Księżycowy Staw miał być schronieniem dla tych, którzy go potrzebowali: Brenna doskonale rozumiała, że niektórzy woleli inne opcje, czy dlatego, że ktoś był im bliższy, czy ze względu na fakt, że czuli się bardziej komfortowo w miejscu, o którym wolno im było mówić innym.
– Gdybyś potrzebowała, to pamiętaj, że drzwi zawsze są otwarte – dodała, chociaż klubokokawiarnia poza tymi dłońmi nie wyglądała źle, a Nora w razie potrzeby mogła spokojnie udać się do babci czy do Azylu Figgów. – Nie spieszy się, skarbie – zapewniła, nie dodając, że właściwie miała wyrzuty sumienia, że w ogóle wiecznie czegoś od Nory chciała. Gdyby powiedziała to na głos, byłoby to jak szukanie zapewnienia, że jest inaczej – przecież Brenna mogła łatwo się domyśleć, co powiedziałaby Nora.
Nie ma żadnego problemu.
Chcę pomagać Zakonowi.
Jesteśmy przyjaciółmi.
Brenna to wiedziała, dlatego milczała, chociaż wiedząc, jak mocno Figgówna jest zajęta, miała z tym trochę problem.
– Tak pomijając… hm, nagły powrót do przeszłości oraz te wszystkie dodatkowe atrakcje… – Brenna znów przesunęła wzrokiem po śladach szarości, namacanym przypomnieniu o ataku Voldemorta, i o tym, że w Anglii nikt nie jest bezpieczny. – Nora, wszystko w porządku? Chcesz o czymś pogadać? Albo po prostu gdzieś iść… w oczywiście takich okolicznościach, w jakich koledzy nie próbowaliby mnie aresztować, gdybyś postanowiła wypić drinka? – spytała, zwracając uważne spojrzenie z powrotem na Norę. Bo to prawda, w pierwszej kolejności myślała teraz o chwytaniu winnych podpaleń, o zapewnianie dachu nad głową, opatrywaniu ran i tym, co wydawało się najistotniejsze dla przetrwania. Ale tamtej nocy popsuło się w ich życiach aż nazbyt wiele rzeczy: i niektórych pęknięć nie było widać gołym okiem. Brenna nie była pewna, jak dużo wdziała tamtej nocy i kolejnego ranka Nora – i jak to wszystko zniosła.