• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
1 2 3 4 5 … 9 Dalej »
[18.09.1972] Wrzos i Popiół || Ambroise & Nora

[18.09.1972] Wrzos i Popiół || Ambroise & Nora
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#11
03.08.2025, 17:11  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.08.2025, 17:14 przez Ambroise Greengrass.)  
Przyjmowanie pomocy od ludzi z zewnątrz, nawet tych najbliższych nie było raczej mocną stroną żadnego z nich. No cóż. To była raczej zrozumiała kwestia tego, jakie mieli charaktery, w jaki sposób ich wychowano oraz jak ułożyło się życie obojga. Znacznie lepiej było polegać głównie na sobie, nie będąc niczyim obciążeniem. Szukając nie problemów a rozwiązań.
Bywały jednak takie chwile, kiedy należało trochę odpuścić, odrobinę ustąpić, przyjmując wyciągniętą rękę. Szczególnie tej wyjątkowo bliskiej osoby, której intencji było się pewnym. Ambroise w żadnej mierze nie był autorytetem w tej dziedzinie, przez naprawdę długi czas wolał tego nie zmieniać, jednak nawet on w pewnym momencie potrzebował zacząć uczyć się oddawać cześć odpowiedzialności w ręce innych ludzi. I to tych godnych zaufania, właściwych i słusznych.
Nora zdecydowanie taka była. Chociaż więc w tym momencie nie potrzebował od niej żadnej pomocy (a nawet wręcz przeciwnie: to on chciał nią potencjalnie służyć), bez wątpienia doceniał jej obecność. Miał do niej cholernie dużo ciepłych uczuć, nawet jeśli nie emanował nimi tak bardzo na zewnątrz, jak ona. Odzwierciedlały się u niego w zupełnie inny sposób. Między innymi w tym, że gdyby chciała nie być aż tak łaskawa w swoich komentarzach (jak to ona; naprawdę była wyrozumiała) zdecydowanie mogłaby pozwolić sobie na tę drobną uszczypliwość.
Znęcanie się było bowiem zdecydowanie zbyt dużym określeniem, na które tylko prychnął pod nosem. Nie, nie wyobrażał sobie, by nagle zaczęła to robić. Mogła w inny sposób czerpać satysfakcję z tego, że ostatecznie miała coś na kształt... ...no, dobra... ...że miała rację.
- Zawsze wiedziałam. Dobrze, że w końcu dotarło. Miałaś się nade mną nie znęcać, pamiętasz? - Nie mógł, no, nie mógł nie ująć tego w ten sposób, odwdzięczając jej się tymi słowami, ze skrzętnie tłumionym uśmiechem.
Nie zamierzał zarzucać ich obojga oczywistościami, toteż nie planował wypowiadać na głos niczego na temat wpływu niedawnych pożarów na już i tak dosyć napięte grafiki zapraszanych gości. Zresztą właśnie teraz, tego poranka tym bardziej potwierdził swoje przypuszczenia na temat obłożenia Nory obowiązkami związanymi z dodatkową pracą dziewczyny. Z jego ust nie padło zatem żadne przesadnie kulturalne, może nawet wręcz niepewne siebie czy skromne zdaję sobie sprawę z tego, że to bardzo bliski termin i nie masz zbyt wiele czasu, aby zastanowić się, czy dasz radę nam towarzyszyć. Nie, bez przesady. Zamiast tego kolejny raz uniósł kąciki ust, odwracając spojrzenie od dłoni Figgówny i odzywając się całkiem luźnym tonem.
- Będzie nam jednakowoż niezmiernie miło, jeśli zechcesz uczestniczyć w tym dniu. - Stwierdził, moment później mrużąc oczy, po czym niemal intuicyjnie postanawiając poprawić własne słowa. - Dwóch dniach. Co najmniej. Może nawet trzech, znając zwyczaje czystokrwistych i łowców. - W końcu nie było sensu łudzić się w związku z czymś, co w gruncie rzeczy powinno cieszyć. - Mniejsza z większą, przynajmniej czas na ceremonię, świętowanie i może na poprawiny. - Zawyrokował ostatecznie.
To miał być dobry, naprawdę dobry początek, nawet jeśli sam Ambroise raczej wcale nie patrzył na to w kategoriach wstępowania na nową drogę. Nie sądził, by zbyt wiele miało ulec zmianie. Jedynie ich oficjalny status. Ten, który nigdy nie był im do niczego specjalnie potrzebny, jednak w gruncie rzeczy nie stanowił też żadnego obciążenia. Ot, najpewniej wcale nie mieli głęboko odczuć tej zmiany. Może dlatego podchodził do wszystkiego tak swobodnie?
Nie czuł potrzeby analizowania tego, co robił. Tym razem pozwolił sobie postąpić w ten ogólnie przyjęty słuszny sposób. Popłynąć z prądem, choć przecież wiedział, co czeka ich na samym końcu, co dokładnie się wydarzy. Był spokojny, naprawdę, naprawdę spokojny. Ironia losu? Być może. Natomiast niespecjalnie ją odczuwał. Ot co.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#12
04.08.2025, 14:10  ✶  

Niektóre osoby tak już miały, że wolały nosić same ciężar swojego istnienia, inni wręcz przeciwnie - ciągle prosili o pomoc. Różne ludzie mieli charaktery, gdyby wszyscy byli tacy sami, to świat byłby zdecydowanie bardziej nudny. Ambroisa i Norę łączyło ze sobą to, że raczej nie prosili o pomoc, radzili sobie sami, jednak właśnie w przypadku takich osób dobrze było samemu od czasu do czasu zaoferować wsparcie. Nawet jeśli z niego nie korzystały, to przynajmniej miały świadomość, że istnieje opcja, z której mogą skorzystać, jakieś wyjście, rozwiązanie, no i że wcale nie jest konieczne, aby ciągle działali na własną rękę. Nawet samo poczucie wsparcia wiele znaczyło.

- Przykro mi, wiesz, że jestem matką, mam już pewne naleciałości, których nie da się pozbyć. - Nawet nie zauważyła kiedy zaczęła mówić tym tonem, korzystać ze słów, które kojarzyły się właśnie z matkowaniem. Musiał jej to wybaczyć, nie do końca nad tym panowała.

- Niby próbowałam się pilnować, ale coś nie wyszło. - Wzruszyła jedynie ramionami, bo chcąc nie chcąc powiedziała, co powiedziała. Oczywiście nie miała nic złego na myśli, nie sądziła, aby Roise też uznał, że chciała go nieco uszczypnąć swoimi słowami. Cel tego, co mówiła raczej był całkiem jasny. Naprawdę cieszyła się jego szczęściem, od dawna uważała, że na nie zasługiwał.

- Oczywiście, że postaram się pojawić, trzy dni to trochę za dużo jak na mnie, ale nie odpuściłabym sobie zobaczenia Cię w tym dniu. - W końcu byli przyjaciółmi, nawet nie wypadało, aby jej zabrakło. Towarzyszyli sobie od lat w różnych, ważnych wydarzeniach, to nie było niczym dziwnym.

- To będzie duża ceremonia? - Zapytała jeszcze, bo zaczęła już myśleć o bardzo ważnej rzeczy, jaką był tort weselny, oczywiście, że nie zamierzała pozwolić na to, by ktoś inny przygotował go na ten wyjątkowy dzień. To ona jako przyjaciółka Ambroisa rościła sobie prawa do wykonania tego wypieku.

- Potrzebujecie tortu, a wiesz kto robi najlepsze torty, prawda? - Było to pytanie retoryczne, wcale nie oczekiwała na nie odpowiedzi, chociaż posłała Greengrassowi spojrzenie, które świadczyło o tym, że jeśli odpowie na nie źle, to Norka będzie w stanie go zabić.

Oczywiście, że myślała już o tym, w jaki sposób może mu się przydać podczas tych przygotowań. Jasne, wiedziała, że sam by ją poprosił, gdyby na czymś mu zależało, nie zmieniało to jednak faktu, że odczuła potrzebę, by wyjść z inicjatywą. To było wielkie wydarzenie, a z tego, co widziała na zaproszeniu nie mieli wcale zbyt wiele czasu na przygotowania. Skoro mogła im pomóc w jakikolwiek sposób, to zamierzała to zrobić. Nie kosztowało jej to zbyt wiele.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#13
04.08.2025, 21:31  ✶  
Nie umknęło mu to już w naprawdę odległej przeszłości, więc nie mógł powiedzieć, że słysząc takie a nie inne słowa jakkolwiek się zdziwił. Nie, nie był zaskoczony tą mimowolną postawą, jaka objawiała się w niektórych wypowiedziach Nory. Tak, Figgówna bez wątpienia była matką. Całe szczęście, na swój własny unikalny sposób. Nie zamykała całej swojej osobowości w tym jednym słowie, nie opierała swego życia tylko na tej roli. Nie. Jeśli mógł coś powiedzieć na ten temat, w jego oczach całkiem zgrabnie manewrowała pomiędzy własnymi zainteresowaniami i talentami a wychowaniem małej córki.
Szczególnie, że przecież była z tym niemalże całkowicie sama. Przynajmniej jak do tej pory. Nie chodziło o brak towarzystwa i zainteresowania ze strony bliskich. O to, że nikt z otoczenia nie chciał służyć dziewczynie pomocną ręką i nie wyciągał tejże w jej stronę. Nie. Nora miała naprawdę wielu serdecznych ludzi wokół siebie. Zdecydowanie potrafiła zaskarbić sobie przychylność otoczenia. Chodziło o coś innego. O inny rodzaj czyjejś obecności.
I jeżeli miał być zupełnie szczery, przynajmniej przed samym sobą to nie mógł bez cienia wątpliwości czy też wewnętrznego oporu stwierdzić, że poczuł ulgę, gdy dowiedział się o zmianie okoliczności. Życzył Norze dokładnie tego samego, co ona jemu. Tak było i miało być. Wiedział, że z pewnością dawał jej to odczuć, ale tamten pierścionek...
...wszystkie słowa, które wymienili na temat nagłych zmian w życiu Figgówny. Widok jej twarzy, ten specyficzny cień kryjący się w kącikach ust i głęboko w pozornie szczęśliwym wyrazie oczu. Nie chciał być hipokrytą (no, przynajmniej nie w stosunku do Eleonory, w porządku?), jednak wewnątrz naprawdę nie sądził, aby tak szybka i gwałtowna zmiana miała wyjść dziewczynie na dobre.
Paradoksalnie, widok jej gołej dłoni także nie wzbudził u niego przypływu ulgi. Spowodował wyłącznie wewnętrzne pytania, z którymi jednak nie wyszedł w tak bezpośredni sposób, w jaki zazwyczaj to robił. Sam nie wiedział, czemu. Dostrzegał brak pierścionka na palcu Eleonory, zresztą nie pierwszy raz od kilku dni, ale nie zamierzał drążyć, gdy równie dobrze mogła zdjąć kamyk, by ważyć eliksiry i tworzyć maści. Był cholernie niepraktyczny, bardzo duży i pełen wgłębień, więc mogła nie chcieć nosić go podczas pracy. To byłoby całkowicie zrozumiałe.
Dopóki nie dawała mu odczuć, że powinien poruszyć ten temat, nie wyskakiwał więc niczym konik polny z pola werbeny. Czekał na dogodną okazję. Wbrew pozorom, umiał to robić, gdy uważał, że to konieczne. Poza tym nie przyszedł tu, aby dopytywać o prywatne życie Nory. Tym razem miał znacznie bardziej egoistyczne pobudki. Tak, to bez wątpienia był egoizm. Tyle tylko, że całkiem zdrowy. Nie zamierzał tego ukrywać.
Dokładnie tak jak tego, co sądził o matczynych odruchach Nory. Te zaś bez wątpienia trochę go bawiły. Tym bardziej, że była od niego jednak znacznie młodsza, czemu nie pomagał także jej wzrost i duże, sarnio wyglądające oczy. No, po prostu uosobienie autorytetu matki. Z tym, że tak. W rzeczywistości tak, widział ją w tej roli. I nie, nie uważał jej słów za wyraz faktycznej uszczypliwości. W końcu sam na to pozwolił.
- Rozumiem - wzruszył ramionami, utrzymując kontakt wzrokowy z przyjaciółką, po czym dodając całkiem poważnym tonem. - Niestety, trochę się spóźniłaś. Casting na matkę pana młodego został przedwcześnie zakończony - to mówiąc, uśmiechnął się pod nosem. - Nie miałaś raczej okazji poznać Ursuli. To ciotka Corneliusa. Zajmuje się wszystkim razem z matką Geraldine - nie potrzebował dodawać, że również komentowaniem słuszności jego decyzji oraz tym, jak to nareszcie robił coś dobrze, prawda?
Nie. Nie potrzebował.
Zresztą zdecydowanie wolał od razu przejść do tej części, w której zamierzał możliwie tu i teraz potwierdzić obecność istotnej dla niego osoby.
- Dwa dni w zupełności wystarczą - stwierdził z pokerową miną, nie mając zamiaru ułatwiać Norze wykręcać się od zostania choćby do poprawin.
Tak, zdawał sobie sprawę z jej napiętego grafiku, ale jednocześnie w dalszym ciągu była dla niego kimś na kształt młodszej siostry, toteż zdecydowanie chciał, żeby pojawiła się w Snowdonii. Tym bardziej, że nie zamierzał powtarzać więcej takich dni. Ten miał być jedyny. Wyjątkowy. Spędzany...
...no cóż, głównie z najbliższymi. W liczebności? Hm.
- To zależy - jego zdecydowanie ulubione określenie miary rzędu przedsięwzięć, czyż nie?
Mhm.
To zależy, po którym prawdopodobnie dałoby się umieścić całkiem szeroki zakres czynników, od których to zależało, co w istocie nie dawało zupełnie nic, prócz chwilowej i raczej dosyć złudnej satysfakcji z bycia tym szeroko postrzegającym rzeczywistość. Czyli bezsensownym i nieprzydatnym, bez potrzeby komplikującym proste sprawy.
Po prawdzie mówiąc, Ambroise zdecydowanie wolał bazować na twardych faktach. Na liczbach i danych, na statystykach wyciąganych z liczby rozesłanych zaproszeń w stosunku do twierdzących odpowiedzi, nie na przypuszczeniach, o których jeszcze chwilowo rozmawiali. Nie miał dokładnych informacji. Dopiero co przeszli od tworzenia listy gości do negocjacji, kogo mogli wykreślić a kogo zachowawczo powinni pozostawić (i gdzie go posadzić, aby nie mieć problemów wśród nielubiących się krewnych) i choć mieli na to naprawdę mało dni, nie zaprosili jeszcze wszystkich. Nie mówiąc o potwierdzeniach obecności i tak dalej.
Mieli mieć kameralną ceremonię, ale co tak właściwie kryło się pod tym określeniem? Nie do końca był w stanie jasno stwierdzić. Z pewnością nie to, co sam najchętniej by widział, czyli raptem dwadzieścia, może trzydzieści osób i nikt więcej. Dla czystokrwistej elity tyle, co nic. Tym bardziej, że wydawało mu się stosunkowo jasne to, że jego nieduże w znacznej mierze mogło różnić się od pojęcia niewielkiego wesela, o jakim mogłaby pomyśleć inna osoba.
Czy to Jennifer z Ursulą mające wpływ na ostateczny sznyt ceremonii, czy to właśnie Nora. Co prawda, zdawał sobie sprawę z szerokiego doświadczenia przyjaciółki w zakresie przygotowywania ciast na różnego rodzaju uroczystości, więc ani przez chwilę nie wątpił w to, że Figgówna również zdawała sobie sprawę z tych różnic w odbiorze, gdy zadawała mu to konkretne pytanie. Jednakże wiedział, że powinien być bardziej precyzyjny.
Zamilkł zatem na trzydzieści sekund, może bliżej minuty, dostrzegalnie usiłując wydać jakiś werdykt. Ot, choćby orientacyjnie nakreślić przedział liczbowy. Coś, co byłoby bardziej konkretne niż to zależy, kto i kiedy potwierdzi nam swoją obecność. Kiedy znów się odezwał, brzmiał raczej zdecydowanie i spokojnie. Raczej nie miał niedoszacować ani przeszacować wielkości ceremonii.
- Sto. Około stu osób - stwierdził z namysłem, ostatecznie nawet kiwając do siebie głową na dźwięk tej liczby wypowiedzianej na głos.
To brzmiało całkiem przyzwoicie. Nie było aż tak źle jak na to, co mogło być. Nie, jeśli mogli darować sobie spraszanie każdej żyjącej osoby w jakikolwiek sposób związanej z ich rodzinami. A potem jeszcze ich osób towarzyszących, dzieci i cholera wiedziała, kogo jeszcze. Jak na czystokrwiste standardy, było to całkiem kameralne, niezbyt liczne grono. Ot, raptem sto osób, choć sam Roise chętnie dodatkowo by to zawęził. Niestety, raczej nie miał takiej możliwości, z czym wyjątkowo się pogodził.
Poniekąd tak samo jak z tym, co spodziewał się usłyszeć od Nory po jej pierwszym pytaniu. To kolejne wcale go nie zaskoczyło. Ani trochę. Patrzył jej w oczy, więc nie sposób było, aby nie widział tej konkretnej miny i nie dostrzegł, co się święci.
- Wiesz, że jesteś gościem, prawda? - Tak, to też było pytanie retoryczne, którego sam zdecydowanie nie mógł sobie darować, wymownie sunąc spojrzeniem w kierunku zaproszenia, jakie chwilę wcześniej wręczył Figgównie.
Tak. Wiedziała.
Dokładnie tak jak on wiedział, że mu nie odpuści. Powoli wciągnął powietrze, po czym jeszcze wolniej wypuścił je ustami.
- Co potrzebujesz wiedzieć? - Spytał bez dalszej zwłoki, dodając z uniesieniem kącików ust. - Dzięki - nauka przyjmowania wyciągniętej dłoni, tak? Od czego miał zacząć, jeśli nie od kogoś, kto był mu tak bliski i entuzjastycznie nastawiony? Nie miał przed tym oporów. Nie z Norą. Nie tym razem.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#14
04.08.2025, 22:12  ✶  

Gdyby ktoś zapytał ją o zdanie na pewno nie powiedziałaby, że była sama. Nie mogła narzekać na samotność, otaczało ją grono naprawdę życzliwych, wspaniałych osób, które zawsze były skłonne jej pomóc. Nie mogła narzekać, miała świadomość, że niektórzy mieli dużo gorzej. Jasne, musiała nieco zmienić swoje priorytety, gdy została matką w nie ma się co oszukiwać bardzo młodym wieku, jednak tak, czy siak, jakoś udało jej się spełnić marzenia. Może droga ku temu była nieco bardziej wyboista niż zakładała, ale dotarła do celu. Robiła to, co kochała, może niektóre aspekty jej życia przez to kulały, ale nie uważała, że powinna narzekać. Stała się okropnie samodzielna, nie prosiła o wsparcie, chociaż wiedziała, że jeśli tylko by to zrobiła, to na pewno znalazłby się ktoś kto chciałby jej pomóc. To wiele dla niej znaczyło, ludzie, których życia była częścią.

Być może lekkomyślnie podeszła do pewnych spraw. Nie założyła, jak bardzo zmieniła się od czasów, kiedy była nastolatką i wszystko wydawało się być proste. Zdecydowanie w przeciągu kilku ostatnich tygodni dotarło do niej, że była innym człowiekiem, który nie do końca był w stanie wejść w coś, co kiedyś wydawało jej się właściwe. Dotarło to do niej jednak na tyle szybko, że miała jeszcze szansę coś zmienić. Niczego nie żałowała, chociaż pewnie ktoś z boku mógł uznać, że jest niespełna rozumu.

- Nie jestem aż tak stara, żeby zostać matką pana młodego. - Dodała marszcząc przy tym nos. No bo bez przesady, miała jeszcze sporo czasu przed sobą, zanim powinna pełnić podobną rolę. Nie uważała zresztą, żeby nadawała się do podobnej funkcji. Tak, była obyta, wiedziała, jak wyglądają podobne wydarzenia, czy przyjęcia, jednak nie wzięłaby za siebie odpowiedzialności za podobne wesele. Dobrze, by zrobił to ktoś doświadczony, jak widać, Greengrass miał obok siebie takie osoby. Na pewno pięknie zorganizują mu to przyjęcie, nie miała co do tego wątpliwości, chociaż nie znała żadnej z kobiet o których wspomniał.

- Na pewno doskonale sobie z tym poradzą, w sumie to całkiem miło, że nie musicie organizować wszystkiego sami. - Spodziewała się, że w przypadku czystokrwistych nigdy nie robią tego sami tylko mają odpowiednie osoby, które im wszystko ustalają, ale tutaj kobiety same postanowiły się tym zająć, co też mogło wróżyć, że będzie to dopięte na ostatni guzik.

- Zrobię, co w mojej mocy, aby były to dwa dni. - Na pewno się postara, nie lubiła rzucać słów na wiatr, ale wiedziała, że może być różnie. Ten okres nie należał do spokojnych, miała ręce pełne roboty, ale postara się wyrwać z tego bałaganu chociaż na te dwa dni. Wiadomo, że Roise był dla niej ważniejszy od zamówień, które nie mogły czekać na zwłokę.

Westchnęła ciężko, gdy wspomniał, że to zależy. Nie była to odpowiedź, jaką chciała usłyszeć. Nic właściwie jej nie powiedziała, czekała więc na jakieś konkrety. Oczywiście nie dopuszczała możliwości, w której to nie ona byłaby odpowiedzialna za ten tort. Była pewna swojego talentu, nikt nie mógł jej dorównać w tym wypadku, a Roise zasługiwał na wszystko, co najlepsze.

- To już lepsza odpowiedź. - Sto osób, niby dużo, niby nie. Wiedziała, jak wyglądały przyjęcia czystokrwistych, były pełne gości, kuzynów matek, dziadków, ojców, kuzynów nie do końca wiadomo czyich. Sto osób w tym wypadku nie wydawało się więc być jakąś wygórowaną liczbą. Nie kiedy chodziło o osoby takiego pochodzenia. Zaczęła sobie wizualizować w głowie wielkość tortu, najchętniej sięgnęłaby już po ołówek i naszkicowała jakiś pomysł, jednak nie chciała wyjść na narwaną.

- Wiem, ale to nie zmienia faktu, że zamierzam zrobić ten tort. - Całkiem prosta sprawa. Na przyjęciu będzie gościem, jednak nie zmieniało to niczego. Mogła stworzyć dla Roisa małe dzieło sztuki.

- Smak, kolor, jakiś motyw przewodni? Ma być prosty, czy wyszukany, jak bardzo magiczny? - Nie wydawało jej się, by Ambroise należał do osób, które wybierały przesadę, wolała więc wiedzieć na co może sobie pozwolić, aby nie przedobrzyć.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#15
05.08.2025, 12:40  ✶  
Cóż, Nora bez wątpienia wyglądała młodo. Nie była także w standardowym wieku pasującym do jego matki, ale przecież oboje zauważyli już, że nijak nie przeszkadzało jej to w tym, aby mu matkować. Nie mogła zatem oburzać się, gdy postanowił stawiać ją na równi ze starszymi matronami w castingu, czyż nie? Nie chodziło o przeżyte lata, chodziło o podejście i o zachowanie. O ten specyficzny rodzaj troski, a także o słowa, jakie bez wątpienia opuściły usta dziewczyny.
- Z wieku nie, ale - urwał, posyłając Figgównie znaczące spojrzenie i uderzając językiem o podniebienie. - Prawdę mówiąc, mnie też to cieszy - sam zdecydowanie nie pchał się do komitetu organizacyjnego w takiej kwestii, lubił mieć kontrolę nad sytuacją, ale bycie odpowiedzialnym za wszystkie detale podobnej imprezy ani trochę go nie kusiło.
Gdyby chodziło tylko o niego, zdecydowanie wolałby po prostu udać się do kowenu, aby złożyć tam przysięgę i podpisać właściwe dokumenty, a następnie zorganizować ognisko na jakiejś plaży lub w innym pośród natury, na którym byliby wyłącznie ich najbliżsi. Nie zajmowałby sobie głowy niepotrzebnymi analizami, dekoracjami, ustawieniami stołów i tak dalej. Lubił być w centrum uwagi, ale zdecydowanie nie chciał robić z siebie przedstawienia ku uciesze gawiedzi. Nie, gdy chodziło o jego prywatne sprawy.
- Wiem. Dzięki - kiwnął głową, słysząc odpowiedź Nory.
Bez wątpienia zdawał sobie sprawę z tego, że nie rzucała tych słów na wiatr. Naprawdę miała postarać się wziąć udział w jak największej części imprezy. W końcu byli sobie bliscy. On także zrobiłby dla niej dokładnie to samo. Może nie upiekłby jej tortu, ale...
- Będziemy wdzięczni - no cóż, nie dało się ukryć, że to była naprawdę duża przysługa z jej strony.
Chwilowo nie mówił jeszcze o pokrywaniu kosztów związanych z pieczeniem ciasta. Spodziewał się bowiem protestów ze strony Nory. Zamierzał to zatem załatwić w inny sposób, teraz skupiając się na odpowiedzi.
- Jeżynowy - tak, nie potrzebował zbyt długo się nad tym zastanawiać. - Biały, nic przesadzonego. Elegancki, niezbyt skomplikowany. Jeśli masz jakieś wizje dotyczące dekoracji, na pewno dobrze trafisz w nasze gusta. Możesz poszaleć z tym takim na górę i jakimś roślinnym motywem - mimowolnie machnął ręką, spodziewając się przecież, co tak naprawdę mogło wyjść spod palców Nory i raczej ufając w to, że dziewczyna dostatecznie dobrze zna jego preferencje. - Raczej darujmy sobie zbyt dużo magii, ale tak ogólnie, droga wolna - zostawiał przyjaciółce względnie wolną rękę, wychodząc z założenia, że z pewnością bardziej się na tym znała.
Nie był wielkim fanem słodyczy. Jeśli miałby być zupełnie szczery, raczej nie spożywał zbyt dużej ilości cukru. Nie słodził herbaty czy kawy, nie pijał słodkich napojów. Dał się namówić na kolorowe drinki, zdecydowanie mu smakowały (a jakże inaczej) natomiast prywatnie stawiał raczej na wytrawne, czasami kwaśne smaki. Nie lubił zacukrzać się aż do omdlenia.
Bez wątpienia nie dało się także zaliczyć go do grona ludzi zwracających uwagę na konieczność ozdabiania wszystkiego dookoła w ekscesywny, przyciągający wzrok sposób. Lubił stawiać na drogie przedmioty, ale zdecydowanie bardziej cenił sobie ich dobrą jakość. Na ogół nosił eleganckie ubrania, bardzo konkretne materiały, jednak w gruncie rzeczy ich praktyczność była dla niego najważniejsza.
Ani przez chwilę nie wątpił zatem w to, że znając go od praktycznie każdej strony (no, poza kilkoma nielicznymi, których nie chciał jej prezentować), Nora raczej nie zamierzała postawić na błyszczące, lukrowane ciasto z magicznym brokatem i toną świecących ozdóbek. Nie, nie sądził, aby im to groziło.
- Mogę zostawić ci kontakt do organizatorek - dodał, bo chyba tak należało to zrobić, czyż nie?


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#16
05.08.2025, 14:49  ✶  

Pokręciła jedynie głową, wszystko przed ale się nie liczyło, przecież bardzo dobrze o tym wiedział. Jasne, nie dało się walczyć z pewnymi zachowaniami, które wynikały z troski, zresztą nawet kiedy jeszcze nie była matką to były one dla niej raczej normalne. Dbała o wszystkich których lubiła, opiekowała się nimi, spotęgowało się to kiedy została matką, nie dało się nie zauważać tych naleciałości.

- To sporo ułatwia, oczywiście o ile nie działa w drugą stronę, chyba, że zupełnie Wam to nie przeszkadza. - Miała świadomość, że różne mogły być podejścia. Niektórzy nie lubili, gdy ktoś wtrącał się w ich sprawy, czy podejmował za nich decyzje, dla innych mogło to być całkiem wygodne - wystarczyłoby w końcu, żeby pojawili się na samej ceremonii. Punkt widzenia zależał od charakteru oczywiście i podejścia do podobnych wydarzeń. Ambroise raczej nie angażował się w podobne wydarzenia, więc całkiem logicznie, na rękę było mu to, aby ktoś inny zorganizował całość za niego. Norka na pewno w swoim przypadku by na to nie pozwoliła, jednak nie był to jej aktualny problem, no właściwie raczej nigdy miało jej to nie dotyczyć, bo nie sądziła, aby kiedykolwiek miała zdecydować się na podobny krok. Czuła, że to nie jest dla niej, ba miała szansę już to nawet zweryfikować, dobrze, że zrobiła to tak wcześnie.

Słuchała uważnie tego, co mówił Greengrass, oczywiście, że zamierzała spełnić jego wszystkie oczekiwania. Nie zamierzała dokładać niczego od siebie, by nie przedobrzyć. Zdawała sobie sprawę, że czasem prostota była najlepszą opcją, zresztą można było to zrobić naprawdę efektownie, dbając o detale.

- Zarejestrowałam, nie będzie szaleństwa i jeżyny, da się zrobić. - Nie brzmiało to szczególnie skomplikowanie, robiła w swoim życiu naprawdę wiele tortów, wiedziała, że uda jej się stworzyć coś, czego chciał Ambroise. Na jej twarzy malował się uśmiech, nie mogła się doczekać, aż weźmie się do pracy. Wiadomo - najlepiej tworzyło się dzieła dla swoich najbliższych, sprawiało to większą przyjemność niż wykonywanie ich dla obcych.

- Tak, czasem przesyt nie jest wskazany. - Nie dziwiło jej to wcale. Nie wszyscy kochali kolory, czy brokat tak jak ona. Każdy miał swój gust, naprawdę to szanowała. Miała różnych klientów, musiała mieć takie podejście, nie zamierzała zmieniać upodobań ludzi.

- W sumie to chyba nie taki najgorszy pomysł, przekażesz im, że zamówiłeś torta? - Spojrzała na niego, a oczy jej błysnęły. Nie chciała wyjść na osobę, która odbierała organizatorkom tę część zabawy, lepiej by było gdyby Ambroise wziął to na siebie, nawet jeśli wcale nie było to jego pomysłem, tylko jej własną inicjatywą. Miała nadzieję, że zrozumie dlaczego go o to prosiła, i faktycznie wspomni o tym kobietom.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#17
05.08.2025, 16:22  ✶  
Tak, rzeczywiście. Niepisaną regułą było to, że nic po ale nie istniało. W rzeczy samej, ale przecież właśnie o to chodziło, czyż nie? No, dokładnie tak.
- Domyślasz się, co ogółem sądzę o wielkich ślubach z pompą, szczególnie moich własnych - odparł, kwitując to dodatkowo cichym prychnięciem pod nosem, bo...
...wiedziała, tak? Doskonale wiedziała. Nie mogła nie wiedzieć, tym bardziej, że gdyby tak głębiej zastanowił się nad tym, co sugerował, to nie była nawet kwestia domyślania się. O nie. Gdy chodziło o bliskich pokroju Nory, Ambroise raczej nie kłopotał się ukrywaniem swojej opinii na temat robienia z siebie błazna. Oczywiście, gdy rozmawiał o wszystkim z Evelyn albo z ojcem, poważnie podchodził do swojej roli dziedzica rodu. Swobodę wypowiedzi zachowywał wyłącznie dla tych, którzy mieli okazję poznać go od tej luźniejszej, mniej reprezentacyjnej strony.
A że Figgówna znała go praktycznie od dzieciaka, najpierw jako siostra Thomasa, później niemal niczym jego własna, raczej nie krępował się przed mówieniem przy niej o faktach. Nie to, aby kiedykolwiek był pod tym względem nieśmiały. Co to, to nie. Nie obawiał się mówić tego, co sądzi. Po prostu nie zawsze uważał, aby to było wskazane. Szczególnie, że nie odpowiadał tylko za siebie, miał też zobowiązania rodowe.
Gdyby więc zaczął na prawo i na lewo głosić swoją pogardę wobec organizacji wielkiej ślubnej fety oraz kwestionować sens spraszania nań wszystkich znanych i nieznanych mu czystokrwistych, z pewnością skalałby dobre imię rodziny. Były niektóre rzeczy, których nie mówiło się publicznie, nawet jeśli na ogół nie miało się problemu z językiem w gębie. Nawet jeśli jednym z jego ulubionych powiedzeń było to, że nic nie musiał, zdecydowanie powinien szanować tradycję. Więc szanował. Wszystkie jej elementy. Przynajmniej w oczach socjety.
To, że w rzeczywistości chętnie odstąpiłby od wątpliwego przywileju bycia organizatorem jednego z wydarzeń sezonu albo że wcale nie uważał, że dziedziczenie w czystokrwistych rodach powinno omijać kobiety było natomiast już jego prywatną opinią. Zachowywaną dla naprawdę nielicznej grupy. Tak, o tej drugiej kwestii także poniekąd nie był w stanie zapomnieć w tych nowych okolicznościach. W końcu mieli połączyć z Geraldine swoje rodziny.
Natomiast wedle przyjętych standardów i tradycji oznaczało to tyle, co jeszcze dalsze odsunięcie dziewczyny (przynajmniej według mentalności społeczeństwa) od decyzyjności w sprawach ojcowizny. Szczęście w nieszczęściu, była to w tym wypadku wyłącznie kwestia symboliczna, nie dosłowna i Rina z pewnością nadal miała mieć niezaprzeczalny wpływ na decyzje podejmowane przez Gerarda, ale w pewnym momencie i ta sytuacja miała ulec zmianie. Za wiele lat, może dekad, jednak Astaroth nie miał zostać głową rodu a drugi brat Yaxleyówny zniknął cholera wiedziała, w jakim miejscu i raczej nie spodziewali się zobaczyć go na weselu, nawet jeśli sowa z listem została już najpewniej posłana.
- Na nasze szczęście, planujemy raczej kameralną ceremonię - nie musiał mówić na głos, że korzystając z okazji; Figgówna z pewnością sama do tego doszła. - Więc możemy darować sobie przesadne ekscesy. Nie musimy zabawiać gawiedzi, starając się wyróżnić na tle innych par biorących ślub w najbliższych miesiącach - powiedział wprost z krzywym uśmiechem już nie tylko w kącikach ust, ale po prostu na twarzy.
Tak, gdyby to od niego zależało, nigdy nie byłoby raczej mowy o żadnej przesadzie ku uciesze ludzi, na których zdaniu nijak mu nie zależało. Lubił być na językach wyłącznie na jego własnych zasadach i raczej nie tyczyły się one organizacji wesela. Greengrassowie nie byli zresztą znani z gigantycznych balów, oficjalnych przyjęć sabatowych i tak dalej. To nie była ich domena, toteż pozostawiali to raczej innym rodom. Rosierom czy Macmillanom.
Ba, poniekąd nawet Lestrange'om, więc on i Geraldine zdecydowanie byli w dobrych rękach. A dzięki udziałowi Jennifer, mogli zyskać też trochę świeżego powietrza, utrzymując równowagę między bogactwem i elegancją a po prostu dobrą, udaną fetą, z jakich słynęła Snowdonia. Zdecydowanie nie mieli najgorzej.
I chociaż Ambroise nie zamierzał zbyt mocno wchodzić w paradę obu organizatorkom wydarzenia, zdecydowanie mógł kiwnąć głową na pytanie ze strony Figgówny. Był niemal pewien, że tak czy siak wybrałyby jej cukiernię, toteż nie spodziewał się żadnych problemów w związku z tym, że załatwił własny tort. Wręcz przeciwnie, miał już swój wkład, z czego był raczej zadowolony.
- Oczywiście - odpowiedział, posyłając dziewczynie uśmiech, po czym jeszcze przez chwilę pozostając w klubokawiarni.
Nie więcej niż dziesięć minut, tak? No, może piętnaście. W dobrym towarzystwie zdecydowanie można było stracić poczucie czasu. Całe szczęście, było jeszcze naprawdę wcześnie rano.

Koniec sesji


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Nora Figg (3960), Ambroise Greengrass (6711)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa