Słysząc o skąpstwie znajomej pani uśmiecha się tylko z politowaniem i kręci głową.
— Życie jest zbyt krótkie, żeby chuchać i dmuchać na rzeczy materialne — stwierdza wreszcie. Sam oczywiście nie założyłby odświętnego płaszcza do zbierania jajek, ale nie ma oporów przed używaniem porcelanowej zastawy mamy, jego książki mają zagięcia na grzbietach, a japoński miecz otrzymany od jednego z dalszych krewnych wcale nie wisi jako ozdoba nad kominkiem, a służy jako broń przeciwko ziemniaków. Ale to wyjaśni Uli później, w czasie wykopków.
— Tak... Ale bardzo mało... Maluję czasem portrety dla ludzi z Londynu... — mówi nieśmiało, wciąż oszołomiony przepychem, jaki przyszło mu zobaczyć u swoich klientów — Mówią mi Ariel. Ale proszę, nie mów nikomu! W Dolinie nikt nie wie, że ja tak się nazywam, to znaczy podpisuję pod obrazami.
Pomagała na farmie? Och, to wspaniale! Sam przecież ma małe gospodarstwo - oczywiście nie zamierza zmuszać jej do pracy, ale to chyba coś, co kuzynka dobrze znała. A człowiek łatwiej odnajduje się w nowych miejscach, jeśli zawierają znajome elementy.
— Komiksy? — przekrzywia głowę zainteresowany, a zaraz potem opiera łokcie na kuchennym stole, nie zważając na to, że może być to nietaktowne i pochyla się do przodu — Mugolskie historie w obrazkach, tak? Jaką historię opowiadasz w swoich? Pokażesz mi kiedyś?
Dla Ariela sztuka jest sztuką. Bez względu na to, jak niekonwencjonalna by była.