28.07.2025, 11:15 ✶
Gabriel milczał, rozważając, przeżuwając słowa Jonathana, zdanie po zdaniu. Tak bardzo chciał usłyszeć, że jego osoba nie przepadła w mroku zapomnienia, że Selwyn cierpiał i rozpamiętywał wspólną przeszłość, tak samo jak on to robił, lub chociaż w jakimkolwiek stopniu. Teraz, gdy jego chciejstwo okazało się faktem, to nie czuł satysfakcji. Zupełnie jak tamtej sierpniowej nocy, gdy sparaliżował go widok ciemnych oczu pełnych strachu i bólu, głos wyrzucający go z domu, ciało gotowe spać na podłodze pod drzwiami, byle tylko nie mieć nic wspólnego z nim. To nic, że chciał wtedy go zabić, podobnie jak siebie, to nic, że tak właśnie zaplanował kulminacyjny punkt własnej zemsty, ostateczną konfrontację. Tak jak przed laty z zaskoczeniem odkrywał swoje przywiązanie do eksperymentu kulinarnego, tak i teraz był zaskoczonym tym, co gnało go ku wspomnianej trosce. Ku nowemu “chciejstwu” w którym, choć Jonathan zabrał jego szczęście, to mogłoby być w końcu tak, żeby był szczęśliwy. Mimo wszystko.
Dał mu wypowiedzieć wszystko. Słowa o przeszłości i lęk o jego teraźniejszość. Uśmiechnął się realnie rozbawiony pytaniem o mieszkanie, tym lękiem o dobrostan kogoś, kogo chciało się nigdy więcej nie widzieć. Odwrócił głowę, by znów spojrzeć na przystojną twarz, jego koszmar, jego marzenie, sen, który musiał się skończyć. Który skończył się wraz z przespanym świtem.
– To pewnie prawda… to, co mówisz o kłótni, która by przyszła mimo wszystko. Ty nie chciałeś dzielić ze mną klątwy. Ja nie mogę być znów człowiekiem. Przyszedłby czas, że nasze drogi musiałyby się rozejść i to nie z powodu śmierci. Ale… – odwrócił się, by tym razem wesprzeć się bokiem o barierkę. Wolną dłonią wyciągnął różdżkę z różanego drewna, rozważając, czy jest to dobry pomysł, choć w gruncie rzeczy Gabriel najczęściej dopuszczał do życia większość pomysłów, nie poświęcając zbyt wiele czasu na rozważanie ich zasadności. Skutecznie też omijał pytania o Lucy. Ciekawość Jonathana mile go łechtała, była czymś świeżym, nową sadzonką pośród zgliszczy tego co budowali i potem tego co zniszczyli. Tego co zniszczyłem — poprawił się w myślach, resztkami woli odciągając od wspomnień chwili, w której zapomniał, jak krusi potrafią być ludzie. Zamiast tego wzniósł różdżkę ku niebu, i tak jakby ściągnął kilka gwiazd, aby mogły ich otoczyć jasnym migotliwym światłem, przypominającym trochę lewitujące płomyczki świec, wciąż jednak w geście bardziej wyglądało to jak zaproszenie wybranej konstelacji do oświetlenia ich spotkania. W tej bieli dostrzec można było, zeszklone błękity, emocje, które próbował okiełznać wobec słów, które w swym odrealnieniu nigdy nie powinny paść, ale właśnie wybrzmiewały:
– …jesteśmy, tu gdzie jesteśmy. Mówisz o przeszłości, a jak jest w sumie teraz? Jak chcesz, żeby było? Chcesz udawać przed innymi, że nie pamiętasz kiedy widzieliśmy się ostatnio tak, jak na tamtym śmiesznym koncerciku? Chcesz pisać do mnie chłodne dyspozycje, arkusz pytań, na które żądasz odpowiedzi? – To było trudne, to było tak piekielnie trudne. Żebra zaciskały się boleśnie na płucach, usta przypominały wąską linię. Chciał wiedzieć. Musiał wiedzieć. – Wiem, że w przeciwieństwie do mnie, zawsze byłeś piewcą wolnej woli, w kontekście nici, w kontekście barw, manifestacji energii łączącej dwie myślące istoty, gdy ja widziałem w nich prawdę o ludziach, o przeznaczeniu, o kierunku, ciążeniu. Miałem… mieliśmy w głowie wiele myśli. Ale teraz jest cicho. Jesteśmy sami. – Odetchnął chłodnym morskim powietrzem, nie uciekając wzrokiem od blasku magią ukształtowanych gwiazd odbijających się w ciemnych oczach byłego kochanka. – Co mówią kolory? Co jest teraz?
Dał mu wypowiedzieć wszystko. Słowa o przeszłości i lęk o jego teraźniejszość. Uśmiechnął się realnie rozbawiony pytaniem o mieszkanie, tym lękiem o dobrostan kogoś, kogo chciało się nigdy więcej nie widzieć. Odwrócił głowę, by znów spojrzeć na przystojną twarz, jego koszmar, jego marzenie, sen, który musiał się skończyć. Który skończył się wraz z przespanym świtem.
– To pewnie prawda… to, co mówisz o kłótni, która by przyszła mimo wszystko. Ty nie chciałeś dzielić ze mną klątwy. Ja nie mogę być znów człowiekiem. Przyszedłby czas, że nasze drogi musiałyby się rozejść i to nie z powodu śmierci. Ale… – odwrócił się, by tym razem wesprzeć się bokiem o barierkę. Wolną dłonią wyciągnął różdżkę z różanego drewna, rozważając, czy jest to dobry pomysł, choć w gruncie rzeczy Gabriel najczęściej dopuszczał do życia większość pomysłów, nie poświęcając zbyt wiele czasu na rozważanie ich zasadności. Skutecznie też omijał pytania o Lucy. Ciekawość Jonathana mile go łechtała, była czymś świeżym, nową sadzonką pośród zgliszczy tego co budowali i potem tego co zniszczyli. Tego co zniszczyłem — poprawił się w myślach, resztkami woli odciągając od wspomnień chwili, w której zapomniał, jak krusi potrafią być ludzie. Zamiast tego wzniósł różdżkę ku niebu, i tak jakby ściągnął kilka gwiazd, aby mogły ich otoczyć jasnym migotliwym światłem, przypominającym trochę lewitujące płomyczki świec, wciąż jednak w geście bardziej wyglądało to jak zaproszenie wybranej konstelacji do oświetlenia ich spotkania. W tej bieli dostrzec można było, zeszklone błękity, emocje, które próbował okiełznać wobec słów, które w swym odrealnieniu nigdy nie powinny paść, ale właśnie wybrzmiewały:
– …jesteśmy, tu gdzie jesteśmy. Mówisz o przeszłości, a jak jest w sumie teraz? Jak chcesz, żeby było? Chcesz udawać przed innymi, że nie pamiętasz kiedy widzieliśmy się ostatnio tak, jak na tamtym śmiesznym koncerciku? Chcesz pisać do mnie chłodne dyspozycje, arkusz pytań, na które żądasz odpowiedzi? – To było trudne, to było tak piekielnie trudne. Żebra zaciskały się boleśnie na płucach, usta przypominały wąską linię. Chciał wiedzieć. Musiał wiedzieć. – Wiem, że w przeciwieństwie do mnie, zawsze byłeś piewcą wolnej woli, w kontekście nici, w kontekście barw, manifestacji energii łączącej dwie myślące istoty, gdy ja widziałem w nich prawdę o ludziach, o przeznaczeniu, o kierunku, ciążeniu. Miałem… mieliśmy w głowie wiele myśli. Ale teraz jest cicho. Jesteśmy sami. – Odetchnął chłodnym morskim powietrzem, nie uciekając wzrokiem od blasku magią ukształtowanych gwiazd odbijających się w ciemnych oczach byłego kochanka. – Co mówią kolory? Co jest teraz?