28.07.2025, 14:59 ✶
- Jestem… byłem archeologiem - poprawił się, bo przecież zostawił tamto życie za sobą - Badałem starożytne ruiny i grobowce. Pozostałości wikingów, druidów. Wczesnośredniowieczne budowle czarodziejów. Artefakty, znaleziska. Zajmowałem się wykrywaniem i zdejmowaniem klątw, którymi mogłyby być obłożone, tak, żeby mój zespół mógł je bezpiecznie zbadać.
Domostwo pachniało kurzem, ale i świeżym drewnem, jak nowy budynek, którym z pewnością nie było. I jeszcze… zwierzętami? Obcy - nadal nie znali nawzajem swoich imion - podał mu drewniany kubek. Lazarus napił się, bardzo ostrożnie, minimalizując kontakt ust z drewnem. Do wytrzymania.
A potem gospodarz rozpoczął swój wywód.
Lovegood słuchał z zainteresowaniem. On też wybrał się zimą do lasu. Nie dbał wtedy o niebezpieczeństwo, potrzebował tylko odosobnionego miejsca, by umrzeć.
Teraz… nie chciał umrzeć. Chciałby zobaczyć te “kręgi, pamiątki po druidach i takie tam…”. Złapał się na tym, że czuje młodzieńczą ekscytację na myśl o pająku wielkości niedźwiedzia. Taki to musi dopiero strydulować!
Szarpnęła nim nieuświadomiona tęsknota do koczowania w głuszy, wciskania się w ciasne, pachnące wilgocią korytarze. Dotykania jako pierwszy przedmiotów i powierzchni, które nie pamiętały już ludzkich rąk. Zdumiewające, bo pozornie przeszczep na urzędowy grunt się udał. Bolesne, bo przecież był nieodwracalny. Lazarus Lovegood nie mógł prowadzić ekspedycji archeologicznej. Nie mógł wziąć na siebie odpowiedzialności za jej bezpieczeństwo. Wciąż... Nieświadomie uśmiechnął się do siebie, do opowieści, może do rozmówcy, uśmiechem, w którym było ciepło i nostalgia, i trochę smutku.
- Mieszkasz w pięknej i ciekawej okolicy. Przypomina mi… czasy mojej młodości. Tak dawno nie miałem okazji odwiedzić tak starej i pełnej tajemnic kniei. Chciałbym ją poznać… bliżej - wyznał szczerze, śmiałe życzenie, ale opuścił nieco gardę, czuł się niespodziewanie swobodnie w tym nietypowym otoczeniu i towarzystwie, i niemal wierzył już w to, że drugi mężczyzna nie oczekuje od niego żadnych międzyludzkich sztuczek - okolicę, nie całą knieję - doprecyzował, bo choć nie był przesądny, to jakoś nie na miejscu było wygłaszać aż tak aroganckie ambicje.
Czy nie wyglądał na potrzebującego pomocy?
Chciałbym uciec ze swojego życia.
Nie w niebyt, tym razem, więc może faktycznie nie potrzebował. W przyszłym tygodniu miał zakończyć leczenie. Wrócić do domu. Do pracy.
Lazarus wyjrzał przez drzwi chatki, przez które było widać fragment obejścia, wtopionego w las, jak coś, co wyrosło tu naturalnie, a nie jak wytwór ludzki.
A czy ty masz w ogóle dom, Lazarusie?
Leki sprawiały przynajmniej, że głos w głowie łagodniał.
- Póki co nie wpadłem w żadne niebezpieczne krzaki, a pola zakłóceń magicznych raczej byłbym w stanie rozpoznać. Więc może faktycznie… nie potrzebuję pomocy - powiedział w zamyśleniu, ignorując niewygodne pytanie pod czaszką, a potem zapytał jeszcze:
- Utrzymujesz kontakty z miasteczkiem?
Domostwo pachniało kurzem, ale i świeżym drewnem, jak nowy budynek, którym z pewnością nie było. I jeszcze… zwierzętami? Obcy - nadal nie znali nawzajem swoich imion - podał mu drewniany kubek. Lazarus napił się, bardzo ostrożnie, minimalizując kontakt ust z drewnem. Do wytrzymania.
A potem gospodarz rozpoczął swój wywód.
Lovegood słuchał z zainteresowaniem. On też wybrał się zimą do lasu. Nie dbał wtedy o niebezpieczeństwo, potrzebował tylko odosobnionego miejsca, by umrzeć.
Teraz… nie chciał umrzeć. Chciałby zobaczyć te “kręgi, pamiątki po druidach i takie tam…”. Złapał się na tym, że czuje młodzieńczą ekscytację na myśl o pająku wielkości niedźwiedzia. Taki to musi dopiero strydulować!
Szarpnęła nim nieuświadomiona tęsknota do koczowania w głuszy, wciskania się w ciasne, pachnące wilgocią korytarze. Dotykania jako pierwszy przedmiotów i powierzchni, które nie pamiętały już ludzkich rąk. Zdumiewające, bo pozornie przeszczep na urzędowy grunt się udał. Bolesne, bo przecież był nieodwracalny. Lazarus Lovegood nie mógł prowadzić ekspedycji archeologicznej. Nie mógł wziąć na siebie odpowiedzialności za jej bezpieczeństwo. Wciąż... Nieświadomie uśmiechnął się do siebie, do opowieści, może do rozmówcy, uśmiechem, w którym było ciepło i nostalgia, i trochę smutku.
- Mieszkasz w pięknej i ciekawej okolicy. Przypomina mi… czasy mojej młodości. Tak dawno nie miałem okazji odwiedzić tak starej i pełnej tajemnic kniei. Chciałbym ją poznać… bliżej - wyznał szczerze, śmiałe życzenie, ale opuścił nieco gardę, czuł się niespodziewanie swobodnie w tym nietypowym otoczeniu i towarzystwie, i niemal wierzył już w to, że drugi mężczyzna nie oczekuje od niego żadnych międzyludzkich sztuczek - okolicę, nie całą knieję - doprecyzował, bo choć nie był przesądny, to jakoś nie na miejscu było wygłaszać aż tak aroganckie ambicje.
Czy nie wyglądał na potrzebującego pomocy?
Chciałbym uciec ze swojego życia.
Nie w niebyt, tym razem, więc może faktycznie nie potrzebował. W przyszłym tygodniu miał zakończyć leczenie. Wrócić do domu. Do pracy.
Lazarus wyjrzał przez drzwi chatki, przez które było widać fragment obejścia, wtopionego w las, jak coś, co wyrosło tu naturalnie, a nie jak wytwór ludzki.
A czy ty masz w ogóle dom, Lazarusie?
Leki sprawiały przynajmniej, że głos w głowie łagodniał.
- Póki co nie wpadłem w żadne niebezpieczne krzaki, a pola zakłóceń magicznych raczej byłbym w stanie rozpoznać. Więc może faktycznie… nie potrzebuję pomocy - powiedział w zamyśleniu, ignorując niewygodne pytanie pod czaszką, a potem zapytał jeszcze:
- Utrzymujesz kontakty z miasteczkiem?