krzew, czy tylko najznamienitsi jego przedstawiciele?

Montbel nie obiecał werbalnie, nie odpowiedział bardziej na prośbę aktora, niż milczącym przyzwoleniem, choć przecież z powodzeniem można byłoby to odebrać jako milczącą dezaprobatę. Nie wykonywał jednak żadnych więcej gwałtownych ruchów, właściwie przez moment dłużący się w nieskończoność nie wykonywał żadnych ruchów.

Nie było sensu za bardzo oddychać, skoro nie musiał tego robić.

W końcu z nieszczęśliwego precla zmienił swoją formę w leżącego na plecach trupa (trochę dosłownie). Lodowato-błękitne ślepia utkwił w niewidocznym przy tak słabym oświetleniu suficie sceny, z twarzą przypominającą bardziej zobojętniałą pośmiertną maskę.

Ile by dał za to, żeby po tym przeklętym bankiecie Jonathan znalazł go w mugolskim barze i zabrał do teatru, aby w końcu mogli się rozmówić, kochać albo zabić, albo obie z tych rzeczy w dowolnej konfiguracji szczęścia i nieszczęścia, euforii i żałości. Nie patrzył na Hannibala, przez sześć lat napadów emocji wszelkich, braku pogodzenia się z procesem żałoby i samotności nie widział się z ludźmi wcale, świadkiem jego upadku były tylko róże i obrazy, a teraz obu z nich zwyczajnie już... nie było. Spalone, ścięte, przebrzmiałe dla przeszłości, choć wciąż wbijające się ostro w bladą, papierową skórę jego istnienia.

– Masz bardzo piękny głos – powiedział nieoczekiwanie do sufitu. – Jeśli miałbym Cię zabić, to tylko po to, byś był wampirem i mógł śpiewać dalej. Świat dużo by stracił, gdybyś umilkł na zawsze. – Nie odwrócił głowy, ale nie odsunął się, nie ruszył się ani o cal, pozwalając by ich ciała wciąż w jakiś sposób utrzymały kontakt fizyczny. Tak dziwny. Niecodzienny. Upragniony. Niechciany. Uśmiechnął się po chwili, choć w grymasie tym więcej było goryczy niż rozbawienia. W zwrócił twarz do siedzącego obok młodzika. – Nie martw się, nie zrobiłbym tego bez Twojej zgody. Życie wieczne bez pogodzenia się zawczasu z tym faktem, jest torturą, na którą nie chciałbym nikogo skazywać, ani teraz, ani nigdy.
lover, not a fighter
175 cm wzrostu (na scenie wydawał się wyższy!) Pełna emocji twarz. Ciemne oczy i włosy, które zwykle pozostają w nieładzie. Goli się na gładko. Szczupły, ale umięśniony - zawodowy tancerz. Strój modny wśród mugolskiej młodzieży, czasami zgoła ekstrawagancki.

Hannibal Selwyn
#14
30.06.2025, 17:12  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.06.2025, 18:03 przez Hannibal Selwyn.)  


Gabriel nie odpowiedział na wezwanie do zaprzestania przemocy, ale nie odsunął się i to musiało wystarczyć za przyzwolenie. Czasami nie można było oczekiwać słów.
Hannibal siedział w bezruchu i ciszy, patrząc w ciemną głębię widowni. Czuł, jak chłodne, ludzkie tylko w swojej organicznej miękkości ciało wampira ogrzewa się w miejscach kontaktu i nabiera pozorów życia. A przynajmniej tego rodzaju życia, które płynęło w nim samym, bo czy życiem nie była ta rozdzierająca, niemal dziecięco nieutulona rozpacz, ta potrzeba, którą Selwyn instynktownie wyczuwał w towarzyszu, chociaż jeszcze do końca nie wiedział, czego właściwie potrzebuje? Ta gorąca furia, z jaką wampir przyszpilił go wcześniej do ziemi? Ta miłość, którą musiał wciąż czuć, bolesną i niezagojoną jak cierń pod skórą, aby cierpieć i rzucać się jak wściekłe zwierzę? Właśnie tak - jak cierpiące, przerażone zwierzę. Nie jak potwór.
Co z tego, że nie oddychał?

Aktor westchnął, kiedy Gabriel zmienił pozycję. Obrócił głowę tak, żeby móc na niego patrzeć, ale wcale nie w ostrożny, czujny sposób, w jaki mógłby patrzeć człowiek na stworzenie będące zagrożeniem. Wsłuchany w ciszę, własny oddech i - od czasu do czasu - odgłosy pracującej konstrukcji wiekowego budynku teatru, dalej ciągnął w myślach zwierzęcą metaforę. Nie miał pojęcia o zwierzakach, to była domena Mony, nie jego, ale zawsze z zainteresowaniem słuchał jej opowieści… no i znał Lucyfera. Spędził wiele wieczorów na podłodze, próbując z pomocą Scarlett przekonać go, żeby w końcu dał się podrapać za uchem. Gabriel przypominał mu kota. Wielkiego, udomowionego kota, którego ktoś wyrzucił na ulicę i który teraz boi się, syczy i może jest głodny, ale bardzo chciałby być pogłaskanym. Hannibal odruchowo mrugnął, wpatrując się w Montbela, powoli, licząc do trzech, zanim otworzył oczy, tak, jak uczyła go Scarlett. Nie uważam Cię za zagrożenie.
Łagodnym ruchem wyciągnął dłoń, gotów dotknąć jego głowy, tam, gdzie kot nie czułby się zagrożony… i zamarł, kiedy słowa  przerwały ciszę.

Wampir odwrócił się w jego stronę, a Hannibal nadal tkwił w tej samej pozycji, z ręką wpół drogi do jego włosów. Wyraz zakłopotania na twarzy szybko został zastąpiony uśmiechem wdzięczności za komplement.
- Miałbym cały czas świata na zrobienie kariery… - powiedział łagodnie, w zamyśleniu poprawiając się na podłodze, ale nadal dbając, by ich ciała się stykały. Dłoń opadła, muskając tylko Gabriela, ostrożnie, niezobowiązująco. Cały czas świata na używanie życia, na muzykę, miłość, sztukę. Pochylił się nieco, by spojrzeć w stare, mimo zatrzymanego wieku, jasne od niedawnego płaczu oczy Montbela. Cały czas świata, by cierpieć i pamiętać.
Piękny kolor. Ciekawe, ile ma lat.

- Może kiedyś, jak zacznę się starzeć. I musiałbyś mnie nauczyć, jak pić krew, nie najeść się przypadkiem czosnku i nie wyleźć na słońce… - w jego głosie zagościł z powrotem najlżejszy kokieteryjny ton.
Utalentowany młodzieniec przemieniony przez wiekowego wampira pod wpływem impulsu. Pewnej całkiem zwyczajnej nocy w teatrze. Brzmiało jak fabuła romansidła dla nastolatków, śmiesznie i banalnie. Brzmiało jak bestseller.

Czy był nierozważny? Wiedział, że musi lekko stąpać wokół tej na wpół szalonej z bólu istoty, ale miał przeczucie, że główne zagrożenie minęło i że, jeżeli dobrze zaplanuje swoje kroki, to będzie mógł dowiedzieć się więcej i może, tylko być może, pomóc. Robił to, co było trzeba - czuł i współczuł - i jeżeli to było nierozważne albo niebezpieczne, to kto był lepszym kandydatem do tego zadania, niż Hannibal? Potrafił lekko stąpać. W końcu był tancerzem.
Rond de jambe, rozbrzmiało mu w myślach niskim, rozbawionym szeptem Carlosa, tuż przy uchu, za blisko na komfort.

Na powrót poważniejąc, niemal szeptem, ale z całą otwartością i pewnością swoich dwudziestu lat dodał:
- Nie boję się Ciebie. Nie bałbym się życia wiecznego. Ale dziękuję, że poczekałbyś na moją zgodę.
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#15
02.07.2025, 19:17  ✶  
Gdyby miał serce, gdyby jego serce miało szansę bić... poczułby być może jego ukłucie, gdy dłoń Selwyna nie dotarła do włosów, do czoła, gdy poskąpił mu dotyku, za którym tak rozpaczliwie tęsknił.

Minęły lata, dekady w których jedyną szansą na poczucie ciała drugiej osoby, był mocny, drapieżny uścisk i zęby przegryzające tkankę. Spotkanie ograniczone do konsumpcji, pozbawione finezji, gustu i smaku, który wyrobił się z czasem. Bezmyślne pożywianie się. Teraz nie musiał zmiękczać grona, nie chciał przecież zwilżyć gardła słodkim sokiem ukrytym w miękkim miąższu. A może chciał? Nic tak dobrze nie dotleniało krwi jak podniecenie. Fakt, że mimo czasowej niedyspozycji chłopak wciąż pozwalał sobie na flirt, był kuszący.

Kusząco znajomy

– Miałbyś cały czas świata... – powtórzył miękko, przechodząc za nim do szeptu, jakby składał mu ofertę tu i teraz. Słowa jak echo odbijały się w czaszce. Czy gdyby Jonathan nie był najlepszym aktorem wśród polityków, tylko pełnym, czystokrwistym artystą, wtedy bardziej doceniłby jego ofertę? Czy sięgnąłby po nieśmiertelność, kiedy w grę wchodziłoby kształtowanie kariery wymagającej aktywności nade wszystko nocnej.

Czy wpadał w koleiny scenariusza, który wcześniej zakończył się tak sromotną porażką, kosztującą go absolutnie wszystko? Czy teraz miałby szansę, by ten scenariusz potoczył się inaczej? Czy był zdesperowany na tyle, by udawać, że Hannibal nosi na sobie inną twarz, ma w sobie inną duszę, by mimo wiedzy, że nie jest to inkarnacja byłego kochanka, tak właśnie go potraktować? Czy dwudziestolatek byłby w stanie udźwignąć miłość kogoś kto czas odmierzał wiekami?

Chłodna dłoń drgnęła, a potem przesunął ją by wierzchem palców pogładzić ciepłą skórę na dłoni swojego towarzysza, na pograniczu przyjemności i rozdrażnienia, sięgając linii rozchełstanego mankietu. Dopiero teraz do niego dotarło, że w powietrzu unosi się zapach krwi z rozcięcia na głowie. Dopiero teraz do niego dotarło, że jego zęby wciąż były wysunięte, gotowe, cierpliwe...

– Starzejesz się cały czas mon cheri... – wplatał odpowiedzi, dostrajając się do jego tonu, do gry w którą artysta próbował z nim grać. – Picie krwi jest banalnie proste, czosnek to mit ale słońce... – zmrużył błękitne ślepia i cyknął językiem o zęby w cichym westchnieniu – Praktyka unikania świtu pozostaje niezbędna, zima na zawsze staje się Twoim sprzymierzeńcem i ulubioną porą roku. – Dźwignął się nieco, odnajdując w końcu Hannibala jako ciekawszy widok niż sufit tego przeklętego teatru. Teatru, którego nigdy tak na prawdę nie lubił. To Jonathan nauczył go kochać to miejsce. I wszystko przypominało mu o nim, a najbardziej młokos siedzący tuż obok, na wyciągnięcie ręki...

Nawet nie wiedział kiedy sięgnął ku jego szyi. Powoli, łagodnie, z delikatnością, której wcześniej mu zabrakło. Przez ścięgno łączące ciało i głowę, przez kark do spoiwa szyi i czaszki, w górę przez włosy do siniaka, który z pewnością został mu tam nabity. Chłód był wciąż nienaturalny, ale kojący. Jak okład.
– Winien Ci jestem przeprosiny – wymruczał, wzrokiem śledząc raczej poczynania własnej dłoni, tę małą nielegalną wyprawę. Drugą ręką wspierał się w tym pół siadzie, pół leżeniu, biodro przy biodrze, myśląc o tym jak łatwo, jak banalnie byłoby się teraz zapomnieć, przykryć miękką kołdrą pragnienia wszystko to, co nie zgadzało się w tym obrazie.

– Chciałbym wiedzieć jak smakujesz... – przyznał cicho, ześlizgując się tym razem w okolice barku, w końcu jednak przymykając powieki, by dać uszom otulić się słodkiemu poszumowi emocji, które mogła wywołać bliskość drugiej istoty.

lover, not a fighter
175 cm wzrostu (na scenie wydawał się wyższy!) Pełna emocji twarz. Ciemne oczy i włosy, które zwykle pozostają w nieładzie. Goli się na gładko. Szczupły, ale umięśniony - zawodowy tancerz. Strój modny wśród mugolskiej młodzieży, czasami zgoła ekstrawagancki.

Hannibal Selwyn
#16
02.07.2025, 21:32  ✶  
Czy dwudziestolatek byłby w stanie udźwignąć miłość kogoś kto czas odmierzał wiekami? Cóż, Hannibal był przekonany, że jest w stanie udźwignąć każdą ilość miłości. Miał jej tyle, potrzebował jej tyle, od kochanków, od widowni, od wszystkich. Był jak bezdenna studnia. Byli tacy, którzy doprowadzali go w łóżku do krzyku i płaczu, ale im bardziej przytłoczone było jego ciało, tym głośniej śpiewała jego dusza. Zmęczony tańcem, zmęczony seksem, mając w zasięgu wzroku granicę swoich możliwości, był pijany desperacją, muzyką, bliskością. Delirycznie szczęśliwy. 

Gabriel przytłoczył go z taką łatwością, zgniótł pod sobą. Hannibal wolałby, żeby to się odbyło po uprzednim umówieniu się, ale w końcu… nic złego się nie stało, prawda?

Wampir odpowiedział na jego badający grunt dotyk własnym, tym razem delikatnym i nawet czułym. Łudząco normalnym. Pieszczota była przyjemna, ale jeszcze lepiej było widzieć, że rozmówca wykazuje inicjatywę i Hannibal zorientował się, że wcale nie tylko z powodu mrowienia w brzuchu, obudzonego przez francuskie czułe słówka. Także dlatego, że to znaczyło, że Gabriel poczuł się trochę lepiej. Dobrze było być częścią tego czucia się lepiej.
Uśmiechnął się do wampira lekko, spuszczając wzrok na ich połączone dłonie. Kiedy z powrotem podniósł oczy, by napotkać głodne, ciągle głodne, nawet teraz niebieskie oczy, pierwszym, co dostrzegł były kły. Drgnął. Nigdy nie był fetyszystą zębów, chociaż kilka ugryzień tu i ówdzie w szale uniesień potrafiło zdziałać cuda. Bał się igieł. Źle znosił widok krwi. Ale… ale, na Merlina, obawiał się tych kłów i chciał je poczuć jednocześnie. Jak to jest być ukąszonym? Co, jeżeli omdleje, jak wtedy, kiedy założył się, że przekłuje uszy? Co, jeżeli Gabriel straci panowanie nad sobą i weźmie za dużo?

- Uważaj, bo potraktuję Twoją ofertę poważnie… - mruknął. Dopiero wszedł w dorosłość i nie myślał często o starości i śmierci, ale kiedy już to się zdarzało, czuł lęk. Co, jeżeli nie zdąży osiągnąć wszystkiego? Co warte jest wszystko, co tworzy, jego lata treningów, tysiące prób, jeśli zostanie zapomniany za pokolenie czy dwa? Lepiej było o tym nie myśleć. Hannibal też był głodny. Życia, świata. Zaprzyjaźniony wampir w odwodzie brzmiał jak wcale nienajgorsze rozwiązanie...
- Daj mi jeszcze kilka dziesięcioleci… - dłoń wampira wędrowała teraz po jego szyi, a młodszy czarodziej przechylił lekko głowę, robiąc jej miejsce - …Słuchając tego, co mówią o tym świecie, za jakiś czas nocny tryb życia… ahh - syknął, przymknął oczy i skrzywił się, kiedy chłodne palce sięgnęły rany z tyłu głowy. Ból, zelżały już do poziomu, który można było ignorować, na chwilę znów rozbłysł, mimo zimnego okładu.

Gabriel wydawał się nagle z powrotem zainteresowany, nagle chętny. Hannibal do pewnego stopnia to rozumiał, rebound generalnie był wspaniałym lekiem na złamane serce. Montbel… to było coś innego, niż wszystko, co do tej pory napotkał. I najwyraźniej zdecydował się zagrać w tę samą grę. Co mogło pójść źle?
Ośmielony łagodnym dotykiem i cichym głosem wampira, nakrył jego dłoń na swoim barku własną, po czym przesunął palce wzdłuż przedramienia, ramienia, barku, aż na obojczyk i wyżej - delikatnie biorąc drugiego mężczyznę pod brodę, wcale nie ustępując mu wprawnością i sensualnością tego gestu. Po jednej stronie dziesięciolecia doskonalenia sztuki uwodzenia. Po drugiej - talenty aktorskie Selwynów.

– Chciałbym wiedzieć jak smakujesz…
Hannibal podwinął nogi i nachylił się nad Gabrielem, nadal z dłonią na jego szczęce, o tyle młodszy, o tyle słabszy, ale chwilowo - na górze. Upajające. Niebezpieczne.
Plié.
- Zaproponowałbym kawałek za kawałek - powiedział z uśmiechem, jakby byli kumplami dzielącymi się pizzą i, na bogów, to doprawdy nie było tak bardzo różne, Ty dasz mi spróbować swojego ciała, a ja Tobie - mojego, ale… - Ale istnieje pewne… ryzyko… zęby… krew… No mogę zemdleć, po prostu! - wykrztusił wreszcie, zawstydzony, jak rzadko kiedy, uciekając wzrokiem, ale żywiąc nadzieję, że może Gabriel, jako ten bardziej doświadczony, znajdzie rozwiązanie.


Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#17
03.07.2025, 12:08  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.07.2025, 12:14 przez Gabriel Montbel.)  
– Nie wiem... doprawdy nie wiem, czemu zakładasz, że moja oferta nie jest poważna –

...a przecież byli na scenie, psychodrama toczyła się więc dalej, gdy Gabriel miał szansę znów poczuć ciężar poprzedniego imienia, wszak zmienił je dzisiejszej nocy. Mógł poprosić, mógł wymieniać ciche łańcuszki słów, które pragnął usłyszeć jeszcze raz, ostatni raz, szeptane wprost do ucha. Poprzednie imię, martwe imię, bez rozkazu, bez przygany, bez strachu i okrucieństwa w dystansie, który zabijał go każdą sekundą noc za nocą. Nie potrzebował nawet wiedzieć, że tuż pod nimi, gdzieś w garderobie młokosa znajduje się magiczna toaletka mogąca spełnić jego deliryczne marzenia. Senne, o ostrych jak brzytwa krańcach czekających by znów poranić jego przegnitą duszę. Nie żył od dawna, cierpiał od dawna, nie mogąc doleczyć się z obsesji trawiącej jego skołowany umysł. A dziś, z taką ochotą, z właściwą sobie słodyczą... Może właśnie tak to powinno działać z ludźmi, że gdy jedni się kończyli, przychodzili nowi, odpowiednio podobni, odpowiednio chętni, odpowiednio prości do ukształtowania? Może właśnie od tej oferty powinien zacząć te jedenaście lat temu, gdy zrozumiał że ten obrzydliwie zarozumiały zadufany ambasador jest jego ambasadorem. Byłbyś wspaniałym wampirem – powiedział mu kiedyś, a teraz mógł to powiedzieć jakiejś jego wersji. Młodszej wersji. Ładniejszej wersji. Zdolniejszej wersji. Spragnionej wrażeń wersji.

Wersji, której puls wyczuwał pod dłonią, galopujący, zapraszający bardziej nawet niż lśniące oczy, niż kilka prostych gestów świadczących o tym, że fascynacja w pełni wypełniła miejsce właściwe sobie, anektując przy okazji to przeznaczone dla instynktu samozachowawczego.

Tak było już przed chwilą i nie było to właściwe rozpoczęcie, tak mogło być i teraz, zrobione dobrze, słusznie, w dusznej aurze snu, z którego wampir będzie musiał się obudzić. Ale teraz, na moment, na ułamki sekund potrzebnych do tego, by krew natleniła się dobrze.

Co powinno być właściwym scenariuszem? Jonathan wykrwawiający się malowniczo na jego tarasie, z rozoraną klatką piersiową, resztkami sił deklamujący ostatnie słowa Kleopatry. Jak balsam słodkie, jak wietrzyka tchnienie, łagodne, miłe, jak… Niemal słyszał jego szept, wypełniony ciepłem, wypełniony wolą życia i słońca. Nienawidziłby każdego dnia, gdyby przyszłaby do niego ta myśl we Francji, ale teraz był tu, na deskach teatru, z życiem równie pięknym, równie żywym, z życiem słodszym niż miód.

Wyciągnął ku niemu chciwe ręce unosząc się tylko na tyle, by ułożyć młodzieńca na deskach i zawisnąć nad nim, twarz przy twarzy, ciało przy ciele. Nie lubił krwi wysyconej strachem. Ta doprawiona ekscytacją była zdecydowanie lepsza. Ta doprawiona miłością... zdawała się już nieosiągalną ambrozją, rzuconą daleko poza jego zasięg. Był potworem, a złożony obok młodzieniec bał się li tylko tego, że popełni blamaż mdlejąc na widok krwi. Bawił go. Rozczulał. Nie odwracał uwagi od bólu och nie, pozwalał się nim upajać, opadać w zapomnieniu marazmu osłodzonego nieoczekiwanym snem. Był tak podobny.

Był zupełnie inny.

Gabriel odgarnął zapodziane pasmo włosów z czoła leżącego chłopaka i złożył zimny pocałunek na jego czole, dłonią błądząc po odsłoniętym rozchełstaną koszulą ciele.
– Nie bój się. Zadbam o to, by ból był tylko ciekawym urozmaiceniem. Zadbam o to byś myślał o czymś zupełnie innym. Byś nawet nie zauważył tego momentu... – chłodny ślad, jak dotknięcie motylich skrzydeł, przeszło po skroni, przez krzywiznę ucha. – Jak mogłem kazać Ci odejść, jak mogłem nie ufać, że ktoś tak wyjątkowy jak Ty, byłby w stanie ukoić mój ból, położyć siebie jak plaster na moją zbolałą duszę... – szeptał zaklęcia nie sięgając nawet po magię, badając krzywizny i pragnienia Hannibala, uciekając myślami od nieudanych spotkań, od straconych szans. Tu i teraz, giął go w rękach jak rozgrzaną glinę, a jedno czego musiał pilnować, to kłów, aby wcześniej niż to konieczne nie dotknęły skóry, co tak lubił przed laty jego kochanek, który teraz nie był nawet w stanie na niego patrzeć. Może gdyby miał serce, to zabolałoby go na tę myśl, ale skupił się doświadczeniem kucharza, który nie pierwszy raz szykował dla siebie posiłek. Skupił się... Nie strach, nie... nie tym winna smakować krew obiecującego aktora i rzeczywiście każdy gest, każdy krok przybliżał go do bukietu aromatów, którego poszukiwał w czerwonej posoce mężczyzny. Jeszcze moment... chłodne wargi odciskały pocałunki na wygiętej szyi, miękki język szukał optymalnego miejsca...

lover, not a fighter
175 cm wzrostu (na scenie wydawał się wyższy!) Pełna emocji twarz. Ciemne oczy i włosy, które zwykle pozostają w nieładzie. Goli się na gładko. Szczupły, ale umięśniony - zawodowy tancerz. Strój modny wśród mugolskiej młodzieży, czasami zgoła ekstrawagancki.

Hannibal Selwyn
#18
03.07.2025, 17:42  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.07.2025, 13:44 przez Hannibal Selwyn.)  
Oczywiście, że Hannibal byłby wspaniałym wampirem. Pełnym uroku osobistego, dramatycznym, i na pewno robiącym olśniewającą karierę. Póki co jednak, mógł realizować to wszystko jako człowiek i robił to, w mgnieniu oka wślizgując się w rolę młodego kochanka, uwiedzionego przez krwiopijcę.

Cały rozsądek, cały, uzasadniony przecież, lęk, instynkt nakazujący mu ostrożność, wyleciał przez okno, przegnany surrealistyczną atmosferą tej nocy i tego miejsca. Czy to jakaś magia Sali Wawrzynowej, duch przeszłych katharsis przeżywanych przez widzów, widmo pasji pokoleń artystów? Selwyn tego nie wiedział i nie dbał o to w tej chwili, bo oto jego plié nie zdążyło zakończyć się żadnym malowniczym wyskokiem, ani nawet figlarnym pas de chat, tak pięknie wpisującym się w kocie skojarzenia sprzed chwili, bo starszy mężczyzna kompletnie przejął kontrolę nad przebiegiem tej sceny, jakby zgoda na oddanie swojej krwi była zaproszeniem, którego wedle legendy potrzebował wampir, by wejść - i brać, brać, brać, bo przecież mówią, że raz wpuszczonego, nie tak łatwo było się pozbyć.

Hannibal nie myślał o tym, uwiedziony, omotany i gotów, och, jak bardzo gotów dawać.

Dlatego nie zrobił najmniejszego ruchu, by poprawić koszulę, która zsunęła mu się z kształtnego ramienia. Dlatego pozwolił mu zmienić pozycję, znów na dole, kruchy i śmiertelny, i uległy, uwięziony pod przedwiecznym stworem, głodnym krwi, głodnym jego.

Głowa młodzieńca tym razem ostrożnie, bezpiecznie spotkała się z deskami teatru, a jego włosy rozsypały się wokół, malowniczo, jakby nawet one, indywidualnie odziedziczyły rodowe zdolności. Nie zważał już na ból nabitego wcześniej guza. Patrząc wampirowi prosto w oczy, na leżąco rozpiął ostatnie dwa guziki koszuli i zdjął ją do reszty, pozwalając, by czerwony jedwab zsunął się po skórze i rozlał się na podłodze pod nim i wokół niego, jak krew, którą Gabriel pragnął rozlewać wcześniej. Jedna dłoń opadła omdlewającym gestem blisko ust. Patrz, co chciałeś zabić, zdawał się mówić ten ruch. Druga ręka uniosła się do twarzy Montbela, pogłaskała go po policzku, nie palcami, ale przedramieniem, gdzie błękitne żyły odznaczały się pod skórą.
Nawet teraz, pieszczony chłodnymi ustami i dłońmi, obłaskawiany komplementami, podświadomie, a może właśnie całkiem kontrolowanie, Hannibal przyjął pozycję, w której wszystkie najlepsze tętnice były na widoku - odchylona głowa, odwiedzione udo. Bezczelny. Bezwstydny. I zawsze, zawsze performer.

Już nie skąpił dotyku, pewien, że będzie przyjęty, że kot, kochanek, potwór, czy czymkolwiek postanowiła w tej chwili stać się ta istota, zdecydował się jednak wleźć mu na kolana.
Przesunął dłonią po plecach Gabriela, w górę po materiale koszuli, przez łopatki, kark, aż zanurzył ją w miękkich, długich włosach. Złapał za nie - lustrzane odbicie wcześniejszego wampirzego ataku, tym razem w postaci pieszczoty, śmiesznie nieszkodliwe w ludzkim wykonaniu. Odwrócił głowę w jego stronę i, w ferworze chwili, również złożył pocałunek, gorący, niestaranny, trafiający bardziej w linię włosów, niż w skroń.
- Jeżeli chcesz być potworem, będę całował potwora - wydyszał, goniąc ustami jego wargi, jakby to była naprawdę tylko gra, jakby Gabriel nie był drapieżcą, tylko starszym o dwadzieścia lat kochankiem, który właśnie podzielił się swoimi fantazjami erotycznymi.

Kiedy wampir chwilę później podniósł głowę, Hannibal wykorzystał okazję, by rzucić mu zalotne spojrzenie spod rzęs.
- Bądź delikatny, to mój pierwszy raz - ostrzegł, udając onieśmielonego, tekst tak wyświechtany, a maska niewinnej dziewicy szyta tak grubymi nićmi, że sam roześmiałby się, gdyby był gorszym aktorem. Ale nie, był tak głęboko w roli, że przysiągłby, że poczuł rumieniec na policzkach, kiedy zapytał, trochę urywanie i bez tchu, bo palce Gabriela właśnie odnalazły jego sutek:
- Jak… jak mnie chcesz?



Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#19
04.07.2025, 11:31  ✶  
Życie i Śmierć spoglądały na siebie z dwóch skrajnych biegunów, antagoniści, nieprzychylni sobie i sprzeczni w każdym calu, poza tym jednym niewielkim skrawkiem ożywionych trupów, do których obie potęgi rościły sobie prawo, albo może zbyt dosadnie o tym prawie zapomniały.

Seks i Przemoc - tematy tabu, krzykliwi heroldzi wspomnianych potęg, którzy w intensywności siebie zbierali wszystko od ekstazy po rozpacz, w skrajności, w śpiewie, w krzyku. Heroldzi, którzy już tak ostentacyjnie nie odwracali od siebie głowy, choć mogli być przecież oboje subtelni i wyrafinowani, łagodni i przebiegli igrający wyobraźnią, marzeniami, pragnieniem... Seks i przemoc flirtowały ze sobą od wieków, tarzając się i splatając na deskach teatru nazywanego Życiem z kurtyną szumnie oznaczającą Śmierć.

Gabriel cierpiał. Co do tego nie było wątpliwości. Szarpał się wewnętrznie pragnąc samotności i niebytu, rozpaczliwie, bezbrzeżnie marząc o czułości i dotyku. Był jego wygłodniały nie mniej niż krwi, byłspragniony miękkiego płaszcza komplementów, uwielbienia, które niegdyś z taką łatwością przechodziło przez gardło ciemnowłosego kochanka.

Przymknął powieki, na moment pozwalając się porwać rwącej i niebezpiecznej rzece własnej fantazji. Otarta o twarz ręka, przedramie ze skórą tak doskonale kusząco cieńką... Otarł się wzajemnie o błękitne arterie, jak kot który wyczuł ulubioną walerianę, jakby sam był zahipnotyzowany, oczarowany, bo przecież tak właśnie było. Pewnej grudniowej nocy, to on pozbył się koszuli i dał ze swojej pociętej skóry wyciągać szklane odłamki. Pewnej grudniowej nocy, dał się pozbawić serca, dał je sobie ukraść złodziejowi o miękkich palcach, w delikatności, w lepkich miodem słowach Nie boje się Ciebie w miękkości warg szukających chłodnych śmiercią ust. Gabriel nie chciał już tego czuć, nie chciał już kochać, a przecież tak bardzo chciał móc kochać, zanurzyć głowę w szczęściu, w bezmyślności, w zachwycie... I było mu duszno, choć nie musiał oddychać, wewnętrzny konflikt tylko narastał, myśl i tęsknota infekowała go rozpaczą gdy mógł teraz, na deskach teatru doświadczyć znów cienia minionego życia, wspomnień, które już nigdy nie miały być jego udziałem. Mógł poczuć pod papierową skórę gorąc selwynowego temperamentu, mógł zatracić sięw ciemnych włosach, w zapachu drogich nie tych perfumach, w śnie, który zmieniał rysy, naginał je, postarzał...

Nie muszę Ci mówić jak... znasz mnie przecież na pamięć, tak jak ja znam Ciebie...

Te słowa nie padły, gdy poddał się tej fali, gdy głowa utkwiła pod powierzchnią potoku, gdy dał się porwać wspomnieniom i pragnieniom. Tak właśnie powinien skończyć się ten wieczór. Powienien móc wypłakać Jonathanowi swoją samotność, powiedzieć mu o tęsknocie i skruszyć, stopić jego serce, zmusić, by znów zabiło nie strachem, a czystym oddaniem.

– Bądź mój... tylko mój... – błagał i zaklinał szeptami wbijającymi się w zmiękczony umysł. Na zawsze? Na teraz? Na moment w którym zęby w końcu przebiją skórę, a ciepły nektar otuli nienasycone gardło? Wepchnął własne kolano między jego nogi, znów przycisnął go do desek, zaborczo, władczo. Nie uciekniesz mi, nie... nie uciekniesz do Londynu, zostniesz ze mną, dziś.... Trudno było wyczuć tempo Gabriela, gdy nie znało się go wcześniej, gdy pierwsza noc pozwoliła tak dosadnie odczuć targające nim szaleństwo, a delikatność fluktuowała w romansie sensualności i autoagresji, w którą mężczyzna pogrążał się z każdą myślą, z każdym łkaniem osamotnionej duszy.

Mieli czas, mogli się delektować tą chwilą, ale hrabia nie był w stanie czekać dłużej, czekać bardziej, czekał przecież sześć długich lat, nie licząc goryczy, która zalała jego wargi, gdy jak zły duch zakradł się do łóżka osoby w końcu - z powodu odpowiednio wypisanego listu - drżącej, nawet jeśli było to drżenie ze strachu, a nie uniesienia...

Trzymał go mocno gdy wpił się w szyję, gdy sumiennie wczepił się w niego, nie pozwalając umknąć ani jednej kropli, gdy brał, brał i brał, podejmując próbę skazaną na porażkę, nie mógł bowiem zaspokoić swojego głodu, nie tak, nie tu, nie z nim... To nie był ten bukiet, tak samo jak nie były to te perfumy, ale w tamtej chwili było mu to już obojętne. O ileż bardziej adekwatne do bycia wampirem, niż żałosny rozkład przy akompaniamencie niekontrolowanych spazmów. Mógł go złapać, mógł trzymać jego życie, mógł w końcu nie być bezwolnym sługą własnej nieutulonej obsesji z kajdanami ciążącymi na nadgarstkach. Każdy łyk napełniał go słonecznym życiem Hannibala, nie musiał się nawet zastanawiać czy jego własne policzki różowią się tym płynnnym słońcem, czy oczy lśnią spełnieniem, którego nie spodziewał się ni jak po ataku szaleństwa zwanego złamanym sercem. Selwyn, ten konkretny Selwyn miał jego wdzięcznść za to, że mógł na moment poczuć się sobą. Tak powinno być. Czułe słówka zwieńczone kolacją bez śniadania. Tak powinno być wtedy, tak jak było teraz. Oczywiście nie chciał go zabić.

W końcu... lubił jego głos.

Ale krew była ciepła, była dobrze natleniona, była tym czego tak pragnął, co na moment, na chwilę pozwalało mu zapomnieć...  Była zbyt dobra, by przerwać od razu, by nie dać ciepłu zapełnić ciała... nie do cna przecież, w końcu...

lubił jego....

głos....
lover, not a fighter
175 cm wzrostu (na scenie wydawał się wyższy!) Pełna emocji twarz. Ciemne oczy i włosy, które zwykle pozostają w nieładzie. Goli się na gładko. Szczupły, ale umięśniony - zawodowy tancerz. Strój modny wśród mugolskiej młodzieży, czasami zgoła ekstrawagancki.

Hannibal Selwyn
#20
04.07.2025, 21:32  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.07.2025, 22:17 przez Hannibal Selwyn.)  
Życie i Śmierć spoglądali na siebie z dwóch skrajnych biegunów, całkiem różni, nigdy nie pogodzeni, ale ich heroldowie, Seks i Przemoc, siły napędowe cywilizacji i kultury, byli związani odwiecznym, zakazanym romansem. Jego owoce - Ból i Rozkosz - były bliźniętami.
Tej nocy Życie i Śmierć spojrzeli za siebie i odkryli, że opierają się o siebie plecami. Że wystarczy się odwrócić, by zewrzeć się w tańcu - w walce - w uścisku.

Tej nocy Życie miało czarne, zamglone oczy i pulsowało krwią i podnieceniem, zamknięte w objęciach błękitnookiej, melancholijnej i gniewnej Śmierci, uzbrojonej w kły zamiast kosy.
Czy tęskniła za Życiem, czy nienawidziła go i chciała je pożreć? Czy to miało jeszcze jakiekolwiek znaczenie?

Czego można się było spodziewać po nocy spędzonej z wampirem? Czas czułych słówek minął, czas pozorów minął i pozostały tylko ich pragnienie, ich desperacja, ta, którą Hannibal chciał zobaczyć od początku tego spotkania, ale teraz wspólna, podzielona na dwoje.
Byli plątaniną kończyn, palców i włosów, warg i kłów, westchnień, emocji, potrzeb, i tak dobrze było być blisko i nie myśleć, nie grać, poddać się chwili.

Dłonie Hannibala błądziły po ciele wampira, oddając pieszczoty wcale nie mniej gorączkowo, niż ten ostatni je rozdzielał. Zwinne palce sięgnęły do guzików jego koszuli, a rozochocony Selwyn posunął się nawet do obdarowania go ugryzieniem tępych, ludzkich zębów, które oczywiście nie mogły wyrządzić najmniejszej szkody, ale obaj byli już daleko poza wszelką logiką, wszelką kontrolą. Gabriel strącił jego dłonie niedbałym trzepnięciem. Hannibal zaskomlał, jak zawiedziony szczeniak, żałosny dźwięk kontrastował z błyszczącymi zachwytem oczami.

- Tak… - sapnął. Tak, będę twój, jakkolwiek, kiedykolwiek, tu i teraz, do końca tej sceny, do końca tej nocy. Jego ciało odpowiadało na każdy gest wampira, młode, pełne hormonów, cudownie reaktywne.
- Pożryj mnie… wypij mnie… weź mnie… - szeptał gorąco, bo tu już nie było miejsca na nonszalancję. Jęknął głośno, kiedy kolano wampira zetknęło się z jego kroczem, wygiął ciało na spotkanie tarciu. Czuł, że umrze, jeżeli Gabriel teraz wypuści go z ramion, ale Gabriel nie puszczał, równie niecierpliwy i spragniony. Trzymał go, miał go, był wszędzie wokół niego, silny, nieustępliwy i tak cudownie ograniczający, jak rusztowanie albo szkielet, bez którego Hannibal zapadłby się i rozpłynął, całkiem pozbawiony kości.

I wtedy to poczuł. Nacisk, wyczekiwany, obcy, jednakowo ekscytujący i niepokojący, wilgotny język na rozgrzanej skórze, twarde i miękkie, nie, nie, jeszcze nie, ale zarazem tak, och, tak, wstrzymany oddech, zaciśnięte powieki… i nagle ruch, tkanka ustępująca pod zębami, otwarte ciało, krew, ból, ale przecież Gabriel miał rację, ból był tylko przyjemnym urozmaiceniem. Hannibal szarpnął się, ale jego dłoń przyciskała głowę wampira do zagłębienia szyi, a złamany, rozpaczliwy odgłos, który z siebie wydał, wcale nie był protestem.
Gabriel pił, a Selwyn wił się pod nim, nie mogąc uciec, nie chcąc uciec, mogąc tylko przyjmować jego dotyk, oddawać mu krew i pozwolić się prowadzić na krawędź ekstazy i śmierci. A Gabriel prowadził z pewnością doświadczonego kochanka i zabójcy. Serce Hannibala galopowało, pompując krew, płynącą w dwóch naraz kierunkach, z których żaden nie kończył się w mózgu. Jego oddech, spazmatyczny i urywany, niósł się po cichej, ciemnej sali teatru, gwałtowniej i gwałtowniej, aż nie było już miejsca na wydech i pozostały same zapowietrzone wdechy, jeden, drugi, trzeci, potwór, to jednak jest potwór, zabije mnie, nie mogę więcej, potrzebuję więcej, nie przestawaj, nie-, a potem Hannibal zadrżał i jęknął, przeciągle i słabo, pokonany, zepchnięty przez wampira poza krawędź.
W spełnienie.
W ciemność.



Kurtyna w The Globe miała kolor krzepnącej krwi.



« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Gabriel Montbel (6726), Hannibal Selwyn (5816)


Strony (3): « Wstecz 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa